04.09.2023 - pn - dzień publikacji
Mam 72 lata i 275 dni.
WTOREK (29.08)
No i rozpoczęliśmy Robaczkowy Tydzień.
Wczoraj pociąg przyjechał punktualnie. Malutki dworzec, kilkoro podróżnych chcących wsiąść i jechać jeszcze kawałek, i dwoje oczekujących - jakaś starsza pani i ja. Wszystko mikroskopijne, z innej bajki. Ale powitania były takie same, jak wszędzie. Więc Robaczki się przytuliły i można było iść do samochodu. W ten sposób ochrzciliśmy nasz dworzec kolejowy w Uzdrowisku.
W drodze do Tajemniczego Domu Ofelia co rusz mówiła O, to poznaję!, co potwierdzał lekko zblazowanym głosem brat, bo po co się rozwodzić nad oczywistościami. Co innego piłka nożna. Tu już oczywistości nie było. Więc przez całą drogę relacjonował swój piłkarski obóz w Ustce, wymieniał obecne na nim drużyny i podawał wszystkie wyniki spotkań. Bez problemów opisywał też ze wszystkimi szczegółami boiskowe sytuacje, w tym te, w których zdobywał bramki.
Ale gdy przyszło odpowiadać na durnowate pytania dziadków o wyżywienie, zakwaterowanie i różne socjalne sprawy, doznawał dziwnej amnezji, chociaż ma przecież dopiero 9 lat. A może dlatego właśnie jej doznawał?...
Ofelia zrelacjonowała nam przed przyjazdem do Uzdrowiska rozmowę z mamą.
- A zapytaj mnie, co mi się bardziej podoba - gry w Kawiarnio-Cukierni w Powiecie czy jeżdżenie na jednorożcu i puszczanie samolotów w Parku Samolotowym?
- To co ci się bardziej podoba?
- Jeżdżenie na jednorożcu i puszczanie samolotów w Parku Samolotowym. - odparła zachwycona.
Nazwę "Park Samolotowy" kupiłem od razu. Dzieci poinformowałem, że będę jej używał na blogu. Zgodziły się, więc praw autorskich nie złamałem. Tak więc Park Zdrojowy od dzisiaj będzie dzielił się na ten wcześniejszy, Samolotowy, środkowy, czyli Zdrojowy, i dalszy - Szachowy.
Dzieci od razu czuły się u siebie i wszystko wiedziały. Więc same zamykały i otwierały drzwi do domu i bramę, a wyjście z Bertą na wieczorny spacer ich nie zdziwiło. Od razu też ulokowały się w swoim pokoju, czyli pokoju Berty i umościły się na swoim łóżku.
Z racji późnej pory nie było żadnego oglądania bajek i naszego serialu. Ofelia padła bardzo szybko, a Q-Wnuk nawet nie chciał, aby mu Babcia czytała bajki. I zaraz potem usnął, w pół ruchu, bo kolana miał podciągnięte do tułowia. Piękny okres w życiu.
A w sprawie Canal+ wszystko się wyjaśniło. Q-Zięć był uprzejmy w międzyczasie zmienić hasło dostępu i mnie o tym nie poinformował. Bardzo śmieszne. Po mojej z nim korespondencji smsowej łaskawie podał nowe tylko dlatego, że występowałem w roli petenta i użyłem magicznego słowa "proszę". I to nie raz. Krótko mówiąc przeczołgał mnie. Ale Igę będę mógł oglądać.
Dzisiaj rano podtrzymałem naszą drobną świecką tradycję. Otwieram zawsze Kalendarz Świąt, który oferuje bogaty zestaw imion na dany dzień, które nawet dla dorosłych bardzo często są zabawne. Czytam głośno, a potem we troje, bez Babci, wybieramy sobie takie, które nam "odpowiadają". I tymi imionami się przedstawiamy podając sobie rękę, na przykład Racibor jestem, a ja Hipacy, bardzo mi miło... lub dzieci między sobą Racibor jestem, a ja Beatrycze...
Ubawu mamy przy tym wiele, dodatkowo ja, gdy Ofelia się przedstawia, bo zawsze jest wtedy onieśmielona i na twarzy pojawia się ten nikły, tajemniczy uśmiech.
A potem z rozpędu wymyśliłem konkurs. Polegał na tym, że przechodziliśmy we troje (Żona się broniła tłumacząc, że ona przy kawie występuje w roli sędziny) z kuchni i do kuchni przez otwór, który po każdej rundzie zmniejszałem przesuwając drzwi. Emocje sięgały zenitu.
Pierwszy odpadł... dziadek ku uciesze gawiedzi. Żona twierdziła, że przez brzuch, a ja udowadniałem, że zablokowała mnie zbyt rozbudowana klata. Otwór w którymś momencie przybrał wielkość szpary, przeciwko której protestowała Żona Już dosyć!, bo Q-Wnuk ambitnie się nadal przeciskał ocierając sobie uszy i wszystko, co się dało, na co Babcia patrzeć nie mogła. W końcu odpadł. Ofelia przechodziła dalej dzielnie się przeciskając mimo brutalnego domykania drzwi. Ostatecznie przejść już nie mogła.
- Ale wygrałam?! - patrzyła na mnie zadowolona.
Na poczekaniu wymyśliłem, że gdy przyjadą rodzice To ja się zmierzę z tatą!
- A mama z babcią! - dodał Q-Wnuk wiedząc, że będą jaja.
Od rana niebo było totalnie zachmurzone i siąpiło, a to stawiało wiele spraw pod znakiem zapytania. Wspólnym ich mianownikiem był problem I jak tu zagospodarować czas, aby dzieci?...
Na początku było łatwo, bo z Q-Wnukiem rano wyszliśmy do ogrodu, mimo że siąpiło. Odpowiednio ubrani zbieraliśmy ślimaki, żeby dokończyły żywota w Bystrej Rzece i... maliny.
Potem czas zagospodarowało śniadanie, a potem dzieci zajęły się same sobą, skoro Babcia długo rozmawiała z panią z wodociągów, która wróciła z urlopu I ja naprawdę nie mogłam zgubić państwa wniosku starając się w tej sprawie porozumieć z Żoną, a ja załatwiałem kilka spraw zjazdowych.
A gdy tylko przestało siąpić, poszliśmy w Uzdrowisko Uzdrowisko.
- To może ja sama pójdę do wodociągów - Żona patrzyła na mnie znacząco - a ty zostań z dziećmi w kawiarni?...
Wszystkim to odpowiadało. Zasiedliśmy przy galaretkach i innych deserach oraz warcabach, szachach i wilku i owcach, a za jakiś czas Żona wróciła z "ponownie" złożonym wnioskiem z potwierdzeniem, że go złożyła i dołączyła do barowej atmosfery.
- Pani była strasznie przejęta, a ponieważ obu stronom zależało, żeby temat zamknąć, więc atmosfera była miła!... - znowu znacząco spojrzała na mnie. - I przepraszała mnie, że musiałam przyjść kolejny raz.
Gdy tylko wróciliśmy do domu rozmawiając o tym, jak my to we dwóch pójdziemy na boisko pokopać piłkę, rozpadało się na dobre. I tak padało do końca dnia szczęśliwie tylko siąpiąc, gdy wyszedłem do Uzdrowiska Wsi z Pieskiem na spacer.
Po II Posiłku wieczór zajęły nam karty. We czworo graliśmy w 3-5-8, chociaż jest to gra dla trzech osób. Ofelia dzielnie nam towarzyszyła, angażowała się w komentarzach, aż w końcu się znudziła. Brat błyskawicznie to wyczuł i sam z siebie dał jej swojego smartwatcha, i w ten sposób mogliśmy grać dalej. A Ofelia łączyła się z rodzicami albo w opcji wideo, albo tylko z fonią panując swobodnie nad techniką. Ja w międzyczasie wygłupiałem się, zmieniając nazwy bajek, które Ofelia potencjalnie chciałaby w łóżku oglądać, co konsultowała z rodzicami, i po raz pierwszy udało mi się Q-Wnuka tymi durnowatymi pomysłami doprowadzić do niepohamowanego śmiechu, z którego nie mógł wyjść, a z oczu lały mu się łzy. Widać było wyraźnie, że robi się starszy i zaczyna czuć różne niuanse.
Ofelia na to wszystko szepnęła Babci do ucha Ja chcę do rodziców! Dowiedziałem się o tym od Żony już w łóżku z pretensją i z zastrzeżeniem, żebym hamował. To jak mam pogodzić Ofelię-dziecko z jej starszym bratem, który coraz więcej rozumie?
Wieczorem dzieci obejrzały bajkę, a my czwarty odcinek Tacy jesteśmy. A potem słyszeliśmy, jak Q-Wnuk czyta siostrze bajkę, co zawsze nas bawi, wzrusza i wprawia w podziw. I nagle zapadła cisza, jak nożem uciął.
ŚRODA (30.08)
No i dzisiaj od rana dalej było szaro.
Korzyść z tego była taka, że Żona wstała stosunkowo późno, a dzieci spały do ósmej.
Rano skończyliśmy 3-5-8. Niespodziewanie wygrała Babcia, która cały czas ciągnęła się w ogonie, ale wystarczyły dwie rozgrywki, by efektownie grę zakończyć. A potem od razu zaczęliśmy grę w kierki pod hasłem nauki Q-Wnuka, który przymierza się do brydża mówiąc A potem zagramy w brydża! Piękny ten wiek nieświadomości, kiedy wszystko jest z gumy.
Gdy się jako tako rozpogodziło, to znaczy przestało padać, poszliśmy do Parku Samolotowego. To takie fajne miejsce, gdzie dzieci do upadłego mogą puszczać samoloty nie narażając idących sobie spokojnie i relaksacyjnie spacerowiczów na gwałtowne uniki głowami. A jeśli mamy dosyć, my dziadkowie, to zawsze można natychmiast opuścić ten park na hasło Idziemy na lody!
Idąc przez Park Szachowy zrobiliśmy sobie długi spacer. Celem był Lokal z Pilsnerem II. Spacer był na tyle długi, że po paru krokach dzieciom zaczęły strasznie dokuczać nogi, a potem błyskawicznie zgłodniały. Więc szermowały tymi argumentami co jakiś czas, zwłaszcza Q-Wnuk, bo niebezpiecznie zbliża się do nastolatkowości.
W Lokalu z Pilsnerem II było to co zwykle. Tylko Q-Wnuk zachował się oryginalnie zamawiając inną potrawę niż poprzednim razem. Reszta została przy swoich przyzwyczajeniach.
W drodze powrotnej dymiłem z dziećmi dość ostro walcząc z nimi za pomocą różnych sztuk walki (boks, karate, judo i kick-boxing) wywołując co chwilę w związku z moim nieodpowiedzialnym zachowaniem oburzenie Żony Gdzie z tymi buciorami?! i Przestań wreszcie!, ale jak mogłem przestać, kiedy dzieci non stop mnie napadały i osaczały z różnych stron. Później z jej relacji wynikało, że mijający nas różni dziadkowie, albo się podśmiechiwali albo byli oburzeni.
Do domu wróciliśmy zdrowi i cali. Skończyliśmy kierki. Wygrał z miażdżącą przewagą Dziadek, a Q-Wnuk był zadowolony, bo zajął drugie miejsce. Babcia starała się w oczach wnuka deprecjonować moją wygraną Dziadkowi się udało! Normalnie ja zawsze wygrywam!, ale Q-Wnuk jest już na tyle duży, że docierała do niego siła liczb.
Cały wieczór miałem dla siebie. Najpierw dopieszczałem umowę, którą przysłał nam Szef Fachowców, a potem obejrzałem mocno opóźniony mecz Igi Świątek z Australijką Darią Saville. Wygrała Iga 2:0.
Postać Australijki jest o tyle ciekawa, że to Rosjanka a nie Ruska, bo nie dość że wyszła za mąż za Australijczyka, to od razu i oficjalnie potępiła agresję Rosji na Ukrainę, którą wspiera w różnych swoich wypowiedziach i działaniach. Więc nie miałem do niej cienia niechęci lub obrzydzenia.
CZWARTEK (31.08)
No i dzisiaj Robaczki grzecznie wstały o 08.00.
Szło żyć. Dodatkowo od rana była piękna pogoda, więc dzień zapowiadał się na łatwy.
Rano tradycyjnie zbierałem ślimaki i tradycyjnie musiałem pokazać je dzieciom. Żona tradycyjnie była od tego z daleka.
Jeszcze przed I Posiłkiem skończyłem odchwaszczać szklarnię i skończyłem cyzelować umowę z Szefem Fachowców po to, żeby Żona mogła się na niej wyżyć.
Pogoda była piękna, więc mogliśmy pójść prosto na tor saneczkowy, bo nie było wiadomo, co za chwilę z nią będzie. Zjechaliśmy tradycyjnie dwa razy.
- A możemy jeszcze raz?
- A macie kasę, żeby zapłacić za trzeci zjazd? - zapytałem.
- Ja mam 8 zł, ale w portmonetce w domu. - poinformował Q-Wnuk.
- A ja mam w skarbonce 5 zł. - dodała Ofelia.
- To ty mi oddasz 8 zł, a ty pięć i możemy jechać trzeci raz. - Zgoda?
Nie było problemu.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o lody. A potem siedzieliśmy cierpliwie na ławce i podziwialiśmy jazdy Q-Wnuka na zebrze, Ofelii na jednorożcu.
W domu rozegraliśmy turniej w piłkarzyki. Grał każdy z każdym. Po wszystkim zrobiłem prawdziwą tabelę - z punktami i różnicą bramek. Pierwsze miejsce zdobył Q-Wnuk (trzy zwycięstwa), drugie Babcia (dwa), trzecie Ofelia (jedno), czwarte Dziad Stary (zero zwycięstw), co pozostałych niezmiernie uradowało.
Wiedząc, że czeka mnie prawdziwe boisko, musiałem zebrać siły posiłkując się godzinną drzemką. Zrobiło mi to na tyle dobrze, że w trakcie gry podołałem trzem łepkom. Gdy tylko przyszliśmy, od razu zaproponowałem mecz na jedną bramkę ze mną w roli bramkarza. Jeden ośmioletni łepek miał na sobie reprezentacyjną koszulkę CR7, drugi, siedmioletni, 9 Lewandowskiego w barwach Barcelony, a Q-Wnuk 10 Messiego w reprezentacyjnych barwach Argentyny. Pełen przekrój, a jednocześnie takie wspaniałe zestawienie, co Q-Wnuk nie omieszkał zauważyć.
Stałem na bramce i skrycie pękałem ze śmiechu - ta zaciętość w grze, desperacja, "faule i kontuzje", jedenastki, przeżywania różnych sytuacji, zwłaszcza niestrzelonych goli przy stuprocentowych okazjach (skromnie wspomnę o znaczącej roli bramkarza w takich momentach), a przede wszystkim komentarze, wszystkie idealnie w punkt, z profesjonalnym znawstwem i językiem dorosłych, więc tym bardziej pękałem. Dodatkowo nawet nie podziwiałem Q-Wnuka, bo od dawna wiem, na co go stać i jak gra, ale jednak nie mogłem wyjść z szoku za każdym razem, gdy na zabicie leciał za każdą piłką, robił wślizgi i do upadłego starał się ją odzyskać, a potem z zimną krwią (piłkarsko dojrzewa) strzelał bramkę. Mecz trwał 2x15 minut z pięciominutową przerwą. Ostatecznie wygrał Q-Wnuk 7:5.
Następnie zaproponowałem konkurs rzutów karnych. Znowu wygrał.
Przed wykończeniem uratowali mnie oldboy'e, którzy mieli zarezerwowany stadion od 18.30.
- A ile graliśmy? - dopytywał nienasycony Q-Wnuk.
- Godzinę i 10 minut. - odparłem patrząc na smartfona.
Ta "godzina" zrobiła na nim na tyle wrażenie, że już specjalnego marudzenia nie było.
- A jutro o której przyjdziemy? - Najlepiej o 17.00, a może o 16.30?!
Nie było czekania na odpowiedź i pytania zaczynającego się na "czy".
Poszliśmy do Parku Zdrojowego, bo wiedzieliśmy, że tam jest Babcia, Ofelia i Berta. Po drodze Q-Wnuk kilkanaście razy planował jutrzejszy dzień, a gdy zbijałem jego kolejny pomysł potwierdzający tylko, że czas jest z gumy, modyfikował go i tak bez końca. Można było zwariować. I robił to dalej, gdy wszyscy zasiedliśmy w Amfiteatralnej, w tym Żona, Ofelia i Berta po raz drugi.
W domu przyszedł czas na kąpiel w wannie, bo jutro przyjeżdżają rodzice i wypadałoby, żeby dzieci nie były czarne. Władowałem oboje do środa, a sam zasiadłem nieopodal czytając książkę i łypiąc na nie zezem, czy nie przeginają w zabawach i czy im coś durnego do głowy nie przyszło.
Przyszło, ale z niespodziewanej mańki.
- Dziadek, siku!... - Ofelia patrzyła na mnie tym swoim wzrokiem i z półuśmieszkiem.
Zamilkłem, chociaż przecież się nie odzywałem.
- No i co ja teraz mam z tobą robić?! - odetkało mnie.
Milczała, patrzyła i się półuśmiechała.
- Jesteś cała mokra, to nie siądziesz na desce, bo ją całą zmoczysz i będę miał dodatkową robotę.
Wziąłem to mokre ciałko i wyciągnąłem z wanny. Za chwilę wsadziłem z powrotem i się rozmościłem w fotelu, aby poczytać.
- Dziadek, chcę kupę! - Q-Wnuk patrzył na mnie wyczekująco.
Odetkało mnie natychmiast.
- No, matko, nie mogłeś wcześniej?!
- Ale wcześniej nie chciałem! - logicznie zareagował.
Błyskawicznie, bo tu żartów nie było, przeanalizowaliśmy różne warianty. Taki, że szybko Ofelię wykapię, a on zostanie sam w łazience lub że natychmiast zejdzie do dolnej.
- Ale, dziadek, najpierw wykąp mnie i potem sobie zejdę do dolnej łazienki.
- Ale wytrzymasz?! - patrzyłem na niego badawczo. - Bo jak urżniesz kupę do wanny, to dopiero będą jaja!
- Wytrzymam! - zapewnił pękając ze śmiechu, a siostra siedziała obok niepewna i zaniepokojona.
Babcia oczywiście zaraz się pojawiła słysząc, że wybuchła jakaś ponadnormatywna afera i ze zgrozą patrzyła na nas zorientowawszy się, o co chodzi.
Q-Wnuka wykąpałem w trymiga spocony z pośpiechu i z wyobraźni.
- To leć na dół. - dałem komendę, gdy go wytarłem.
- Ale mi już przeszło!
- Przestań i nie wygłupiaj się! - Idź do dolnej łazienki i zrób kupę!
- Ale mi się już nie chce, bo mi przeszło! - Q-Wnuk się bronił, a Babcia natychmiast przyszła mu w sukurs.
- Ale nie zmuszaj go, skoro nie chce.
- Ale może jednak wyciśnie!... - nie ustępowałem.
Q-Wnuk i Babcia stworzyli taki mur, że w temacie kupy musiałem się poddać. Z Ofelią poszło bez komplikacji.
Wieczorem dzieci oglądały bajkę z naszego łóżka, a ja jeszcze godzinę posiedziałem przed laptopem.
Nie oglądałem jednak pierwszego meczu Polaków z Czechami na rozpoczynających się właśnie Mistrzostwach Europy w siatkówce. Nie było warunków. Polacy wygrali 3:0.
PIĄTEK (01.09)
No i pamiętam o tym dniu sprzed osiemdziesięciu czterech lat.
I nie mogę się wgłębiać w tę rocznicę, bo wiem, że jeśli tak zrobię, wstąpi we mnie złe.
Robaczki wstały dzisiaj o 08.25. Wczorajsze emocje, mecze Q-Wnuka na boisku i... kąpiel zrobiły swoje.
Dość wcześnie rano przyszedł Fachowiec (ten polecony przez Prominenta), żeby nas poinformować, że jednak żadnych prac się u nas nie podejmie i żebyśmy szukali sobie kogoś innego. Był tym faktem, jak nie fachowiec, mocno przejęty. My czuliśmy od początku, że może być coś nie tak, dlatego nie czekając na bombę, która mogłaby wybuchnąć po czasie, tak nam drogim, weszliśmy w zaawansowane rozmowy z Szefem Fachowców. Fachowiec był przybity dodatkowo faktem, że poprzez kancelarię prawną, a to kosztuje, musiał wystąpić na drogę sądową przeciwko inwestorowi, któremu wykonywał różne prace, a który nie chce mu wypłacić należnego wynagrodzenia. Nie dość że za liczne prace poza kosztorysem wstępnym To może jeszcze zrobi pan to..., to nawet za te, zgodne z kosztorysem. Czyli chuje są z każdej strony. Tu akurat brałbym stronę Fachowca, bo w naszych oczach uwiarygodnił się na różne sposoby.
W południe niewysiłkowo poszliśmy do Parku Zdrojowego. W kawiarni przy deserach zagraliśmy w 3-5-8, potem dzieci znowu jeździły na zebrze i jednorożcu, a my nie wysilaliśmy się w Amfiteatralnej zbierając siły, zwłaszcza ja. Bo zaraz, po chwilowej odsapce po Posiłku II, poszedłem z Q-Wnukiem na boisko. Tym razem kondycyjnie zajechał swojego rówieśnika, który przyjechał do dziadka z ... Metropolii. Q-Wnuk wygrał i mecz, i konkurs rzutów karnych.
Czasową granicę pobytu na boisku wyznaczał mecz Igi Świątek ze swoją najbliższą przyjaciółką, Słowenką, Kają Juvan. Oglądałem sobie spokojnie, bo Żona i dzieci wyszli na spotkanie Krajowego Grona Szyderców. Iga wygrała 2:0.
Po pierwszej zadymie, gdy sytuacja się ustabilizowała Mama!!!..., Tata!!!..., graliśmy w kierki. To znaczy grali oni, dorośli i Q-Wnuk, a ja byłem potrzebny chyba do towarzystwa, chociaż moje wtrącanie się nie było mile widziane, więc korzystałem, ile się tylko dało, żeby podglądać mecz siatkówki z Holandią. Wygraliśmy 3:1.
W tej sytuacji dorośli i... Q-Wnuk kładli się spać pół godziny po północy. Najbardziej podobało się oczywiście Q-Wnukowi.
SOBOTA (02.09)
No i rano dzieci najpierw stały na baczność nad biednymi rodzicami, a potem nad nami.
A wszystko przez sprawę bardzo ważnego guzika, który rano znalazły na ich drodze pokój - łazienka. Natychmiast bardzo przejęły się dociekaniem, kto może być jego właścicielem.
- I co, obudziliście niepotrzebnie biednych rodziców? - zapytałem.
- Nie! - zaprzeczył Q-Wnuk - my tylko przyszliśmy, a rodzice sami(!) się obudzili.
Przez takie brutalne zerwanie ze snu dorosłych cały ranek był rozmemłany. Na tyle, że w Uzdrowisko Uzdrowisko wyszliśmy dopiero w południe.
Od razu wylądowaliśmy na saneczkowym torze, a kto będzie szybszy i zdjęcia stanowiły hit pobytu.
Dzieci chciały Jeszcze raz!, ale Q-Zięć umiał dać odpór.
Obiad zjedliśmy w Lokalu z Pilsnerem I. Dzieci czuły się jak ryba w wodzie, u siebie. Żadnych problemów z zamawianiem, samodzielnym pójściem do toalety lub poproszeniem pani o kolorowanki.
Ja byłem na tym etapie, z takim luzem, gdzieś w 22-23. roku życia. Z wyjątkiem kolorowanek oczywiście.
W domu Q-Wnuk nie zostawił zbyt wiele czasu na odsapkę. Czas gonił. We trójkę poszliśmy na boisko.
Po meczu z dwiema połowami i z przerwą, w której my staraliśmy się zregenerować siły, a Q-Wnuk kopał, strzelał i ogólnie ćwiczył też się regenerując, wynik brzmiał 7:7. Festiwal rzutów karnych wygrał Q-Wnuk.
Dałem się namówić na pięciominutowy mecz z Q-Zięciem. Na bramce stał Q-Wnuk. Jakimś cudem był remis.
- Ale, dziadek, jakie rzuty karne?! - Q-Wnuk nie dowierzał. - Przecież to była dopiero pierwsza połowa!
To miło z jego strony, że traktuje jeszcze dziadka normalnie, a nie patrzy ze zgrozą, czy się akurat nie rozsypuje.
Drugiej połowy nie było, a konkurs rzutów karnych wygrałem. Taka drobniutka satysfakcja. Wyjątkowo strzelałem prawą noga, jako wiodącą, mimo wrażliwego kolana. Nie mogłem odpuścić Q-Zięciowi.
Do domu wracaliśmy przez Park Samolotowy, żeby odebrać dziewczyny. Cztery.
Wieczorem zagraliśmy w Rekiny. Ofelia się przełamała, zwłaszcza że ostatnio koalicja zżera dziadka, który wcześniej zżerał wszystkich, zwłaszcza ją. Tym razem dziadek także został pożarty.
A potem z dziećmi się rozstaliśmy, tym razem jak Pan Bóg przykazał. One na górze oglądały bajki, a my graliśmy na dole w kierki.
Atmosfera mogłaby być sielska, gdyby nie kurier. We wcześniejszej korespondencji z Żoną zapewniał, że meble dostarczy do 20.00. Była 21.30, gdy zadzwonił Zaraz będę! Wykiprował potężne paczki (łóżko i narożnik do dolnego mieszkania gości) i pojechał. Ciekawe, co bym zrobił bez Q-Zięcia?!
Ale kierki dokończyliśmy. Loteryjkę wygrałem, ale sumarycznie wygrał Q-Zięć, który nas zmiażdżył.
NIEDZIELA (03.09)
No i ranek był niby spokojny, ale jednak podporządkowany wyjazdowi.
Przed wyjściem do Uzdrowiska Uzdrowiska rodzice nakazali dzieciom dokumentne spakowanie się. Kilkuletnie doświadczenie.
To było krótkie pożegnanie. Zasiedliśmy tylko w kawiarni przy galaretkach, a Q-Wnuk zdobywał kolejne umiejętności - układał pasjansa. I niedługo potem wróciliśmy do domu.
Ja zabrałem się za rozpakowywanie mebli (druga najgorsza rzecz po sprzątaniu opakowań), a Krajowe Grono Szyderców szykowało się do wyjazdu. Całe szczęście, że dotarłem do dwóch części łóżka, bo bez Q-Zięcia bym ich z Żoną nie połączył. Trzeba było trochę męskiej siły.
Dzisiaj kolejny raz, ale jeszcze poważniej niż poprzednim razem, kiedy to Żona przyjechała z wnukami, ochrzciliśmy uzdrowiskowy dworzec. Zameldowaliśmy się na nim wszyscy 15 minut przed odjazdem pociągu. Było dużo podróżnych, co tylko o nich, o dworcu i o polskich kolejach dobrze świadczyło. Za 15 minut już tylko dobrze o podróżnych i dworcu, bo okazało się, że na 20. kilometrowej trasie od stacji początkowej pociąg ma opóźnienie 10 minut. To się w Polsce nigdy nie zmieni. Na dodatek pan konduktor chcąc nadrobić widocznie opóźnienie gwizdał i się wydzierał poganiając wsiadających (za chwilę pasażerów), żeby się nie guzdrali z wsiadaniem.
- Proszę sprawniej wsiadać!!! - słyszeliśmy przy wtórze gwizdka.
Pociąg odjechał, dzieci machały gwałtownie zza szyb i nagle zrobiła się cisza, chociaż przecież nie byliśmy w domu. Może przez to, że pan konduktor z gwizdkiem też pojechał?...
Wracaliśmy niespiesznie dość żywiołowo omawiając nasz nowo narodzony pomysł na życie. A on akurat w pierwszym etapie ewentualnego jego wdrażania nie jest od nas zależny. W Amfiteatralnej udało się nam dojść do rozdzielenia włosa na osiem.
Zasnąłem trochę przed dziewiątą zostawiając Żonę w świetle mojego "wczesnego" wstawania z audiobookiem.
PONIEDZIAŁEK (04.09)
No i dzisiaj wstałem o trzeciej nad ranem.
- Nie ma takiej godziny! - wyjaśniała wczoraj wzbu-Rzona Żona. - Jest albo trzecia w nocy, albo trzecia po południu!
Mecz Igi Świątek z Jeleną Ostapenko ( Łotwa) rozpoczął się trochę po czwartej. Iga przegrała z nią po raz czwarty z rzędu, tym razem 1:2. Smutek z trzech powodów. Bo grała źle, odpadła z US Open i po 75. tygodniach fotel liderki klasyfikacji zajmie Ruska, Aryna Sabalenka. Zasrany sport!
Korzyść? - będę mógł się wysypiać.
Mimo oczywistej nieprzytomności, bo spałem 6 godzin, a raczej przez ten czas czuwałem, do południa załatwiałem sprawy zjazdowe. Tydzień przez zjazdem w dziwny sposób się nagromadziły.
A ponieważ musiałem mieć przytomność do pisania, więc na godzinę zaległem. Trochę pomogło.
Po południu pisałem. Ze sporą niechęcią.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił sześć razy i wysłał dwa różniące się między sobą smsy. A oprócz tego smsował, że dzwonił. Taki namolny.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz w wiadomej sprawie.
Godzina publikacji 18.37.
I cytat tygodnia:
Czas jest monetą twojego życia. To jedyna moneta, jaką masz, i tylko Ty możesz określić jak zostanie wydana. - Carl Sandburg (amerykański poeta, historyk, biograf, powieściopisarz, balladysta i folklorysta pochodzenia szwedzkiego)