poniedziałek, 16 lipca 2018

16.07.2018 - pn
Mam 67 lat i 225 dni.

CZWARTEK (12.07)
No i dopiero od dwóch dni czuję się na urlopie.

Zwłaszcza dzisiaj, kiedy do południa, po raz pierwszy, od nie wiadomo jakiego czasu, pada deszcz. Dla mojej skrzywionej, nadaktywnej psychiki jest to prawdziwy balsam - pełne usprawiedliwienie dla niejeżdżenia, zwiedzania, miotania się i jakiegokolwiek przymusu. Nic tylko spać i czytać książkę. Wyjść się nie da, spacerować się nie da, nic się nie da! Jest po prostu pięknie! Czytać się zresztą też nie da, bo z książką ląduję wtedy w łóżku, a poziom oświetlenia     i szum deszczu robią swoje.
Ale właśnie się przejaśnia, niestety!

W sobotę, 7. lipca, przyjechaliśmy do Kwidzyna.
Nie mieliśmy zielonego pojęcia, co to za miasto. Wiedziałem tylko, że są tutaj zakłady papiernicze, przejęte zresztą po transformacji ustrojowej przez Amerykanów, co było swego czasu głośną sprawą.
Myślałem, że leży nad Wisłą, ale jest od niej oddalony o 5 km. "Za to" leży nad Liwą, prawym dopływem Nogatu (Malbork!).
Miasto zostało założone w 1233 roku przez Krzyżaków, by przez stulecia się rozbudowywać i cierpieć różne zawieruchy wojenne, jak to było na tych terenach, przez które przetaczali się Polacy, Krzyżacy, Szwedzi, Prusacy, Napoleon           (nie mogę się tutaj, przy nim, pojedynczym w tej wyliczance, oprzeć kibicowskiemu zboczeniu i przy słowie "przetaczać" nie widzieć Neymara!) , Niemcy, na końcu Rosjanie, którzy je "wyzwolili", by dokumentnie spalić zabytkową starówkę wraz z ratuszem.
Ocalały niektóre zabytki, a przede wszystkim niepowtarzalny Zespół Zamkowo-Katedralny, w którym usytuowane jest, m.in. muzeum. I to ono było przyczyną mojego wykończenia. Organizm nieprzyzwyczajony do przyswajania                  w specyficzny sposób (natłok eksponatów, różnorodność tematyki, ograniczone przestrzenie, mało czasu i moja, chorobliwa dążność do przeczytania każdej tabliczki) takiego nadmiaru informacji nie wytrzymał i ledwo dowlókł się do hotelu Maxim, gdzie padł do łóżka.
Ale o dziwo, po regeneracji, stać go było na dalsze wyzwania.
Po południu pojechaliśmy więc do Gniewa.
Gniew - małe miasteczko przy ujściu Wierzycy do Wisły z pięknym krzyżackim zamkiem z końca XIII wieku. Nie wiedziałem, że jednym ze starostów był Jan Sobieski, późniejszy król Polski, który tamżesz zbudował Pałac Marysieńki dla swojej żony Marii Kazimiery.
"Patriotyczna", oparta na mitach, historia głosi, że pod Gniewem w 1626 roku polska husaria poniosła porażkę,              II w swojej bogatej, wojennej historii, tym razem z wojskami szwedzkimi, co w żadnym kontekście nie jest prawdą.
Rynek wraz z okolicą jest gruntownie remontowany, więc trzeba będzie przyjechać za dwa lata, tym bardziej że na wszelkich fasadach widnieją zapraszające tabliczki z napisami OPANUJ GNIEW.

Hotel Maxim wspominamy jak najlepiej - familijna atmosfera i bardzo dobra kuchnia. Raz tylko wystraszyła nas impreza weselno-chrzcinno-imieninowo-rodzinna i mimo że mogliśmy w jej trakcie zjeść obiad, przezornie zrezygnowaliśmy         i wybraliśmy restaurację sąsiednią - Staromiejską.
Tuż przy wejściu zagadnąłem, a robię to w każdej restauracji lub pubie, młode dziewczę uczące się kelnerowania,         co w okresie wakacji, jak Polska długa i szeroka, jest nagminne:
- Proszę pani, czy macie piwo Pilsner Urquell? - Specjalnie od jakiegoś czasu dodaję dla ułatwienia młodym adeptom kelnerowania słowo "piwo", bo bez tego na ich twarzach odmalowuje się a to  wyraz przynajmniej dezorientacji,            w przypadku osób inteligentnych, a to wyraz ociężałości umysłowej w przypadku...
- Nie, jest tylko to, co w karcie!
Usiedliśmy w bardzo przyjemnym i stylowym wnętrzu, a ponieważ po podróży byliśmy zmęczeni i spragnieni, rzuciliśmy się od razu do menu. A tam pozycja: "Pilsner Urquell - 0,5l - 12 zł".
Na moją uwagę pani bez mrugnięcia okiem powiedziała, że nie ma. Poprosiliśmy więc o lokalne, z beczki.
Mijały minuty, po dziesięciu podszedłem do innej, równie młodej kelnerki i miłym głosem poinformowałem, że:
- jesteśmy po długiej podróży,
- jesteśmy spragnieni,
- chcielibyśmy otrzymać trunek przed jedzeniem, a nie razem z nim lub po nim,
- dziwimy się, że trwa to tak długo, zwłaszcza że w restauracji nie ma żywej gościnnej duszy,
- bardzo się nam tutaj podoba.
- Czekamy na kolegę z kuchni, bo nie ma komu wymienić beczki! - szczerze odpowiedziała. - Mogę ewentualnie zaproponować Książęce butelkowe.
Wzięliśmy.
Za jakiś czas na stole wylądowały potrawy.
Przy ich zamawianiu ze mną sprawa jest prosta:
- Poproszę zestaw nr... Albo podaję nazwę z menu. Koniec. No może zwracam uwagę, żeby coś było szczególnie miękkie.
Żona najpierw długo docieka, jakie składniki znajdują się w każdej części potrawy, potem pyta, czy danego składnika nie można zamienić drugim, albo trzecim, ewentualnie czwartym, żeby znienacka wrócić do pierwszego. I tak robi           z dwoma, trzema potrawami, więc nic dziwnego że nawet doświadczony kelner się gubi, a co dopiero taki z łapanki, uczeń lub student, na sezon. Łatwiej by im było, gdyby zapisywali, ale robią to tylko niektórzy, profesjonaliści.
Tutaj pani nie zapisywała.
Więc były ziemniaki, których miało nie być, a nie było w zamian podwójnej zielonej fasolki. Widząc, że tylko możemy pogorszyć swoją sytuację, mieliśmy machnąć na wszystko ręką, zapłacić i uciec, ale nie wytrzymałem. Tak więc pod koniec posiłku na stół wjechał jeszcze olbrzymi talerz z czterema strąkami fasolki, co wyglądało biednie, a na dodatek przyszedł młody(!) kucharz i się tłumaczył, że sprawę zawalił jego pomocnik, co było jeszcze biedniejsze.
W tej sytuacji obiecano nam rabat, ale przy płaceniu nikt z obsługi na ten temat się nie zająknął, my też nie.
I na pewno już nigdy w Kwidzynie, w Staromiejskiej, się nie zająkniemy.

PIĄTEK (13.07)
No i od poniedziałku, 9. lipca, naszą bazą wypadową są Kadyny.
Cesarska wieś położona w połowie drogi między Elblągiem a Fromborkiem nad Zalewem Wiślanym.
Niezłe zadupie, chociaż turyści są zwłaszcza ze względu na nie.

PONIEDZIAŁEK (16.07)
No i od piątku, 13. lipca, naszą bazą wypadową jest Olsztyn.
Jesteśmy tu drugi raz! Chyba ze względu na niepowtarzalny klimat (pofałdowany teren, Łyna płynąca przez środek miasta, jego ludzki rozmiar, mnogość kafejek, pubów i restauracji) i germańską architekturę, w której się wychowaliśmy  i której nam brakuje, gdy jesteśmy w "rdzennych" częściach Polski.
A wczoraj skończyły się mistrzostwa świata. Czuję smutek, że to już. I czuję ulgę, że to już!


W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.