19.06.2023 - pn - dzień publikacji
Mam 72 lata i 198 dni.
WTOREK (13.06)
No i w lekkiej panice od razu przystępuję do usuwania zaległości.
Ale wspomnę, że mamy trzy dni do przeprowadzki.
W niedzielę, 11.06, wstałem o 05.00.
Po
wczorajszym spotkaniu z Helą i z Paradoxem nie byłbym w stanie zwlec
się z łóżka o 04.00. Ale i 05.00 sprawiła pewien problem, jednak siła
charakteru zwyciężyła.
Od
rana pisałem, a jednocześnie pałowałem się z myślą, jak pogodzić chęć
oglądania meczu Polska - Serbia o 08.40 z obawą, że, gdy wejdę na
sportowe strony, od razu zostanę zaatakowany wynikiem wczorajszego
finału pań na Roland Garrosie. A mecz Igi Świątek z Karoliną Muchovą
chciałem obejrzeć "na żywo" i w całości.
Problem
rozwiązał się sam i to na wielu płaszczyznach. Gdy wstała Żona, od razu
uświadomiła mi, gdy przedstawiłem jej moje rozterki i wyszedłem z
propozycją, żeby najpierw ona sama weszła na sportowe strony i
zablokowała niechciane przeze mnie informacje, że w ten sposób tylko
skomplikuję sobie cały dzień, będę nerwowy i lepiej od razu zobaczyć
wynik. Skwapliwie się zgodziłem. Iga wygrała po ponoć fantastycznym boju
2:1. W swojej karierze czwarty raz zdobyła wielkiego szlema, w tym trzy
razy w Paryżu właśnie. W ten sposób nadal pozostała światową jedynką. O
zdobytej kasie wspominać nie będę.
Sportowy
środek ciężkości przesunąłem na onan dotyczący tego spotkania, gdy
zorientowałem się, że Polacy dostają niesamowite baty od Serbów (3:0,
ostatni set przegraliśmy do 14 - różnica dwóch klas).
A
mój poranny problem rozstrzygnął się ostatecznie, gdy okazało się, że
jeszcze nie ma retransmisji finału. Tak więc obejrzę go w dogodnym dla
mnie czasowo momencie i bez nerwów.
Porannie wszystko wróciło na tory.
Przed
11.00 wyjechali ci goście od trzech psów. Cali w ochach i achach - że
tak pięknie, że Bar Żuraw najlepszy na świecie, mnogość miejsc dla psów,
i że i dla nich, i dla ich pupilów bezstresowo. Namówili już swoich
znajomych na pobyt, a sami będą chcieli do nas przyjechać i podali
terminy. A na Googlach wystawili nam laurkę.
To się zabraliśmy z Żoną za I etap sprzątania, tak żeby swobodnie zdążyć ze wszystkim.
O
12.00 przyjechała Artystyczna i Bojowy. Kolejna para znajomych, z
którymi chcieliśmy się pożegnać. Z nimi byliśmy związani dokładnie tyle,
ile mieszkaliśmy w Pięknej Dolinie (w tym momencie przyłapałem się na
tym, że po raz pierwszy użyłem czasu przeszłego - z wrażenia aż mi serce
stanęło). To oni znaleźli nam Naszą Wieś (Wtedy stawiałam na to, że czegoś takiego na pewno nie kupicie - wspomniała Artystyczna) i to za ich pośrednictwem kupiliśmy Wakacyjną Wieś.
-
Z Wami zawsze lubiliśmy współpracować, bo wiedzieliście, czego chcecie,
nigdy nie marudziliście i nie wydziwialiście, mieliście specyficzny
stosunek do spraw, najczęściej realistyczno-humorystyczno-sarkastyczny. -
A to nam się podobało. - podsumowała Artystyczna.Goście znaleźli się bardzo sympatycznie. Artystyczna nam wręczyła butelkę portugalskiego wina (była przez tydzień z koleżankami w Portugalii !), a Bojowy pamiętał Bodajże w tym gustujesz? i wręczył mi trzy butelki Pilsnera Urquella. Od razu rzuciłem się dwa razy - na Bojowego z wdzięczności i na Pilsnera Urquella. W trakcie spotkania nie mogłem się oprzeć i wypiłem dwie butelki, ale miałem w sobie na tyle przyzwoitości, że jedną "poczęstowałem" Bojowego. Artystyczna piła wino z winnicy z Pięknej Doliny, a Żona cydr.
Od razu ich przeprosiliśmy, że w tych przeprowadzkowych okolicznościach nie będziemy w stanie niczym więcej ich ugościć. Oczywiście moglibyśmy darować sobie te grzecznościowe formuły, bo goście doskonale rozumieli sytuację, ale po prostu wypadało. Zwłaszcza że nie widzieliśmy się z nimi w takim towarzyskim układzie blisko dwa lata.
W świetnych nastrojach pouzupełnialiśmy sobie braki w naszych wiedzach o drugiej stronie, a wszystko odbywało się na luzie i z mocną dawką humoru. Było po prostu fajnie.
Przy rozstawaniu się napadła nas kolejna dawka goryczy, ale co mieliśmy zrobić?...
Po spotkaniu postanowiliśmy wybrać się rowerami do Baru Żuraw. Tak pożegnalnie. Było oczywiste, że Żonie pomysł się natychmiast spodoba.
Podejrzanie nie było żadnej kolejki choć to niedziela (właściciele kilka razy nas przed nią ostrzegali), a na parkingu stało raptem kilka aut i było trochę rowerów. Więc z optymizmem zaczerpnąłem powietrza i otworzyłem usta, żeby zacząć zamawiać, gdy i pani obsługująca, i właścicielka, jednocześnie, na trzy cztery, ze smutkiem na twarzach oznajmiły Ale czas oczekiwania dwie godziny!
Wróciliśmy do domu. Na godzinne czekanie byliśmy przygotowani - Żona miała audiobooka, ja książkę i okulary, ale dwie były oczywiście kompletnie bez sensu.
Gdy w domu Żona przygotowywała II Posiłek, który za jakiś czas miał się okazać pewną formą smacznej i pikantnej mamałygi, zadzwonił domofon.
- Idź i zobacz. - zareagowała Żona. - Na pewno ktoś z pytaniem, czy można zabrać tę torbę.
Do trzech wystawionych ostatnich foteli dołożyłem moją Świętą Torbę. Jeszcze trzy lata temu służyła mi w Szkole. Nosiłem w niej laptop i Święty Segregator, mocno wyświechtany, bo liczył sobie ponad dwadzieścia lat. A miałem w nim wszystko, co dyrektor potrzebował, aby błyskawicznie i efektywnie reagować na wszelkie szkolne problemy, a to w Naszej Wsi, a to w Naszym Miasteczku, w pociągu lub na urlopie. I w Szkole oczywiście.
Bezużyteczna już torba, w świetnym stanie, stała przykurzona w jakimś kącie Domu Dziwa przez ostatnie trzy lata. Trzeba było dać jej drugie życie. Nic dziwnego, że ktoś w jej sprawie mógł dzwonić, bo gdy jechaliśmy do Baru Żuraw, zauważyliśmy, że fotele zniknęły (jednak!), a samotna torba stała, jakby ktoś ją zgubił.
Gdy wyszedłem na podcienie, ku mojemu zaskoczeniu i przestrachowi, zostałem "napadnięty" przez hordę Wnuków. Za chwilę za nimi pojawił się Syn, Synowa i Furia.
- A bo byliśmy w Powiecie na wycieczce i w restauracji, a ponieważ nawigacja pokazywała tylko 12 minut... - oznajmił Syn.
Była ostatnia okazja, żeby pokazać im mieszkania gości, bo resztę widzieli wcześniej. Dolne karnie oglądali ściągnąwszy obuwie, bo wysprzątane mieszkanie czekało na dzisiejszych gości, a idąc razem do górnego mogłem opowiedzieć i pokazać schody, z których spadłem i spocznik, na którym leżałem we krwi. Na twarzach Wnuków malowało się niedowierzanie i przestrach, ale do czasu. Bo gdy potem opowiadałem dalsze szczegóły powypadkowe, cała trójka wybuchnęła śmiechem. Trójka, bo Wnuk-II, być może z zażenowania, z zakłopotania lub onieśmielenia śmiał się bezgłośnie, do wewnątrz, ale tak, że twarz mu poczerwieniała i była wstrząsana spazmami, a z oczu leciały łzy. Na każdym kroku jest inny niż bracia.
Posiedzieliśmy sobie na werandzie, żeby pogadać. My przy mamałydze, goście dostali po... lodzie, bo Żona sobie przypomniała, że coś takiego jest w lodówce. I gdy tak rozmawialiśmy, nagle usłyszeliśmy całą serię pojedynczych szczeków Berty. Zerwaliśmy się oboje na nogi, bo to było nieprawdopodobne i nie mogliśmy sobie wytłumaczyć takiego zachowania Pieska w biały dzień i to pod naszym nosem. A przyczyna była prosta. Piesek nie mógł znieść olewactwa Furii, która nijak nie dawała się namówić na zabawę, co więcej, przy próbach zbliżenia się co rusz Pieskowi pokazywała swoje zęby.
Wnuk-III, który w takich i podobnych sprawach jest najbardziej ogarnięty (kolejność w ogarnięciu: Wnuk-III, Wnuk-IV, Wnuk-I i Wnuk-II), od razu na początku, a potem przy rozstaniu kuł żelazo póki gorące.
- A dziadek, skoro z powodu egzaminów nie mogliśmy przyjechać do Wakacyjnej Wsi, to kiedy z Wnukiem-IV będziemy mogli przyjechać do Uzdrowiska?
Wstępnie umówiliśmy się na drugą połowę lipca.
Po 19.00 przyjechali goście - para sympatyczna i niezwykłe gaduły. Z pieskiem.
Wieczorem z powodu gwałtownego spadku adrenaliny niczego nie oglądaliśmy. Tedy spać.
W poniedziałek, 12.06, wstałem o 04.00. To znaczy o 03.48.
- Ale wiesz, że taka pora wstawania nie jest najlepsza dla twojego zdrowia. - zwróciła mi uwagę Żona, gdy zeszła na dół.
Nie wiedziałem i nie zastanawiałem się nad tym. Do sprawy podchodziłem zadaniowo - trzeba to trzeba. Poza tym jest to incydent, jeśli nawet zdarzył się ostatnio kilkakrotnie. I poza tym nie wolno się specjalnie nad sobą trząść, bo znam takich, co to robili i ...
Po I Posiłku pojechaliśmy do Powiatu. Do PCK odstawiliśmy dwa worki ciuchów, zdaliśmy (W dawnych czasach w akademiku, w trakcie sesji egzaminacyjnej grupa kolegów w jednym z pokoi przygotowywała się go kolejnego egzaminu przy brydżu, piwie i wódeczce. W którymś momencie w drzwiach stanął ich kolega. - I co, Heniek, zdałeś?! - zapytał ktoś z grupy. - Zdałem, zdałem..., ale jednej mi nie przyjęli, bo szyjkę miała utrąconą!) ostatecznie dwie skrzynki z socjalną, którą pani przyjęła bez szemrania i zawieźliśmy ostatnie pranie. Po 15. latach pożegnaliśmy się z paniami, które przez ten czas nie dość, że zawsze były sympatyczne i wyrozumiałe, to niezwykle pomocne.
W południe byliśmy u Sąsiadów zaskakując ich wiadomością. Przy kawie opowiedzieliśmy im, co i jak i po raz pierwszy pożegnaliśmy się z nimi jakby tak na poważnie i ostatecznie, wylewnie, ściskając się wzajemnie, co nigdy dotychczas nie miało miejsca.
O 14.00 byliśmy już u Dzikiej Ziemianki i Mądrego Leśnika. Zaskoczenia nie było, bo o naszych planach wiedzieli wcześniej. Ale przy kompotach wiśniowych i czereśniowych serwowanych przez Mądrego Leśnika było o czym porozmawiać.
Odebrałem od nich 20 szt. pomidorów. Trzy w międzyczasie musieli przesadzić, bo w mikroskopijnych doniczkach już nie wyrabiały, ale pozostałe również wyrosły ponad miarę tak, że nie były w stanie samodzielnie ustać. Wysokie łodygi z kwiatami(!) chyliły się grożąc złamaniem. Trzeba było je lokować ciasno w torbach, żeby nawzajem się wspierały. A ich "ludzkie" posadzenie miało się odbyć dopiero za kilka dni...
Będąc w tamtych stronach Pięknej Doliny żal byłoby nie wpaść po raz ostatni do Nowego Kulinarnego Miejsca. Na ostatek spotkał nas jednak srogi zawód, bo w poniedziałek mieli zamknięte. Żona zachowała przytomność umysłu i zaproponowała zajazd obok, w którym ostatni raz byliśmy trzy lata temu. Wtedy, w czasach "pandemii", podsumowywaliśmy ostatni okres w Szkole, gdy ją odsprzedaliśmy, konsultowaliśmy się w tej sprawie pod kątem podatkowym z Urzędem Skarbowym w Powiecie (na trawie przed budynkiem i na kolanach) i przenieśliśmy się ze wschodniej części Doliny do zachodniej otwierając nowy rozdział w Wakacyjnej Wsi.
Lokal był otwarty. Przy rybkach i piwie domknęliśmy koło historii.
Wieczór zapowiadał się spokojnie, ale ostatecznie takim nie był. Ciągle coś nas dopada i fajnie byłoby mieć już wszystko za sobą.
Wykończeni poszliśmy spać.
PONIEDZIAŁEK (19.06)
No cóż. Jest trudno i ciężko.
Trudno, bo trzeba sobie naraz dać radę z różnymi problemami i starać się "normalnie" żyć. Bez skarżenia się.
Ciężko, bo mam problem z blogiem i to na wielu jego płaszczyznach. Z uskarżaniem się.
Cztery dni po przeprowadzce.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz i wysłał dwa standardowe smsy.
W tym tygodniu Berta szczekała w wiadomej sprawie. I powtórzę - całą serią na Furię. Robiła to kilka razy i z małymi przerwami. Nie mogła znieść takiego olewactwa Furii i pokazywania przez nią zębów.
Godzina publikacji 18.43.
I cytat tygodnia:
Życie jest jak jazda na rowerze. Żeby utrzymać równowagę musisz się poruszać naprzód. - Albert Einstein (niemiecki fizyk teoretyk pochodzenia żydowskiego, noblista)