poniedziałek, 7 października 2019

07.10.2019 - pn
Mam 68 lat i 308 dni.

NIEDZIELA (06.10)
No i czerpiemy garściami z naszych doświadczeń.

I co z tego. Jak zwykle, nic co wydaje się proste i oczywiste, takim  nie jest.
W środę wyjechaliśmy na dwudniowy rekonesans. Po drodze zaliczyliśmy kilka miasteczek, żeby zobaczyć, jak tam jest, jaka atmosfera i żeby porównać je do Naszego Miasteczka. Bo skojarzenia z nim mamy bardzo dobre. Więc może by tak w przyszłości zamieszkać w czymś takim, w sensownej odległości od Metropolii, na tyle sensownej, czyli niedużej, że nasi "prywatni" goście mogliby do nas zawitać "tracąc" czas na podróż do dwóch godzin, i na tyle sensownej, czyli dużej, żeby im takie pomysły nie przychodziły do głowy co tydzień.
Jednocześnie musiałoby to być miasteczko znane, samo w sobie będące gotową turystyczną ofertą.
Czyli, żeby przyciągało "ot tak o" gości płatnych. Bo to są już inne czasy w ogóle i inne dla nas. Nie mamy go na odkrywanie "dziewiczych" terenów i tworzenie od nowa pionierskiej oferty, która by "zaskoczyła" za parę lat. Bo możemy nie dożyć do tego momentu, a poza tym z czegoś trzeba żyć i musi być dywersyfikacja portfelu                          ( "dywersyfikacja" - jedno z ulubionych słów mojej Żony obok takich jak "awykonalne" i "kluczowe"). I nie chcemy tworzyć Naszej Wsi Bis, bo to nie ta nomadzka droga. Poza tym Nasza Wieś została "stworzona", zadziałała i nas... przerosła. Wymaga już nowego gospodarza, który będzie miał więcej sił i czasu.
Żona wymyśliła inną wyrafinowaną ofertę w stylu - ciszowo (nadal) - klubowo (novum) - komfortowo (w stylu bardziej mieszczańskim) - kameralno (maksimum dla czterech osób) - rekreacyjnym (nadal).
Po wielu głębokich, długich, często sprzecznych analizach padło na uzdrowiska. Czyli emerycko, bo takie skojarzenie narzuca się od razu. I bardzo dobrze. Ale zdajemy sobie sprawę, że byłaby to też oferta dla "sensownych" rodzin miłujących przyrodę, ciszę i cywilizacyjny komfort.
Wiem, że Żona to umiejętnie pogodzi.
No i znaleźliśmy takie miejsce. Uzdrowisko, znane, przez nas ulubione, w którym wielokrotnie przebywaliśmy w różnych konfiguracjach czasowych.
Zaczęliśmy od miejsca dla nas - cały dół pięknej willi stojącej na uboczu ze sporą, świetnie utrzymaną działką. "Nad nami" mieszka tylko i aż jedna pani, lat 77.
W środę spotkaliśmy się na miejscu z panem z biura nieruchomości. Lat 35, jak celnie trafiłem, niezwykle sympatyczny  i "zwyczajny", taki normalny w sposobie bycia, bez sztucznego nadęcia charakteryzującego tę profesję, które zazwyczaj zmierza do wciśnięcia klientowi kitu. I z poczuciem humoru, który okazywał, mimo że nazajutrz czekało go laparoskopowe usunięcie woreczka żółciowego. To kolejny raz mi unaoczniło, że ta dzisiejsza młodzież jest jakaś taka słabawa, nie z tego przedwojennego materiału. I przy okazji - uważny czytelnik zapewne zauważył, że od pewnego czasu w ogóle nie wspominam Helowców, w tym zwłaszcza Hela. Zrobię to dopiero po spotkaniu z nimi i po wyraźnym upoważnieniu, że co nieco będę mógł o nich napisać, zwłaszcza o nim. Bo ten to dopiero nawycinał!
Nie wspominam też o Po Morzach Pływającym, który niczego nie nawycinał, a przynajmniej nic o tym nie wiem, ale który regularnie po każdym poniedziałku i po moim dziadowskim wpisie wyraża albo swoją troskę, albo swoje zniesmaczenie, albo oburzenie. No bo jak to! To on przecież pływa po morzach i należałyby mu się jakieś wieści. A tu nic. Ale po ostatnim wpisie napisał, cytuję: UUUUUUUUUUU! To chyba dobrze?

Mieszkanie, działkę i okolicę obejrzeliśmy i bardzo nam się spodobało. Roboty huk, pola do poPISu mnóstwo, więc fajnie, ale przy tym zeszłoby sporo kasy, a to już gorzej. No ale coś za coś.
Wieczorem z pełnymi głowami zasiedliśmy w naszej ulubionej restauracji, którą odkryliśmy wiele lat temu i która poszerzyła nasze, zwłaszcza moje, horyzonty kulinarne. I na początku było entuzjastycznie, optymistycznie i z głowami pełnymi pomysłów, ale z biegiem czasu schodziło z nas powietrze. Wszystko składałem na karb naszego zmęczenia, ale prawda chyba była i jest troszeczkę inna. Problem leży w tym, że w tym domu wszystko jest na gębę, przez zasiedzenie. Kilkadziesiąt lat temu dwie rodziny ustaliły...

PONIEDZIAŁEK (07.10)
No i nie wiem, co sie stało?!

Przed chwilą miałem trzy razy więcej tekstu. I nagle go utraciłem! Coś nacisnąłem, coś zniknęło. Nienawidzę komputerów!!!!
Może odtworzę tekst jutro, ale to już nie będzie ta aura! Straszne!

Więc publikuję takie nico, taki mamuci wypierdek. Tylko po to, żeby "nie stracić" cotygodniowego wpisu.



W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.