01.07.2024 - pn - dzień publikacji
Mam 73 lata i 211 dni.
WTOREK (25.06)
No i dzisiaj wstałem o ... 06.45.
A miałem zamiar nawet o 07.00. Ale nie wyszło.
Żona też się zbierała do wstawania i przez chwilę dyskutowaliśmy No to kto pierwszy? Logicznie wyszło, że ja.
Wczoraj oczywiście nie dało się oglądać kolejnego odcinka serialu Wspaniała Pani Maisel. Przy okazji - chyba widać od dawna, że na ten serial się zanęciliśmy i się wkręciliśmy. Odpowiada nam wszystko - fabuła, gra aktorska, rysy poszczególnych postaci, scenografia lat pięćdziesiątych, scenariuszowe pomysły, a przede wszystkim humor, bardzo bliski woodyallenowskiemu. Nic dziwnego, skoro akcja w w zdecydowanej większości dotyczy żydowskiej rodziny głównej bohaterki. Komizm budowany jest na pewnych stereotypach, zupełnie niemęczących i niedrażniących, a mianowicie na neurotycznym zderzaniu ich religii ze światem rzeczywistym, a więc z pieniądzem i stylem życia, na indywidualnych układach w tej konkretnej, specyficznej rodzinie, na różnych ustępstwach wbrew deklarowanym postawom, jak to w życiu, i na stałych uwikłaniach głównych bohaterów wzmacnianych dodatkowo nieuniknioną konfrontacją z gojami i z ich chrześcijaństwem. Bo to Ameryka. No i przede wszystkim rzecz dotyczy komików i stand-upów tak wówczas i teraz popularnych chyba tylko w Stanach.
Wczoraj wieczorem, gdy męczyłem się nad publikacją, zadzwonił Syn z życzeniami z okazji Dnia Ojca. Obaj się obśmialiśmy, bo wiedzieliśmy, jak to jest. W niedzielę pamiętał cały czas, ale przecież byli z Synową w Krakowie, wieczorem padnięty zapomniał na śmierć i dopiero o 21.00 przypomnieli mu o tym jego synowie, którzy przyszli do sypialni składać mu życzenia.
- A wiem, że o tej porze masz wyłączony telefon. - To postanowiłem zadzwonić natychmiast jutro z samego rana, bo wiedziałem, co będzie później. - I to później tak mnie zajęło, że dzwonię teraz!...
Okazało się, że wczoraj została uruchomiona fotowoltaika i że zaczęła produkować prąd.
- Wyobraź sobie, że u nas, czyli w Polsce, system konfigurował i go uruchamiał Ukrainiec, który w celach konsultacyjnych był cały czas w kontakcie z jakimś Czechem z Pragi, który z kolei, gdy czegoś nie wiedział, kontaktował się z ... Chinami, z chińskim producentem.
Wśród życzeń jedno się wyróżniało.
- Życzę ci, abyś zawsze miał dobry kontakt ze swoimi dziećmi...
- ... i z wnukami! - wszedłem mu w słowo.
- ... i z Zięciem! - kontynuował, po czym obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
Bo cóż, rzecz jest przegrana. Nie czarujmy się. Szkoda czasu, wysiłku i życia, mojego, które niczego nie zmienią. Tedy jest dobrze, jak jest.
Rano siedziałem nad onanem sportowym i cyzelowaniem wpisu.
Po I Posiłku mieliśmy gwałtem sprzątać dolne mieszkanie, ale goście, z bookingu, w ostatniej chwili odwołali rezerwację. Ciekawe, jak będzie z płatnościami? Bo w dotychczasowym naszym standardzie w takim przypadku zaliczka miała prawo przepaść. Nie przepadała, jeśli odwołanie następowało na tyle wcześniej, że na to miejsce znalazł się ktoś inny. Żona pieniądze wtedy zwracała, chyba że gość chciał je zostawić w formie rezerwacji innego terminu. Nie zwracała, jeśli nikt na ten termin w żadnym momencie się nie znalazł. Wyższa kultura obsługi...
Zrobił się więc luz. Przede wszystkim w głowach.
Niespiesznie wybraliśmy się do City po drodze odwożąc pranie. W Leroy Merlin kupiliśmy drobiazgi - nasiona trawy, pojemnik na sztućce do kuchennej szuflady dla "górnych" gości (na razie latają w szufladzie luzem), bambusowe drabinki, bo pomidory rosną jak głupie, to znaczy krzaki, bo owoców nie widać, a przede wszystkim kilka krawędziaków, żeby konstrukcja nie była do dupy i żeby ją wzmocnić.
Biedronka zaskoczyła mnie chyba po raz pierwszy w życiu. Z artykułów, które tam kupujemy, nie było żadnego. A rzecz dotyczyła trzech różnych asortymentów. Wyszedłem z pustymi rękami.
- A co to, poniedziałek?! - Żona się oburzyła.
Za to Carrefour nie zawiódł.
W domu robiłem kilka rzeczy na raz dywersyfikując je i dopasowując do letniego podlewania deszczownicą. Bo jak woda lała się w pewnej części ogrodu, do której nie dawało się w tym momencie wejść, to pracowałem w innej co jakiś czas zmieniając konfigurację. A więc wzmacniałem wieloetapowo konstrukcję do dupy, pozrywałem nadmiarowe liście pomidorów i konewką je podlałem wykorzystując deszczówkę z beczki, gołe placki na trawniku obsiałem trawą, narzuciłem ziemię i podlałem i podlałem także jeżynę i "ogórki" (chyba wzeszły dwie sztuki!). Pod wieczór zamknąłem temat konstrukcji do dupy. Więcej już nie jestem w stanie jej wzmocnić, zresztą nie będzie takiej potrzeby. Pozostaje malowanie wmontowanych krawędziaków. A potem ponowne nałożenie folii, bo na prawdziwy dach na razie nas nie stać.
Meczu Polski z Francją (1:1) świadomie nie oglądałem. Nie było mi z tym najlepiej, ale w żadnym momencie ze sobą nie walczyłem. Może ta konstrukcja do dupy, która po wszystkim nie chciała drgnąć w żadną stronę, mimo że brutalnie poddawałem ją działaniu wielokierunkowych sił, ten sportowy dyskomfort mi wynagrodziła?...
Zakurzony od szlifowania krawędziaków, aby je dobrze dopasować, z przyjemnością wziąłem prysznic.
I w dobrym stanie ducha wieczorem obejrzeliśmy pierwszy odcinek drugiego sezonu serialu Wspaniała Pani Maisel.
ŚRODA (26.06)
No o dzisiaj wstałem o 06.30.
O 07.47 napisał Po Morzach Pływający. Jak na niego dość późno.
Wczoraj przez przypadek zobaczyłem jak Lewandowski wykonywał rzut karny. Mój kolega/ zapalony kibic/ na moją opinię,że Lewy nie strzeli karnego popatrzył się na mnie jak na głupka. I wyszło, że jednak miałem rację. Oczywiście później go jednak strzelił,ale tylko dlatego, że bramkarz wcześniej popełnił błąd i trzeba było powtórzyć rzut karny.
I nadal uważam, że są patałachy.
Poza tym chyba za ciężko pracujesz.
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
PMP (zmiana moja, pis. oryg.)
Odpowiedziałem:
Na temat piłki nie komentuję. Na temat pracy tak - trudno określić, czy ciężko, czy nie i co to oznacza. Raczej tak tego nie postrzegam.
Trzymaj się zdrowo.
Emeryt (zmiana moja; pis. oryg.!)
Na temat piłki nie komentuję. Na temat pracy tak - trudno określić, czy ciężko, czy nie i co to oznacza. Raczej tak tego nie postrzegam.
Trzymaj się zdrowo.
Emeryt (zmiana moja; pis. oryg.!)
Rano zrobiłem długi onan sportowy. Obejrzałem skróty meczów, w tym naszego, i wszelkie możliwe komentarze, które już mnie ani grzały, ani ziębiły. No może tylko trochę byłem zawiedziony z lekką domieszką wkurwu.
Czekało mnie totalne odkurzanie dołu i wycieranie kurzów (kurzy). W związku z oglądaczami. Taka sytuacja jest najlepszą motywacją, aby zabrać się za sprzątanie, ale cały czas kombinowałem i zwlekałem, bo myśl o odkurzaczu i mopie była mi obmierzła. I wybrnąłem. Stwierdziłem, że przecież na zewnątrz też trzeba różne rzeczy posprzątać, więc zaraz po I Posiłku zabrałem się za całą kostkę przed domem. Teren był pusty, bo wczoraj wyjechali goście z dołu, a ci górni wybyli na kolejną wycieczkę.
Specjalną szczoteczką, spadkiem po Prominencie, na końcu kija zakończoną metalowym trójkątem służącym do dłubania w kostkowych szparach i małą drucianą szczotką, aby cyzelować, żmudnie dłubałem i czyściłem. A ta zielenina, która ani tym, ani tym nie dawała się usunąć, była wyrywana moją gołą ręką. Kostek na podjeździe są setki i tyleż schyłów musiałem wykonać. A samo dłubanie wymagało siły, więc pod koniec pracy byłem bliski jej rzucenia i zostawienia sobie jej części na jutro.
Dodatkowo, prawie na pewno, wykończyła mnie ta część podjazdu, na którą lał się na mnie żar z nieba i, siłą rzeczy, z nagrzanej kostki.
I na to przyszła Żona i dokonała cudu. W pierwszej fazie jej pobytu na to się jednak nie zapowiadało. Bo, mimo że robota nie została zakończona i cały wjazd do garażu gryzł w oczy mchem i innym zielskiem, stwierdziła, czego byłem pewny jak amen w pacierzu, gdy ją ujrzałem, że jest dobrze i żebym wreszcie skończył, bo się wykończę, nomen omen. A to jest jednak irytujące. Ale, gdy przysiadła na wejściowych schodach, w cieniu, jedną sekwencją zdań dokonała cudu.
- Wiesz, tak sobie pomyślałam z tymi oglądaczami... - Że może ja z nimi zostanę sama, tak będzie lepiej dla nas i dla ciebie...
To był dopiero początek zapowiedzi pięknych chwil.
- Poszedłbyś sobie w tym czasie na Pilsnera Urquella i posiedział przy książce...
Boże, myślałem, naprawdę mogłoby być tak pięknie?! Nawet kolejne zdanie nie popsuło tej chwili.
- Ale jednego! - Bo gdybyś jednak był potrzebny, nie możesz być po dwóch...
Nie rozumiałem, co ma piernik do wiatraka. Ale jak się tak nad tym dobrze zastanowić, to trudno dziwić się Żonie, skoro od kilku dni cytuję jej moje monologi z oglądaczami i żaden nie nadaje się do cytowania. A po drugim Pilsnerze Urquellu, gdybym jednak musiał stanąć oko w oko z nimi, tym bardziej.
Cud trwał nadal, gdy za chwilę Żona przyniosła chłodnego Kozela i kufel. Wjazd do garażu wyczyściłem, a cały podjazd wyglądał jak nowy pokryty szlachetną patyną czasu. A pomyśleć, że robotę miałem rzucić podpierając się destrukcyjnym zdaniem Po Morzach Pływającego Poza tym chyba za ciężko pracujesz. W tamtej chwili to zdanie mnie podstępnie judziło No, co jest, do cholery! Tak ciężko pracuję, to chyba należy mi się jakaś przerwa i odpoczynek! Na szczęście mi przeszło.
W domu jednak musiałem zalec na pół godziny. Nie spodziewałem się, że kostka mnie jednak aż tak wykończy.
Myśl o odkurzaniu dołu nadal była mi obmierzła, zwłaszcza po kostce, więc z przyjemnością zabrałem się za sprzątanie tarasu, a potem przejścia z piwnicy do szklarni. No, tam to był dopiero dziewiczy teren niesprzątany jeszcze przez Prominenta i nietknięty przeze mnie przez rok. W trakcie doprowadzania go do satysfakcjonującego wyglądu i uporządkowania składowania dziesiątków donic, tac i różnych akcesoriów ogrodowych odkryłem tajemny schowek. Byłem pod takim wrażeniem, że aż musiałem zawołać Żonę. Miejsce przejaśniało (A co,...) i nagle zrobiło się sympatyczne i użyteczne.
Na fali pozytywnych emocji wyczyściłem jeszcze porządnie kuchnię na drewno i usunąłem kilka upierdliwych plastikowych opakowań po paczkach, by, mając czyste sumienie i tworząc sobie alibi w postaci przywołanego porannego zdania Poza tym chyba za ciężko pracujesz, obejrzeć drugą połowę meczu Belgia - Ukraina (0:0, Ukraina odpadła z EURO). I z czystym sumieniem, po prysznicu, mogłem z Żoną obejrzeć kolejny odcinek serialu Wspaniała Pani Maisel.
CZWARTEK (27.06)
No i dzisiaj wstałem o 05.50.
Od razu sporo zabawiłem w ogrodzie z sekatorem. Jeszcze przed gimnastyką. Po mocnej-nocnej wczorajszej burzy powychodziły różne szydła z worka. Konkretnie te na przejściach. Różne gałązki i gałązeczki przygniecione uderzeniami strug wody wisiały miło głaszcząc mnie po głowie swoimi mokrymi i zimnymi listkami. Trzeba było dać odpór i udrożnić przejścia póki jeszcze nie wstała Żona.
W trakcie gimnastyki (krótkie spodnie, bo ciepło) miałem okazję przyjrzeć się mojej prawej nodze. Tej, na którą kilka dni temu spadło bierwiono. Rany się goiły, o czym świadczyło w ostatnim czasie niemiłosierne swędzenie, ale w dobrym świetle, nomen omen, ujrzałem, że między kolanem a kostką funkcjonuje sobie 20. centymetrowy siniak przybierający aktualnie barwę żółtą. Mam nadzieję, że jutro, gdy przyjadą oglądacze, i gdy się z nimi rozminę, będzie ciepło i że będę mógł wyjść w krótkich spodenkach przyciągając wzrok mijających mnie kuracjuszy i turystów, pań zwłaszcza. A i przy Pilsnerze Urquellu odpowiednio się usadowię, żeby okoliczne stoliki widziały.
Zrobiła się godzina 11.00. Byliśmy już po I Posiłku, ja po porannym długim onanie i pisaniu, i nic nie mogło mnie uratować przed odkurzaczem, mopem i ścierą. Ale jak to zwykle bywa, zanim mogłem przystąpić do czynności właściwej, czyli do sprzątania właściwego, musiałem teren przygotować, czyli... posprzątać. Nazwijmy tę czynność sprzątaniem niewłaściwym, chociaż jak najbardziej było wskazanym, a wręcz koniecznym, żeby potem mogło nastąpić właściwe.
Z wiatrołapu do piwnicy zniosłem farbę i przyrządy malarskie, które "tymczasowo", chyba ponad dobry miesiąc, tam postanowiłem przechować, żeby były pod ręką, bo przecież lada moment, wówczas, miałem zacząć malować łazienkę-pralnię. Zostały różne odpady poremontowe, które z racji swoich gabarytów nadawały się do zawiezienia do PSZOK-a, ale postanowiłem je siłą fizyczną brutalnie pomniejszyć, żeby nadawały się do "zwykłych" zmieszanych. I, gdy zniosłem nierozpakowane imadło oraz paskudne rękawice i gdy schowałem kolejne moje robocze buty, które stały przy drzwiach wejściowych tak na wszelki wypadek, który w zasadzie nie zaistniał, a buty tylko przez ten czas straszyły, wiatrołap opustoszał.
Mogłem przygotowane wory spokojnie wrzucić do kubła. No, ale on okazał się być zasyfionym i to od dawna i od dawna gryzł mnie swoim wewnętrznym stanem. Postanowiłem wreszcie z tym zrobić... porządek. Kubeł przeflancowałem do ogrodu i wodą z węża, pod ciśnieniem, elegancko go wyczyściłem. Cóż z tego, skoro ruszony z miejsca, do którego nikt nie zaglądał od roku (ja), a może i dłużej (Prominent), odsłonił w kubłowym boksie niezłą syfozę. Nie mogłem nad tym przejść do porządku dziennego. Wyciągnąłem kubeł Sąsiadów z Lewej (boks jest wspólny, chociaż stoi na naszym terenie; jakieś wcześniejsze sąsiedzkie ustalenia, których nie mamy zamiaru ruszać) i z wnętrza boksu wygrabiłem i wymiotłem wszystko, co się nagromadziło. I gdy tam się krzątałem, w oczy zaczęły mnie kłuć kępki zielska wyrastające pomiędzy kostkami na sąsiadującej z boksem naszej części chodnika, więc je powyrywałem, a potem wzrok mój poleciał do kratki burzowej kompletnie zatkanej liśćmi i igliwiem. Ciężką kratę podniosłem, całą wyczyściłem i studzienkę udrożniłem.
Zewnętrzny teren został przygotowany dla oglądaczy. Wewnętrzny nadal czekał. Zrobiło się sporo po dwunastej, gdy przyszła Żona z dziwną, podejrzaną miną.
- A bo zobaczyłam w ogrodzie kubeł stojący do góry dnem i stwierdziłam, że jest jakaś większa rozróba. - zaczęła wyraźnie przygotowując grunt po treść właściwą. Zaczerpnęła głęboko powietrze.
- Myślę, że to nawet lepiej - zaczęła - i będziemy mieć to z głowy... - zawiesiła głos widocznie widząc moją minę, która wyrażała stan Matko jedyna! Co znowu?!
- ... a bo zadzwonili ci oglądacze, mają dzisiaj jakieś okienko i zgodziłam im się, żeby zamiast jutro przyszli dzisiaj oglądać o 14.30. - Będziemy mieć ich z głowy. - To może chociaż szybko odkurzysz wnętrze, żebym mogła...
Oczywiście ciśnienie mi skoczyło, co miało skończyć się bólem głowy. Zacząłem się strasznie spieszyć, a tego bardzo nie lubię na równi z szukaniem czegokolwiek. W sumie inne stany, ale ból głowy ten sam.
Tak się mówi "odkurzyć" i to szybko. Jako czynność właściwa wymagała tej niewłaściwej. Musiałem wytrzepać ileś dywanów, dywaników i chodników, a czas niknął (nikł) w oczach. I już zdrowo spocony ganiałem z odkurzaczem po dole i po górze. O jakości odkurzania nawet nie będę wspominał.
Gdy "skończyłem", zrobiło się przed czternastą.
- To może ty już idź... - zaproponowała Żona.
Poszedłbym, ale różnymi "innymi" kurzami nie mogłem się nie zająć. Więc trochę zeszło ze szmatą w ręku.
Wyszedłem o 14.10, na tyle wcześnie, żeby nie natknąć się na oglądaczy, gdyby strzeliło im coś głupiego do głów. A strzeliło, jak się później okazało, bo przyszli 10 minut przed umawianym terminem.
W Amfiteatralnej były pustki. Tylko nieliczne stoliki były zajęte przez starych dziadów. Nogi nie było komu pokazywać. Zresztą zapomniałem o krótkich spodniach i poszedłem w długich.
Relaks był totalny i wspaniały. Siedziałem, czytałem i od czasu do czasu popatrywałem na przechodzących turystów i kuracjuszy. Bardzo lubię takie obserwacje. To bogactwo zróżnicowań - od oczywistych dotyczących płci i wieku, po mniej oczywiste.
Na przykład powłoka cielesna, taka bez ubraniowego kamuflażu. Najczęstsza w kierunku otyłości, spasienia się, z wałami tłuszczu, co dziwne, podkreślana ubiorem. Rzadko kiedy umiejętnie maskowana luźną bluzą czy koszulą, szeroką spódnicą czy sukienką albo szerokimi spodniami, co byłoby ciekawe, interesujące i nawet ładne. Wszystko na wcisk, na ekspozycję wałów i brzuchów i na wylewanie się ich poza krępujące je ubiory.
One same zresztą stanowiły kolejne bogactwo do obserwacji. Od przeciętnych, szarych i nijakich na jednym biegunie po totalne wyfiokowanie się, pokazanie się, na drugim. Mógłbym czepiać się gustów, ale przecież z nimi się nie dyskutuje. Gdzieś po drodze od jednego bieguna do drugiego rzadko pojawiały się subtelności, naturalizm czy wyrafinowanie. Miło było wtedy popatrzeć.
Oddzielną sferą do obserwacji, bodajże najciekawszą, był sposób zachowywania się. Począwszy od sposobu poruszania się, co do którego trudno mieć uwagi z wyjątkiem tych spasionych, do sposobu obserwowania otoczenia i wzajemnych relacji międzyludzkich. Bo nawet u singli i singielek one występowały, ale ciekawiej oczywiście zaczynało się robić, gdy pojawiały się pary, jakieś grupy towarzyskie lub rodziny. Bogactwo zachowań. Gdybym miał czas, postarałbym się je pokategoryzować, bo by się dało. Może kiedyś, na emeryturze?
Do sfery zachowań należałoby oczywiście zaliczyć wszelakie rozmowy, gadki, dyskusje, monologi i półsylaby. A nawet sposób kontaktu z kelnerem i sposób zamawiania. Ciekawe, że ta sfera często była kompatybilna z wyrazami twarzy (twarz?) i ekspresją różnych ich mięśni. Najmniej były używane te odpowiedzialne za uśmiech, bardzo często zaś te nadające powagi w kierunku ponuractwa, wewnętrznego stanu permanentnego nieszczęścia potwierdzanego obwisłymi kącikami ust, skrzętnie utrwalonymi przez lata.
Z tych obserwacji jeden mój zmysł, tu na szczęście, był wyłączony. Z racji małego obłożenia stolików (pora nie ta i dzień powszedni) z odległych, zajętych, ani z głównego traktu przemieszczania się turystów i kuracjuszy nie był w stanie dolecieć do mnie żaden zapach. Specjalnie zaszyłem się w samym rogu, najmniej atrakcyjnym, żeby zmysł ten mógł nie funkcjonować i żeby mógł pozwolić na pełny relaks organizmowi. A nie miałbym takich szans, gdybym siedział przy krawędzi ogródka.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wypiłem pierwszego Pilsnera Urquella. Nie mogłem oprzeć się drugiemu. Tym postanowiłem delektować się bardziej świadomie. I nie zauważyłem, kiedy przestała mnie boleć głowa. I wtedy zadzwoniła Żona.
- Już po wszystkim... - poinformowała ze śmiechem. - Taka para ze Stolicy. - Znali Tajemniczy Dom, bo już go oglądali i wcześniej byli zainteresowani kupnem. - Ubiegliście nas, państwo - usłyszałam od nich. - Oglądali jakieś pół godziny max. - A ty nie musisz się spieszyć.... - Jak ci się fajnie siedzi, to sobie jeszcze odpocznij.
To z przyjemnością zostałem. I naprawdę odpoczywałem mając świadomość, że nie musiałem być przy oglądaczach i że już sobie poszli. Stan ten wsparłem trzecim Pilsnerem Urquellem. Było pięknie!
W domu od razu przyznałem się do sposobu wypoczynku, zwłaszcza tego z obszaru kulinarnego. Żona była nad podziw wyrozumiała. Jeszcze raz zrelacjonowała mi cały pobyt oglądaczy Na szczęście nie byli burakami ani korporacyjni.
Po II Posiłku poszliśmy z Pieskiem na spacer. Niespiesznie, relaksacyjnie. W życiu bym się nie spodziewał, na przykład, o 13.00, kiedy zacząłem wpadać w panikę z pojawiającym się bólem głowy, że druga część dnia będzie tak miła.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Wspaniała Pani Maisel.
PIĄTEK (28.06)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
Wstawało się ciężko. Chyba po wczorajszych przeżyciach.
Rano towarzyszył mi długi onan sportowy i pisanie. I jeszcze przed I Posiłkiem wzięło mnie na szklarnię. Znowu pozbyłem się iluś liści pomidorowych, bo krzaki rosną jak szalone, a przecież nie o to w pomidorach chodzi. Trzy z nich nie wytrzymały swojego wzrostu i pokładały się na ziemi perfidnie budząc we mnie swoją zgiętą, rachityczną łodygą wyrzuty sumienia. Musiałem podwiązać.
W trakcie pomidorowej akcji, kiedy obie dłonie miałem pokryte charakterystyczną "pomidorową" warstwą, przyszedł Listonosz.
- Urzędowe pismo... - zaznaczył z powagą.
Od czasu, kiedy zorientował się po czerwonych pieczęciach z godłem Polski na kopertach i po rozmowie ze mną, że jestem "zasłużony dla niepodległości" w przypadku wręczania mi takich pism dodatkowo, w jakimś sensie sztucznie, co na ogół jest zabawne i trochę krepujące, darzy mnie estymą lub atencją (niepotrzebne skreślić). W połączeniu z jego fizjonomią, sposobem bycia i uprzejmością jest to trochę humorystyczne, ale miłe.
Szef Urzędu d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych informował mnie szczegółowo, że dostanę kasę. Ale jaka ona będzie i kiedy, to się zobaczy.
- Dopóki nasz listonosz z nią nie przybędzie, to nic nie wiadomo... - zaznaczyła Żona wprowadzając we mnie drobną niepewność.
Zbyt wiele nasze państwo dało nam w dupę i się z nami nie liczyło, żeby od razu wierzyć w słowo, nawet pisane. Bo za chwilę może się okazać, że owszem, ale... Jak w tym starym dowcipie z komuny.
Gdy partia mówiła, że nie da, to nie dawała. A gdy mówiła, że da, to mówiła...
I jak to powiedział Bill Murray Zatem, jeśli okłamujemy rząd, to przestępstwo, ale jeśli rząd okłamuje nas, to polityka.
Mieliśmy jechać do pralni i na drobne zakupy do Biedry. Postanowiłem Żonie zrobić niespodziankę i wyjazd trochę uatrakcyjnić. Najpierw pojechaliśmy w sprawie otwartego basenu. Cały kompleks, dość imponujący jak na uzdrowiskowe warunki, jest budowany od ponad roku, a może i dłużej, bo gdy sprowadziliśmy się, przy jednej z głównych dróg stał już potężny baner informujący Tu powstaje basen. Oficjalne komunikaty mówiły, że otwarcie nastąpi z końcem czerwca tego roku, żeby "mieszkańcy i turyści mogli już..."
- Na początku lipca... - usłyszałem odpowiedź od młodej pani z urzędu, który sprawę basenu nadzoruje.
- Myślę, że w pierwszy weekend lipca powinien być już otwarty... - zreflektowała się, gdy ostentacyjnie milczałem po jej pierwszej "precyzyjnej" odpowiedzi. Ostatecznie zaimponowała mi, bo wykazała się inteligencją i pewnym poczuciem humoru uśmiechając się w trakcie drugiego komunikatu. Musiała zauważyć moją minę, a u młodych o to trudno. Przeważnie się przestraszają i nie wiedzą, jak zareagować. Prawie zawsze milczą grobowo, jak za chwilę się okaże, nomen omen. Coś na kształt, znowu nomen omen, tych młodych dziewczyn z Rossmanna, gdzie kupuję wkłady do maszynki Gillette Mach 3. Są w opakowaniach po 3, 5 i 10 sztuk. Oczywiście panie chcą mi wcisnąć te z dziesięcioma.
- Proszę pani - tłumaczę wtedy cierpliwie. - Golę się stosunkowo rzadko i gdy kupię 10 sztuk, to do ich zużycia mogę nie dożyć. - I co wtedy z tymi nożykami zrobi Żona?
Kupuję zawsze po 5 sztuk zakładając, że dożyję. Na razie system się sprawdza.
Prawie postawiłem krzyżyk na wspólne wyjścia na basen z Wnukami-I i III, gdy przyjadą. Bo na wzmiankowany weekend się nie załapią.
Postanowiłem jednak sprawę sprawdzić u źródła. Poszliśmy więc na spacer na teren budowy położony w kompleksie uzdrowiskowego OSiR-u. Teren poznaliśmy już wcześniej i mimo peerelowskich sporych pozostałości, jako całość już wtedy nam się podobał.
- Nie tak prędko - odpowiedział pan, który w grupie energicznie krzątających się pracowników wyróżniał się pewną władczością i rozkazywaniem. A przede wszystkim zabronił nam iść dalej Tam nie wolno!, mimo że nie było żadnych tabliczek typu "Teren budowy. Wstęp wzbroniony!" Nie wytykałem mu jednak tego, bo spacer miał być przecież miły. Ale po tym, co zobaczyliśmy, może się okazać, że na basen nie załapią się również Q-Wnuk i Ofelia, którzy przyjeżdżają w środku lipca.
- Zauważyłaś - zagadnąłem do Żony, gdy opuszczaliśmy rozbabrany teren - że mimo różnicy płci oboje byli konsekwentni i "bardzo precyzyjni".
- Czemu ty się dziwisz? - Myślisz, że będą się podkładać deklarując konkretny termin?...
Prawdziwą niespodziankę zrobiłem Żonie, gdy pojechaliśmy do domu wystawionego na sprzedaż, który oglądaliśmy (tylko z zewnątrz) zaraz po wprowadzeniu się do Uzdrowiska. Wtedy z powodu naszej niepohamowanej ciekawości, bo przecież nie mieliśmy zamiaru go kupować (po co, położenie nie to, cena i ogrom przewidywanych prac adaptacyjno-remontowych), bardziej dla treningu, żeby nie wypaść z wprawy.
A za jakiś czas w City poznaliśmy w Tauronie dwóch braci (jeden właśnie wrócił ze Stanów), którzy ten dom kupili. Wyszło to tak od słowa do słowa i sprawę zawiesiliśmy na standardowej w takich okolicznościach zasadzie To może kiedyś wpadniemy i obopólnym niezobowiązującym zaproszeniu się.
Mieliśmy farta, bo akurat Brat Polak, ten główny budowlany nadzorca i wykonawca w jednym, był na miejscu i na dodatek na zewnątrz. I nas pamiętał. A ponieważ my wykazywaliśmy się poważnym i głębokim znawstwem nieruchomościowo-budowlano-remontowym, było naturalne, że zaprosił nas na posesję i do domu.
Wszystko robiło wrażenie. Posesja blisko hektarowa, dom o powierzchni 600. m2 ze swoim specyficznym, niespotykanym charakterem, zakres prac i opowieści gospodarza o chujach fachowcach (wyraźnie czuł się przy nas swobodnie), moczymordach i kłamcach. Więc w czasie blisko godzinnej wizyty było się na czym i na kim wyżyć.
Raz tylko nas rozśmieszył, zwłaszcza mnie, gdy zapytałem, kiedy będzie po wszystkim i kiedy będzie mógł normalnie zamieszkać.
- Za dwa miesiące! - odparł z irytującą pewnością siebie, która godziła w nasze znawstwo mówiące nam, że to musi potrwać przynajmniej jeszcze z pół roku.
- A jak pan myśli, ile ten remont trwa? - zapytał, gdy wybuchnąłem śmiechem na te dwa miesiące. - Półtora miesiąca!
Pewnie, że na przedstawiony zakres wykonanych prac było to śmiesznie mało, ale ja swoje wiedziałem i ciągle, aż do rozstania, kłułem mu oczy Te dwa miesiące to niemożliwe! Najgorsza jest wykończeniówka! Facet o tym doskonale wiedział, ale się upierał. Zobaczymy. Znowu się wzajemnie zaprosiliśmy.
Upał, pralnia i Biedra, te dwie ostatnie w formie szczątkowej, potrafiły nas jednak wykończyć. Po powrocie musieliśmy zrobić sjestę. A gdy na ścieżce prowadzącej do obu gościnnych mieszkań zrobił się cień, ponownie, po bardzo długiej przerwie, zabrałem się za nią. Spośród trzech dużych prac, które miałem do dyspozycji, ta wygrała bezapelacyjnie. Bo myśl o malowaniu łazienko-pralni nadal była mi obmierzła, a do ponownego kładzenia folii na ta Konstrukcja Jest Do Dupy też mi się nie spieszyło.
Odwaliłem najgorszy z możliwych etapów. Na jednej krawędzi ścieżki odgarnąłem podsypkę, wzdłuż wyciąłem położoną przeze mnie agrowłókninę, potem wybrałem kamyczki, aby dostać się do agrowłókniny Prominenta, ją też wyciąłem, po czym pozostało mi wykopywanie szpadlem stosownego rowku. Pracę zakończyłem na wpuszczeniu pierwszego obrzeża. Wizualnie efekt żaden, no może poza powstałym bajzlem, ale miałem dość.
Wieczorem obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu Wspaniała Pani Maisel.
Dzisiaj na koncie pojawiła się pierwsza wpłata z bookingu. Niespecjalnie przypadła mi do gustu. Kwota taka ni pies, ni wydra, z jakimiś groszami po przecinku, na oko za mała(!), przelew z ... Amsterdamu, a to już na pewno nie mogło mi się spodobać, no i nic z niego nie wynikało - za kogo i dlaczego akurat tyle. Nie na moje nerwy. Żona obiecała, że chyba zaglądając do siebie (?) dojdzie co i jak.
SOBOTA (29.06)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
Jeszcze przed I Posiłkiem wzięło mnie na szklarnię.Tylko trochę pracowałem przy pomidorach, ale głównym celem mojego ataku była biała winorośl. Niepostrzeżenie i cichcem zaczęła się panoszyć. A nie po to brutalnie nakierowałem ją na początku tego roku na ścianę, gdzie powinna mieć dobrze, żeby teraz ponownie zabierała światło innym roślinkom. Dobrałem się też do tej części bujnie rosnącej na ... szklarni. Nie tknąłem jej w tamtym roku i na początku tego też nie. Przez różne nieszczelności na styku szkła z rurami odprowadzającymi deszczówkę i z murem winorośl sprytnie się przedostawała do góry, po czym mogła do woli płożyć się po szybach ogrzewana od dołu i od góry niczym już niezasłaniana.
Ale przyszła kryska na Matyska. Dobrałem się i do niej. W pewnym momencie musiałem zajść na tyły szklarni, tam gdzie w tamtym roku ciąłem, co popadnie, żeby światło mogło docierać do jej wnętrza. Niewiele z tego wówczas sprzątnąłem. Reszta zielska, teraz wyschnięta, pozostała, a doszło nowe, świeże. Szykuję się na pobyt Wnuka-I i III, żeby za jakiś skromny deser pomogli dziadkowi i wszystko stamtąd pocięli i zapakowali do worów.
Żona zaproponowała, żeby po I Posiłku pojechać sobie na małą wycieczkę do Uzdrowiska II. A to rzut kamieniem. Dawno takich prostych metod dających odskok od pewnego kieratu nie stosowaliśmy. Ciekawe, bo niby nic takiego specjalnego się nie działo, a jednak wróciliśmy naładowani energetycznie.
Najpierw spróbowaliśmy zakosztować atmosfery pewnej urokliwej uliczki (Uzdrowisko II to miasteczko z rynkiem, uliczkami oraz odrębnym uzdrowiskowym bytem). W ogródku kawiarenki zjedliśmy po deserze, za które w Uzdrowisku musielibyśmy zapłacić spokojnie dwa razy więcej. Trochę nas to szokowało, bo przecież to tylko rzut... Potem to samo zrobiliśmy w części uzdrowiskowej. Tam w kawiarni, w której swego czasu byliśmy na pogaduszkasz z Góralem Orlickim, wypiliśmy po drinie - Żona i małym Pilsnerze Urquellu z beczki - ja. I wróciły wspomnienia, więc zadzwoniliśmy do Górala Orlickiego. Ale bezpośrednim impulsem był fakt, że w miesięczniku turystyczno-sportowo-kulturalnym obejmującym swoim zasięgiem całą Kotlinę Citizańską (właściciel i redaktor naczelny Góral Orlicki) wyczytaliśmy w krótkiej notce podpisanej przez niego i przez pierwszą właścicielkę, że numer czerwcowy jest ostatni i że wydawnictwo musi być zawieszone Mamy nadzieję na krótko. Przy czym nie podano żadnych przyczyn. Zmartwiło to nas bardzo, bo uważamy ten pomysł za fajny i bardzo cenny dla społeczności tych terenów i dla turystów.
I cóż się okazało? Po wyborach samorządowych nowy burmistrz Uzdrowiska II zaproponował Góralowi Orlickiemu stanowisko zastępcy burmistrza.
- I słowo ciałem się stało... - komentował Góral Orlicki. - Musiałem zrezygnować z działalności gospodarczej. - Tytuł sądownie przekazałem z powrotem pierwszej właścicielce. - Mam nadzieję - dodał, gdy usłyszał, jak się zmartwiliśmy - że znajdzie kogoś do pomocy i miesięcznik będzie ponownie wychodził. - A nawet, gdybym nie musiał, czasowo nie dałbym rady.
Gratulowaliśmy nowej funkcji (pełni ją od 1. maja) głośno uważając, że z powodu jego cech - rzetelności, odpowiedzialności, znajomości terenu i tutejszej społeczności i spraw z nimi związanych oraz uczciwości, pomysł burmistrza był jak najbardziej trafiony. Pozwoliliśmy sobie tylko na drobne zmartwienie To teraz to już dla nas za wysokie progi, żeby się spotykać, co skwitował w charakterystyczny dla siebie sposób - zaprzeczeniem, zaproszeniem do siebie i z poczuciem humoru.
- To może ja bym się tym zainteresował? - Jeździłbym po terenie, zbierał materiały, redagował i korygował w jednym?... - zwróciłem się do Żony. - Może by przynajmniej zwracali mi koszty amortyzacji Inteligentnego Auta?...
Żona nawet na mnie nie fuknęła Ani mi się waż!, tylko spokojnie przeszła do argumentów.
- Nie miałbyś na to czasu, ale przede wszystkim naraziłbyś jeszcze bardziej swoje oczy. - Blog, redagowanie tekstów, korekta, ciągłe ślęczenie przy komputerze...
Oczy, zwłaszcza moje, mnie przekonały. Tedy nie wiadomo, co stanie się z wydawnictwem.
Pilsnera Urquella piłem z takiego małego, słodkiego kufelka, oryginalnego, z charakterystycznym napisem Pilsner Urquell, profesjonalnie wytopionym w szkle.
- Popatrz - w pewnym momencie zagadałem do Żony - jaki ten kufelek jest zgrabny... - Przydałby się, bo mam, co prawda, oryginalne, ale duże... - Kupiłbym taki...
Akurat nadeszła pani barmanka i kelnerka w jednym, aby zapytać Żonę, jak smakuje drin, bo przy zamawianiu było sporo dyskusji na jego temat, jak ma wyglądać i z czego się składać.
- Bez zastrzeżeń... - odpowiedziała Żona. - Jest bardzo dobry.
Pani była zadowolona, więc postanowiłem wykorzystać sytuację.
- A wie pani, ja piję tylko Pilsnera Urquella i mam w domu kilka oryginalnych kufli, ale wszystkie są duże, a takiego małego, zgrabnego nie mam. - Chętnie bym od pani kupił. - Normalnie zapłacę... - dodałem widząc jej zaskoczenie.
Zaczęła się rozglądać w lewo i w prawo, po czym nachyliła się nade mną.
- Weź se pan i idź! - usłyszałem jej szept i zobaczyłem uśmiech chyba z powodu tego slangu i z powodu, że mogła sprawić mi przyjemność.
Dziękowałem również szeptem.
- Coś ty... - zaczęła przytomnie wyjaśniać Żona, gdy zaczęliśmy się oddalać od stolika, a ja starałem się tak nieść kufelek w rękach, aby nie rzucał się w oczy innym gościom siedzącym przy stolikach, bo jakiś nadgorliwy mógłby narobić rabanu i gdy się krygowałem Ale jak ona się z niego rozliczy?! ... - powie, że się jej stłukł i tyle.
Nie wpadłem na to, ale natychmiast się uspokoiłem. I z przyjemnością nosiłem torebkę Żony, do której kufelek schowaliśmy, gdy jeszcze trochę łaziliśmy po zdroju Uzdrowiska II. Bo mały, ale przecież swoje ważył.
Upał wykończył nas na tyle, że w domu musieliśmy zrobić sjestę i dojść do siebie. A gdy jako tako wróciłem do życia, zabrałem się za ścieżkę. Ułożyłem całą jedną linię obrzeży, a to był, wbrew pozorom, spory postęp. Mogłem z czystym sumieniem obejrzeć półfinał Ligi Narodów w siatkówce. Niestety przegraliśmy z Francuzami 2:3. To mi jednak specjalnie humoru nie popsuło.
Przerzuciłem się na końcówkę meczu Euro i z przyjemnością odnotowałem, że Szwajcarzy wygrali z Włochami 2:0. Drugiego, wieczornego meczu, już nie chciało mi się oglądać (dla porządku - Niemcy wygrali z Duńczykami 2:0). Wolałem podlać pomidory i ... jednego ogórka w ogrodzie.
W trakcie oglądania zasranego sportu Konfliktów Unikający przysyłał bez szacunku dla oglądającego mmsy. Zdjęcia takie, że nie sposób było ich nie oglądać i być wobec nich obojętnym. Wszystkie z Pięknej Doliny. Z miejsc doskonale nam znanych. W tym jedno szczególne. Pokazywało otwartą bramę wjazdową na posesję, a w tle ... Dom Dziwo. Chłonęliśmy każdy szczegół i nie dało się nie zauważyć pewnego zapuszczenia terenu przed bramą i przed domem. Szkoda...
Konfliktów Unikający i Trzeźwo Na Życie Patrząca pociągiem dojechali do Powiatu, a potem rowerami sobie znanymi ścieżkami dotarli między innymi do Wakacyjnej Wsi.
Wieczorem nie obejrzeliśmy kolejnego odcinka serialu Wspaniała Pani Maisel. Było na tyle późno, że sobie odpuściliśmy. Postanowiliśmy posłuchać i poczytać książki. Ale nie trwało to długo.
NIEDZIELA (30.06)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
Są upały i może dlatego organizm nie chce dotrwać w łóżku do nastawionej 06.00. Mimo że przecież nad ranem jest zdecydowanie chłodniej niż, gdy kładziemy się spać. Na górze średnia nocna temperatura jest wyższa o około 3 stopnie względem tej na dole (27 st. do 24). Ciekawe, bo Piesek bez termometru o tym wie i z nocnym spaniem nie pcha się do góry.
- Wydaje mi się, że to lato już trwa i trwa... - Żona co jakiś czas tak powtarza od wielu dni. Tylko czekać, gdy będzie mówiła Nie mogę doczekać się jesieni... A ona nadejdzie wcale nie niepostrzeżenie.
Od gorąca twych promieni zapłonęły liście drzew
Od zieleni do czerwieni krążył lata senny lew
Mała chmurka nad jej czołem mała łezka słony smak
Pociemniało poszarzało jesień jak to tak
Jesień jesień jak to tak.
Od zieleni do czerwieni krążył lata senny lew
Mała chmurka nad jej czołem mała łezka słony smak
Pociemniało poszarzało jesień jak to tak
Jesień jesień jak to tak.
Od rana czuliśmy niedzielę, chociaż w tym tygodniu takie odczucie przytrafiło się nam już w ...czwartek, piątek i sobotę. Ciekawe, bo nawet w sytuacji, gdy przecież w tych dniach pracowaliśmy.
Już przed 10.00 wyjechali goście z góry. Z powodów rodzinnych.
- Ale przyjedziemy do państwa za dwa lata! - deklarowali na odjezdnym. - Bardzo lubimy państwa tereny...
Dolni wyjechali o 13.00. Wszyscy zostawili po sobie porządek. Pozostało mi tylko posprawdzać, czy czegoś nie zostawili, powyłączać lodówki i na jutro wystawić plastik, bio i zmieszane. Następni goście przyjadą jutro, a kolejni w środę.
Mimo duchoty postanowiłem dalej pracować przy ścieżce. Wyczekałem tylko, żeby ten jej fragment, do którego miałem się dobrać, był w cieniu i ze sporym entuzjazmem zabrałem się za pierwszy rząd kostek zdając sobie sprawę, że najpaskudniejszą robotę mam już za sobą. Długo nie popracowałem, bo szyki popsuła mi burza. Krążyła nad Uzdrowiskiem i nie mogła się zdecydować, czy być nad nim, czy nie. Po pierwszym siąpieniu, całkiem miłym, jednak się rozpadało, ale z grzmotami gdzieś w tle. To swoją aktywność przerzuciłem do Buforu i na płycie zacząłem montować kolejne wkręty na narzędzia.
A gdy przestało padać,wróciłem do ścieżki. Burza jednak zrobiła kolejny nawrót i tym razem skutecznie dzisiejszego dnia wypędziła mnie do domu na miły II Posiłek.
Od 17.00 do 21.50 siedziałem przy zasranym sporcie. Najpierw obejrzałem siatkówkę, mecz Polaków ze Słoweńcami o brąz w Lidze Narodów. Wygraliśmy 3:0. Dobrze, bo Słoweńcy są prawdziwym naszym przekleństwem, coś podobnego jak Ostapenko dla Igi.
Potem wszedłem w mecz 1/8 EURO Słowacja - Anglia. Słowacja do 95 minuty była w ćwierćfinale prowadząc 1:0. Ale w tym momencie Anglicy wyrównali, by zaraz na początku dogrywki strzelić zwycięską bramkę. Tak więc to Anglia będzie grała w ćwierćfinale. Piękno piłki nożnej. Kibicowałem oczywiście Słowacji.
A po niedużej przerwie zacząłem oglądać mecz 1/8 Hiszpania - Gruzja licząc na mega sensację. I zaczęło się tak, jak oczekiwałem. Gruzini prowadzili 1:0 po samobójczym golu Hiszpanów, ale ci szybko odrobili straty i do przerwy wynik brzmiał 1:1. Stwierdziłem, że dalej nie będę oglądał, bo jednak nie stać mnie na takie "zarwanie" nocki.
Dzisiaj Krajowe Grono Szyderców wraz z dziećmi wylądowało za granicą. Konkretnie w Chorwacji. W Zadarze spędzą kilkudniowy urlop. Fajnie, że teraz tak można. Dla mnie to ciągle dziwne i zaskakujące, dla Krajowego Grona Szyderców normalne, a dla Q-Wnuka i Ofelii prawie "codzienność".
Ot, taka normalka.
PONIEDZIAŁEK (01.07)
No i dzisiaj wstałem o 05.30.
W nocy burza tłukła się długo, a potem tylko padało. Nad ranem, gdy wstałem, porządnie siąpiło. Tak przyroda rozpoczęła w Uzdrowisku drugą połowę roku. Ranek był szary i ciemny.
Onan sportowy zacząłem od wczorajszego meczu. Gruzja nie podołała i poległa 1:4. Chyba dobrze czułem, że jednak sensacji nie będzie.
Zaraz po ósmej pojechałem na drobne zakupy. "Wyszła" socjalna, a Żona złożyła drobne zamówienie w Biedronce. A tam czekała mnie miła niespodzianka - Pilsner Urquell był w promocji. Co prawda nie takiej, jak za starych dobrych czasów, ale jednak. Wziąłem wszystko, raptem 5 czteropaków. Na zapleczu więcej nie mieli.
Akurat gdy wróciłem, Synowa zgodnie z umową smsowo poinformowała mnie "na piśmie", że jednak chłopaki przyjadą następnym pociągiem względem pierwotnie planowanego bo Po ostatecznym upchaniu wszystkiego w grafik wyszło, że... Poprosiłem ją, żeby Wnuk-I natychmiast do mnie zadzwonił. Wolałem bezpośrednio z nim ustalić już wszystkie szczegóły przyjazdu i omówić, jak mają się zachować, gdyby powstały ewentualne drobne niespodzianki. Kazałem mu do moich próśb i uwag się zastosować. Oczywiście próbował różne drobiazgi bagatelizować, delikatnie obśmiewać dziadka Bo to jest przecież oczywiste, wzdychał ciężko, co słyszałem i na pewno przewracał oczami, czego nie widziałem. Ale postawiłem na swoim.
Dolne mieszkanie przygotowaliśmy jeszcze przed I Posiłkiem. I zaraz po nim skorzystałem z faktu, że przestało wreszcie siąpić i zrobiło się chłodno na tyle, że aż przyjemnie było popracować przy ścieżce.
Doprowadziłem do takiego stanu, że gdzieś 40% jest całkowicie gotowe i wstydu nie ma. Na więcej dzisiaj nie było mnie stać. Bo dość szybko wrócił upał, a poza tym w prawej nodze zaczęły mnie łapać skurcze, które z biegiem czasu się nasilały. Trzeba było zdywersyfikować prace i wykorzystać czas, bo do przyjazdu gości i do późnego popołudnia były jeszcze ze dwie godziny.
Tym razem zabrałem się za wieszanie narzędzi na płycie OSB w Warsztacie. Do II Posiłku powstały strefy: siekier, pił, młotków, kluczy płaskich, oczkowych i nasadowych.
- To wygląda jak w sklepie... - skomentowała ze śmiechem Żona. - Tylko cen brak.
Do umieszczenia pozostało jeszcze sporo i już się martwię, czy starczy miejsca.
Mecz o 18.00, Francja - Belgia, oglądałem tylko dlatego, że przy nim mogłem akurat zjeść II Posiłek i ... pisać. Z góry przewidziałem, że będzie on denny (i był), więc czas ten postanowiłem wykorzystać na kilka równoległych czynności. Czyli można powiedzieć, że mecz podglądałem. Za każdym razem, gdy wracałem do transmisji, miałem wrażenie, że dokładnie to samo widziałem 10 minut wcześniej. I tak przez cały mecz. Ostatecznie wygrali Francuzi 1:0, a Belgowie mogli sobie tylko pluć w twarz. Bo gdyby zagrali z większą werwą i chęciami... Gdyby...
Niespodziewanymi czynnościami w czasie meczu były rozmowy telefoniczne. Najpierw zadzwonił Sąsiad Muzyk od razu się śmiejąc, bo zapytał mnie Co się dzieje w... Wakacyjnej Wsi, bo ty się orientujesz na pewno lepiej niż ja?, więc mu przekazałem garść plotek, w tym tych najważniejszych, dotyczących Tematu Na Zdjęć dodatkowo wspartych tym, co mi opowiedział i przysłał Konfliktów Unikający. Podtrzymałem zaproszenie do Uzdrowiska, ale według Sąsiada Muzyka ich wizyta mogłaby mieć miejsce dopiero jesienią.
A potem zadzwonił Brat.
- Przyjechała Siostra. - oznajmił. - Na razie nie ma żadnych kłótni. - Bardzo podobało się jej moje mieszkanie po remoncie. - Była bardzo zaskoczona.
Oboje mają wspólne plany na czas jej pobytu w Rodzinnym Mieście. Wśród nich mieści się mój przyjazd, ale zaskoczyłem Brata, gdy mu powiedziałem, że Córcia zaprasza całą naszą trójkę w poniedziałek do niej, do Dziury Marzeń.
Będzie ciekawie z wielu, wielu względów.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił osiem razy i wysłał jednego smsa, takiego z przestrogą.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 21.16.
I cytat tygodnia:
Jeżeli masz wątpliwości - mów prawdę. - Mark Twain (amerykański pisarz pochodzenia szkockiego, satyryk, humorysta, wolnomularz)
W pewnym sensie kontynuacja cytatu sprzed tygodnia.