27.10.2017 - pt
Mam 66 lat i 328 dni.
No i wyjechałem dzisiaj do naszej Metropolii.
W Naszym Miasteczku na dworzec pojechaliśmy taksówką, bo padał deszcz. Za całe 10 zł. Mieliśmy iść piechotą, raptem 20 minut, no ale siła wyższa. Fatalnie by się jechało prawie 7 godzin (z przesiadką) siedząc w mokrych ciuchach. No i przeziębienie pewne. Znam swój organizm i się go słucham.
- Ale nie zgub czapki, proszę! - mówi na dworcu Żona patrząc na mnie podejrzliwie.
Nie wiem, dlaczego Jej się to tak utrwaliło, bo raptem zgubiłem do tej pory dwie Święte Czapki (mam jeszcze parę rzeczy Świętych), a teraz mam trzecią, taką samą, jak poprzednie.
- A torbę masz zamkniętą?! - to za jakiś czas. Znowu patrzy na mnie ze zgrozą w oczach i podejrzliwie bez próby ukrycia i kamuflażu (a ja wszystko czytam z Jej oczu), że zwraca się do mnie z lekkim obrzydzeniem, jak do półgłówka, a zgroza bierze się stąd, że jest nim chyba Jej mąż. I nie czekając aż Jej odpowiem, zagląda mi przez ramię, żeby się przekonać.
- Kotku, a trafisz z powrotem do domu?! - pytam z czułością i bez aluzji. Wiem, że wraca piechotą, a wystarczy obrócić Ją dwa razy wokół własnej osi, żeby szła w przeciwnym kierunku.
Wieczorem, już w Nie Naszym Mieszkaniu w Metropolii, urządziłem sobie NBM - Nieokrzesany Bal Murzynów! Niezwłocznie udałem się do osiedlowych delikatesów i kupiłem podstawowe rzeczy.
Na kolację "zrobiłem" sobie dwie parówki(!) na gorąco, jedną bułkę(!) posmarowaną masłem(!) i do tego 2,5 kieliszka Luksusowej(!). Co za pierwotne, proste i prymitywne smaki!
Zrobiłem zdjęcie "zastawionego" stołu i wysłałem Żonie, żeby nie było, że się czaję.
Aha, wykrzyknikiem zaznaczyłem to, czego nie powinienem jeść i/lub pić.
Dzisiaj Bocian wysłał tylko jednego smsa.