29.09.2025 - pn - dzień publikacji
Mam 74 lata i 300 dni.
WTOREK (23.09)
No i dzisiaj wstałem o 05.00.
Do planowanej szóstej nie wytrwałem.
Wczoraj po moich zawirowaniach wyjazdowych i zakłóceniach w spaniu (ja u Brata, Żona na dole na narożniku w Bawialnym) dość wcześnie poszliśmy na górę. Obejrzeliśmy ostatni odcinek trzeciego sezonu serialu Prawnik z Lincolna. Ma powstać sezon czwarty. Zakończenie było specjalnie takie, żeby dać mu szerokie możliwości.
Rano spokojnie nadrobiłem zaległości z obszaru onanu sportowego, a potem cyzelowałem ostatni wpis.
Jeszcze przed I Posiłkiem zrobiłem swoją część góry. Kolejnym gościom zgodziliśmy się na przyjazd o 12.00. A chcieli nawet o 11.00. Ukraińcy.
Przyjechali o 12.30. Para, lat około 40. Bez samochodu. Mogłoby ogólnie to im się chwalić, bo, co prawda, przyjechali z niedalekiej miejscowości, ale jednak zadali sobie sporo trudu, żeby jechać pociągiem i autobusem. Wygląd nie nastrajał optymistycznie. Ogólnie dość pospolity. On nawet poczciwy, ale ona z wyraźnymi wpływami alkoholowo-papierosowymi, z ostrymi rysami podkreślonymi drapieżnym makijażem i ze sztuczną i "miłą" uprzejmością rodem z tamtych czasów, czyli Omawiamy różne rzeczy i puszczamy do siebie oczko...
Do City i do Złotego Miasteczka wyjeżdżaliśmy trochę pod strachem bożym A jeśli puszczą nam chałupę z dymem? Ostry seks, a wszystko wskazywało, że w tym przypadku tak będzie, jawił się nam, jako całkiem sympatyczny incydent. Raczej incydenty, bo mieli być u nas dwie noce.
Wyprzedzę fakty - gdy wróciliśmy, chałupa stała cała, a z góry nie dobiegały żadne dźwięki. Może źle oceniłem sytuację?...
W City najpierw byliśmy w ZUS-ie. Pokazałem pani wyrok sądu w sprawie mojego odwołania od decyzji ZUS-u w sprawie odmowy wypłacenia mi dodatku energetycznego. Nie dość, że takiego dodatku wyrokiem sądu, Kolego Po Morzach Pływający, nie dostałem, to jednocześnie wyrok ten nakazał mi wpłacić na rzecz "organu rentowego" 360 zł tytułem poniesionych ponoć przez niego kosztów sądowych. Domagałem się od pani wyjaśnienia mi, w jaki sposób kwotę tę mam wpłacić i do kiedy, co spowodowało wśród pań (konsultacja była ostra) spore zamieszanie. Po czym okazało się, że mam napisać do "organu rentowego" prośbę o podanie jego numeru konta i wskazanie terminu wpłaty.
- Mogę zrobić to od ręki?
Pani podała mi kartkę i długopis.
- To jeszcze masz o to ich prosić? - Żona nie kryła oburzenia, gdy wychodziliśmy z tej szacownej instytucji. - Trzeba było napisać "żądam" albo "wnoszę" ...
- Napisałem "proszę", bo względem urzędów jestem uprzejmy...
Pani chciała w pisaniu mi pomagać. Nie dziwota, skoro codziennie ma do czynienia ze zidiociałymi staruchami, którzy z racji i wieku, i półanalfabetyzmu, nie rozumieją, co się do nich mówi, a pisanie jest niebotycznie nieosiągalne.
- Proszę tu z lewej strony...
- Wiem, jak napisać... - urwałem jej dość niegrzecznie. Natychmiast się wycofała.
- Proszę zobaczyć, czy tak wystarczy... - podałem pani pismo. - Nie podpisałem się, bo może trzeba będzie jeszcze coś dodać.
Przebiegła oczami szybko po treści.
- Wszystko w porządku... - oddała mi kartkę z lekkim podziwem. A może mi się zdawało.
Tedy trzeba czekać na pismo z ZUS-u i wybulić 360 zł. Czyli jak zwykle - nie w Moskwie, a w Leningradzie, nie...
Stamtąd pojechaliśmy do Złotego Miasteczka oddać wreszcie podstawę do tortu, na której ten przyjechał na zjazd prosto pod nóż. Na miejscu musieliśmy się załapać na marcinka. Złote Miasteczko nadal się nam podobało, ale jednak ta pierwotna aura nieodwracalnie prysnęła.
Wróciliśmy do City. Dość skomplikowane zakupy opędziliśmy szybko i sprawnie, bo się rozdzielaliśmy nie marnując niepotrzebnie czasu i nawzajem sobie nie przeszkadzając.
W domu do wieczora panował luz. Przegadaliśmy dwa moje ostatnie wpisy, trochę pisałem, a trochę podglądałem ostatni mecz 1/8 siatkarskich Mistrzostw Świata. No i zaczęła dopadać mnie niezliczona ilość zdjęć ze zjazdu, które przysyłali różni fotografujący. Postanowiliśmy z Żoną jutro zrobić z tym porządek, posegregować i poselekcjonować, bo za chwilę mogło nas czekać całkowite zapchanie skrzynki mailowej.
Wieczorem oglądaliśmy amerykański film Klient z 1994 roku z Susan Sarandon i z Tommy'm Lee Jonesem. Straszna staroć ze względu na sposób realizacji, uproszczenia fabuły, płaskie dialogi i oczywistości, które powodowały, że nie można było wykrzesać z siebie w trakcie oglądania cienia emocji. Dotrwaliśmy do połowy i zarzuciliśmy. Co z tego, że tę dwójkę aktorów lubimy?...
ŚRODA (24.09)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Wstawało się ciężko.
Od rana pisałem i dość wcześnie zabrałem się za I Posiłek, bo przed meczem Polski z Turcją o 14.00 miał być rozgrywany pierwszy ćwierćfinał Włochy - Belgia, który miałem zamiar podglądać, a po nim czekała nas zjazdowa segregacja zdjęć (zostaliśmy nimi zasypani) i szereg innych zaległych spraw. Wszystkie z gatunku tych Trzeba je zrobić przed wyjazdem do Hamburga. Nagle sporo się ich namnożyło - odbiór prania, wymiana naszej pościeli, dwa uruchomienia pralki z naszym praniem, przygotowanie na poniedziałek segregacji śmieci, przygotowanie kartki wyjazdowej z wypisanymi rzeczami do zabrania i oczywiście sprawy bieżące, jak chociażby pierwsze w tym sezonie poważne rozpalenie w kuchni i naniesienie drewna.
Sam Hamburg się zaktywizował. Rano zadzwoniła Siostra i po raz dziesiąty opowiadała, jak się cieszy na nasz przyjazd (to normalne) i po raz dziesiąty zapewniała, że każdy z nas będzie miał oddzielne spanie, pościel i ręczniki (to nienormalne, "zapewnienie" oczywiście). Cierpliwie tego słuchałem do czasu, gdy zapytała mnie, jakie lubię piwo Bo, na przykład <Heineken> lub <Becks> bardzo Bratu smakują. Zabroniłem jej cokolwiek z piw dla mnie kupować Bo coś ze sobą przywiozę, poza tym zorientuję się na miejscu, a poza tym jest to kwestia gustu. Wyraźnie była niepocieszona i wydawało się, że ustąpiła, ale jak ją znam...
Siostrzeniec podszedł do sprawy pragmatycznie. Wysłał smsa:
Hej Wuja :)
Przywiźcie mi proszę czteropaki piw: Dębowe mocne, Perła mocne, Harnaś mocne, Warka strong oraz Tatra mocne. (...) Bardzo dziękuję i pozdrawiam. Siostrzeniec... (zmiany moje, pis. oryg.)
Bardzo konkretnie i to mało powiedziane. Spodobało mi się, bo prezent dla niego mam z głowy. Zresztą dla Siostry też, bo kupiłem jej 10 sztuk maści z witaminą A firmy Hasco-Lek. To jedyna maść, która pomaga jej i mnie porą chłodną (późna jesień, zima, wczesna wiosna), gdy z jakichś przyczyn pęka nam skóra przy końcówce paznokci w obu kciukach. Jest to bolesne. Ręce trzeba smarować trzy, cztery razy dziennie, a na pewno zawsze po myciu.
Mecz Polska - Turcja oglądałem na górze. Według moich informacji wysyłanych do Konfliktów Unikającego Turcy mieli dostać wpierdol za Polki brane w jasyr, za Kamieniec Podolski i za Pana Wołodyjowskiego. Kolega się zgodził, nawet brutalniej. I dostali, 3:0. Więc w sobotę w półfinale będziemy grali z Włochami, którzy dzisiaj rano zmietli Belgów 3:0. Włosi też powinni dostać wpierdol 3:0, tylko nie wiem za co, bo jednak "z ziemi włoskiej do Polski". Może za Mussoliniego?...
Po II Posiłku zapanowała wyraźna schyłkowość. Zwłaszcza u Żony, która zastanawiała się nad przyczynami, ale oboje nie doszliśmy do żadnych wniosków. Stwierdziliśmy, że temat trzeba po prostu przespać, a sam się rozwiąże. Jednak stać nas było jeszcze na krótki spacer z Pieskiem.
Wieczorem obejrzeliśmy pierwszy odcinek brytyjskiego miniserialu z 2025 roku Wybór. Chyba będziemy dalej oglądać.
CZWARTEK (25.09)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Już wczoraj ukraińska para zapowiedziała, że dzisiaj opuści apartament o siódmej rano, bo tak ma autobus i Czy będzie odbierany "pokój", bo u nas, na Ukrainie, właściciele zawsze odbierają?
Żona poinformowała, żeby sobie otworzyli furtkę i klucz zostawili w środku, w mieszkaniu, A mąż potem przyjdzie i pozamyka i że nie będzie żadnego odbioru.
Mąż jednak przyszedł do gości przed siódmą, poinformował ich, że furtkę mają już otwartą i życzył im szczastliwoho puti.
Przy Blogowych trochę towarzyszył mi onan sportowy, a trochę pisałem. No i "zacząłem wyjeżdżać" do Hamburga. Stwierdziłem w sobie, jak przystało na wyjazd do Niemiec, pierwsze oznaki Riesefieber.
Odczekawszy sporo po wyjeździe Ukraińców, gdy Żona była już na dole, poszedłem "odebrać" mieszkanie. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Tylko, gdy otworzyłem nasze drzwi, myślałem, że się uduszę. Uderzyła we mnie taka fala zapachowa, że organizm, żeby się nie zatruć, sam z siebie bronił się przed wdychaniem. Środki kosmetyczne (nie znam się na szczegółach) były nawet dobrej jakości, tylko po co aż tyle? Na to pytanie nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Żona zawsze mi powtarza, że dany użytkownik takiego środka powoli się na niego uodparnia, więc żeby go czuć, wali na siebie tego gówna (bez nomen omen) coraz więcej.
Przy intensywnym wietrzeniu zrobiłem pierwsze porządki.
W trakcie I Posiłku podglądałem trzeci ćwierćfinał Czechy - Iran. Czesi sensacyjnie wygrali 3:1, zakwalifikowali się do sobotniego półfinału i zdaje się, że jest to jak do tej pory od wielu, wielu lat ich największy sukces w tej dyscyplinie sportowej. Nic dziwnego, że ich radość była taka oszołomska, nieokrzesana, spontaniczna i autentyczna. Podobało mi się takie rozstrzygnięcie.
Po I Posiłku sprzątnąłem górę i w sypialni, przy podglądaniu ostatniego ćwierćfinału Bułgaria - USA (kibicowałem bardziej Bułgarom, ale nie miałbym nic przeciwko, gdyby wygrali Amerykanie) pisałem do koleżanek i kolegów pierwszego zaległego postzjazdowego maila. Takiego podsumowującego.
Bułgarzy wygrali po horrorze w tie-breaku 3:2. A przegrywali w setach 0:2. Amerykanie mieli zwycięstwo na wyciągnięcie ręki, ale cały trzeci i czwarty set źle rozegrali taktycznie. W tie-breaku Bułgarzy wielokrotnie prowadzili różnicą czterech punktów, na końcu 14:10, by "doprowadzić" do stanu 14:13. Ostatnia akcja była jednak ich.
Jeśli chodzi o półfinalistów, trafiłem w 75.%. Te 25% nietrafione, to Czesi, którzy wycięli wspaniały numer i wygrali w ćwierćfinale z Iranem. Doszło do tego, że w półfinałach są cztery drużyny z Europy i to ona rozda między siebie medale. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzył się taki przypadek?
W trakcie meczu oddzwonił Brat. Dzwoniłem do niego wcześniej wiedząc, że ma wyłączony telefon, bo śpi po nocce, ale właśnie wiedząc, że oddzwoni, gdy się obudzi. Mimo jego początkowych oporów udało się przeforsować pomysł Synowej.
- Tato - rano Syn do mnie zadzwonił - Synowa cały czas była pewna, że ja ciebie w Metropolii odbieram i razem jedziemy do wujka, tam przenocujemy i z Rodzinnego Miasta będziemy startować do Hamburga. - Nie dość, że podróż lżejsza, bo na raty, to jeszcze ten główny odcinek jazdy skróci się nam o ponad godzinę.
Zaniemówiłem z racji prostoty i genialności pomysłu. Tak tylko potrafią baby.
Brat w pierwszym momencie bronił się przed takim rozwiązaniem, bo nie wiedzieć czemu ubzdurał sobie, że nawiedzi go przy okazji Synowa A ja mam przecież w mieszkaniu bałagan!, ale go uspokoiłem, że na nockę przyjedzie tylko dwóch chłopów, którzy jego bałagan będą mieli w dupie i ogólnie będzie on im wisiał. To zaczął stwarzać problemy innej natury. Bo kto nam pościeli łóżka i kto nam zrobi kolację, skoro jego nie będzie i do domu wróci z pracy dopiero o ósmej, dziewiątej rano?
Musiałem go zapewnić, że ręce też mamy, nawet cztery w tym przypadku. Przedostatni bastion Ale nie macie kluczy! łatwo pokonałem informując go, że przyjedziemy po nie do niego, do pracy. Ostatnim były koty Bo nie wiem, czy dacie radę?! Uspokoiłem go, że Syn będzie spał tam, gdzie ja zwykle, a ja tam, gdzie Brat, i na dodatek z obiema kotkami Bo kierowca ma pierwszeństwo i musi się wyspać!
To Brata, jako zawodowego kierowcę przekonało.
Czyli klasyka - bratowa (bo raczej nie bratnia), jak również siostrowa (bo raczej nie siostrzana). Robienie wielkich problemów z niczego. Właśnie w takiej aurze od lat funkcjonują między sobą Brat i Siostra. Żrą się o bzdety i tworzą problemy tam, gdzie ich nie ma.
Gdy o wszystkim poinformowałem Syna, z kolei ten zaczął świrować.
- Tato, chciałem cię uprzedzić, że gdy przyjadę po ciebie, to jeszcze będziemy musieli po drodze pojechać w jedno miejsce, bo muszę załatwić sprawę.
- Ok! - W czym problem?
- W tym, że na pewno przyjedziemy do wujka trochę później, niż mu powiedziałeś, i on od razu w panice zacznie wydzwaniać.
Syn miał rację. Uspokoiłem go, że odpowiednio wcześniej zadzwonię do Brata, gdy już będziemy jechać. Czy to był problem? Za to nie dziwiłem się, gdy wypytywał o spanie, o łóżko - materac i o poprzeczną deskę w nogach łóżka.
- Tato, miałem spieprzony ostatni wyjazd z Wnukiem-III tylko przez jeden "drobiazg". - W nocy żadną miarą nie mogłem przez tą debilną poprzeczkę wyprostować nóg. - Starałem się układać po przekątnej, nogi w kolanach podkurczać... - Masakra.
Uspokoiłem go opisując rozmowę z Bratem i dodając oprócz Wypieprzenia kotów z "twojego" pokoju, że materac jest o dobrej twardości Nigdy nie miałem po nocce problemów z kręgosłupem i że żadnej pieprzonej poprzeczki nie ma.
Pod wieczór zadzwonił Wielki Woźny ze smutną informacją. Zmarł nasz kolega z roku, Zbyszek. Nie był praktycznie na żadnym naszym zjeździe Bo po co?! Mam oglądać stare baby? Jego wredota i nieprzyjemny styl bycia były powszechnie znane. Dwa lata temu, przed poprzednim zjazdem, sporo z nim telefonicznie rozmawiałem. Charakter mu się nie zmienił. Ale mi szkoda, bo stanowił część naszego rocznika i tworzył pewien folklor.
Pod wieczór poszliśmy we troje na spacer do Zdroju. Był na tyle krótki, że tylko zahaczyliśmy o jego obrzeża.
Wieczorem obejrzeliśmy drugi odcinek miniserialu Wybór.
PIĄTEK (26.09)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Mimo "jazdy do Hamburga" spałem nad podziw dobrze.
Od rana zabrałem się od razu za pisanie.
O 08.20 wyjeżdżały dwie panie z dołu. Wracały do domu autobusem tak, jak przyjechały. Nie miałem okazji ich poznać aż do tego momentu.
- A o której macie panie autobus?
- O 09.10.
Patrzyłem niedowierzająco, chociaż wczoraj mówiłem Żonie, że według mnie to takie typki, które będą dobrze się czuły czekając na dworcu co najmniej pół godziny przed planowanym przyjazdem autobusu.
- Do dworca jest wolnym krokiem 7 minut drogi, to chcecie panie czekać w tym chłodzie 40 minut?
- A my tak wolimy...
Gdy specjalnie przedłużałem rozmowę, co zaznaczyłem, powoli odsuwały się ode mnie idąc chodnikiem cały czas ze mną "rozmawiając", by na końcu z ulgą wypowiedzieć Jeszcze raz dziękujemy! Jesteśmy bardzo zadowolone. Dłużej nie zatrzymywałem. Podejrzewałem, że i tak ciężko zniosą czas oczekiwania na autobus tylko przez 38 minut zamiast planowanych dla spokoju ducha czterdziestu.
Rano niespodziewanie zadzwonił Brat z rewelacyjną(!) wiadomością, jak od razu na wstępie zaznaczył.
- Będę w domu od 16.00 do 21.00, czyli wtedy, kiedy przyjedziecie. - W tych godzinach zastąpi mnie kolega.
Wiedziałem, że nie wytrzyma, aby mu jakichś dwóch typów plątało się bez niego po jego mieszkaniu.
- Wczoraj moją reakcję mogłeś odebrać niewłaściwie, bo byłem zaskoczony. - A ja się naprawdę cieszę, że przyjedziecie. - Taka wizyta jest dla mnie ważna, bo wiesz, że jestem samotny...
Wiedziałem, ale wiedziałem też, że i on, i Siostra zawsze muszą się przede mną tłumaczyć, co w zależności albo mnie rozśmiesza, albo wkurwia. Tu mnie rozśmieszało.
Po delikatnym I Posiłku zabrałem się za sprzątanie dołu. O 13.00 mieli przyjechać kolejni goście. I gdy sprzątnąłem, i gdy odgruzowałem się na 80%, i gdy ledwo wyszedłem spod prysznica, przyjechali. Była 12.20.
- A, bo nie było korków... - tłumaczyła się pani i nic więcej nie dodała na Żonine O, to trzeba było wysłać smsa. - Inaczej byśmy sobie zaplanowali...
Wiadomo goście płacą i przyjeżdżają, a my jesteśmy obsługą do ich dyspozycji 24 na dobę.
Przed wyjazdem zdążyłem jeszcze wziąć udział w dwóch rozmowach telefonicznych.
Najpierw zadzwoniła Pasierbica, co spowodowało, że wpadłem w nerwy i zaczęła mnie lekko pobolewać głowa. Okazało się, że sprzedający mieszkanie, w którym Krajowe Grono Szyderców chce zamieszkać, nagle się ocknęło nie przewidując, że ich bank jest niemiecki, że działa na terytorium Niemiec i w związku z tym wszelkie niezbędne dokumenty będą docierały z miesięcznym opóźnieniem względem planów. A to stawia pod znakiem zapytania ostateczny termin realizacji transakcji do końca grudnia tego roku. Najgorszy jest w tym fakt sporej dezorientacji, więcej, braku orientacji pani z biura nieruchomości, która stara się przy tym nie dopuścić do bezpośredniego kontaktu (co za nasza polska nieruchomościowa paranoja!) stron sprzedającej i kupującej. Należałoby ją wystrzelić w kosmos, zwłaszcza że chętnie wzięłaby prowizję od obu stron. Wszystko to jest chore.
Drugi telefon był od Syna. Nagle pod znakiem zapytania stanął jego przyjazd na dworzec po mnie. Mogło się okazać, że jednak będę jechał pociągiem do Sypialni Dzieci, a stamtąd dopiero do Rodzinnego Miasta. Postanowiłem zachować spokój. Bo co da mi kopanie się z koniem?...
Posilony przygotowanym przez Żonę Q-II Posiłkiem, taką hybrydą czasową, z domu wyszedłem na autobusowy dworzec o 13.55. Planowy odjazd autobusu 14.10. Osiem minut zostawiłem sobie na czekanie w chłodzie i na spokój ducha.
PONIEDZIAŁEK (29.09)
No i dzisiaj wstałem o 07.45.
Jestem w Hamburgu. Wpis po raz pierwszy od blisko ośmiu lat opublikowała... Żona, bo laptop został w domu. Z różnych względów nie było sensu go zabierać.
- To aż tak mi ufasz? - zapytała prowokacyjnie. - Nie wiem, czy podołam?... - drażniła się ze mną.
Cały tekst jest mój z wyjątkiem tego króciutkiego pod "poniedziałkiem" zaznaczonego kursywą oraz, również kursywą, godziny publikacji.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu
Godzina publikacji 15.03.
I cytat tygodnia:
Nie bój się cieni. One świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło. - Oscar Wilde (irlandzki poeta, prozaik, dramatopisarz i filolog klasyczny)