23.07.2018 - pn
Mam 67 lat i 232 dni.
WTOREK (17.07)
No i dzisiaj dowiedziałem się, jak będzie wyglądał, chyba, nasz sierpniowy urlop w Pucku.
Zapowiada się oczywiście wspaniale, a dodatkowo nieźle.
W okresie naszego pobytu ma bowiem spędzić w nim urlop Problemów Nierobiąca, a ponadto na kilka dni zjadą Skrycie Wkurwiona i Kolega Inżynier wraz z ich dwiema córkami.
Już sobie ostrzę zęby na różne smaczki!
Dzisiaj wyjechaliśmy z Olsztyna do Iławy z krótkim postojem w Ostródzie.
Miasto to znane jest przede wszystkim jako miejsce wakacyjnego wypoczynku nad rzeką Drwęcą i jeziorem Drwęckim oraz z Kanału Elbląsko-Ostródzkiego. Dla nas mocno nieciekawe, tkwiące w komunistycznych czasach XX wieku. Na pewno przysłużyli się Sowieci, którzy w czasie działań wojennych zniszczyli je w 60 %. W centrum znajdują się zabudowania koszar, część w stanie podupadłym, część pięknie odrestaurowana.
Co innego Iława. Cała tkwi już w XXI wieku, mimo że również została zniszczona chyba dokładnie przez tych samych Sowietów (ten sam front - szli, jak burza). Potencjał turystyczny, oparty na najdłuższym w Polsce jeziorze Jeziorak z największą wyspą śródlądową Wielka Żuława, jest wykorzystany maksymalnie i do bólu, czyli na dłuższą metę nie dla nas. Ale wszędzie, to znaczy wokół Małego Jezioraka, jest urokliwie.
ŚRODA (18.07)
No i cały dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Iławy.
Długość ścieżki pieszej i rowerowej wokół Małego Jezioraka jest na wymiar ludzki, raptem 2 700 m, jak powiedział nam zagadnięty starszy mężczyzna siedzący na ławce.
- Przepraszam, pan jest mieszkańcem Iławy? - zapytałem.
Chwilę się zawahał i spojrzał na mnie lekko ironicznie.
- Od urodzenia! - Że też się nie domyśliłem i zadaję takie głupie pytanie.
- A tędy, jak pójdziemy, to będziemy szli wokół jeziora? - Nic mnie nie zraziło.
- Tak, 2 700 m! - Patrzył na mnie nadal ironicznie i dodał:
- To znaczy z tego miejsca, na którym siedzę i do tego miejsca, oczywiście! - Nadal patrzył z wyraźnym przesłaniem: "Facet, czy złapałeś?!"
- A to świetnie! - Ucieszyłem się i podziękowałem.
Gdy odeszliśmy, Żona skwapliwie dorzuciła:
- Skąd ja to znam! - Ten wiek i sposób bycia!
Jakiś moment szliśmy wzdłuż torów kolejowych usytuowanych wyżej, na skarpie, a mknące tamtędy, m.in. Pendolino, przypomniały mi moją podróż, półtora miesiąca temu, ze Stolicy do Gdyni, kiedy z tamtej perspektywy podziwiałem piękne dworce, w Iławie właśnie, i w Malborku.
Przerwaliśmy więc nasz jezioracki obchód i autobusem, chłonąc iławską codzienność, pojechaliśmy go zobaczyć.
Po drodze mijaliśmy zakład karny, czyli mówiąc, nomen omen po ludzku, więzienie. Słynie ono z buntów, pacyfikacji i samookaleczeń, a także pobicia internowanych wiosną 1982 roku. Dokładnie wtedy, kiedy ja siedziałem blisko trzy miesiące w Nysie. Nas nie bili, ale widziałem cele we krwi, gdy któryś z naszych nie wytrzymywał i się ciął. Dlatego widząc mury więzienne, kolczaste druty, a przede wszystkim okna cel zasłonięte matowymi, zbrojonymi szybami, nie mogę być obojętny, gdyż wiem, że akurat w tej chwili ktoś w jakiejś celi usiłuje odsłoniętą górą okna, taką szczeliną niewidoczną z zewnątrz, ujrzeć niebo. I wiem, że lepiej dla niego, jeśli jest ono akurat szare, nie niebieskie!
Aktualnie osadzonych jest 1 300 mężczyzn.
Dworzec piękny, z cegły. Dopieszczone detale wewnątrz i na zewnątrz budynku. Taki sam mógłby być w Naszym Miasteczku, ale nie jest.
Późnym popołudniem, wśród szuwar, zjedliśmy obiad w restauracji STARY TARTAK.
Przy piwku (Pilsnera Urquella w żadnym iławskim gastronomicznym przybytku nie uświadczysz, więc piłem lokalse, znośne), jak zwykle, codziennie, zadzwoniłem do Szkoły, gdzie w tym okresie, na straży jej dóbr wszelakich, stoi samodzielnie i samotnie Kolega-Współpracownik, znany z upodobań (mało powiedziane) wodnych - żeglarskich, kajakowych, spływowych, itp. Więc świadomie mu powiedzieliśmy, gdzie akurat przebywamy.
W jego natychmiastowej (przypomina to start w blokach startowych w najszybszym biegu, czyli na 100 m) opowieści, którą gwałtownie przerwaliśmy po 15. minutach, pilnując w jej trakcie, aby trzymał się jednego wątku, przeleciał błyskawicznie cały Jeziorak, tam i z powrotem z opisem niuansów linii brzegowej i zabudowy jej prawobrzeżnej strony warszawskimi niezamieszkanymi carringtonami, po czym wpadł w Kanał Iławski, a z niego w Kanał Ostróda-Elbląg ze szczegółowym opisem skomplikowanej jego maszynerii - śluz i pochylni (100 m różnicy między poziomami krańcowych jezior).
A dlaczego mu przerwaliśmy? To oczywiście wynika z naszych doświadczeń, a zwłaszcza z pierwszego, o którym być może już pisałem, nie pamiętam (było nie było, powoli zbliża się rocznica BLOGA EMERYTA!).
Kiedyś zaczął opowiadać o pewnej, ciężkosrajnej pracownicy apteki, której kierownikiem (pracownicy i apteki) jest jego ukochana, doprowadzana przez tę ciężkosrajną do rozpaczy i rozstroju nerwowego. Dla nas było to bardzo interesujące, bo mieliśmy podobne doświadczenia z "naszą" Quasi-Gospodynią mieszkającą z nami w Naszej Wsi. Ale po jakichś 5. minutach opowieść ze swoją treścią, nie wiedzieć w jaki sposób i dlaczego, znalazła się w Kanadzie, by po naszej przytomnej interwencji, kiedy wszyscy już się zdążyli pogubić, wrócić szczęśliwie do Polski, co więcej do Metropolii i do...apteki.
Dlatego zawsze, jak Kolega-Współpracownik się rozkręca i rozpoczyna 5. wątek do wątku, czyli wchodzi na 5. poziom (teraz to trzeba mówić "lewel", albo lepiej "level"!), gwałtownie mu przerywamy słowami "Ale nie do Kanady!", po czym wspólnie, czasami żmudnie, przypominamy sobie, co było na początku i udaje nam się dobrnąć do meritum.
Czasami, trochę w innych sytuacjach, kiedy Kolega-Współpracownik zaczyna, przerywam mu:
- Ale tylko nie od Chaosu!
Jest to wtedy, kiedy czuje on kompulsywną potrzebę wyjaśniania kolejny raz danego problemu lub sprawy naświetlając je po raz dziesiąty od wszelkich możliwych podstaw i kierunków przy ewidentnym założeniu, że my z Żoną jesteśmy osobami z innej branży, a przynajmniej spoza Szkoły lub chociaż po półrocznym urlopie i zerwaniu, w związku z tym, wszelkich kontaktów ze Szkołą i jej sprawami.
Ale Kolega-Współpracownik ma podstawowy i wielki plus - nigdy, przy żadnym brutalnym przerwaniu jego słowotoku, się nie obraża!
W Iławie mieszkamy w Villi Port usytuowanej przy ruchliwej "16", ale za to w pobliżu pięknego skweru, który regularnie nawiedzamy z Sunią.
Skwer rozpoczyna się przestrzennym pomnikiem o trzech planach. Na pierwszym głównym elementem jest monumentalna, betonowa postać o wysokości ok. 4 m, przedstawiająca mężczyznę w długim płaszczu. Na drugim planie jest orzeł i zarys obecnych granic Polski, a na trzecim, w betonowej płaszczyźnie wyryto napis "Ziemia Mazurska jest nasza" i pod nim podpis, trudny do rozszyfrowania. Chyba tego mężczyzny.
Wielkość pomnika, jak również jego stylizacja, charakter i tekst wyraźnie mówią, że całość powstała w epoce komuny. Nie mogłem dojść, kto zacz, więc przy pierwszej okazji zapytałem o tego mężczyznę młodą dziewczynę, która akurat skrzętnie, w upale pieliła wokół rabatki i podlewała biedne roślinki.
Nie wiedziała.
Jak zresztą większość Polaków, których przepytuję będąc w danej miejscowości.
- Czy Pan/-i mieszka w..?
- Tak! - z uśmiechem i gotowością udzielenia pomocy, np. odpowiedzi, gdzie jest Biedronka albo galeria handlowa.
- A ilu mieszkańców liczy...?
- Nie wiem!, albo - Ja stąd nie pochodzę!, albo - Ja tutaj mieszkam dopiero od 5. lat!
- A Pan/-i mieszka może przy tej ulicy?
- Tak! - z takim samym uśmiechem, żeby wskazać poszukiwany przeze mnie numer, albo jakiś urząd, albo przychodnię zdrowia, albo...
- A może mi Pan/-i powiedzieć, kim był Brodziński, (ew. Korsak, Kamieński, Dąbrowski, Broniewski, Sienkiewicz, Orzeszkowa, Chopin, Czajkowski, Mickiewicz), ...........................................................?
- Nie wiem! - bez zawstydzenia. Albo: - Niestety, nie wiem! - z lekkim.
Ewentualnie na pytanie o Kościuszkę lub Piłsudskiego słyszę:
- No! No! No ten! No! Prawda Kazik?!...No ten, co walczył.
Takie samo pytanie o nazwę ulicy Jana Pawła II spotyka się w 100.% ze szczerym zdziwieniem pomieszanym z wypisanym na twarzach niedowierzaniem "Ale kretyn! Jak można nie wiedzieć, kim był Jan Paweł II?!"
W takich razach Żona błyskawicznie odsuwa się ode mnie, no chyba że siedzi akurat ze mną w samochodzie, i udaje, że z tym panem nie ma niczego wspólnego.
Tak było również, gdy dzisiaj wieczorem wracaliśmy z kolejnego spaceru po "naszym skwerku".
Na ławce siedział tutejszy lokals (określenie Żony), który co jakiś czas wydobywał z plastikowej torby takąż plastikową butelkę, ciągnął z niej parę łyków płynu i chował z powrotem. Powiedziałem, że pójdę i go o ten pomnik zapytam.
Jezu! - jęknęła Żona i przyspieszyła kroku.
Lokals, wiek trudny do określenia, na oko 30-50 lat, łysiejący, z charakterystyczną opalenizną ludzi dużo przebywających na świeżym powietrzu. Na całym prawym policzku i nosie miał gojącą się powierzchowną ranę będącą wyraźnie po etapie bólu, a na etapie swędzenia przy gojeniu, świadczącą niezbicie o niedawnym przetarciu i kontakcie z Matką Ziemią egzekwującą bezwzględnie i zaborczo prawo ciążenia. Gdy się uśmiechał, zaskakująco młody.
Właśnie kolejny raz zasysał z butelki nie spodziewając się, że ktoś go zaczepi.
- Przepraszam, czy pan wie, kim jest ta osoba na pomniku?!
Zaskoczony odessał się od butelki w sposób typowy dla małych dzieci, które mocno spragnione potrafią wszystko wypić jednym ciągiem na bezdechu, żeby oderwać się z głośnym mlaśnięciem od kubka, czy butelki i głęboko nabrać powietrza.
Rozległo się mlaśnięcie i usłyszałem jeszcze na bezdechu, ledwo wysapane i wsparte potakującym ruchem głowy:
- Tak!
Przy czym pan się do mnie bardzo życzliwie uśmiechał wyraźnie zadowolony, że może służyć w tak istotnej sprawie, z charakterystyczną dla lokalsów chęcią pomocy i nadania sobie znaczenia.
- Czyli kto? - zapytałem bez cienia irytacji, raczej z ciekawością "Co też on powie?!".
- Mickiewicz!...- Znaczy Żeromski! - dorzucił natychmiast kiwając jednocześnie przecząco głową. Szybko się zorientowałem, że jest to charakterystyczny i typowy ruch dla deliry, nie do opanowania, przenoszony na korpus całego siedzącego ciała. Musiał jednak w tej krótkiej chwili zawahania zobaczyć w mojej twarzy niedowierzanie, bo postać, ani kontekst, żadną miarą nie wyglądały mi na Mickiewicza, bo dorzucił ciągle kiwając głową:
- Żeromski!
- A Żeromski! - No tak! -Teraz wszystko mi się zgadza! - Przecież po drugiej stronie ulicy jest ogólniak jego imienia! - wydarłem się. - No, dziękuję bardzo! - dorzuciłem wyraźnie zachwycony.
Pan, nadal się trzęsąc, uśmiechnął się i spokojnie przystąpił do dalszego usuwania deliry.
Wracając do domu sam(!) zastanawiałem się nad kwestią budowy pomników. Dawniej, panie, to jak wybudowali to i twarz, i postać, i charakter były oddane tak, że aż dreszcze i ciarki przechodziły. A teraz, panie, np. takie niezliczone i wszechobecne pomniki Jana Pawła II - karykatura i obciach! Jeden niepodobny do drugiego, a na pewno nie do papieża. Wygląda to tak, jakby "artyści", proboszczowie parafii i wierni w życiu nie widzieli papieża na żywo lub w telewizji i nie mieli do czynienia z milionami jego zdjęć! Albo pomniki prezydenta Lecha Kaczyńskiego! Fakt, wysoki to on nie był, ale to co wyprawiają domorośli twórcy, wygląda na kpinę i kwalifikuje się do jakiegoś paragrafu za obrazę majestatu! Bo nie da się tego nawet "podciągnąć" pod sztukę ludową!
Dzisiaj "zlądowało" w Polsce Zagraniczne Grono Szyderców. Zdaje się, że na aż dwa tygodnie. "Zdaje się", bo o takich rzeczach dowiaduję się ostatni. Informacje o ich przyjeździe dotarły do mnie, gdy byli w połowie podróży.
Teściowa wybrnęła z tego dyplomatycznie mówiąc:
- No wiesz, wszyscy staramy się ciebie oszczędzić i nie bombardować niepotrzebnymi informacjami! - Przecież i tak masz tyle na głowie!
CZWARTEK (19.07)
No i wyjechaliśmy do Naszego Miasteczka.
Ciężko się jedzie po różnych drogach, jeśli nie są eskami lub autostradami, bo wszędzie się je buduje. Nic dziwnego, że PIS, gdy obejmował rządy, mówił, że "Polska jest w ruinie!" lub że "Polskę zastał w ruinie!". Nie pamiętam.
SOBOTA (21.07)
No i wyjechaliśmy do Metropolii.
Po zrobieniu wczoraj czterech prań i wieszaniu mokrych ciuchów, psich prześcieradeł i bóg wie czego, gdzie się tylko dało, z wykorzystaniem balkonu i upalnej pogody.
Po wstaniu o szóstej rano, pakowaniu się, po przejechaniu 400 km i po szybkim prysznicu, poganiany przez Syna smsem "Nie przyjeżdżaj późno, bo czekamy z prezentem" przybyłem, jako teść, na uroczystość XL urodzin mojej Synowej.
NIEDZIELA (22.07)
No i na uroczystości obaliłem trochę wódki.
I skutecznie namówiłem inne osoby do tego niecnego procederu, by dzisiaj rano, czując się jak młody bóg, odwieźć na dworzec Syna, Córcię, Wnuka I, Wnuka II, by potem z Wnukiem III pojechać do Nie Naszego Mieszkania po Żonę i Sunię, i gwałtem wyjechać do Naszej Wsi, by przejąć obowiązki Gospodarzy, którzy właśnie wyjeżdżali na urlop.
PONIEDZIAŁEK (23.07)
No i jestem idealnie wykończony.
I niestety w znacznym stopniu sfrustrowany, do czego w głównej mierze przyczyniła się Córcia. A tego bym się nie spodziewał.
W tym tygodniu Bocian nie odezwał się ani razu.