poniedziałek, 22 września 2025

22.09.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 293 dni.
 
WTOREK (16.09)
No i dzisiaj wstałem o 07.00.
 
Żona została praktycznie przez cały dzień na górze. 
Długi poranek spędziłem nad onanem sportowym. To był w zasadzie poranek nacechowany luzem i spokojem i nawet katar nie był w stanie mi go uprzykrzyć. Po raz pierwszy od wielu dni nic mi nie dyszało za plecami. 
Z Żoną ustaliliśmy, że w sprawach pojadę sam w Uzdrowisko. Wszystko opędziłem w godzinę - Socjalna, duże zakupy w Biedronce, zdanie dwóch książek w bibliotece, oddanie prania i tankowanie. 
Gdy wróciłem, z przyjemnością zacząłem sobie szykować I Posiłek. I gdy był gotowy, a wiadomo że niespieszność nie może trwać w nieskończoność, jadłem go już pod pewną presją. Z góry słyszałem bowiem rozmowę Żony, a wiedząc że to z Pasierbicą, nie mogłem się powstrzymać, bo ciekawość mnie zżerała, więc z jedzeniem polazłem do sypialni. Musiałem posłuchać relacji Krajowego Grona Szyderców, bo sprawa sprzedaży ich mieszkania i kupienia nowego, trochę większego, ale przede wszystkim bliższego względem szkoły i pracy Pasierbicy wydawała się mocno finalizować. Od słuchania, ile przy tym jest zmiennych, zależności i współzależności, ile każda ze stron - sprzedający (KGSz) i kupujący (jakaś babka starająca się o kredyt mająca tylko 20% wkładu) oraz kupujący (KGSz zależne od pierwszej transakcji) i sprzedający (musi sprzedać do  końca roku) oraz co mają do powiedzenia biura nieruchomości i banki oczywiście nawet nie zwracałem uwagi na to, co jem, a przecież II Posiłek zrobiłem z pietyzmem i miał być pyszny.
Na dodatek zadzwonił precyzyjnie Syn. Zszedłem więc z powrotem na dół, połknąłem resztę bez satysfakcji i oddzwoniłem. Gadaliśmy 42 minuty. Głównym tematem był nasz wyjazd do Hamburga, ale główniejszym Brat i Siostra i co oni w związku z tym wyjazdem-przyjazdem wyprawiają. Pękaliśmy obaj ze śmiechu, przy czym śmiech był ostro podprawiony goryczą.
Cała Sypialnia Dzieci wychodzi powoli z choróbsk na tyle, że wyjazd Syna z Wnukiem-III w góry zdawał się być realny. 
 
Dopiero o 13.30 rozpocząłem cyzelowanie wpisu. I całe popołudnie spędziłem już spokojnie, w kuchni, przy garach pieskowych i moich, i nawet znalazłem czas na relaks z książką na narożniku w Salonie i na godzinne spanie. Moją Potrawę jadłem już spokojnie i w skupieniu. Przypomnę, co to - ziemniaczki gotowane, dobrze odparowane i wybełtane w garnku z masełkiem, trzy jaja sadzone, dzisiaj na smalcu kaczym, posypane tartym przeze mnie serem kozim, smażone na "wolnym ogniu" pod przykrywką do stopienia się sera i zgęstnienia żółtka i do tego ogórki kiszone lub "kozackie".
Prostota i pychota.
 
Wieczorem zadzwoniłem do Wnuka-IV, do gada, który jako jedyny nie zareagował na moje wielokrotne smsy. 
- Tato, on ma taki malutki stary klawiszowy telefon. - wyjaśniał dzisiaj Syn, gdy się skarżyłem. - Pisanie na nim smsów to udręka, a poza tym żaden z twoich smsów do niego nie dotarł. - Na pewno ma zapchaną skrzynkę, a o to łatwo, bo mieści się tam raptem 30 wiadomości. - A żadnej nie usunie, bo wszystkie od kolegów są ważne. 
Wnuk-IV potwierdził. Dzisiaj kończył 12 lat i kilka razy potrafił się znaleźć używając w trakcie moich życzeń słowa "dziękuję". Można więc było przejść do nowego roku szkolnego. Narzekał relacjonując albo relacjonował narzekając. Nie wyłapałem, bo jego emocje nie były jednoznaczne.
- To ty teraz chodzisz do szóstej klasy... - uwiarygadniałem się wobec wnuka.
- Tak.
- A coś się zmieniło, nowi koledzy, koleżanki? - coś tam musiałem wyciągać.
- Nie, ci sami.
Myślałem, że będzie szło, jak po grudzie, co ma zawsze miejsce w sprawach szkolnych (wyjątek Wnuk-III), ale nagle niespodziewanie merytorycznie się rozgadał i rzeczowo wyjaśnił.
- Szkoła zrobiła się taka bardziej stacjonarna. - Teraz w tygodniu trzeba być cztery razy, a w tamtym roku wystarczyło trzy... - No i teraz oceniają zachowanie... - I poza tym wystawiają oceny za notatki, które się robi na lekcjach...
- A miałeś dzisiaj gości?
- Tak, ale już poszli, a ja zaraz idę na boisko...
- A, co masz? - Jakiś trening?
- Nie, o tak idę, żeby podtrzymać kondycję.
Na pewno nie używałem takich słów i nie kleciłem takich zdań będąc w jego wieku.
- No, to jeszcze raz wszystkiego najlepszego... - Gdy się zobaczymy, dostaniesz kasę...
- Dziękuję. 
 
To już kolejny znany mi przypadek, kiedy coś nie pasuje uczniom w nowym roku szkolnym. I jest to objaw zdrowy. Wyjątkiem potwierdzającym regułę są Q-Wnuk i Ofelia. Ci już nie mogli się doczekać szkoły, zwłaszcza Ofelia, która wielokrotnie, świadomie i bez wstydu to podkreślała. Q-Wnuk zdaje się zachowywać resztki zdrowego rozsądku, a do szkoły "pchają" go koledzy, czytaj możliwość grania w piłkę i w kosza (ostatnio ten staje się równorzędną dyscypliną). 
Że coś jest nie tak
Świadczy choćby fakt 
że oboje już drugi rok są przewodniczącymi w swoich klasach i do pełnienia tych funkcji zgłosili się...  sami. Czyżby moje geny?! Przecież to niemożliwe!... 
Na dodatek bardzo dobrze się uczą, Q-Wnuk uzyskał w tamtym roku świadectwo z czerwonym paskiem, a świadectwo Ofelii ociekało opisowym lukrem.
 
Wieczorem znowu zadzwoniła do Żony Pasierbica. Przy rozmowie byłem chwilkę, bo jednak nie byłem w stanie wysłuchiwać rozwałkowywania tematu na 32, chociaż emocje przecież rozumiałem. 
We czworo byli ponownie oglądać "nowe"mieszkanie. Ze względu na Q-Wnuka, który poprzednio go nie widział, bo akurat był na obozie piłkarskim. Za tamtym pobytem Ofelia od razu "zajęła" większy pokój z dwóch należnych dzieciom i od tego czasu konsekwentnie się "przeprowadzała i w nim urządzała". O dziwo, dzisiaj Q-Wnuk bez problemów zaakceptował "swój" mniejszy pokój. 
Do rozmowy wniosłem konstruktywny wkład.
- To już będzie piąte miejsce do poważnego życia dla Q-Wnuka. - Ale nic dziwnego, skoro ma się taką Babcię i Matkę...
Ofelia, 
Mimo że odstaje od brata 
Z wiadomych przyczyn o trzy lata 
też w te klocki jest niezła, bo to będzie już jej czwarte. 
Z Żoną na gorąco stwierdziliśmy, że ona to na pewno na tym nie poprzestanie. Ta jej skłonność, żeby nie powiedzieć zamiłowanie do urządzania się, czyli do aranżacji wnętrz. Przecież górę w Tajemniczym Dommu już mi dwa razy urządziła, nomen omen... 

Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Prawnik z Lincolna. Bez inhalacji.

ŚRODA (17.09)  - 17 września 1939 r. w Polsce rozpoczęła się okupacja sowiecka, która w niedługim czasie doprowadziła do ludobójstwa w Katyniu i masowych deportacji Polaków na wschód. Poza tym ta data to symboliczny początek trwałej utraty Kresów Wschodnich i pozbawienia Rzeczypospolitej niepodległości na kilkadziesiąt następnych lat.
 
No i dzisiaj wstałem o 06.50.
A spałoby się jeszcze. 
Rano przy Blogowych pisałem, a dopiero potem przeszedłem do onanu sportowego. 
Goście z dołu wyjechali przed 11.00. Ci od córki z zespołem Downa. Tak się złożyło, że gdy wyszedłem do pożegnań, w pierwszej ich fazie był tylko on. Przy powitaniu i później myślałem, że to taki typ a la ten z biblioteki, który na każde moje słowo, zdanie, odpowiada jak tamten, skinieniem głowy i ewentualnie adekwatną miną. A tu czekała mnie spora niespodzianka. Gość gadał ze swadą, dowcipem, inteligentnie i uśmiechał się przy tym. Pełen kontakt. Moja, a być może i jego przyjemność, trwała jednak krótko, bo do czasu pojawienia się żony z jakąś panią. Natychmiast umilkł i już się nie odezwał do wyjazdu. Z auta tylko skinął mi głową, znaczy "do widzenia". Wielka szkoda. Panie zaś "miło"  trajkotały co jakiś czas wybuchając śmiechem. Do naszych gości przyjechali na chwilę w odwiedziny i po nich ich znajomi z Niemiec Mieszkamy pod granicą z Luksemburgiem, by razem właśnie wybierać się na urodziny kolegi, o którym i o tej uroczystości chwilę wcześniej zaczął opowiadać ten "milczący" gość. Pań nie dopytywałem nie chcąc słyszeć standardów i miałkości. Może dlatego, że już wcześniej gościny słuchałem, zwłaszcza przy przyjeździe, i nieprzyjemnie zaczęła mi się kojarzyć z naszą Q-Gospodynią. Zdaje się, że podobny sposób bycia i inteligencji.
 
Mogłem spokojnie zjeść I Posiłek, a po nim rozpocząć oglądanie meczu Polska - Holandia, ostatniego w naszej grupie, rozgrywanego na Filipinach w ramach Mistrzostw Świata w Siatkówce. Obie drużyny miały już zapewniony awans do 1:8 finału (wcześniej Polska wygrała z Rumunią i z Katarem - obu nie oglądałem). Wygraliśmy 3:1. Nie graliśmy najlepiej, ale mimo tego i mimo tego, że Holendrzy grali bardzo dobrze, nasza moc była taka, że wystarczyło.
 
Po meczu relaksacyjnie wyszedłem w Uzdrowisko, żeby drobnymi zakupami dać sobie podstawy do przygotowania posiłków dla dwóch piesków - dla mnie i dla Pieska. Efekt był taki, że oba były zadowolone.
Popołudnie spędziłem nad logistyką mojego wyjazdu do Metropolii albo w okolice Sypialni Dzieci, żeby Syn mógł mnie zwinąć na dworcu w dniu wyjazdu do Hamburga, albo  dzień wcześniej z noclegiem u Wnuków. Jak będzie, się zobaczy.
 
Wieczorem niczego nie oglądaliśmy. Czytałem. 
 
CZWARTEK (18.09)
No i dzisiaj wstałem o 07.30.
 
A co?! Kto zabroni emerytowi?!... 
Rano dwa Pieski zjadły I posiłek. Bez Pani. Całkiem sprawnie im to szło. W trakcie przygotowań i spożywania podglądałem końcówkę meczu Korea Open w Seulu rangi WTA 500 pomiędzy Igą Świątek a Rumunką Soraną Cirsteą. Iga wygrała 2:0.
Zaraz potem zabrałem się za sprzątanie dołu, za siebie i za Żonę. 
Goście przyjechali o 14.00, jak zapowiadali. Para lat 38-40. Według informacji obchodziła jakąś rocznicę ślubu. Żona wymyśliła, żeby na "dzień dobry" zaznaczając ten fakt, w talerzu umieścić śliwki od Sąsiada z Lewej (uraczył nas całą skrzyneczką) i nasze czarne winogrona w formie takiego drobnego prezentu od gospodarzy. Ja od siebie dodałem bez żalu jeszcze pięć pięknych pomidorków. Gościna doceniła i podziękowała, on coś tam mruknął. W ogóle według mnie było dziwnie. Po pierwsze, nie wyglądali mi na małżeństwo, więc z tą rocznicą z jej strony mógł być taki pic. Jacyś tacy niedopasowani, bez stosownej aury, ona nadrabiająca, on wręcz odwrotnie. Jeśli jednak nim byli, to:
- ona mogła mu w prezencie taki wyjazd zafundować (nieważne, kto płacił) na zasadzie niedźwiedziej przysługi (polski frazeologizm - pochodzi z bajki o niedźwiedziu, który usiłował przepędzić muchę z czoła pustelnika, ale zamiast tego zabił go, uderzając kamieniem). Facet bronił się rękami i nogami, ale nie dał rady. Mogło mu nie pasować miejsce i sam pomysł wyjazdu,
- a jeśli nawet, to może myślał, że kluczyki odbiorą w skrzyneczce bez uciążliwej obecności gospodarza,
- mógł być wnerwiony stylem jazdy żony, na przykład. Bo był pasażerem,
- wreszcie wyraźnie był wybudzony po podróży, bo był pasażerem, a chłop niewyspany to zaraz na drugim miejscu po "chłop głodny". 
Wszystko to razem wyglądało u niego na naturalną gburowatość, u niej na nienaturalne zachowanie, które nazwałbym wyparciem (W psychologii wyparcie <represja> to nieświadomy mechanizm obronny, który polega na usunięciu z świadomości lub niedopuszczeniu do niej bolesnych, zagrażających lub lękowych myśli, uczuć, wspomnień czy popędów. Choć początkowo chroni przed cierpieniem, długotrwałe wyparcie może prowadzić do napięcia psychicznego, zaburzeń lękowych, depresji i problemów w relacjach, a wyparte treści mogą powracać w postaci niekontrolowanych reakcji lub obsesyjnych myśli). Oczywiście w temat się nie wgłębiałem.
 
Całe popołudnie miałem dla siebie. Pisałem i zrobiłem trzy posiłki - dla Żony ozdrowieńczy bulionik, dla piesków standardy, z których oba były zadowolone. I oporządzałem wieczór, bo drobiazgów nazbierało się bez liku.
Po wszystkim mogłem spokojnie oddać się onanowi sportowemu i wieczorem, już w łóżku, poczytać. 
 
PIĄTEK (19.09)
No i dzisiaj wstałem o 07.00.
 
Od razu zabrałem się za onan sportowy. 
Novum poranka polegało na tym, że przyszła Żona. A to dobrze rokowało. Oczywiście z tego względu musiałem zmienić moje ostatnie poranne przyzwyczajenia, ale podołałem. W kulminacyjnym momencie sam się sobie dziwując podzieliłem uwagę na pięć. A przecież ja podzielności uwagi nie mam. Więc w trakcie przygotowywania trzech różnych pierwszych posiłków jednocześnie pożegnałem wyjeżdżających z góry gości i odebrałem od nich mieszkanie Ależ tu macie państwo pięknie i jak czyściutko! oraz przyjąłem listonosza.
Tym bardziej z największą przyjemnością, gdy już wszystko miałem podomykane, w ogrodzie przy pięknej pogodzie i przy książce delektowałem się swoim posiłkiem. Humor dodatkowo poprawiał mi czekający mnie mecz pomiędzy Igą Świątek a  Czeszką, Barborą Krejcikovą, której styl grania podziwiam.
W Seulu lało. Mecz został przełożony aż na jutro na 05.00 naszego czasu. To spokojnie zabrałem się za przygotowanie góry. Odwaliłem całą robotę za siebie i za Żonę. Nowi goście dopytywali w korespondencji, kiedy najwcześniej mogliby przyjechać Bo my tylko zostawilibyśmy auto i od razu poszlibyśmy na spacer..., więc zaproponowaliśmy im 13.00. O 14.00 napisali (miło...), że się nie wyrobili i że będą o 15.00. Czy mnie to dziwiło? Byli o 15.30.
 
Kolejna dziwna para. Oboje lat 30+ z ośmioletnią córką. Jakby wycofani w sobie, odpowiadający krótkimi słowami, w porywach krótkimi zdaniami. Skoncentrowani w sposób nienaturalny na tym, co mówię, aż w jakimś sensie dla mnie nieprzyjemny, bo bez cienia luzu, wszystko na makabrycznej powadze. On lustrował, dosłownie, całe mieszkanie omiatając wzrokiem każdy szczegół, a zwłaszcza... ściany i sufity. Tłumaczyłem sobie, że może jest malarzem pokojowym i z zawodowego przyzwyczajenia ocenia jakość malowania. Akurat tak się złożyło, że całe górne mieszkanie malowałem ja, więc trochę tą jego postawą się stresowałem. A może mieli zwyczajną arachnofobię? Tu mogłem być spokojny, bo zawsze przy sprzątaniu zaglądam w dolne i górne kąty i z lubością te ciągle  pojawiające się gnoje zasysam do odkurzacza.
Jej w kontakcie praktycznie nie było, tak intensywnie koncentrowała się na córce. Dziecko miało ewidentną downowską skazę. Ale gdy w trakcie oprowadzania miałem okazję siłą rzeczy przyglądać  się rodzicom, czułem że z nimi pod tym względem też jest coś  nie tak. 
 
Po południu Żona po raz pierwszy od kilku dni zrobiła II Posiłek. Nice!... To był jednak spory dla niej wysiłek, więc zaraz potem wróciła na górę, a ja poszedłem sam z Pieskiem do Uzdrowiska Wsi. Bydle nie chciało bez Pani iść, bo ta nieopatrznie w holu go w drogę wyprawiła zakładając mu obrożę i smycz oraz zagadywała przyjaźnie. Piesek więc miał wszelkie podstawy do domniemywania, że spacer odbędzie się we troje. Do końca Pięknej Uliczki co 2-3 metry zatrzymywał swoją masę, oglądał się za siebie, po czym ostentacyjnie patrząc na mnie wyraźnie dawał mi do zrozumienia Dalej nigdzie nie pójdę! Musiałem stosować irytującą metodę werbalno-szarpalną, co powodowało, że Piesek czując wkurw Pana tym bardziej się zapierał. Ale, gdy dotarliśmy do końca, się poddał. Wreszcie chyba ocenił, że Pani naprawdę nie będzie, a walka z Panem nic już nie da. Dalszy spacer dla obu strony był  przyjemny.
 
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Prawnik z Lincolna
 
SOBOTA (20.09)
No i dzisiaj wstałem o 04.45.
 
Od piątej oglądałem zaległy mecz. Iga wygrała 2:0. A potem przedłużyłem sobie, za przeproszeniem, onan sportowy. A potem znowu go sobie przedłużyłem, za przeproszeniem, bo już o 10.00 Iga rozgrywała kolejny mecz, półfinał z Australijką Mayą Joint. Iga wygrała 2:0.
W czasie oglądania (wyniosłem się do sypialni, żeby Żona miała na dole komfort) bezczelnie zadzwoniła Pasierbica. Całe szczęście, że miałem możliwość zatrzymania transmisji. Wczoraj podpisali umowę rezerwacyjną w dwie strony, jako sprzedający i jako kupujący. Pewne klameczki pozapadały.
 
Było tak pięknie i było tyle czasu, że postanowiliśmy z Żoną wyjść do Zdroju. W ramach powrotu do sił i do normalności. Przystanek zrobiliśmy w Galaretkowej. 
Żona w żaden sposób nieprzymuszana przeze mnie chciała wracać do domu. Bo umowa była taka Ale nie będziesz mnie ponaglał i pospieszał w związku z meczem? Nie musiałem tego robić, bo czasu było aż nadto. Dość powiedzieć, że gdy wróciliśmy, do meczu 1/8 finału Polska - Kanada miałem jeszcze pół godziny. To w dużym komforcie wyniosłem się na górę do sypialni. Polska wygrała 3:1. 
 
Po II Posiłku wstępnie pakowałem się na jutrzejszy wyjazd na spotkanie klasowe i do Brata. 
Wyjazd stał pod znakiem zapytania. Doskonale wiedziałem, że Żona w obliczu przeziębieniowych kłopotów, o nim zapomniała. A ja jej nie chciałem przypominać, żeby nie dokładać. W poważnym stopniu pogodziłem się z faktem, że nigdzie nie wyjadę i że no trudno. Ale gotowy musiałem być. Dopiero po spacerze we troje do Uzdrowiska Wsi o tym przypomniałem. Brałem pod uwagę:
- odwołanie wyjazdu już dzisiaj i zawiadomienie o tym Kolegi Kapitana i Brata, 
- odwołanie wyjazdu jutro rano, na ostatnią chwilę,
- wyjazd na ostatnią chwilę, po przygotowaniu dolnego mieszkania. 
Najbardziej prawdopodobna według Żony była wersja trzecia.
 
Dzisiaj Konfliktów Unikający wrócił ze swoimi dziećmi (Teatralna i Misiek) znad Balatonu. I dzisiaj Nowi w Pięknej Dolinie przysłali pozdrowienia i zdjęcia z Juraty. Wyrwali się... 
 
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Prawnik z Lincolna
 
NIEDZIELA (21.09) 
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Od rana zająłem się  onanem sportowym. 
Wczoraj późnym wieczorem przyszły mmsy od Syna. Obejrzeliśmy dopiero dzisiaj rano. Z Wnukiem-III pozdrawiali z Diablaka, czyli z Babiej Góry. 
- A Chłopiej Góry nie ma. - pisał Syn. - Dyskryminacja!
Pękałem ze śmiechu. Nie z tego, tylko z wyglądu Wnuka-III. To, że rośnie przystojniak to jedno, ale to że sypnął mu się wąs, to drugie. I właśnie ten wąs powodował, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, ilekroć spoglądałem na zdjęcia. A łatwo było go dostrzec, bo pogodę mieli piękną i twarze do fotografii były idealnie oświetlone.
Potem pisałem. W poniedziałek wrócę z Rodzinnego Miasta, więc znowu będę czuł na plecach publikacyjny oddech. Bo ostatecznie stanęło na wersji trzeciej - mojego wyjazdu  na ostatnią chwilę.
Goście z dołu, ta para, co to obchodziła rocznicę ślubu, przy pożegnaniu okazała się bardziej do ludzi, zwłaszcza on. Może dlatego, że przy tak pięknej pogodzie mogli zostawić auto do 14.00 i jeszcze w pełni skorzystać z Uzdrowiska. A może  byłem niesprawiedliwy?...
Natychmiast rzuciłem się do sprzątania. Wyrobiłem się na tyle, że Żonie zostały drobiazgi, akurat na jej aktualne siły. Po czym zjadłem zrobiony przez nią I Posiłek, dopakowałem się, odgruzowałem na 40% i trzy minuty po południu ruszyłem w drogę do Rodzinnego Miasta. Bardzo przyzwoicie. 
 
Ruch, mimo niedzieli, był nadspodziewanie duży. Zadzwoniłem do Kolegi Kapitana, że mogę odrobinę się spóźnić i do Brata, że po przyjeździe w ogóle do niego nie zajrzę, tylko zostawię auto pod blokiem, zamówię taksówkę i pruję na spotkanie. 
- To ja idę spać. - zakomunikował. 
Zapowiedziałem mu, że wcześniej, jak 17.00 może się mnie nie spodziewać. 
Taksiarz okazał się facetem o rok młodszym, więc na całej trasie omówiliśmy tamte nasze czasy i wszystkie wspólne miejsca, w których się wychowywaliśmy. Rozumieliśmy się bez słów. Facet podziwiał, że ciągle stać nas na to, że się spotykamy. 
 
Było nas trzynaścioro. Całkiem nieźle. Po raz pierwszy w historii więcej chłopów (7) niż bab. Z takich dotychczasowych żelaznych obecnych nie dojechała z różnych przyczyn koleżanka i kolega, więc można cały czas liczyć na piętnastkę. A gdyby stawili się ci wszyscy, którzy wiedzą o naszych klasowych spotkaniach, ale od jakiegoś czasu się nie pojawiają, to nawet mogłoby być nas dwadzieścioro dwoje.
Siedzieliśmy tradycyjnie w tym samym hotelu i w tej samej sali blisko cztery godziny przy wodach i zamówionych posiłkach. Tylko jedna z koleżanek i ja (zawsze tak robimy) zamówiliśmy piwo. Koleżanka Przewodnicząca kolejny raz sprawdziła obecność korzystając z naszego dziennika z ostatniej klasy, Kolega Kapitan tradycyjnie porobił dziesiątki zdjęć, a na deser, oprócz "normalnie" i oficjalnie zamówionych, Koleżanka Przewodnicząca tradycyjnie zaserwowała i tradycyjnie ten sam pyszny tort. A przy rozstaniu się chętni dostali jeszcze na wynos, ja dla Żony, którą większość zna, bo przecież dwa zjazdy klasowe odbyły się w Naszej Wsi. Nie muszę dodawać, że gadkom nie było końca. I o dziwo nawet tym razem niewspomnieniowych.
Pod dom Brata zawiózł mnie jeden z kolegów. 
Szybko się wszystko skończyło. Dobrze, że udało mi się być na naszym kolejnym spotkaniu. Brakowałoby mi... 
 
U Brata zrobiliśmy sobie taki Nieokrzesany Bal Murzynów. Z racji upału siedzieliśmy w podkoszulkach i gaciach przy Pilsnerze Urquellu i przy transmisji ekstraklasowego meczu. My specjalnie niczego nie chcieliśmy od życia i nie chcieliśmy, żeby życie chciało coś od nas. Po prostu panował totalny luz, pojawiał się kolejny Pilsner Urquell, mecz bardziej stanowił świetne tło tego całego męskiego bajzlu, a Brat dodatkowo pokazywał mi różne fragmenty innych wydarzeń sportowych i przede wszystkim nadawał.
- Wiesz, ja lubię, gdy ty przyjeżdżasz, bo tobie nic nie przeszkadza i niczego się nie czepiasz... 
- No, nie przeszkadza mi, a poza tym to jest twoje mieszkanie...
- To powiedz to naszej Siostrze...
Faktycznie, Brat robił jakieś porządki w mieszkaniu, jakąś inwentaryzację zmierzającą do wypieprzenia zbędnych rzeczy, a wiadomo, że wtedy musi powstać mniejszy, czy większy bajzel. No, i gdyby była Siostra...
Spać poszliśmy jakoś tak po 23.00. 
 
PONIEDZIAŁEK (22.09) - Początek Astronomicznej Jesieni.
No i  dzisiaj wstałem o 07.30.
 
Nie słyszałem, że Brat już krząta się w kuchni, więc postanowiłem się męczyć w łóżku jeszcze przez pół godziny, do czasu zapowiedzianego wczoraj mojego terminu pobudki. Na szczęście Pasierbica przysłała smsa, wiec miałem pożywkę i zajęcie.
Wpłynął do nas zadatek od pani Kupującej i Q-Zięć przelał zadatek Sprzedającym... także módlcie się :) :):). (zmiany moje) 
Mnie dwa razy nie trzeba było powtarzać. 
Matko! Już od razu zacząłem, chociaż jestem w Rodzinnym Mieście :) Po spotkaniu klasowym :) O 10.00 wracam do domu. Przyjazd w okolicach południa. Wtedy stanę obok Matki i zaintonuję modlitwę śpiewną "Boże łaskawy, dopomóż Krajowemu Gronu Szyderców i tym  malutkim, niewinnym dzieciom, aby w tym roku przy jak najmniejszym stresie przeprowadzili się z pięknej (...) na jeszcze piękniejszą (...). A będziemy Cię wysławiali na wieki! Amen. (zmiany moje)
Dużo minęło, nim Pasierbica odpowiedziała.
- O matko ): aż się przeraziłam :) Ale jakby miało zadziałać... :))) 
 
Przy porannych sypankach długo z Bratem wspominaliśmy nasz dom rodzinny i nasz mały świat mieszczący się wzdłuż głównej ulicy, na przestrzeni maksymalnie 200 metrów, na której było wszystko potrzebne do życia. Potem Brat mi zrobił jajecznicę na maśle i na pomidorach.
- Ty jesz bez chleba? - upewnił się po raz pięćdziesiąty ósmy.
- Tak. - I bez bułek, czyli bez pieczywa... - zapobiegłem dalszym pytaniom.
Na drogę dostałem cztery butelki Pilsnera Urquella. 
- Wiesz dostałem potężną dostawę z Czech. - Część mam w domu (pokazał Zatecky'ego i Złotego Bażanta), a część w samochodzie. - No, ten Pilsner Urquell..., ja wiem, że on jest dobry, ale wolę inne. - A ty w nim gustujesz...
Jeszcze raz umówiliśmy się na najbliższą sobotę i ruszyłem w drogę. Po dwóch godzinach byłem w domu. 
Od razu chciałem, żeby dopadła mnie codzienność. Więc sam pojechałem na zakupy oraz zawiozłem i odebrałem pranie. Po powrocie zabrałem się za pisanie. I dopiero po nim zdałem Żonie relację z mojego pobytu w Rodzinnym Mieście. Aż trudno było uwierzyć, że wyjechałem raptem wczoraj w południe.
 
Przed II Posiłkiem i po nim trochę czasu zajął mi onan sportowy,  ale przede wszystkim dominowało pisanie. 
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz. Jednoszczekiem na bezczelnego. We wtorek rano szykowałem jej jedzenie, ale najpierw wymusiłem na niej wyjście do ogrodu na ponocne sikanie. Ponieważ gotowa pełna miska nie mogła jej "zejść z oczu", migusiem zrobiła co trzeba i pędem rzuciła się do domu. Co z tego, że szedłem zaraz za nią, skoro przymknięte drzwi tarasowe mocno ją uwierały, wiec ponaglająco się wydarła. Na zakręcie oczywiście wpadła w poślizg i zbierała tylne łapy, ale ciekawe, bo w innych sytuacjach mocno by to ją zdeprymowało. A tu nic...
Godzina publikacji 18.12.
 
I cytat tygodnia:
Kiedy ludzie są tego samego zdania co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem. - Oscar Wilde (irlandzki poeta, prozaik, dramatopisarz i filolog klasyczny