12.06.2023 - pn - dzień publikacji WTOREK (06.06)
Mam 72 lata i 191 dni.
No i w tej trudnej sytuacji i braku czasu spróbuję nadgonić.
We wtorek, 30.05, o 12.47 przestaliśmy być właścicielami Wakacyjnej Wsi.
Mimo tak poważnej sprawy, było nie było stresującej, dzień zapowiadał się na ułożony.
Poranek był spokojny. Specjalnie wcześniej wyjechaliśmy do Powiatu, żeby pozałatwiać drobne sprawy, bo po notariuszu Temat na Zdjęć i Polka od razu mieli przyjechać do nas, więc nie chcieliśmy ich blokować i nie chcieliśmy, by na nas czekali.
Ledwo weszliśmy do DiscoPolowca, a powiało grozą. Temat na Zdjęć był niezwykle zdenerwowany i coś nam zaczął tłumaczyć nieskładnie, że nic z tego nie mogłem zrozumieć, a moje skołatane ostatnimi przypadkami serce mówiło mi, że on chyba rezygnuje z transakcji. Cały trzęsący się i czerwony na twarzy poprosił nas, żebyśmy wyszli na zewnątrz, przed notariat, i wyłuszczył nam z dziesięć razy rozdygotanym głosem, co się stało.
- Ten gnojek jebany - głową kiwnął w stronę banku mieszczącego się po drugiej stronie Rynku - Nowak, dzisiaj, gdy godzinę temu poszedłem do niego przypominając mu, że za godzinę będzie podpisana notarialna umowa, kazał mi się dokumentami wytłumaczyć, skąd mam na zakup pieniądze!
- A pierwszy raz byłem u gnojek jebany w listopadzie tamtego roku mówiąc mu, że będę miał spadek, a potem jeszcze kilka razy, a on mi ciągle powtarzał, że wszystko w porządku, że nie będzie problemu... - I teraz ten gnojek jebany mówi mi coś takiego wiedząc, że mam umówionego notariusza i że będę musiał przelać pieniądze.
Sytuacja była i komiczna, bo podziwiałem właściwe polskie słownictwo, i irytująco-stresująca.
- Ale ja tego gnojek jebany załatwię. - Po notariuszu musimy pojechać do Sąsiedniego Płd Powiatu, tam jest większy oddział tego samego banku i tam przeleję pieniądze bez tłumaczenia się.
Znając już trochę Temat na Zdjęć wiedzieliśmy, że on jest do bólu akuratny.
- Bo myślałem, że dzisiaj prześlę pieniądze, dzisiaj temat będzie zamknięty i będzie ślicznie... - dodał rozgoryczony.
U DiscoPolowca wszystko przebiegło sprawnie i w jego typie humorze. Tylko na samym początku okazało się, że Temat na Zdjęć nie przelał mu stosownych pieniędzy, ale to nie stanowiło problemu. Od razu z Polką na dwa smartfony (?) należności przelali i procedury dobiegły końca. Przestaliśmy być właścicielami i mieliśmy się wyprowadzić do 15. czerwca. Ja optowałem za opcją do 20., ale w końcu bez przesady. Szkoda czasu i jeszcze byśmy się rozleniwili.
Do Sąsiedniego Płd Powiatu pojechaliśmy we czworo Inteligentnym Autem. Wolałem prowadzić widząc w jakim stanie nadal jest Temat na Zdjęć, a poza tym podejrzewałem, że prowadziłby w stylu niemieckim, który mógłby spowodować we mnie apatię i senność. Wolałem więc prowadzić sam w stylu polskim z pewnymi elementami (emelentami) stylu niemieckiego.
Na parkingu Temat na Zdjęć długo się przygotowywał do wejścia do banku. Nerwowo przekładał papiery wte i wewte, ale na szczęście Polka nad wszystkim czuwała.
- Może ja go zapytam - szepnąłem do Żony - czy, gdy wejdziemy do środka, zgodzi się, żebym ja pierwszy zagaił i płynną polszczyzną wyłuszczył sprawę. - Żeby pracownik banku nie miał żadnych wątpliwości i głupich pytań. - Poza tym siwe włosy...
- Spróbuj... - odszepnęła Żona.
Oboje zdążyliśmy się zorientować, jaki charakter ma Temat na Zdjęć - musi sam wszystko załatwić, dopilnować i najlepiej natychmiast.
- To może ja najpierw zacznę rozmowę z pracownikami banku, a potem pan?... - zapytałem w holu oddziału.
Temat na Zdjęć spojrzał na mnie z wdzięcznością i pokiwał głową.
W środku najpierw napadłem chyba jakiegoś szefa (siedział w oddzielnej klatce, no dobra - boksie), który mnie poinformował, że sprawę mogę załatwić na dowolnym stanowisku. Dwa były zajęte, a w trzecim pani spojrzała na mnie niechętnie coś dłubiąc w komputerze (Bo tu się pracuje!) i kazała czekać.
- Aha, rozumiem, trzeba czekać na numerek... - odezwałem się poświadczając znajomość realiów peerelowskich i obecnych.
Pani się żachnęła burcząc pod nosem, że żadnych numerków nie ma.
Za chwilę do swojego stanowiska zaprosił nas pan. Poczułem sporą ulgę, bo obok niego młode dziewczę zajmowało się jakimś klientem i od razu dawało się wyczuć potencjalne problemy, które by ją przerosły, gdyby padło na nią.
Pan, po wyłuszczeniu sprawy przeze mnie, krótko i jasno, zachował się spokojnie, ale i tak sprawa przerosła jego kompetencje. Zaraz więc do pomocy ruszył szef z klatki i ta burcząca. Okazało się, że transfer z racji swojej wysokości musi przebiec w dwóch transzach Bo dyrektor zapomniał podnieść limit (burcząca wyjaśniła to kolegom), stąd pieniądze dotrą dopiero jutro. Nam było to obojętne, a Temat na Zdjęć przyjął wszystko z wyraźną ulgą. Gdy wyszliśmy z oddziału był na tyle szczęśliwy, że w drodze powrotnej tylko raz wspomniał Ten gnojek jebany.
Ustaliliśmy, że dzisiaj już nie ma sensu, aby oni przyjeżdżali do nas, bo zrobiło się trochę późno, więc zawieźliśmy ich domu, a sami wróciliśmy do Wakacyjnej Wsi.
Popołudnie zapowiadało się sympatycznie. Dzisiejszy spełniony warunek konieczny przeprowadzki uczciliśmy skromnie - Żona cydrem, ja Pilsnerem Urquellem. Złamałem się i kupiłem jedną butelkę po 6,29 zł za sztukę.
I gdy tak niedowierzająco uświadamialiśmy sobie przełomowy dla nas fakt, zadzwonił Ten Który Dba o Auto.
Wieki temu, jeszcze w Naszej Wsi, powiedział nam, że gdybyśmy chcieli, na przykład, sprzedać Terenowego, żeby mu dać znać. Mieszkając u nas z Szamanką przez dwa lata trochę jeździł Terenowym po terenie, zanim nie zabrałem Terenowego do Naszego Miasteczka, był nim zafascynowany, a już bajer w postaci odtwarzacza na kasety, z których można było słuchać chociażby Dire Straits, owinął go sobie wokół terenowego palca.
No i Żona sobie przypomniała o tym fakcie i skontaktowała się z Tym Który Dba o Auto.
- Dalibyśmy Terenowemu nowe życie zamiast go złomować... - patrzyła na mnie z nadzieją.
Ten Który Dba o Auto mocno się zainteresował, ale zadzwonił, żeby nam uświadomić, że jeśli wypowiedzieliśmy ubezpieczycielowi umowę OC, a Terenowy nie został sprzedany, ani skasowany, to możemy zapłacić wysoką grzywnę.
- Bo OC musi być opłacone nawet wtedy, gdy auto nie jeździ. - wyjaśnił.
Skąd mieliśmy o tym wiedzieć? Fakt, przez dwa lata, gdy Terenowy stał unieruchomiony, OC skrzętnie opłacaliśmy licząc na to, na bazie obietnic Zaprzyjaźnionego Warsztatowca, że Terenowy w końcu ruszy, ale ile można czekać i płacić? Otóż okazało się, że można i to nawet więcej.
Okrutnie nas to dźgnęło. Najpierw zadzwoniliśmy do towarzystwa, z którym dwa tygodnie temu rozwiązaliśmy umowę, z sugestią anulowania naszego wypowiedzenia. Pani, wykazując duże zrozumienie sprawy, nic nie mogła zrobić, tylko odesłała nas do Działu Obsługi Klienta Ale dzisiaj jest już nieczynny, bo tam pracują do 18.00. Potem obdzwoniliśmy wszystkich znanych nam agentów ubezpieczeniowych i wszędzie słyszeliśmy, że sprawa jest nie do odkręcenia, ale trzeba próbować Bo różne towarzystwa zachowują się różnie. I wreszcie jeszcze raz rozmawialiśmy z Szamanką, która wkręciła się w temat uruchamiając Internet i która sugerowała, że może grzywny nie będzie.
Żona zrobiła to samo i gdy okazało się, że powyżej 14. dni braku OC, grzywna będzie dwukrotnie wyższa i osiągnie wartość zabijającą, natychmiast skontaktowała się z inną komórką towarzystwa i wykupiła nowe ubezpieczenie płacąc składkę za pół roku w wysokości 213. zł.
Zobaczymy, ale specjalnie się nie łudzimy. Prędzej czy później system nas dopadnie i zapłacimy frycowe, jak za zboże. Bo nieznajomość przepisów... To nam mocno popsuło humor, ale powiedzieliśmy sobie, że nie pozwolimy, aby świadomość czekającej nas grzywny zatarła dzisiejsze, tak ważne i oczekiwane przez nas od roku i 9. miesięcy, wydarzenie. Dodatkowy element (emelent) spowodował, że nasze nastroje jako tako wróciły do normy. Pieniądze dotarły już dzisiaj w sesji wieczornej. Powiadomiony Temat na Zdjęć był szczęśliwy i było ślicznie. Jednak udało mu się sprawę dopiąć jednego dnia i zmieścić się ze wszystkim w maju.
Szczęśliwa była również Uzdrowiskowa Córka, która od Żony dostała wiadomość, że wreszcie dysponujemy środkami, które umożliwią dopięcie naszej transakcji.
Cały ten młyn wokół OC spowodował, że praktycznie nie oglądałem meczu Igi Świątek z Hiszpanką Christiną Buksą. Iga wygrała 2:0. Jeszcze by tego brakowało, żeby przegrała.
Wieczorem obejrzeliśmy dziewiąty odcinek Tacy jesteśmy.
W środę, 31.05, mieliśmy ostatni dzień Maja.
Czy było mi smutno?
Nie,
bo go doświadczałem codziennie i codziennie rejestrowałem bieżące
majowe wydarzenia, oczywiście się powtarzające, które jednak nigdy i w
żadnym momencie mnie nie nudziły.
Nie,
bo w obliczu czekających nas wydarzeń o tytule PRZEPROWADZKA, nagle
zrobiło się strasznie mało czasu i weszła we mnie nerwacja. Rano
musiałem sobie siłą tłumaczyć, że przecież czasowo nic się nie zmieniło i
że ze wszystkim zdążymy.
Noc była przerwana przez Pieska. Domagał się, żeby go wypuścić. Tym razem padło na Żonę. Według jej relacji po powrocie, którą oboje zawsze chętnie wysłuchujemy od tego, na kogo padło, gdzieś w okolicy musiała się napatoczyć jakaś sarniana franca, bo okoliczne psy darły mordy, ile wlezie. Piesek oczywiście się dołączył wydając z siebie pojedyncze strzały, ale nie dlatego, że inne psy się wydzierały, bo takie debilne prowokacje na niego nie działają, ale dlatego, że musiał tę francę wywąchać. I nawet on nie mógł przejść obojętnie koło tego faktu.
Od 08.00 w te pędy dzwoniliśmy do towarzystwa. Słysząc nasze pytanie i prośbę młode dziewczę od razu się znękało i znękanym głosem nam odpowiedziało, że cofnięcie nie jest możliwe.
O 09.00 przyjechał aż z ... Uzdrowiska brat Tego Który Dba o Auto. Miał z tej racji, że na autach się zna i w samym Uzdrowisku oraz w okolicach posiada sympatyczne kontakty z kilkoma warsztatami, ocenić, czy opłaca się Terenowego zabierać.
Wczoraj wieczorem z Tym Który Dba o Auto umówiliśmy się, że brat przyjedzie o 10.00. A dzisiaj rano, gdy włączyłem smartfona, ujrzałem późną wczorajszą wiadomość, że jednak przyjedzie o 09.00. Bardzo śmieszne. Zdążyłem jednak podlać jeszcze skrzynie, bo susza okrutna.
Brat niezwykle sympatyczny. Wyższy od Tego Który Dba o Auto, z zewnętrznymi podobieństwami, za to z głosem, mimiką twarzy, sposobem mówienia i powiedzonkami dokładnie taki sam. Słysząc go a nie widząc miałem wrażenie, że odwiedził nas Ten Który Dba o Auto.
Umówiliśmy się, że po Terenowego przyjedzie laweta w najbliższy poniedziałek, bo jest to jedyny dzień bez gości, a trudno byłoby ich częstować dymem, jaki będzie musiał powstać.
O 10.00 przyjechali Polka i Temat na Zdjęć. Siedzieli, to znaczy również łazili po posesji, do 13.00. Od ustaleń, co zostaje a co nie i co zostaje za pewną odpłatność, po wszystkim rozbolał mnie łeb. Dzieje się tak zawsze, gdy z emocji rośnie mi ciśnienie.
Ból stosunkowo szybko mi przeszedł, bo adrenalina zniknęła w obliczu żmudnego dalszego sprzątania i pakowania.
Wieczorem obejrzeliśmy dziesiąty odcinek Tacy jesteśmy.
W czwartek, 01.06, o 07.00 w słońcu było 28 stopni. Susza się pogłębiała.
Stosunkowo wcześnie z dolnego mieszkania wyjechała gościna, więc poczuliśmy trochę takiego specyficznego luzu, który zawsze nas dopada, gdy goście wyjeżdżają i zostajemy "sami".
Jeszcze przed I Posiłkiem dopadło nas wiele spraw.
Najpierw Żona powiadomiła Temat na Zdjęć, że skoro Uzdrowiskowa Córka zostawia nam lodówkę i zmywarkę (wczoraj się upewniliśmy), to nie będzie musiał nic płacić za podobny sprzęt, który mu zostawiamy. To go wpędziło w dobry nastrój. A jeszcze w większy, gdy Żona przesłała mu sporządzoną przeze mnie listę kontaktów do naszych sąsiadów i do wszelkich fachowców, z którymi mieliśmy do czynienia przez trzy lata. Na jej końcu napisałem UWAGA! i ACHTUNG!, aby bardziej do niego dotarło, i umieściłem dwa nazwiska i telefony:
- Hochsztaplera z wyjaśnieniem Nie brać! Kłamca, nie dotrzymuje żadnych terminów! Das ist ein gross Hochstapler!
- i Ciu Ciu z dopiskiem Nie brać! Ciamajda i niechluj! Musieliśmy go wyrzucić!
Fenomenalny! - odpisał po otrzymaniu listy.
Zaraz potem przyjechał pan z firmy przeprowadzkowej przeprowadzić rekonesans. Wszystko obliczył, sfotografował i sfilmował.
- Jeszcze dziś szef przyśle państwu wycenę.
Pan działał na nas kojąco swoim profesjonalizmem i spokojem.
- Mamy własne kartony, takie, że można po nich chodzić. - To, co państwo już zapakowaliście i tak włożymy do naszych. - Mamy sześć rodzajów, są modułowe, co zapewnia pełne i optymalne zapakowanie kontenera. - Najlepiej byłoby, żebyście rzeczy, które zostały, już nie pakowali. - Sami spakujemy. - Będzie lepiej i szybciej.
W mgnieniu oka poczuliśmy ulgę. A przede mną rozpostarło się morze czasu.
Pan opowiedział nam kilka ciekawostek. Jedną z nich szczególnie komentowaliśmy po jego odjeździe analizując ją Czy powiedział to specjalnie coś nam sugerując? Otóż ich firma specjalizuje się w przeprowadzkach zagranicznych ze wskazaniem Europy Zachodniej.
- Kiedyś przeprowadzaliśmy takiego gościa z Luksemburga do Anglii. - Był to wysokiej rangi menadżer Amazona. - Nie dość że zapłacił firmie zgodnie z umową, to jeszcze każdemu z nas, a było nas sześciu, dał po 200 Euro!
Stwierdziliśmy z Żoną, że nasza przeprowadzka to taki pikuś dla nich sądząc po gabarytach (mamy płacić od kubatury) i tylko po dwóch oddelegowanych do niej pracownikach. Może więc da się opędzić przeprowadzkę dwiema zgrzewkami piwa?...
Gdy już wybierałem się nad Staw, zadzwonił brat Tego Który Dba o Auto.
- Niech pani nic nie robi przy Terenowym... - Nie pompować koła, nie czyścić z igieł i gałęzi i, broń Boże, go nie myć. - W środku też nic nie robić! - W poniedziałek przyjadę i go z każdej strony sfotografuję, żeby wygląd uzasadnił przed urzędem skarbowym jego niską wartość, żeby nie płacić podatku.
Wreszcie spokojny i głodny mogłem pójść nad Staw ze świadomością, że trzeba przyspieszyć delektowanie się naszą przyrodą - Stawem właśnie, ptakami, żabami, rybami, aleją, górką, ogrodem i uprawami.
W takim filozoficzno-rozleniwionym nastroju zadzwoniłem do Syna, Córci i Pasierbicy. W końcu był Dzień Dziecka.
Po powrocie obejrzałem, opóźniony oczywiście, mecz Igi z Amerykanką Claire Liu. Wygrała Iga, 2:0 oczywiście.
I żeby się nie nazywało, że przez cały dzień się obijałem, i żeby stworzyć sobie jakie takie alibi względem zasranego sportu, pod wieczór skosiłem u gości i zakończyłem II etap sprzątania w górnym mieszkaniu.
Wieczorem obejrzeliśmy jedenasty odcinek Tacy jesteśmy.
W piątek, 02.06, od rana panował chłód.
Stąd dzisiaj musiałem zrezygnować porannie z I Posiłku nad Stawem. Zaraz potem skończyłem III etap przygotowania górnego mieszkania, a następnie pojechaliśmy razem, nie wiedzieć czemu, do DINO. Ale Najwyższy wiedział, po co Żona miała jechać ze mną. W życiu bym się nie zainteresował Pilsnerem Urquellem w puszce, ale ona wynalazła przytomnie coś ciekawego. Była promocja, z której wychodziło, że jeśli kupię czteropak, to puszka wyjdzie po 5 zł. Kupiłem dwie zgrzewki.
O 15.00 przyjechały do górnego gościny - matka i córka. Druga córka miała dojechać jutro. Córka, nauczycielka, kumata, więc wprowadzenie odbyło się szybko na tyle, że spokojnie mogliśmy się przygotować do wizyty u Nowych w Pięknej Dolinie.
Byliśmy u nich już o 17.00. Mieliśmy się z Lekarką widzieć po raz ostatni przed naszą przeprowadzką. Może dlatego, ale kto to może wiedzieć, Justus Wspaniały się nie pchał i dał pogadać. A gadaliśmy zupełnie o czymś innym niż zwykle, ale chyba przez ten fakt nie pamiętamy o czym. Jednak w którymś momencie rodzina Lekarki, potem jej nowa praca i nasza przeprowadzka musiały się pojawić.
O 23.00 poszliśmy spać. Ale na dobranoc umówiliśmy się, że jeszcze jutro do nas wpadną. Żal było tak od razu się żegnać.
W sobotę, 03.06, Ofelia skończyła 6 lat.
A pamiętamy ją z pierwszych godzin po przyjściu na świat. Gdy przyjechaliśmy drugi raz do Zagranicznego, wówczas, Grona Szyderców, była już pogodnym niemowlakiem i do wszystkich
się uśmiechała. Liczyliśmy więc na to i za trzecim razem. Rzeczywiście, na mój widok, gdy pchałem się przed jej oblicze i gdy siedziała w foteliku cała umorusana jedzeniem, się uśmiechnęła, by w ułamku sekundy zrobić podkówkę i przejść w ryk ku radości Q-Zięcia.
- Moja krew! - Od razu się poznała!
Na okoliczność szóstych urodzin o 12.00 byliśmy u Krajowego Grona Szyderców. Złożyłem solenizantce życzenia trzymając ją za małą rączkę:
- Ofelio, życzę Ci, aby Twój przyszły facet Cię kochał i znalazł w sobie siły, aby to wszystko wytrzymać. - Rośnij duża!
Nikt się nawet nie obruszył, nie zdziwił i nie zszokował. Przyczyna była prosta - w ogólnym zamieszaniu chyba nikt nie słyszał. A Ofelia po prostu życzenia wysłuchała. A gdy przyszło do tortu, przy stole na tarasie, po swojemu, czyli pod nosem i cicho poprosiła, żeby dziadek (znaczy ja) nie śpiewał 100 lat. Rozbawiła prośbą wszystkich. Bo skąd takie dziecko wiedziało, że dziadek lubi sobie pośpiewać? I to głośno.
- A 200 lat mogę śpiewać? - zapytałem. Pokiwała milcząco głową, że nie.
- A ty - zwróciłem się do Q-Wnuka - zgadzasz się, żebym na twoich dziewiątych urodzinach w sierpniu śpiewał?
Zgadzał się. I na sto lat i na dwieście. I taka to różnica w rodzeństwie. Ofelia nie lubi być w centrum uwagi (Babcia-Żona?), a jej brat analogicznie odwrotnie. To jego żywioł. A przecież nie może mieć tego po mnie...
Przybyli: Byli Teściowie Żony, Teściowie Pasierbicy, my i... to wszyscy. Rzeczywiście mniej niż zwykle. Nie powiem, że temat naszej przeprowadzki dominował, ale siłą rzeczy trzeba było "trochę" opisać całą sytuację organizacyjną, nasze plany i harmonogram najbliższych dni. Zainteresowanie Byłych Teściów Żony było oczywiste, ale zauważyliśmy u Teściów Pasierbicy po raz pierwszy inny stosunek do naszych spraw. Jakby taki świadomy i niepowierzchowny. Pierwsze podobne oznaki zachowania, co prawda na odległość, ale jednak, zauważyliśmy po ich krótkim pobycie u nas, kiedy to przyjechali po Q-Wnuka i Ofelię, gdy ich rodzice byli na Malcie. Połączyła nas wspólna sprawa, aby jak najlepiej zadbać o Q-Wnuki oraz chyba towarzyskie spotkanie związane ze sprawą przekazania sobie dzieci. Teść Pasierbicy, który jest dość zamknięty w sobie, wyraźnie interesował się naszą przeprowadzką do Uzdrowiska, a przede wszystkim interesowały go nasze motywy.
Do Wakacyjnej Wsi wróciliśmy o 16.00. Gościny już nie było. Wcześniej odebrali ją jej dzieci.
Zdążyłem jeszcze obejrzeć drugi set meczu Igi Świątek z Chinką Xinyu Wang (2:0, w setach 6:0, 6:0 - klasyczny rowerek) i trochę się ogarnąć. O 18.00 gościliśmy Lekarkę i Justusa Wspaniałego. Fajnie było jeszcze raz się zobaczyć.
Dominował temat zbliżających
się ... Świąt Bożego Narodzenia. U nich z tej okazji może być ciekawie w sytuacji, gdy Lekarka będzie już na stałe mieszkać w Pięknej Dolinie. Wszelkich możliwości i
niemożliwości rodzinnych nie będę opisywał. Może być oczywiście różnie, na przykład całkiem spokojnie, a Lekarka tylko projektowała przyszłość. Może być też prawie spokojnie,
nerwowo i do dupy.
Wieczorem obejrzeliśmy dwunasty odcinek Tacy jesteśmy. W trakcie oglądania niespodziewanie przyszedł sms od Polki. Zaprosili nas na jutro.
W niedzielę, 04.06, od rana zacząłem w panice podlewać brzozy, bo zauważyłem na niektórych drzewkach żółte listki. Cholerna susza! Zdążyłem podlać tylko lewą stronę Brzozowej Alei, bo zrobiło się blisko jedenastej i czas był jechać do Polki i do Tematu na Zdjęć.
Na naszą prośbę jeszcze raz obeszliśmy ten czarodziejski teren. Towarzyszyły nam dzieci Polki, córka (17 lat) i syn (10), sympatyczni i dziwni, bo chciało im się "bez sensu" chodzić i to ze starymi dziadami (mówię wyłącznie o mnie!).
Na tarasie, przy kawie, omówiliśmy najbliższy tydzień i dostaliśmy na prośbę Żony dodatkowe trzy książki autorstwa nieżyjącej już babci Tematu na Zdjęć, pani powszechnie znanej w Pięknej Dolinie. Urodziła się w 1941 roku w Pięknym Miasteczku i oczywiście z rodziną w 1945 musiała uciekać. Ale zawsze tęskniła za rodzinnymi stronami. W latach 70-tych i 80-tych udawało jej się wielokrotnie z mężem przyjeżdżać do Polski, do Pięknego Miasteczka, do zaprzyjaźnionej polskiej rodziny. A w 1996 roku udało jej się kupić poprzez podstawionego zaprzyjaźnionego Polaka (obowiązywał wówczas 10-letni zakaz nabywania nieruchomości i ziemi przez obcokrajowców) obecne magiczne miejsce, które wtedy takim oczywiście nie było, by w 2006 roku przeszło ono na jej wnuka, czyli na Temata do Zdjęć.
Ot taka historia ludzi dodatkowo, albo raczej przede wszystkim, pokręcona przez wojnę.
Książkę, w zasadzie książeczkę, przeczytaliśmy z Żoną z wielką przyjemnością. Z opisanej historii emanowało niezwykłe ciepło i pogoda ducha, optymizm i wiara w ludzi bez względu na ich narodowość, granice i wszelkie systemy.
Po powrocie podlewałem prawą stronę Alejki. Późno, bo późno, ale w tamtej chwili wpadłem na prosty i, oczywiście na bazie tej prostoty, na genialny pomysł. Bo przez te lata, gdy hołubiłem małe brzózki z ich drżącymi listkami podlewając je skrzętnie, "traciłem" czas na stanie przy każdej, gdy musiałem trzymać wąż.
Modyfikacja systemu była prosta. Z końcówki węża zdjąłem pistolet, więc woda lała się prosto "z rury", wąż kładłem przy danej brzózce i podlewało się samo. A co ja robiłem w wolnym czasie. To oczywiste - relaksowałem się na całego. Siedziałem sobie wśród drzewek na taborecie, czytałem książkę, a gdy przerzucałem wąż do kolejnej brzózki, była okazja żeby posmakować kolejnego łyka Pilsnera Urquella. Żona musiała ten mądry system, który zadowalał obie strony, podlewane i podlewającego, sfotografować i uwiecznić.
Tak się rozochociłem tym systemem, że jeszcze na stronie gości podlałem wszystkie rośliny, które swego czasu posadziłem przy stworzonym przez Żonę i ekipę Ciu Ciu murem. Dopiero wtedy się uspokoiłem. Co prawda nie zdążyłem ze skrzyniami, ale postanowiłem o nie zadbać jutro, z samego rana.
O
17.00 przybyli do nas Sąsiad Muzyk wraz z żoną. Może to wydawać się dziwne, ale w ciągu trzech lat naszego mieszkania w Wakacyjnej Wsi byli u nas po raz pierwszy. A smutne było to i wcale nie dziwne, że byli po raz ostatni.
Spotkanie było bardzo sympatyczne. Obeszliśmy całą posesję, bo ciekawiły ich różne rzeczy zrobione przez nas, poza tym mieli okazję ujrzeć swoją z innej perspektywy. Ale, jak później powiedziała Żona, nas dobiło. Myśleliśmy, że z różnych źródeł wiedzą o naszych planach, bo przecież panuje wszędzie Powiatowstwo i niczego nie da się ukryć, ale jednak, co wyszło z dalszej rozmowy, mimo mieszkania tutaj 30 lat, są wyizolowani z tutejszej społeczności przede wszystkim chyba dlatego, że dojeżdżają weekendowo, ostatnio dość rzadko, więc byli kompletnie zaskoczeni naszą wiadomością.
- Co wy pieprzycie?! - powtarzał kilka razy Sąsiad Muzyk. Oboje wyraźnie przygaśli.
Zaprosiliśmy ich do Uzdrowiska. Nasze wieści oczywiście atmosferę rozkręciły, bo wszystkim się interesowali i życzyli nam jak najlepiej, ale gorycz po spotkaniu w nas siedziała.
Wieczorem obejrzeliśmy 1/2 trzynastego odcinka Tacy jesteśmy. Nie podołaliśmy całemu.
W poniedziałek, 05.06, raniutko podlałem skrzynie. Susza mi nie straszna.
Zaraz po I Posiłku mieliśmy jechać do przeprowadzkowej firmy, która od pobytu ich pracownika milczała. A ile można czekać na wycenę szefa?! Już sobie wyobrażałem, oczywiście przez pryzmat Powiatowstwa, że firma w ostatniej chwili się wycofa, i cały nasz plan legnie w gruzach, co więcej, trafi go jasny szlag. A o tym spokojnie myśleć nie mogliśmy.
I gdy cała organizacja poranka była podporządkowana pilnemu wyjazdowi, niespodziewanie zadzwonili. Oczywiście przytomność umysłu Żony być może uchroniła nas przed katastrofą. Bo najpierw nieznany numer brutalnie odrzuciłem.
- A może to była ta firma? ... - Żona zawiesiła głos. Więc, gdy za chwilę na ekranie pojawił się ponownie ten sam numer, dźgnięty tą uwagą, w te pędy odebrałem.
Nie dość, że podali wycenę, która nas przyjemnie zaskoczyła, to jeszcze chcieli nas natychmiast przeprowadzać, czyli 10 czerwca (bardzo śmieszne) Bo potem będziemy mieć urwanie głowy! Przypomniałem pani, że przecież z ich pracownikiem umawialiśmy się na 15-go na pakowanie, a 16-go na wyjazd.
- Bo wie pani - zagadałem - nie dość, że na 10-go nie będziemy gotowi, to raczej głupio byłoby zwalać się właścicielom do ich domu z całym naszym dobytkiem przed podpisaniem ostatecznej umowy, a fakt ten jest zaplanowany i dopięty na 13-go!...
- To ja porozmawiam z szefem i oddzwonię. - usłyszałem.
Rzeczywiście oddzwoniła, ale już inna pani, która przedstawiła się jako koordynator naszej przeprowadzki. Nie okazałem swojego zdziwienia, bo pani była miła, ale w trakcie rozmowy myślałem sobie Co tu koordynować? Przyjadą 15-go, powiedzmy o ósmej rano, wszystko spakują, a następnego dnia przyjedziemy w dwa auta do Uzdrowiska o umówionej godzinie, na zasadzie gwiaździstego zlotu, po czym oni wypakują wszystkie menele i wrócą, a my zostaniemy.
Było widać po sposobie pracy, że rzeczywiście obsługują potężne podmioty, które wymagają obecności koordynatora i że my dla nich jesteśmy takim małym pikusiem.
- Szef się zgodził na podane terminy. - usłyszałem z ulgą.
Pani musiała być początkująca koordynatorką, bo na moje pytania dotyczące oczywistych spraw, nie umiała od razu odpowiedzieć, tylko wszystko konsultowała z "wczorajszą" koleżanką. Ale wszystko ustaliliśmy i się uspokoiliśmy.
Nie na długo. O 10.00 przyjechał brat Tego Który Dba o Auto, a o 11.00 gość z lawetą. Podziwiałem sprawność, sposoby, myki i cały system załadowania na nią Terenowego. Żona przyszła dopiero, gdy Terenowuś (jej ukochane auto) stał już na lawecie.
- Nie chciałam wcześniej patrzeć na jego męki.
Na pożegnanie zrobiła zdjęcia i ciekawie podsumowała okres jego obecności.
- Był cały czas z nami w Pięknej Dolinie. - Pojawił się, gdy tylko zamieszkaliśmy, a teraz znika, gdy i my się z niej wyprowadzamy. - Ale dobrze, że dostanie drugie życie.
Terenowy nam służył w wielu sytuacjach, o których na pewno pisałem. Zjeździliśmy nim kawał Polski i wszelkie drogi i dukty w Pięknej Dolinie. Służył nam przy remontach, bo w jego przepastnym luku bagażowym przy złożeniu tylnej kanapy można było zmieścić wszystko.
Oczywiście czasami się narowił, co tylko go uczłowieczało. Był okres, gdy na wszelkich łukach, w prawo czy w lewo, potrafił odmówić współpracy oznajmiając ten fakt zgaśnięciem silnika, co wiele razy stawiało nas w niekorzystnej sytuacji, ale gdy dobrał się do niego prawdziwy mechanik-elektryk, po wielu nieudanych próbach innych, nigdy tego numeru nie powtarzał, bo nie był złośliwy. Najlepszym dowodem był ostatni akcent naszej przeprowadzki z Naszej Wsi do Naszego Miasteczka. Obładowany do granic możliwości resztką naszego dobytku pruł po szosach z prędkością 90 km/godz., rzadko setką, bo wydzielany hałas był trudny do zniesienia na tak długiej drodze i po dotarciu do celu ze zmęczenia dopiero wtedy po prostu odmówił współpracy. Znowu musiał się za niego zabrać tamtejszy mechanik. Ale dojechałem.
Po dwóch latach z powrotem przeprowadził nas do Naszej Wsi nie stwarzając po drodze, ani później, najmniejszych kłopotów. Jeszcze przez rok pojeździł w Wakacyjnej Wsi, ale ostatnie dwa lata stał i marniał. Nie chcieliśmy go jednak złomować, tylko dać mu drugie życie.
Cały ranek skutecznie mnie wycieńczył. Oczywiście pojawił się ból głowy, który musiałem zlikwidować 40. minutową drzemką na hamaku. Ale na tyle się zregenerowałem, że mogliśmy pojechać do Rybnej Wsi w dwóch celach. Przed wyprowadzką chciałem podsumować dotychczasową zjazdową sytuację z trzema turystycznymi podmiotami i się z nimi pożegnać. A będąc tam na miejscu trudno było nie skorzystać i w restauracji nie zjeść tutejszej rybki. Oczywiście drugą część pobytu wymyśloną przeze mnie Żona zaakceptowała natychmiast. Ze swoją charakterystyczną miną - małej zachwyconej dziewczynki z wyraźną domieszką łasuchostwa.
Obiecałem Żonie, że pobyt będzie miły i spokojny i że w żadnym momencie nie dam jej odczuć, że chciałbym na 16.00 zdążyć na mecz Igi Świątek z Ukrainką Lesią Curenko, czyli że nie popsuję tego miłego czasu zasranym sportem. I tak było.
W domu, gdy odpaliłem laptopa, a było już przed 17.00, ujrzałem inny mecz, a na ten Igi trzeba było czekać. Rozpoczął się dopiero jakoś po 19.00. Przy stanie 5:1 dla Igi w pierwszym secie Ukrainka mecz poddała. Organizm z przemęczenia odmówił jej posłuszeństwa.
Gdybym nie zachował się spokojnie, rozważnie i z empatią w stosunku do Żony, która delektowała się pobytem w restauracji, zasrany sport z wielką premedytacją rozwaliłby nam obiad, a później i wieczór.
Czas oczekiwania na mecz wykorzystałem, aby nie wpaść w pętlę samoudręczenia. Na kartce zrobiłem precyzyjny wykaz spraw, które nas miały czekać w obliczu przeprowadzki, po czym umieściłem je w kalendarzu po kilka w każdym dniu. I od razu zobaczyłem, że nie ma ich sto, co natrętnie sugerował mózg mieląc je w koło bez końca, tylko raptem dwadzieścia, co przy rozpisaniu na dni dawało dużą organizacyjną swobodę i stwarzało komfort, że sprawa jest spokojnie do ogarnięcia. Gołym okiem było widać, że jeszcze trochę czasu jest i że damy radę.
Wieczorem obejrzeliśmy drugą 1/2 13. odcinka Tacy jesteśmy.
Dzisiaj Syn wysłał mmsa ze zdjęciem jajecznicy i z opisem ...bo potem jakieś bzdury wypisujesz że u nas nawet jajecznicy nie widziałeś. Opis zawierał szczegóły - swojskie jaja, olej kokosowy nierafinowany, szczypior i siemię lniane. No proszę. Co prawda jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale to już zawsze coś. Ważny jest kierunek, trend i ... powtarzalność. I żeby mi dopiec, kazał mi na Google znaleźć "codzienne picia piwa" i opisz na blogu co tam wyczytałeś. (pis. oryg.). Obiecałem, że przeczytam i opiszę. Na szczęście teraz mam przeprowadzkę, a potem urządzanie się, itd., więc trochę czasu zejdzie.
Dzisiaj, we wtorek, 06.06, rano rozpocząłem III etap sprzątania, czyli to co zwykle. Ale jednak nie i muszę powiedzieć, że mną to trochę wstrząsnęło. Bo po raz pierwszy w piętnastoletniej karierze wynajmu nie zmyłem podłogi na mokro. Czułem z tego powodu duży dyskomfort, ale zdecydowanie większe ciśnienie czekających nas spraw przeważyło. Bo lista jest długa mimo "tylko" dwudziestu punktów.
Zaraz potem pani koordynator zadzwoniła do mnie i wymusiła na nas, żebyśmy 16-go byli w Uzdrowisku już o 10.00 Bo mamy sporo na głowie i możemy nie zdążyć państwa wypakować i wrócić jeszcze tego samego dnia do bazy. Wcześniej umawialiśmy się na 12.00. Musieliśmy się ugiąć. Czeka nas więc wstawanie o piątej i wyjazd o siódmej. Jak przeprowadzka to przeprowadzka.
Jeszcze przed południem zawiązała się cała seria rozmów dotyczących Terenowego. W warsztacie brata Tego Który Dba o Auto odkryto dwa gołe kable, które normalnie były podłączone do komputera, ale tego ostatniego nie było, o czym poinformował mnie brat. Więc zadzwoniłem do Zaprzyjaźnionego Warsztatowca, który obiecał, że jutro ten komputer odbierze z jakiegoś warsztatu. Zwrotnie poinformowałem o tym brata. I będziemy czekać. Obawiałem się jednak, że tutaj może zadziałać Powiatowstwo i że "jutro" rozciągnie się do niebotycznych rozmiarów, ale o tym nie mogłem poinformować brata Tego Który Dba o Auto.
Po I Posiłku pojechaliśmy do Powiatu odcinać różne pępowiny. Wymeldowaliśmy się, chociaż nie musieliśmy, bo fakt zameldowania się w Uzdrowisku automatycznie znosiłby zameldowanie w Wakacyjnej Wsi. Ale chcieliśmy, zwłaszcza ja, bo, jak to określiła Żona, jestem człowiekiem starej daty. A to mi się spodobało.
W tym samym urzędzie upewniliśmy się co do podatku za nieruchomość. Pani nas uspokoiła, że oni sami wszystkiego dopilnują i stosowną informację prześlą na nowy adres wraz ze zwrotem nadpłaconej kwoty. Z kolei w Urzędzie Skarbowym dowiedzieliśmy się, że nie będzie żadnego problemu z rozliczaniem podatku za wynajem w nowym miejscu i w nowym Urzędzie Skarbowym.
Wszystko to tak błyskawicznie poszło, że mieliśmy spory zapas czasu do 13.00, kiedy to w Starostwie mogliśmy wyrejestrować Terenowego. To z przyjemnością zatrzymaliśmy się w Kawiarnio-Cukierni.
- Ciekawe, jak za jakiś czas będziemy patrzeć na Powiat, gdy tutaj wycieczkowo przyjedziemy? - Żonę naszło chyba z tego powodu, że prawie na pewno do czasu wyjazdu byliśmy w Kawiarnio-Cukierni ostatni raz.
W Starostwie wyrejestrowanie Terenowego przebiegło gładko. Dzisiaj wyraźnie pchnęliśmy kilka spraw.
Gdy wróciliśmy do domu, goście już byli. Sympatyczna para z ... trzema psami, konkretnie sukami. Dwie labradorki, jedna młodzianka, a druga starowinka i młoda flat coated retriever, cokolwiek to znaczy. Trochę musiałem się doedukować i wyszło mi, że, jakby nie patrzeć, to jeden pies, czyli rasa retrieverów.
Od razu zaprosiliśmy ich na nasz teren i poszliśmy nad Staw, żeby zobaczyć, co będzie. To znaczy wiedzieliśmy, co będzie, ale chcieliśmy to zobaczyć. Młoda labradorka i młoda flatorka od razu wpadły do wody i nie chciały z niej wychodzić, stara zaś i Berta oczywiście trzymały się z daleka od tych dwóch furiatek. Goście, klasyczni psiarze, byli zachwyceni.
Zabrałem się za dziesiątki drobiazgów, które nie znikają z mojej listy, bo ich tam nie ma. Swoją drobiazgowatością na to nie zasłużyły. Za to skutecznie swoją liczebnością pożerają czas. I żeby poczuć się lepiej, czyli żeby mieć świadomość ruszenia grubej ryby, a nie tylko zajmowania się płotkami, zabraliśmy się za świadectwo energetyczne Domu Dziwa. Od bodajże końca kwietnia tego roku sprzedający nieruchomość musi takowe posiadać i przekazać kupującemu pod karą grzywny. Wysokiej oczywiście, bo PiS sprytnie, na wszelkie sposoby (patrz chociażby brak OC auta) ściąga pieniądze, żeby móc potem je wydać na kolejny "+" zapewniając sobie głosy wyborców. I oczywiście daje zarobić swoim bliskim prowadzącym firmy, które od PiSu dostały zezwolenie na wystawianie takich świadectw. No, ale przypomnę, jeszcze tylko 16 lat.
Przy podpisywaniu aktu notarialnego obowiązkiem notariusza jest zadbać, żeby kupujący oświadczył, że takie świadectwo otrzymał.
- Dostał pan takowe? - zapytał Discopolowiec Temata na Zdjęć, który przecząco pokiwał głową zgodnie z prawdą. - Bo, jeśli pan się zgodzi, sprzedający mogą to panu dostarczyć później.
Temat na Zdjęć machnął ręką i było po sprawie. Ale zrobić musimy. Czekało nas wypełnianie półdebilnego formularza, zrobienie zdjęć Domu Dziwa, okien i grzejników oraz przygotowanie schematów pomieszczeń, a to wydawało się najbardziej czasochłonne. Na szczęście dawno temu zrobiłem w skali 1:100 schematy dołu i góry, mieszkań dla gości i naszej części, i teraz wystarczyło "tylko" nanieść wymiary i powinno być fertig.
Wieczorem obejrzeliśmy 14 odcinek Tacy jesteśmy.
Od dzisiaj odliczamy wstecznie: 10 dni do przeprowadzki.
ŚRODA (07.06)
No i z tym fertig nie było tak do końca.
Wczoraj, gdy Żona zobaczyła te schematy, była bliska załamania, co wydawało się niemożliwe, bo już dawno i kilka razy z powodu tego świadectwa się załamywała. Schematy, owszem były, ale przedstawiały stan przed naszymi pracami adaptacyjnymi, a takiego fałszu i kitu firmie wystawiającej i Tematowi na Zdjęć przede wszystkim, wystawić nie mogliśmy.
Pospieszyłem uspokoić Żonę.
- Pójdę na górę i spokojnie naniosę zmiany. - Będzie łatwiutko, bo te schematy zrobiłem ołówkiem, a gumkę, linijkę i rozum inżynierski mam, a nawet połowę wymiarów.
Zeszły dwie godziny, ale ze swojej roboty byłem dumny.
- Ale tu mi się nic nie zgadza!... - zakomunikowała Żona patrząc na schematy i na formularz, a w jej głosie wyłapałem wyższe niż zazwyczaj częstotliwości. Starałem się ją uspokoić wyjaśniając, że przecież ten półdebilny formularz w wielu miejscach nie przystaje do rzeczywistości, a na pewno do Domu Dziwa, który przecież nie bez powodu tak się nazywał, czego nawet PiS nie mógł przewidzieć.
I spokojnie sugerowałem, ale nie natrętnie, żeby nie przegiąć i w którymś momencie nie oberwać od Żony rykoszetem, żeby przy niejasnościach firmę mailowo dopytywała.
W końcu formularz był gotowy do wysyłki i zeskanowane załączniki również. Pozostało jeszcze tylko PiSowi zapłacić blisko 500 zł i można było czekać na świadectwo. Ciekawe, że ono Żonę spalało, a ja, jak nie ja, podchodziłem do niego dość luźno.
Od 11.00 podglądałem mecz siatkówki Polska - Francja w Lidze Narodów. Wygraliśmy 3:1. A zaraz potem obejrzałem ćwierćfinałowy mecz Rolanda Garrosa Iga Świątek - Coco Gauff (Amerykanka). Wygrała Iga 2:0. W siedmiu meczach dotychczas między nimi rozegranych biedna Amerykanka nie wygrała nawet seta.
Jak się ma ten zasrany sport do przeprowadzki? No cóż, jest z nią w wyraźnym konflikcie. Dla picu i spokoju sumienia w trakcie zasranego sportu wykonywałem jakieś drobiazgi tłumacząc sobie, że przecież i tak, i tak musiałbym się ich pozbyć.
Przed zbliżającym się długim weekendem postanowiliśmy na szybko uzupełnić zapasy piwa i wody, tak z doskoku, więc wpadliśmy do DINO. A tam cały sklep przetrzebiony. Z musu więc musieliśmy kupić jakieś dziwne zestawy piwne, takie ni przypiął, ni przyłatał, bo i w szkle i w puszcze, i różnych producentów. Ale na bezrybiu...
Na 17.00 zaprosiliśmy Gruzinkę, Gruzina i Pozytywną Maryję, aby kolejnym sąsiadom przekazać informację o przeprowadzce i żeby się z nimi pożegnać. Przyszedł sam Gruzin, a my nie wnikaliśmy, dlaczego, ale z tego faktu byliśmy raczej zadowoleni. Przy obecności obu pań spotkanie miałoby trochę sztywny charakter i raczej zostałoby przez nie zdominowane, a obecność samego Gruzina gwarantowała luz i specyficzny humor.
I się nie pomyliliśmy. Posiedzieliśmy przy piwku na werandzie ze dwie godziny, a Gruzin był sobą.
Takim go poznaliśmy i takim go lubiliśmy. Świetny sąsiad. Znowu się nam zrobiło żal, trzeci raz. Doświadczyliśmy goryczy po spotkaniu z Lekarką i Justusem Wspaniałym, potem po Sąsiedzie Muzyku i jego żonie, a teraz po Gruzinie, czyli po ludziach, którzy tak naprawdę tworzyli naszą sąsiedzką rzeczywistość.
Pod wieczór podlałem skrzynie, mimo że w mediach grozili strasznymi burzami i opadami.
Wieczorem obejrzeliśmy15 odcinek Tacy jesteśmy.
Dziewięć dni do przeprowadzki.
CZWARTEK (08.06)
No i dzisiaj wstałem o 04.00. Jeszcze przed wschodem słońca (04.16).
Był piękny brzask i wszystkie pitołki już pitoliły.
Po co o tej porze? No raczej nie po to, aby podziwiać pitołki. Po to, żeby nadrobić blogowe zaległości. Bo chyba byłoby mi je źle nadrabiać już w nowej, uzdrowiskowej rzeczywistości. Mogłoby być nieszczerze i oderwanie... A poza tym urosłyby one do poważnych rozmiarów i prawie na pewno nie dałoby się ich usunąć w miarę wcześnie. Bo głównym priorytetem stałoby się urządzanie w Uzdrowisku, na naszym kolejnym etapie życia.
Do 09.00 udało mi się nadrobić według narzuconego sobie planu.
Kolejnego meczu Polska - Iran nie mogłem sobie odpuścić, ale znowu tylko podglądałem. Bo głównym zajęciem, moim i Żony, było trzebienie na górze naszych ciuchów według schematu - wyrzucić, dać do PCK, zostawić. Po trzebieniu mieliśmy sporo satysfakcji. O efekcie świadczył rząd pustych wieszaków i pustki w obu garderobach. A Polska wygrała z Iranem 3:2.
O około 18.00 przyjechali Trzeźwo na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający. Rano dotarli do Powiatu pociągiem, a potem cały dzień w upale tłukli się rowerami po Pięknej Dolinie. Sumarycznie przejechali około 65 km. Masakra.
Nie po to żyję tyle lat, żeby nie przewidzieć ich zachowania po przyjeździe. Przy czym nie brałem tutaj pod uwagę ich cech osobniczych, tylko zgeneralizowałem ich zachowania płciowo. Więc wcześniej wstawiłem do lodówki piwo, zanim nerwowo upomniał się o nie jeszcze z trasy Konfliktów Unikający i włączyłem bojler w dolnej łazience. Gdy przyjechali, Konfliktów Unikający natychmiast napełniał kufel piwem, A Trzeźwo na Życie Patrząca, też natychmiast, poszła do łazienki wziąć prysznic.
I gdy już sytuacja została opanowana, spokojnie zasiedliśmy na werandzie. Przy czym na tym etapie towarzysko udzielałem się na pół gwizdka, bo znowu podglądałem pierwszy półfinał Rolanda Garrosa Aryna Sabalenka kontra Karolina Muchova. Modliłem się, żeby wygrała Czeszka. Z wielu powodów. Bo gra ona finezyjny tenis, Sabalenki nie trawię i gdyby wieczorem Iga wygrała drugi półfinał, to Kacapka nie przeskoczyłaby jej w rankingu i Iga nadal pozostałaby na fotelu lidera.
Modły zostały wysłuchane - Karolina wygrała 2:1. Gdyby w sobotę grała w finale z Igą i z nią wygrała, bez problemów pogodziłbym się z tym faktem. Tak byłem jej wdzięczny.
Gdy dołączyłem do towarzystwa, akurat była gotowa kaszanka i kiełbasa, którą na grillu przygotował Konfliktów Unikający i Żona. Wyszedłem więc na pasożyta, a pasożytowanie pogłębiło się jeszcze bardziej, gdy wieczorem obejrzałem (dołączał się Konfliktów Unikający) drugi półfinał, w którym nie bez trudności Iga wygrała 2:0 po świetnym meczu z Brazylijką Beatriz Haddad Maią. Więc bez względu na sobotni wynik finału Kacapka nie przegoni Igi. Pięknie!
Jak na spotkanie towarzyskie spać poszliśmy stosunkowo wcześnie, bo o 22.00. Jak na nas późnawo, jak na nich wcześniawo, ale ponad 65 km na rowerze zrobiło swoje.
Dzisiaj odezwał się Po Morzach Pływający. Zadzwonił z domu, bo od paru dni jest już na lądzie. Prawie wcale nie rozmawialiśmy, bo zaraz oddał telefon W Swoim Świecie Żyjącej, aby ta mogła przy "pomocy" ojca porozmawiać z ciotką (Żona). Chodziło o porady w sprawie rozpoczęcia działalności gospodarczej?
Dzisiaj korzystając z długiego polskiego weekendu do Niemiec wyjechało Krajowe Grono Szyderców. Do swoich niemieckich i polskich przyjaciół stając się na parę chwil Zagranicznym Gronem Szyderców.
Osiem dni do przeprowadzki.
PIĄTEK (09.06)
No i dzisiaj, jakby się zmówili, zadzwoniła z rana Córcia i Syn.
Córcia jechała na kolejną rozmowę w sprawie pracy. Była już po spotkaniu z dyrektorem szkoły państwowej, a teraz wybierała się na podobne, tyle że do prywatnej. Państwowa chciała ją od razu, czyli od 1. września, ale w prywatnej płacili więcej (dziwne?!) i oferowali lepsze, pozostałe warunki pracy. Tak czy owak będzie nauczycielką angielskiego, a dodatkowo kilkoro rodziców, których to dzieciom Córcia udzielała korepetycji, chce z nią nadal współpracować. Jest git!
Tak więc od 1. września Córcia z Zięciem przerzucą i/lub ulokują środek ciężkości swoich obowiązków (praca) i spraw innych (przedszkole) do miasta odległego od ich Dziury Marzeń o 30 minut jazdy samochodem.
Przy okazji omówiliśmy kolejne językowe popisy Wnuczki (3 lata i 7 miesięcy).
- Mamo, kompletnie straciłaś ronsondek! - Córcia parę dni wcześniej smsem zacytowała Wnuczkę.
- Przy czym ją sprawdziłam, czy wie o czym mówi, mimo że całe zdanie było logiczne. - wyjaśniła Córcia. - "Kompletnie" używa świadomie i wie, o co chodzi, a "ronsondek", bo tak wymawia, to dla niej jakaś abstrakcja.
Syn zadzwonił i obgadaliśmy naszą przeprowadzkową sytuację. A potem promocję Wnuków do następnych klas. Przy czym zastrzegł, że o Wnuku-I nie chce rozmawiać przez telefon, że nawet nie wie, jakie otrzymał oceny, chociaż został promowany Bo tato, to jest na oddzielną i bezpośrednią rozmowę przy jakimś piwie, dodał z miejsca wkurwiony.
Syn się obśmiał, gdy mu powiedziałem, że właśnie przed chwilą, przy okazji I Posiłku, pokazałem naszym gościom jego mmsa ze "słynną" jajecznicą i opisem, jak została przygotowana.
Zanim doszło do I Posiłku zapakowaliśmy do Inteligentnego Auta wykładzinę dywanową i jakieś stare dywaniki i pojechaliśmy kawałek za Powiat do PSZOKa (Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych). Te "odpady", jak również pięć foteli, leżały przed bramą już ładnych kilka dni i nie znikały. Gdyby nie przeprowadzka nie robilibyśmy alarmu i tej sprawy gwałtem nie porządkowali wiedząc z wieloletnich doświadczeń, że to co wystawione prędzej czy później zniknie.
Pomoc Konfliktów Unikającego była niezbędna w kontekście zapakowania zrolowanej, niezgrabnej, ciężkiej i opornej wykładziny dywanowej. Dzięki prostemu inżynierskiemu pomysłowi Konfliktów Unikającego udało się cholerę zgiąć wpół i wcisnąć do auta.
A po powrocie, zanim doszło do I Posiłku, z Konfliktów Unikającym podglądaliśmy mecz Polska - Bułgaria (3:2) przy uspokajających zapewnieniach Trzeźwo Na Życie Patrzącej Nie musisz się spieszyć! Dopiero jestem po trzecim porannym ataku głodu...
W końcu zrobiłem I Posiłek. Każdy dostał twarożek z makrelą doprawiony pieprzem, solą i oliwą z dodatkiem cebuli i szczypiorku. Przy czym każdy indywidualnie mógł zadecydować o ilościach i proporcjach.
Przez to wszystko zrobiło się na tyle późno, że trzeba było się rozstawać. Oni wyruszyli rowerami w drogę powrotną, tym razem do Kolejowego Miasteczka, a my z dwoma fotelami do Powiatu. Pozbywszy się ich, nomen omen, spokojnie mogliśmy zrobić zakupy w weekendowo przetrzebionych sklepach.
W domu, po naszym powrocie, zapanował przeprowadzkowy luz. Niczego nie tknęliśmy. No może z wyjątkiem laptopów. Żona robiła swoje, czyli przekazywanie cesji, przerzucanie domen, poczty, itp. nowym właścicielom (nie wiem, czy wyrażam się fachowo i czy nie rozmijam się z prawdą okazując w ten sposób błogosławione dyletanctwo), ja zaś uprawiałem onan po wczorajszym i dzisiejszym zasranym sporcie.
Wieczorem obejrzeliśmy 16. odcinek Tacy jesteśmy. Trochę zaczął nam doskwierać pewien wątek pokazywany w formie retrospekcji, istotny oczywiście, ale zrobiony na amerykańską modłę - sporo ckliwości i rażących niemożliwości.
Wieści z Niemiec: Ofelia powiedziała, że ona chciałaby mieszkać w Emden.
- Ale do przedszkola nie będę chodziła, bo nic nie rozumiem! - kategorycznie zastrzegła.
Po Morzach Pływający się ocknął, że wczoraj wcale nie porozmawialiśmy i zadzwonił, tym razem normalnie. Oczywiście i on, i Czarna Paląca zostali zaproszeni do Uzdrowiska.
Siedem dni do przeprowadzki.
SOBOTA (10.06)
No i dzisiaj wstałem o 04.00.
Pod hasłem NADGANIAĆ!
Gdy Żona zeszła na swoje 2K+2M, zadzwonił akurat Brat.
- To teraz wreszcie będę mógł do was przyjechać. - radośnie oznajmił. - Zrobili mi auto.
Przyjeżdżał do nas w ten sposób bodajże od roku. Ciągle go zapraszaliśmy, a on ciągle obiecywał, przy czym kilka terminów było stuprocentowych. Żona znając Brata do żadnego się nie przywiązywała.
- Bracie, ale już jest za późno, bo za parę dni się stąd wyprowadzamy.
- To nie zobaczę waszej panderozy? - odparł niezrażony.
"Umówiliśmy się" się na jego przyjazd do Uzdrowiska w sierpniu Bo w lipcu nie będę mógł, tyle pracy...
Do południa Żona otrzymała pocztą elektroniczną świadectwo energetyczne. Z głównego i podstawowego wykresu wychodziło, że jak na dom budowany na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to nikt nie słyszał o takich sprawach i świadectwach, Dom Dziwo wypadł całkiem dobrze. W skali 0-10, gdzie 0 oznacza dom energetycznie doskonały, nowoczesny, budowany od początku i w każdym detalu tak, że nawet jedna kaloria ciepła nie śmie z niego uciec, a 10 sugeruje kompletną ruinę z dziurami we wszystkich możliwych elementach (emelentach), ale jeszcze nie takimi, żeby dom się zawalił, z której wszystkie kalorie uciekają, Dom Dziwo plasował się w okolicach 3-3,5.
Byliśmy tym faktem zbudowani, nomen omen, i uspokojeni.
W południe przyjechali Hela i Paradox z dwoma psami. Staruszkiem Winylem (labrador retriever) i ich nowy nabytkiem, Axelem, półtorarocznym owczarkiem staroniemieckim. Nowym dla nas, bo dla nich nie, skoro mają go od roku, czyli przez okres, w którym nie widzieliśmy się kompletnie (ostatni raz na ich ślubie). I jak zwykle w takich razach ledwo się nam udało powitać i uściskać, a już psy zdominowały ten pierwszy moment. Z wyjątkiem oczywiście Pieska, który zszedłszy z naturalnej ciekawości na dół, bardzo szybko stwierdził, że to nie dla niego i trzymał się od tych wariatów z daleka. Bo kto to widział, żeby wskakiwać do Stawu, na dodatek z impetem, szukać kija i znalazłszy go uprawiać jakąś dziwną dyscyplinę sportową, albo nie wiedzieć co, bo wariaty płynęły tuż obok siebie trzymając w swoich paszczach jednego kija, każdy ze swojego końca, nie odpuszczając jeden drugiemu aż do samego brzegu. Jako żywo przypominało to w pewnym sensie olimpijską dyscyplinę synchronicznych skoków do wody. I tak potrafili wiele razy.
Za jakiś czas sytuacja na tyle się ustabilizowała, że ludzie mogli wreszcie przy napojach usiąść na werandzie i rozpocząć pogaduszki. A było o czym, skoro nie widzieliśmy się i praktycznie nie słyszeliśmy przez rok.
Hela nosi się z zamiarem zmienienia pracy, bo zaczyna czuć się zmęczona i wypalona, Paradox zaś zlikwidował swoją wieloletnią działalność (siedziba w Anglii) i przez ten rok imał się różnych prac, wszystkich związanych z transportem. Oboje myślą nad ruszeniem z nową działalnością, ale póki co Paradox zatrudni się w branży transportowej w obszarze logistyki. Wszystko to było bardzo ciekawe, bo rzadko ma się okazję, żeby z pierwszej ręki mieć na ten temat informacje. I jak zwykle - "nic, co wydaje się proste, takim nie jest".
Ponadto poważnie biorą pod uwagę wyjazd z Polski, najlepiej do Portugalii. Do tego pomysłu zapaliłem się szczególnie.
- W sytuacji, kiedy niechętnie opuszczamy Polskę i mamy awersję do latania, do Portugalii byśmy przyjechali... - twierdziłem z entuzjazmem. - Z Uzdrowiska do Porto jakieś 2 800 km, podróż autem byłaby częścią naszego urlopu, po drodze zatrzymywalibyśmy się na noclegi z trzy, cztery razy, Czechy, Niemcy, Szwajcaria, Francja, Hiszpania... - Pięknie! - A wy moglibyście przyjeżdżać do Uzdrowiska i tam mielibyście metę.
I tak zeszło do 21.00. Spać kładliśmy się o 22.00, ja w stanie wskazującym na...
Sześć dni do przeprowadzki.
No i dzisiaj wstałem o 04.00.
Powiem więcej - o 03.48, bo oczywiście zadziałał mój biologiczny zegar. Cały czas pod tym samym hasłem.
Z pisaniem bardzo dużo nadrobiłem na tyle, że założyłbym się gdzieś o godzinie 10.00 o wszystkie pieniądze, że tym razem nie będzie żadnych zaległości. W południe byłem tego nadal pewien, ale później zaczęło być coraz gorzej. Wieczorem zaś sprawy tak się zagęściły, że kładłem się spać nie dość, że zmęczony, to mocno zniesmaczony i ogólnie w humorze do dupy.
Zaległa niedziela i poniedziałek pojawią się w następnym wpisie. Pewnie, że nadrobiłem prawie dwa tygodnie, ale w obliczu różnych spraw nie dało mi to satysfakcji.
Cztery dni do przeprowadzki.
W tym tygodniu Bocian wysłał jednego nudnego smsa.
W tym tygodniu Berta szczekała w wiadomej sprawie oraz incydentalnie (patrz opis wyżej).
Godzina publikacji 21.38.
I cytat tygodnia:
Gdy tylko jest życie, pojawia się niebezpieczeństwo. - Ralph Waldo Emerson, amerykański filozof, poeta i eseista.