poniedziałek, 1 września 2025

01.09.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 272 dni.
 
WTOREK (26.08)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Po kilku nocach organizm musiał odreagować. Czułem się wreszcie wyspany i wypoczęty.
A stąd, zrelaksowany, najpierw zabrałem się za delikatny onan sportowy, a delikatny tylko dlatego, że za chwilę smażyłem do Pasierbicy sążniste smsy z opisem Robaczków. Wyszło z tego smażenia aż pięć sztuk. To samo wysłałem do Q-Zięcia. Koncentrowałem się na zmianach, jakie zauważyłem u dzieci po wakacjach. 
Pierwsza jest taka, że porannie mają dziadka w dupie. Wolą po obudzeniu się czytać swoje książki, niż przychodzić na górę, co zawsze czyniły ochoczo. 
Druga dotyczy Ofelii. Szokująco nie zamyka się jej dziób. Na każdy temat ma coś do powiedzenia, a jeśli nie zdąży się wciąć, a ma takie samo zdanie, jak mówiący, to przynajmniej musi głośno potwierdzić, no ewentualnie przynajmniej wydobyć z siebie znaczące mhm. Sama inicjuje tematy i rozmowy, więc trudno jest nagle się rozeznać w tej jej zmianie i ją poznać. Opowiada pełnymi zdaniami ze stosowną gestykulacją i mimiką.
Trzecia dotyczy Q-Wnuka. Bo powoli zaczyna analogicznie odwrotnie. Nie to, żeby od razu stał się mrukiem, bo chyba nigdy takim nie będzie, nie ten temperament, ale wyraźnie waży słowa i chyba powoli wchodzi w charakterystyczną  nastolatkowość. Jeszcze rok, dwa i będzie trudno z niego cokolwiek wydobyć. Poza  tym widząc siostrę w akcji w naturalny, męski sposób, oddaje pole.
Z wyjaśnienia Pasierbicy po przeczytaniu wszystkiego w tramwaju, w drodze do pracy, wynikało, że oni też mają podobne spostrzeżenia, jeśli chodzi o gadulstwo Ofelii. Z wyzwisk miałem uzupełnienia.
Jak się zdenerwują, to leci "Ty głupku" i "Ty debilu".
Nice! Widać, że dzieci rozwijają się prawidłowo.
Zaraz potem skończyłem cyzelację. 
Duża Ofelia przyszła na górę po kawę o 08.30. A Robaczki, według jej relacji, nadal spały. To kolejna powakacyjna zmiana i widać, że... dzieci rozwijają się prawidłowo. Ofelia jednak za jakiś czas wymieniła się z Babcią i pojawiła się na górze.
- Babcia prosi średnią łagodną... - idealnie zapamiętała. 
Mogliśmy fajnie porozmawiać.
 
Ranek z posiłkami ciągnął się i ciągnął. Na tyle, że do City wyjechaliśmy dopiero o 12.30. Ale zdążyliśmy zrobić plan dni, od dzisiaj do czwartku i wiedzieliśmy, na czym stoimy. Piątek sobie odpuściliśmy, bo przyjeżdżali rodzice i ilość zmiennych, które mogły się pojawić, czyniła planowanie bezsensownym.
Najpierw zrobiliśmy zakupy wbrew wynikowi kolejnego "eksperymentu", czyli wbrew odpowiedziom dzieci na zadane przeze mnie pytanie To co robimy, najpierw zakupy, czy idziemy na lody? Specjalnie nie protestowały, a gdy poszliśmy do Rynku, wszyscy mieli radochę, że najgorsze za nami i że możemy bez reszty oddać się lodowej aurze (nie lodowatej).
W drodze powrotnej zrobiliśmy jeszcze wojskową akcję i zostawiwszy Babcię w DINO, sami pognaliśmy do pralni zawieźć pranie. Gdy wróciliśmy, Babcia akurat płaciła przy kasie. 
 
W domu łapaliśmy oddech przed kolejnym wyjściem. To znaczy my, bo Robaczki coś napadło i tłukły się na narożniku. 
W planie był Lokal z Pilsnerem II. Po drodze, w ramach zaleconych przez trenera ćwiczeń, Q-Wnuk przebiegł dystans 4x600 m, a potem, po "relaksacyjnym" marszu, jeszcze 3x600 m. O nadwyżkę,      200 m, wykłócał się ze mną. To mu tłumaczyłem, że inaczej się nie da, bo okrążenie ma 600 m, więc razem daje to 4200, a nie 4000, jak zalecał trener w jednej odsłonie.
- A poza tym przez te 200 m nie umrzesz! - zamknąłem temat i to go przekonało.
 
Oczywiście w Lokalu z Pilsnerem II dzieci czuły się, jak u siebie i jak ryby w wodzie. 
W drodze powrotnej Q-Wnuk męczył mnie o sporządzony dzisiaj rano harmonogram i dopytywał mnie o szczegóły, czynności i godziny poszczególnych dni.
- Nie po to zrobiliśmy harmonogram na kartce, żebym ja teraz pamiętał o wszystkich szczegółach i był przez ciebie przepytywany na wyrywki! - musiałem dać mu odpór. 
Niezrażony dalej zadawał pytania.
- Kogo pytasz?!... - napastliwie dopytywałem.
- Siebie... - zaczął się śmiać. - Q-Wnuk pyta się siebie, czyli Q-Wnuka... - I odpowiada sobie, czyli Q-Wnukowi... - dalej pękał ze śmiechu.
To taka kolejna w nim zmiana. Wchodzi swobodnie w surrealistyczny i absurdalny humor.
- Jeśli tak, to nie mogę mieć pretensji... - odparłem ubawiony.
 
I w drodze powrotnej nie wiadomo skąd wziął się "problem" dzisiejszego spania. Chyba zainicjował go Q-Wnuk oznajmiając i informując jednocześnie, że on by dzisiaj spał na dole na kanapie z Babcią, bo chciałby, żeby czytała mu, jak zwykle wieczorem, Mikołajka.
Więc Ofelia natychmiast zapytała patrząc na mnie z totalną niewiarą, bardziej pro forma i w kontrze do brata, czy ona może spać na górze z dziadkiem. 
- Tak. - zwyczajnie odpowiedziałem. 
Normalnie ją zamurowało i jej milczenie trwało chwilę, bo trawiła, to co usłyszała.
- Ale naprawdę mogę z tobą spać?... - nadal do niej nie docierało.
- Naprawdę...
- Ale naprawdę, naprawdę, naprawdę?!... - przybliżyła dziób do mojego i autentycznie zajrzała mi głęboko w oczy, bo przecież dziadka znała.
- Naprawdę - powtórzyłem. 
Była zaskoczono-przeszczęśliwa. A Pasierbica zszokowana, że się zgodziłem. 
 
W domu po grze w robaki (napięcie, jak przy zbieraniu grzybów, zwłaszcza, gdy ich nie ma; Ofelia wszystkich znokautowała) cały wieczór wzięła w swoje ręce, w pełnych emocjach. 
- Kto mi przeniesie na górę kołdrę? - raczej nie pytała, tylko dyrygowała.
Sama zaś wzięła dwie poduszki Bo ta druga będzie mi potrzebna!, szmatkę i przytulankę. 
- Ale dziadek, ja jeszcze muszę wziąć...
- Nie przejmuj się... - przerwałem jej - ... zejdziemy jeszcze raz na dół i wszystko weźmiemy.
Trochę się uspokoiła, ale tylko trochę, bo w środku słuchać było kipienie emocji. 
- A po co ten kuferek? - zdziwiliśmy się Żoną, gdy znowu szedłem z Ofelią na górę.
- Bo tutaj mam potrzebne rzeczy... - ... piżamę, minecrafta, kartki...
Nie dyskutowaliśmy.
 
Na górze od razu zaczęła się mościć. Klepała poduszki, ułożyła szmatkę i przytulankę i rozłożyła kołdrę tłumacząc mi, w którą stronę powinna być ułożona i dlaczego. I, gdy ja byłem w łazience, dziarsko przebrała się w piżamkę. Przy tym wszystkim dziób się jej nie zamykał.
- Fajnie się tu urządziłeś... - omiotła fachowo babskim wzrokiem sypialnię i garderobę. - Tu masz sypialnię, garderobę, telewizor i miejsce do pracy. - A obok łazienkę i pralnię. - No i balkon. - Ale nie masz kuchni... - zawiesiła głos dając do zrozumienia, że jest problem i należy go natychmiast rozwiązać.
No, faktycznie, "kuchni nie miałem".
- To mógłbyś - kontynuowała po teatralnym namyśle - urządzić ją sobie w korytarzu, tam, gdzie teraz jest biurko. - Miałbyś też okno... - A biurko mógłbyś przestawić  obok legowiska Berty...
Tak więc zostałem urządzony, nomen omen. O takie drobiazgi, jak skąd woda do "kuchni" i odpływ nie dopytywałem nie chcąc peszyć młodej aranżatorki wnętrz. Chociaż jej odpowiedzi na postawiony problem mogłyby być ciekawe. 
Czy Q-Wnuk wpadłby na to, aby taki "problem" rozpatrywać? Przecież jest jak jest i jest dobrze... 
 
Ustaliliśmy, że sobie poczytamy. Ona minecrafta, ja swoją książkę. Panowała cisza. Raz tylko ją przerwała tłumacząc mi i pokazując, jak można zbudować minecraftowy domek.
- Ja już zasypiam... - oznajmiłem po jakimś czasie. - Ale ty, jeśli chcesz, to sobie jeszcze poczytaj i potem zgaś sobie światło.
Kiwnęła głową na zgodę.
- Dziadek... - usłyszałem po 10 sekundach głos podszyty lekkim strachem - ... ja też będę spała.
- Ok, to zgaś światło. 
Zanim to  zrobiła w specyficzny sposób szczelnie opatuliła się kołdrą (skąd ja to znam?) i ułożyła w moją stronę.
- Daj rączkę... - w ciemnościach się odezwałem.
Skwapliwie mi ją podała, a ja całą ująłem w swoją. Bo na Ofeliach się znam, na Żonach też, a nawet na Pasierbicach - to "nowe" miejsce i ta okropna czarna czeluść garderoby...
Jeśli mogłem zarejestrować cokolwiek, to chyba fakt, że zasnęliśmy w tym samym momencie. 
 
ŚRODA (27.08)
No i dzisiaj wstałem o 06.10.
 
Wyraźnie zapomniałem, że wczoraj budzenie nastawiłem na 06.30.
Małe ciałko spało w najlepsze. W nocy ze dwa razy się przerzucało z boku na bok, a ja podziwiałem efekt. Bo za każdym razem tak to robiło, z taką energią uderzając we wspólny materac, że tworzona fala mechaniczna przenoszona przez ośrodek docierała do mnie niczym tsunami zdrowo telepiąc moim ciałem. A to powodowało moje rozbudzanie się, bardziej na zasadzie, że porównywanie rozmiaru ciałka do tworzonego efektu mnie rozśmieszało.
W okolicach czwartej nad ranem usłyszałem głos ciałka, ale dotarło do mnie tylko "dziadek..."
- Co chcesz? - oprzytomniałem momentalnie.
- A dasz mi rączkę?...
Złapała moją dłoń mocno i zdecydowanie, i za chwilę usłyszałem rytmiczny oddech. Znowu się dusiłem ze śmiechu, bo to nie był oddech, tylko oddeszek. I jak tu spać?...
Ale, o dziwo wstałem, wyspany. Ciałko spało dalej. 
 
Pierwszą "Blogową" piłem bez miksowania, bo nie chciałem wizgać nad głowa Ofelii. Cudzysłów jest w pełni uzasadniony. I przy niej udało mi się tylko zobaczyć wynik pierwszego meczu Igi Świątek na US Open z Kolumbijką Emilianą Arango. Iga wygrała 2:0. 
Gdy w łazienko-pralni ekspres robił mi drugą "Blogową" i gdy bez nadziei nastawiłem się, że kolejny raz będę pił taką "ni pies, ni wydra", rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Ofelia chciała siku, więc miksowanie w sypialni mogło się już odbyć.  
Ona siedziała w łóżku nad książką, a ja mogłem wysłać do Pasierbicy i do Q-Zięcia trzy sążniste smsy.
Gdy zeszliśmy na dół, od  razu "zostało ustalone", że dzisiaj w nocy z dziadkiem śpi Q-Wnuk, Ofelia na dole z Babcią, by następnej nocy znowu się zamienić. Wprost upojnie! 
 
Ranek był spowolniony do kwadratu. W końcu wakacje. Ja mogłem spokojnie i swobodnie zjeść            I Posiłek w ogrodzie, a dzieci zajmowały się sobą.
Mimo bogatego planu na dzisiejszy dzień z domu wywlekło nas dopiero o 13.30. A o tej porze mieliśmy być już po sankach i po Stylowej. No i po biegach Q-Wnuka, które trener zalecił na wakacje wszystkim zawodnikom. Jego wysłany tekst brzmiał dosyć złowieszczo: Dzień dobry, zwiększamy bieg  do 2x2,5 km. Oczywiście dla biegających. Kto nie biegał - będzie cierpiał 😜💪.
W sytuacji porannej demoralizacji biegi dzisiaj odpadły (niech Teściowa tłumaczy się przed swoim Zięciem), ale gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że Stylowa również. Sanki i air hockey już nie.
Q-Wnuk w dwóch przejazdach, raz sam, a raz z siostrą, był szybszy. Za to w air hockey'u zemsta była straszna. W dwóch meczach ze mną dostał łomot, a w trzecim przegrał tylko jednym punktem.
 
Boisko tym bardziej nie mogło odpaść. Pojechaliśmy we troje na to szkolne. Ponieważ na nic nie było czasu, to Żona do słoiczka dała mi resztki wczorajszego obiadu, żebym mógł dotrwać do dzisiejszego, po powrocie.
Furtka przed szkołą, której zamek był zepsuty "od wieków", była zamknięta... na dwie trytytki, więc od razu się zasmuciliśmy, ale Q-Wnuk wyczaił dużą przesuwaną bramę wjazdową, a na niej kartkę z napisem ZAMYKAĆ PRZED DZIKAMI! Faktycznie, gdy weszliśmy, boisko było całe i żywego ducha na nim, za to część pięknego trawnika zryta do imentu. (iment to węgierskie słowo oznaczające "wkrótce, dopiero co", które po przejściu do polszczyzny, zwłaszcza w gwarach, przyjęło znaczenie "całkowicie, zupełnie"). 
 
Za chwilę nadeszło trzech wyrostków ukraińskich (14-17 lat), którzy zajęli drugą połowę. Nie miałbym żadnych uwag, gdyby nie puszczany przez nich ukraiński rap. Było to dość trudne do zniesienia, ale na szczęście nie ryczało. Nie interweniowałem.
Za chwilę też przyszła pani z synem dziewięcioletnim i z pieskiem, cavalierem. Q-Wnuk od razu miał kumpla do piłki, a Ofelia zakumplowała się z Panią i z czworonogiem. Ale katastrofa była blisko.
- Nudzisz się? - zapytałem widząc jej minę, gdy siedziała obok mnie na ławce.
Potaknęła tylko głową w swoim cierpiętniczym stylu.
- To idź do pani, przedstaw się i pobawisz się z pieskiem. - widziałem, jak jej wzrok co chwilę "latał"  w tamtą stronę.
Pokiwała przecząco i cierpiętniczo głową.
-  Ale dlaczego?
- Wstydzę się. - zdecydowała się desperacko na odkrycie swoich uczuć. 
- To chodźmy razem...
Nie zdążyłem się podnieść z ławki, gdy już była w połowie drogi.
Do końca pobytu miałem ją z głowy.
A nie zdążyłem się podnieść, bo od dwóch, mniej więcej, miesięcy mam bolesne gnioty na tyłku, na dole pleców i na udach z tyłu. Stąd cały czas siedząc na twardej ławce odciążałem tyłek za pomocą ramion wspierających się dłońmi na ławce od czasu do czasu naprzemiennie obciążając tylko jeden z półdupków.
Próbowałem oczywiście chociaż strzelać lub stać na bramce, ale musiało to wyglądać nieciekawie, skoro po zaledwie kilku próbach usłyszałem nieco zaniepokojony głos Q-Wnuka:
- Nie, dziadek, ty lepiej usiądź! 
Wytrwałem jednak z tym siedzeniem, ciągle komentując akcje na boisku, godzinę i 40 minut zamiast planowanej godziny. Ot, dałem taki drobny bonus Q-Wnukom. Docenili to. Dorastają, zwłaszcza po  wakacjach. 
 
W domu zjedliśmy bardzo późny II Posiłek i znowu dałem się namówić na robale. I zastrzegłem, że to ostatni raz, mimo że niby byłem drugi (Ofelia znowu pierwsza) ex aequo z Q-Wnukiem. Niby, bo na samiutkim końcu wymęczony położyłem ostatniego robala byle gdzie, żeby mieć wreszcie święty spokój, ale  Q-Wnuk zareagował Ale przecież, dziadek, możesz go położyć tutaj i będziesz miał od razu kolejne 7 punktów. I widząc moją nicniewiedzącą minę od razu wziął mojego "robala" i go przełożył. Mina wynikała też z tego, że obowiązuje święta zasada "położone - już nieprzekładane".
- Jeśli w przyszłości zaczniecie mnie namawiać na udział w robalach, to uprzedzam - zagroziłem - natychmiast zamilknę i będziecie gadać do ściany tak długo, aż wam się znudzi.
Zdaje się, że groźbę wzięły poważnie. 
 
Wieczorem znowu odbyła się akcja przeprowadzkowa. We troje, bez Babci, znosiliśmy z góry rzeczy Ofelii, a wnosiliśmy Q-Wnuka. On sam się jednak od razu do spania nie pofatygował. Został na dole, żeby z siostrą pograć w komputerze. Oczywiście poczytałem nawet długo, ale w końcu zasnąłem.
Późne przyjście Babci i Q-Wnuka mnie obudziło, ale problemów nie było. Za chwilę, już w łóżku, 
przegadaliśmy sprawy organizacyjne naszego spania, po czym ja usnąłem, a on czytał. 
Rączek nie było. Ani jednemu, ani drugiemu nie przyszedł do głowy taki obciach. 
 
CZWARTEK (28.08) - 98 lat temu urodziła się Mama.
No i dzisiaj wstałem o... 08.15 wprowadzając w szok Żonę.
 
Bo wysłała mi smsem prośbę z dołu o Blogową, gdy dopiero co wszedłem do łazienki.
- Trochę jeszcze potrwa, bo przed chwileczką wstałem :) (...) 
- (...) Dopiero wstałeś??? :) - musiała się utwierdzić. 
Oczywiście wszystko przez (a może dzięki nim) Q-Wnuki. Wczoraj, gdy wstawałem, jak Pan Bóg przykazał, nie chcąc blendować pierwszej Blogowej, kawę, masło i olej kokosowy mieszałem łyżeczką. Pomogło, jak kropidło zmarłemu. Był to klasyczny kompromis, który nie mógł zadowolić nikogo,  zwłaszcza mnie, i niczego, czyli Blogowej, która w tym momencie nią nie mogła się stać. Smakowało jakoś dziwnie, trochę jak kawowe pomyje. Stąd wczoraj z drugą czekałem już, aż Ofelia się obudzi, bo wizg blendera jest okrutny, a mnie zależało, żeby jeszcze kiedyś chciała spać z dziadkiem na górze.
 
A skąd nagle wypłynęła sprawa blendera.?... Po przenosinach "połowy" kuchni na górę, do łazienki, blender zwyczajowo stał sobie na pralce, bo łatwo go było podłączyć do prądu. Wizgałem więc nim robiąc sobie Blogowe a to o piątej, a to o szóstej, przy zamkniętych drzwiach, żeby nie stawiać na nogi dołu, czytaj Żony i być może Q-Wnuków. Ale, gdy przyjechali goście do górnego apartamentu, ten numer odpadał. Żona słusznie zauważyła (ja bym na to nie wpadł), że ponieważ ściana dzieląca naszą łazienkę od gościowej jest stosunkowo cienka, to nie będzie im miło na urlopie, gdy o tak drakońskiej porze, będzie ich budził taki gwizd. Wystarczy, że młynek do sedesu czasami sam z siebie się włączy o tej porze (czekamy ze spuszczeniem wody do siódmej przynajmniej) i jego charkoto-warczenie na pewno jest słyszalne w sypialni gości, a tu jeszcze miałoby dojść coś takiego.
-  Musisz się przenieść z blendowaniem do sypialni... - słusznie zauważyła Żona. 
Pierwszego ranka blendowanie poszło idealnie, bo w sypialni byłem sam i w trakcie zamknąłem drzwi. No, ale potem Robaczki wymyśliły naprzemienne spanie z dziadkiem, więc system okulał i w końcu padł. 
 
Wczoraj rano więc karnie czekałem, aż Ofelia się obudzi i tkwiłem nad laptopem dosyć nieprzytomny, bo nie dość, że tylko po jednej "Blogowej", to jeszcze po jakichś pomyjach. Dzisiaj miało mnie czekać to samo, bo z kolei spał ze mną Q-Wnuk. Jego też nie miałem sumienia tak wcześnie brutalnie zrywać, choć to chłop. Ale o rozważaniach q-filozoficznych za chwilę. O czwartej nad ranem stwierdziłem, że alarm przestawię z 06.00 na 07.00. A co?! O 07.00 go wyłączyłem (Q-Wnuk oczywiście nie reagował) i stwierdziłem, że mam w dupie wszystko, a na pewno czekające mnie, ani chybi, kawowe pomyje, więc będę spał dalej. A co?! Dopiero do pionu, do rozsądku doprowadził mnie... idiota Fafik. Bo wypuszczony z garażu przez Sąsiadów z Lewej o 08.15 właśnie, gdy jeszcze dobrze drzwi się nie otworzyły, dzień rozpoczął od kłapania paszczą i jej darcia, trzeba czy nie trzeba ( w 90% nie trzeba, bo na posesji i przed nią nic się nie dzieje), a dopiero potem przystąpił do sikania i do kupy, ewentualnie.
Wiem, bo zdarzyło mi się kilka razy go podglądać, gdy nie wierzyłem, że wśród psów też mogą być idioci. Teraz już wiem, że tak, a wiedza moja została skutecznie utrwalona przez ponad dwuletnie mieszkanie w Uzdrowisku na Pięknej Uliczce.
 
Dzisiaj, po wyjściu z łazienki, po klasycznych porannych czynnościach i po zrobieniu kawy, sporo już po 08.30, postanowiłem w sypialni włączyć blender i miksować, mimo że w łóżku przecież leżało ostatecznie jeszcze słodkie ciałko, bo jedenastoletnie, głęboko śpiące. Ale chłopskie... I tu mnie naszły te refleksje q-filozoficzne. Kazały mi one odpowiedzieć szczerze wobec samego siebie, czy włączyłbym brutalnie wizg, gdyby akurat spała tutaj Ofelia, biorąc pod uwagę te same parametry, a przede wszystkim godzinę 08.40? I musiałem uczciwie przyznać, że w 99.99% na taki brutalny krok bym się nie zdecydował. Kwestia empatii. Określiłbym ją taką "wynikającą z nierozumienia płci kobiecej", czyli taką przesadną, ponadwymiarową, taką "na wszelki wypadek", taką pierwotną, utrwaloną przez ostatnie tysiąclecia ludzkiego gatunku. Bo nigdy nie wiadomo, czego należałoby się spodziewać, w jaki sposób taka kobieta, tu Ofelia, zareaguje, więc lepiej nie prowokować i nie kusić, nie mówię, że od razu szatana. 
 
Wizg natychmiast obudził Q-Wnuka. No, i proszę... Nie dość, że nie miał cienia pretensji, ziewnął tylko przeciągle i zaraz wstawał, to jeszcze na dole Babci przekazał Chwilę wcześniej się obudziłem. A przecież mógł zareagować inaczej, w zależności od wieku, i wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było. Nawet, jako mężczyzna, oczekiwałbym tego. A więc:
- Ale dziaaadek!!! - protest w obecnym wieku i jeszcze przez wiele następnych lat. 
- Dziaaadek, do jasnej cholery, co ty wyprawiasz?! - Q-Wnuk powyżej dwudziestki.
- No, kurwa,  facet, co ty napierdalasz?! - gość wiekowy, z żadnymi powiązaniami pokrewieństwa czy powinowactwa. 
Czy miałbym za każdym razem jakieś pretensje? Nie! A czy miałbym wyrzuty sumienia? Nie! A czy adwersarze by się obrazili i strzelali fochy? Nie! Z przyjemnością i satysfakcją zareagowałbym adekwatnie:
- Ile będziesz spał? - Trzeba było iść spać wcześniej, a nie siedzieć po nocach! - do obecnego Q-Wnuka i jeszcze przez kilka kolejnych lat.
- Do cholery, wstawaj wreszcie! - Gdy się  imprezowało, to trzeba zdawać sobie sprawę, że jutro też jest dzień! - do Q-Wnuka powyżej dwudziestki.
- Odpierdol się! - do gościa wiekowego, bez żadnych powiązań pokrewieństwa czy powinowactwa. 
 
Dzień, z prawie trzema godzinami w plecy, dalej rozpoczął się normalnie. Ja cały czas na górze, reszta na dole. Ale porannych elaboratów do Pasierbicy i Q-Zięcia już nie napisałem. Wyjaśniłem sytuację i obiecałem, że może jutro się uda...
Znowu długo rano się grzebaliśmy. W końcu ustaliliśmy, że na ping ponga pojedziemy autem, bo potem trzeba odebrać pranie, kupić filtr wodny, mechaniczny, montowany tuż przy głównym zaworze, zrobić jakieś drobne zakupy i zajrzeć do Stylowej II. A to wszystko przed biegami Q-Wnuka i przed szkolnym boiskiem. Nie daliśmy rady zrealizować pralni, biegów i filtru.
W pingla wygrałem trzy turnieje, dwa po 2:0, jeden 2:1. Ale co z tego? Widocznie trafiłem na kiepski dzień Q-Wnuka. Od jakiegoś czasu przydomek "mistrz", którym sam swego czasu się obdarowałem, przerzuciłem na niego. Nieunikniona sztafeta pokoleń. Ale "szef" sobie jeszcze zostawiłem. Jest uniwersalny w różnych sytuacjach.
 
W domu zjadłem szybki II Posiłek, tylko ja, i we troje pognaliśmy na szkolne boisko. Był tylko wczorajszy kolega Q-Wnuka, a jego mamy i pieska nie było. A przecież wczoraj się z nią umówiłem.
Ofelia była głęboko rozczarowana. Mało, nieszczęśliwa. Jechała z radością, że znowu spotka się z panią i z pieskiem.
- Widzisz, czasami niektórzy dorośli są niesłowni. - To smutne... - starałem się ją pocieszyć.
Psu na budę, a zwłaszcza w jej przypadku. Bo jeśli można z dwójki Q-Wnuków czymkolwiek ich przekabacić, nawet słownie, to na pewno nie ją. Ten przyszły facet będzie miał ciężko, bo jak to facet - czasami coś palnie, czasami coś zrobi lub nie zrobi... 
Q-Wnuk zaś czerpał z pobytu pełnymi garściami, zwłaszcza że doszło jeszcze dwóch kolegów tego "bez mamy", więc można było rozgrywać mecz na dwie bramki. Zespół Q-Wnuka wygrał, oczywiście.
Po powrocie Ofelia była nadal na wewnętrznej emigracji. Aż skóra cierpnie na myśl o tym jej przyszłym/przyszłych facetach. Ale posiłek (kolację?) zjadła. I nawet zdecydowała się, żeby z Pieskiem, z Babcią i z bratem pójść na spacer do Uzdrowiska Wsi. Przyroda musiała na nią zadziałać w oczywisty sposób, bo powrocie była już inna, czyli gadatliwa, czyli z powrotem była sobą. 
Oboje z bratem ustalili, że dzisiaj w nic nie grają, obejrzą bajkę, a potem ona przyjdzie z Babcią na górę, do dziadka. 
"Wolny" czas wykorzystałem na odgruzowanie się na 45% i na czytanie. Gdy Ofelia się kładła, zaspany dałem jej rączkę, bo dotarło do mnie Dziadek, dasz rączkę?
 
Dzisiaj był już drugi mecz Igi na US Open. Wygrała z Holenderką Suzan Lamens 2:1. Było więc trudno. Nie oglądałem, bo po pierwsze nie miałem transmisji, a po drugie w tym czasie byłem z Robaczkami na boisku. 
 
PIĄTEK (29.08)
No i dzisiaj wstałem o 07.00.
 
Noc miałem upojną. 
Zasnęliśmy szybko, więc mogłem dowolnie zmieniać sobie spalną pozycję. Ofelia zaś wdrukowała sobie pozycję "twarzą do dziadka", bo tak pewniej i bezpieczniej. I ani przez chwilę w nocy jej nie zmieniła. Byłem więc co rusz szturchany ręką, przepraszam, słodką rączką, i kłuty kolanem, chyba prawym oraz uderzany stopą. Wprost cudownie. A o czwartej nad ranem usłyszałem Dziadek, dasz rączkę? Złapała ją mocno i usnęła, a każdy mój ruch ręki, nawet delikatny, powodował, że przez sen uchwyt mocno poprawiała. Za cholerę więc nie mogłem zmienić pozycji i długi czas tak tkwiłem w stanie odrętwienia prawego boku i prawej ręki. Prawej, bo jej prawa lepiej mnie uziemiała. Dopiero nad ranem odpuściła, więc z ulgą przewróciłem się na drugą stronę. 
A poprzednia noc z Q-Wnukiem? Była idealna. Spałem do 08.15. Czy widać różnicę?
 
Rano miała nadejść moja słodka zemsta. Na skutek ukształtowanej przez wieki cywilizacji i panującej obecnie tzw. poprawności na wielu płaszczyznach, która jest jednym z kroków milowych ku zagładzie ludzkości, jednak przez jakiś czas Ofelię oszczędzałem. Więc najpierw wysłałem dwa sążniste smsy do Pasierbicy i do Q-Zięcia i powoli szykowałem się w łazience, by w końcu zrobić Blogową i przed ósmą włączyć brutalnie w sypialni wizg. I co? I nic. Owszem naruszyłem spalną konstrukcję Ofelii, bo na przeraźliwy dźwięk się poruszyła, nawet przez chwilę wydawało mi się, że patrzyła, nieprzytomnie oczywiście, by ostatecznie ułożyć się wygodnie i wyregulować oddech do głębokiego i miarowego.
Wnioski:
1) Moje wczorajsze rozważania q-filozoficzne można w buty wsadzić. Wobec brutalnych, życiowych, podstawowych męskich potrzeb i wobec jednej z cech mężczyzny, być może jedynej. - patrz pkt 2.
2) Chłop jest jednak głupi, o czym zawsze mówię i czym się szczycę. Można by to bardziej elegancko nazwać "nieskomplikowaniem". Stąd nie wiem, skąd się wzięła we mnie ta wczorajsza chwila słabości i durnowate inklinacje w kierunku q-filozowania. Od razu było widać, że to nie będzie się mogło dobrze skończyć, że za chwilę prawdziwa natura chłopa wyjdzie z niego, no i po co tak głupio komplikować sobie życie. No, ale głupio, bo głupi... Więc za tę moją  chwilową słabość przepraszam...
 
Żeby po tej intelektualnej porażce choć trochę odreagować, udałem się na proste i dobrze mi znane tereny onanu sportowego. Przede wszystkim zarejestrowałem, że wczoraj Iga Świątek wygrała na US Open 2:1 z Holenderką Suzan Lamens. To już drugi mecz Igi na tym turnieju, którego nie oglądam. Bo Q-Wnuki, a poza tym mecze, przynajmniej na razie, transmitują na stacjach mi niedostępnych. Gdy przewali się Q-Wnukowstwo, a do transmisji nadal nie będę mógł dotrzeć, będę prosił Żonę o ratunek.
Ofelia w końcu wstała, ale nie pamiętała, czy słyszała wizg, czy nie. I po co te moje dylematy?... 
Zeszła na dół, przyniosła książkę dla siebie i moje okulary do czytania, po czym z powrotem zaległa w łóżku. Mogłem więc nadal spokojnie tkwić w onanie sportowym, który się znacznie przedłużył, gdy   Q-Wnuk dotarł na górę i razem oglądaliśmy skróty.
 
Po szybkim I Posiłku we czworo znaleźliśmy się w Parku Samolotowym. Q-Wnuk musiał odwalić 8 okrążeń. Gdy on biegał, napatoczyła się para ze Stolicy, 
Bardzo sympatyczna i kontaktowa
I tak od słowa do słowa
Nam wyszło, że na hasło Uzdrowisko
Wszyscy kłaniają się nisko.
- Nie ma ładniejszego w Polsce! - twierdzili.
A co my twierdzimy od zawsze?... 
 
Rozstawaliśmy się z pewnym niedosytem, ale plan dnia trzeba było realizować. Najpierw zaliczyliśmy Stylową, a potem obeszliśmy trzy pobliskie duże place, na których lokowały się auta i całe ekipy przygotowujące się do II Rajdu Legend. Wtedy było tam jeszcze w miarę spokojnie i cicho, więc Żona robiła zdjęcia Robaczkom na tle dziesiątków aut.
W domu dopadł mnie niespodziewanie spory luz, bo przyjazd Krajowego Grona Szyderców przesunął się o dobre 2 godziny. Więc wykorzystałem ten czas na czytanie książki, ale przede wszystkim rzutem na taśmę, przed przyjazdem rodziców, na dobranie się do paznokci, w sumie z ośmiu odnóży Robaczków.
Każde z nich protestowało na swój sposób.
- Ale dlaczego ja pierwsza?... - dociekała buntowniczo Ofelia, gdy zaganiałem ją do ogrodu, do stanowiska obcinania i skracania pazurów za pomocą obcinarki i nożyczek.
- Ale u stóp nie mam wcale długich! ... - Q-Wnuk zaczął od  razu u szczytu schodów, gdy ja czekałem na dole. Widocznie dowiedział się od siostry, że dziadek żadnemu odnóżu nie przepuści.
Oczywiście miał wszędzie masakryczne. Odnoszę wrażenie, bo proceder powtarza się regularnie, że hodują te paznokcie specjalnie dla dziadka. Zaczynają w połowie czerwca, by przyjechać z "gotowymi" do nas w połowie lipca, a potem nic z nimi nie robią przez dalszą część wakacji, hodują je, by tuż przed nowym rokiem szkolnym przyjechać z ponownie wyrośniętymi ponad miarę, eufemistycznie mówiąc. O tym, co się za nimi kryje i jaki to coś ma kolor, nawet nie wspomnę. 
 
W oczekiwaniu na Krajowe Grono Szyderców udało się nam spokojnie zjeść II Posiłek. I nadal czekaliśmy. W końcu przyjechało o 18.30. W pewnym powitalnym chaosie o podłożu Mama! Tata! i stałym przytulaniu się, udało się trochę porozmawiać w gronie dorosłych o poważnych decyzjach Krajowego Grona Szyderców. W kwestii zmiany miejsca zamieszkania (ale ciągle w Metropolii) zaczęło się coś klarować. Oczywiście droga jest jeszcze daleka.
Bardzo szybko wyszliśmy w sześcioro do Parku Samolotowego, bo Q-Wnuk musiał znowu trochę pobiegać, takie miał zaległości. Ofelia przez nikogo nie namawiana też biegała, ale sprintem, a ja mierzyłem jej czas. Resztę wieczoru, i to sporą, zdominowały auta i koncert w muszli koncertowej. 
Zewsząd dobiegał łomot podrasowanych tłumików i włoskie disco. Naprawdę "fajnie". Biedni kuracjusze... Przyjechali tutaj dla podreperowania zdrowia. Gdyby Uzdrowisko na stałe miało w swojej ofercie takie atrakcje, trzeba byłoby się wyprowadzać, chociaż kuracjuszami nie jesteśmy.
 
Do domu wróciliśmy o 21.00. Q-Zięć z synem zostali, bo im było mało. Dosyć szybko uciekłem na górę, żeby w spokoju sobie poczytać. Bez tłumików i disco. Za jakiś czas dotarła 
Moja Żona
Wycieńczona. 
Ze zmęczenia musiała wyrzucić z siebie swoje odczucia. Coś z tym trzeba zrobić!, czyli kolejny raz krótko podsumowaliśmy temat i się upewniliśmy, że właśnie podjęliśmy pewne decyzje w kierunku Coś z tym trzeba zrobić! I nie chodziło tu wcale o naszych wnuków wszelkiego pochodzenia.
Zasnęliśmy w okolicach 22.30. 

PONIEDZIAŁEK (01.09) - 86. rocznica napaści Niemiec na Polskę.
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
 
Tak chciałem. 
Koniec wakacji, taki charakterystyczny akcent roku. Niedługo Święta Bożego Narodzenia. Z                  Q-Wnukiem dręczyliśmy tym spostrzeżeniem Babcię, głośno o tym mówiąc razem danego dnia rano. A czasami on sam z siebie to "zauważał". I pękał ze śmiechu. Coraz bardziej czuje subtelniejszy humor, chociaż ten raczej był złośliwo-sadystyczny. Mógł go odbierać trochę inaczej, bo dla niego do świąt to jakiś kosmiczny kawał czasu, a dla nas? Jeno błysk i już...
Rano mogłem spokojnie oddać się onanowi sportowemu, no i zacząć pisać.
Jeszcze przed I Posiłkiem skończyłem sprzątanie dolnego mieszkania i przekazałem pałeczkę Żonie, nomen omen. Już słyszę jej zniesmaczony głos: Przedszkole...  
Ale ja nic nie mogę poradzić na to, panie kapralu, że mnie się wszystko z... kojarzy!
 
I Posiłek zjadłem w ogrodzie. Relaksacyjnie, z nową książką. I, gdy tylko trochę pokręciłem się po domu i przy blogu, przyjechali kolejni goście. Para z fajnym rocznym, czarnym sznaucerem, który o dziwo nie szczekał. Z moich bowiem doświadczeń wynika, że ta rasa sytuuje się na drugim miejscu w częstotliwości szczekania (trzeba, czy nie trzeba) zaraz za tzw. wilczurami. Oczywiście mówię tu o psach psach, a nie o takich okazach, o których nie wiadomo, czy opędzając się od nich kopnąć skutecznie, żeby ujadanie na wysokich częstotliwościach ustało (nie piszę "ostatecznie") i przestało świdrować mózg, czy też schować do damskiej torebki.
Właściciele, lat około 58 (ona) i 65 (on) reklamowali się w korespondencji jako para emerytów jeżdżących po Polsce i ją zwiedzających. Pani, miła, nawet natychmiast się niewycofująca, skoro z niczym nie rwała się do przodu, bo od razu znała miejsce w szeregu, najprawdopodobniej dzięki, albo przez męża i Pan, równie sympatyczny, ale... Na każdą moją uwagę i pomocną, "słowną" dłoń, jeśli udało mi się z nią przebić, reagował, wydawałoby się sympatycznie Damy radę z leciutkim lekceważeniem na zasadzie Po co tu mówić o parkowaniu, skoro w swoim życiu parkowałem tysiące razy?... albo Poradzę sobie z tym samym przesłaniem, co rzeczywiście odbierałem, i uczciwie przyznaję, jako Nie chcemy wam robić problemów. A takich boję się najbardziej, bo "wiedząc" wszystko na nowym terenie, nie wiedzą niczego.
Za jakąś chwilę wszystkie puzzle powskakiwały na swoje miejsce, gdy zahaczyłem o temat emerytury, skoro w korespondencji sami z siebie o niej wspomnieli. 
- Ja jestem rocznik pięćdziesiąty i akurat zacząłem pobierać emeryturę od 66. roku życia. - A pan?
- A nie, to ja jestem znacznie młodszy... - i natychmiast przestał się dalej wychylać. 
- To pan zaczął od 65., gdy wrócono do tej wersji? - drążyłem.
- A nie, nie... - ewidentnie zamknął się w sobie.
- A rozumiem,  wcześniejsza... - i przestałem dopytywać.
- Musi być jakimś emerytowanym milicjantem, policjantem, wojskowym lub kimś innym z tzw. służb mundurowych. - poinformowałem Żonę, gdy wróciła. - To by mi pasowało do niego, bo wszystko od razu wiedział lepiej. -  To taki typ, który, gdy jeśli nawet nie wie lepiej, to i tak wie lepiej. - Coś a la Justus Wspaniały.
- A nie, ten względem mnie, kobiety, zachowywał się znacznie lepiej. -  Widocznie tylko tak ma do mężczyzn. 
Czyli jednak nie dorasta do pięt Justusowi Wspaniałemu. To fajnie wiedzieć, że Justus Wspaniały jest jedyny, nomen omen. 
 
Całe popołudnie i późny wieczór zajęło mi pisanie, ale przeplatane różnościami.
- ostatecznie i konkretnie telefonicznie omówiłem z panią ze Złotego Miasteczka kwestię tortu na zjazd; ma być prosty w formie, prostopadłościenny, z napisem 75 lat oraz z bajerami w postaci słodkich akcesoriów imitujących chemiczny sprzęt laboratoryjny; ustaliłem z Żoną smak - ma być kwaskowaty, limonkowo-malinowy; ustaliłem termin - dzień, godzinę oraz miejsce dostawy i formę płatności. Pani wszystko powtórzyła po uczniowsku lub po wojskowemu i dopiero wtedy się uspokoiłem.
 
- zadzwoniłem do Saperskiego Menadżera z niewinnym pytaniem A kto ma kupić szampana, bo zapomniałem sobie na spotkaniu z panem zapisać? Okazało się, że Saperski Menadżer. Pytanie było fajnym pretekstem, żeby przypomnieć, że zjazd jest tuż tuż, czyli czytaj: Nie odkładamy zakupów na ostatnią chwilę!
 
- wyczyściłem ekspres do kawy; Żona mnie nauczyła.
 
- wyciąłem różne gałęzie znowu blokujące przejścia w różnych miejscach ogrodu oraz wyczyściłem ścieżki; trochę dlatego, żeby oderwać się od laptopa, ale przede wszystkim dlatego, że być może jutro pojawią się kolejni oglądacze - zawracacze.
 
- stosunkowo krótko porozmawialiśmy sobie z Lekarką i Justusem Wspaniałym; mieliśmy w planie dokładnie dzisiaj do nich dzwonić, ale nas ubiegli o jakąś godzinę; wstępnie ustaliliśmy, że mogliby do nas przyjechać w październiku; wszelkie nowinki obgadaliśmy więc dość pobieżnie; jedna szczególnie była ciekawa - Syn Lekarki właśnie wrócił z Tajwanu i, zdaje się, zostawił tam serce. Wybranka znana jest ze zdjęć i chyba przyleci do Polski w grudniu. To byłoby dopiero.
 
- za to niespodziewanie długo rozmawiałem z koleżanką ze studiów, jedną z tych, która ze względów zdrowotnych nie przyjedzie. Będzie nieobecna na naszych zjazdach po raz pierwszy. Prosiła mnie, abym wszystkim obecnym przekazał od niej pozdrowienia. No i potem zaczęliśmy rozmawiać o różnych naszych... I zeszło. 
 
- w ten sposób bez problemów dotrwałem do meczu Igi z Rosjanką Jekatieriną Aleksandrową. Transmisja była. Iga wygrała 2:0 i była to ta Iga sprzed dwóch lat. Grała znakomicie.
 
Po wszystkim, na ostatnich oparach, pisałem musząc sobie odpuścić sobotę i niedzielę (patrz na godzinę publikacji).
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 22.23.
 
I cytat tygodnia:
Doświadczenie to nazwa, jaką każdy nadaje swoim błędom. - Oscar Wilde (irlandzki poeta, prozaik, dramatopisarz i filolog klasyczny