09.07.2018 - pn
Mam 67 lat i 218 dni.
CZWARTEK (05.07)
No i wracam do Naszego Miasteczka.
Niby jak zwykle, ale te ostatnie 24 dni zrobiły swoje. Wszystko we mnie przygasło, w niczym nie ma spontaniczności. Tylko wszechogarniające zmęczenie i stale tkwiące pytanie "To jak to będzie?".
Jadę w WARSie, drużyna tym razem spod Przemyśla, wszędzie więcej ludzi. Wiadomo - wakacje!
Nic mi się nie chce! Przeczekuję i symuluję jakieś czynności. Iskry w tym nie ma.
Na dworcu czeka na mnie Żona, niby ta sama, ale jakaś taka dziwna. Włosy ma krótkie i na moją uwagę i zdziwienie zaprzecza i twierdzi, że nic z nimi nie robiła. A wiem, że często i maniakalnie podcina odstające koniuszki, "żeby wyrównać". Onegdaj kupiłem jej nawet w tym celu super specjalne, fryzjerskie nożyczki, bo zwykłymi się męczyła.
Całą drogę Żona opowiada mi, co się działo pod moją nieobecność. Chętnie tego słucham, ale ciągle cały sobą jestem w "tamtym świecie" - świecie Metropolii, tamtejszej codzienności, szkolnym kieracie przeplatanym różnymi rodzinnymi wizytami, a przede wszystkim narkotycznym rytmie narzuconym przez codzienne mecze mistrzostw świata. Słucham, rozglądam się, ale jestem jakiś taki "dziki".
W domu Sunia cieszy się szaleńczo i brutalnie, za co jestem jej wdzięczny, przywraca mnie do rzeczywistości. Ale to nie wystarcza. Muszę odsapnąć w Klubowym z Pilsnerem Urquellem, potem rozpakować się i usunąć kolejne ślady tamtego życia, usiąść w Gabinecie za biurkiem i poukładać papiery. Muszę na swój sposób wszystko po kolei, powoli i systematycznie "obwąchać i obsikać".
PIĄTEK (06.07)
No i rozpocząłem dzień w rytmie uświęconej codzienności Naszego Miasteczka.
Wiedziałem, że to był jedyny sposób, abym natychmiast wrócił w świat realny, bo tamten, mimo że w nim żyłem i o tym wiem, traktuję, jako wirtualny.
Od rana narzuciłem sobie ostry reżim czasowy zwłaszcza, że już jutro, niezwłocznie, na styk, bez chwili wytchnienia i zbędnej adaptacji, wyjeżdżamy na urlop i że o 16.00 rozpoczyna się pierwszy z czterech ćwierćfinałowych meczy.
Najważniejsza sprawa do załatwienia - wizyta w Straży Miejskiej Naszego Miasteczka, bo blisko półtora miesiąca wcześniej otrzymaliśmy na adres Naszej Wsi wezwanie. A w nim fotografie w różnych "pozach" i zbliżeniach naszego Terenowego, a przy nim jakaś postać, jak określiła Szamanka, o jasnych włosach. Gdy przekazała mi te dokumenty jeszcze w Metropolii, okazało się, że to ja, o czym było wiadomo od samego początku, ale starała się być dobrze wychowaną wobec moich siwych włosów.
Rozmowa w Straży Miejskiej przebiegła niezwykle sympatycznie i to w dużej mierze dzięki nam. Życzyłbym wszystkim funkcjonariuszom takich wezwanych, jak my. Luz, dowcip, obopólne zrozumienie. Mandat, przyjęty, według bezwzględnego taryfikatora, 300 zł. Można w opłacie lekko się opóźnić, ale bez przesady.
Okazało się, że w Naszym Miasteczku jest zainstalowanych 20 kamer i że do tej pory wykroczenia parkingowe nie były egzekwowane, ale teraz są. Moja uwaga, że ukarany przynajmniej mógłby otrzymać wykaz rozlokowania tych kamer, spowodowała wybuch śmiechu pana z sąsiedniego pokoju, który był się okazał El Comandante naszej Straży Miejskiej i który, sprowokowany moją uwagą, przybył zza biurka na miłą pogawędkę.
Wracając do domu od ręki obliczyłem Żonie, że gdyby chcieć zachować proporcjonalność liczby mieszkańców Naszego Miasteczka do metropolialnych, to w Metropolii powinno być ok. 800. kamer rejestrujących różne newralgiczne miejsca, co oczywiście nie ma miejsca. A więc górą Nasze Miasteczko!
Wieczorem byłem już całkowicie u siebie. Nie myślałem, że nastąpi to tak szybko. Ot drobnostka - wystarczyła obecność Żony i nasza codzienność, która przecież nie była klasyczna, ale jednak.
SOBOTA (07.07)
No i wyjechaliśmy na urlop.
Trasa: Nasze Miasteczko - Kwidzyn - Kadyny - Olsztyn - Iława - Nasze Miasteczko.
Pucuś musi poczekać do sierpnia.
PONIEDZIAŁEK (09.07)
No i do wypoczywania trzeba mieć siły.
Wczoraj, po pierwszym jego dniu, byłem tak wykończony, że z przerażeniem myślałem o kolejnych 12. Ale dzisiaj jest już zdecydowanie lepiej. Wchodzę w rytm i urlopową konwencję.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił aż trzy razy. Miło.