poniedziałek, 23 września 2019

23.09.2019 - pn
Mam 68 lat i 294 dni.

NIEDZIELA (22.09)
No i jedynym zbawieniem zdaje się być praca.

A tej nie brakuje. I w Szkole i w Naszej Wsi.
W Szkole jakimś cudem się ze wszystkim wyrabiam. Powstają zaległości, ale one na tym etapie nie są istotne i da się je usunąć później. Gorzej, że zbierają się czarne chmury związane z końcem września i kumulacją bardzo poważnych spraw, w tym przede wszystkim SIO, czyli Systemu Informacji Oświatowej. Gdyby Nowa Sekretarka (nazwa tymczasowa, robocza) przychodząca do pracy w poniedziałki, raz w tygodniu, i w dwie soboty w miesiącu (wynik reorganizacji pracy sekretariatu) oraz Zastępca Dyrektora przychodzący do pracy w środy, raz w tygodniu, i w jedną sobotę miesiąca (wynik reorganizacji pracy Kolegi Współpracownika, który nowych warunków nie przyjął) wiedzieli to, czego się nauczą przez rok, to śmiałbym się w kułak. Bo mimo trudności, dalibyśmy radę ze wszystkim na czas. A czas, jak wiadomo, jest jeden, jeśli w ogóle jest, i nie ma dwóch równoległych i niezależnych - jeden na naukę                          i przysposobienie nowych współpracowników, a drugi, niehamowany przez ten pierwszy, na bieżące wykonywanie obowiązków.

Z kolei "pobyty" w Naszej Wsi wypełnione są przygotowywaniem apartamentów i innymi sprawami związanymi               z gośćmi. A ci uparli się przyjeżdżać we wrześniu już nie tylko w weekendy, jak drzewiej, ale również w trakcie tygodnia, co kiedyś było naszym marzeniem ( kto to taki mądry powiedział: Uważaj na marzenia, bo mogą się spełnić!).
Więc teraz jest tak, że ja raniutko w poniedziałki gnam do Metropolii i wracam w środy pod wieczór, w czwartki i piątki jesteśmy razem z Żoną w domu (ja na smyczy drugiego, mobilnego, szkolnego telefonu służbowego), w soboty do południa jestem z powrotem w Szkole, by po południu być w domu i razem, przeważnie pracując, spędzić niedzielę.        I tak na okrągło.

Oczywiście dzisiaj, jak to zwykle przed wyjazdem jękoliłem. Bo w ciągu dnia miałem kilkanaście różnych faz.
- Czy ty chcesz, żebym ja chciała, żebyś ty wreszcie już sobie pojechał?! - Żona nie wytrzymała. - Przecież jest niedziela (jakby to miało znaczenie - myśl moja), piękna pogoda, przyjemnie. - Nie jedziesz przecież na 27 dni, jak          z Naszego Miasteczka!

I co z tego?! Więc ubłagałem Żonę, żeby mi pokazała jakieś nieruchomościowe oferty, w których grzebie od kilku miesięcy, a których mi specjalnie nie pokazuje, bo ty się od razu, chorobliwie przywiązujesz!
Zobaczyłem kilka wybranych przez Żonę według naszej ostatniej przemyślanej koncepcji na dalsze życie, od razu się przywiązałem i od razu się uspokoiłem. Nawet zacząłem pisać.


PONIEDZIAŁEK (23.09)
No i jest 05.30. Już magicznie pojawia się brzask.

Za chwilę opublikuję wpis, tak wcześnie, po raz pierwszy w prawie dwuletniej blogerskiej historii.
Bo w Metropolii laptopa mieć nie będę i to jeszcze przez jakieś dwa tygodnie. Wylany swego czasu na klawiaturę Pilsner Urquell zachowuje się podstępnie i powoli trawi i wyżera elektroniczne wnętrzności. Klejąca się klawiatura powoduje, że pisanie stało się gehenną, a ostatnio wysiadły dwa porty USB (Universal Serial Bus), czyli UMS (uniwersalna magistrala szeregowa) i współpraca z myszką optyczną się zakończyła. A łechtaczki (trackpoint), w tym przypadku, nie cierpię. W ogóle to mam touchpada, czyli gładzik, ale to jeden pies. Jest ekran dotykowy, ale jego również nie cierpię. Tak jak w smartfonie - ledwo coś nieopatrznie i nawet delikatnie się dotknie, a tu już sprawa rozwodowa.
Więc na te ostatnie wpisy laptopa użycza mi Żona.

Za chwile jadę do Metropolii. Na kolejne trzy dni.
Całe szczęście, że dzisiejszy ćwierćfinałowy mecz Polska - Niemcy na Mistrzostwach Europy w siatkówce będzie          o 20.00. Bałem się, że te debile, organizatorzy, ustawią go na 16.00, 17.00 lub 18.00, kiedy będę musiał być w Szkole    i będę miał, m.in. poprawkowe obrony dyplomów. Niepokój ten wylałem na Sąsiada Filozofa w czasie, gdy NASI gromili Hiszpanię.
- To co z ciebie za dyrektor, że ty musisz być w szkole i nie będziesz mógł spokojnie obejrzeć meczu?! - rzucił złośliwie.
To dało mi do myślenia. Bo rzeczywiście, po jaką cholerę mam być na obronach, skoro na niej będzie cała komisja z jej przewodniczącym i wszyscy są kompetentni?!
Na szczęście do takich drastycznych zmian w mojej zawodowej psychice nie dojdzie. Wszystko uda się pogodzić, czyli "sytuacja będzie opanowana". Teściowa często tego używa cytując mnie, a wspominam o niej, bo po półrocznej przerwie z powrotem nawiązaliśmy kontakt. Wstępnie lekko burzliwy.



W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy.