29.10.2017 - ndz
Mam 66 lat i 330 dni.
No i przymierzyłem!
Oczywiście, że nie skarpety! Podchodziłem do tego, jak pies do jeża, odwlekałem, ale wieczorem już musiałem, bo jutro trzeba przecież w czymś wyjść, a zapasy z naszego Miasteczka się skończyły. I tu wyszła wyższość zakupów konsultowanych ze sprzedawcą, a raczej ze sprzedawczynią, nawet jeśli jest nią moja wnuczka, którą ona oczywiście nie była. Towar jest w punkt! Natomiast ten z Rossmanna jakiś dziwny. Materiał cienkawy, jakieś pionowe pomarszczenia, jakby babskie. Nie wiem, co o tym sądzić, bo na opakowaniu są wyraźne atrybuty męskości przyobleczone w to coś. Jedno jest pewne - w Rossmannie w przyszłości kupię co najwyżej pomadkę do ust (już się nauczyłem używać nazwy stosunkowo dla mnie najmniej bolesnej!).
Rano poszedłem do Szkoły tradycyjnie, bo już drugi raz, piechotą. Idzie się sympatycznie, 25 minut, dotykając innego świata, tego nie z okien samochodu. Z tym że dzisiaj łeb i wszystko co popadło urywał orkan Grzegorz, ale na szczęście drogę urozmaicał mi widok pani idącej przede mną, jak się szybko okazało, prawie do mojego celu, która uparła się osłaniać otwartym(!) parasolem. Co to się działo?! Nawet nie wiem kiedy, a już byłem w szkole. Zastanawiałem się nad tym fenomenem, oczywiście z punktu widzenia mężczyzny. Jedyne, co mi przyszło mądrego do głowy, czyli dającego się logicznie wytłumaczyć, było wyjaśnienie, że chyba w ten sposób usiłowała osłonić swoją fryzurę...
W Pracy byłem sam i markowałem pracę sam przed sobą, bo wiedziałem, że i tak zaraz przyjedzie Syn z dwoma Wnukami i pojedziemy do mojego Rodzinnego Miasta, do Brata, a potem na grób moich rodziców.
Nie to co wczoraj!
Wczoraj mogłem sobie podyrektorować. Zasadzało się to na tym, że Dyrektor mieszał w najprostszych sprawach i wszyscy wiedzieli, że najlepiej sprawy biegną, gdy Go nie ma. No, ale skoro byłem. Więc poprosiłem o kawę i herbatę, oczywiście w przeciągu całego dnia, wspólnie coś uporządkowałem z Najlepszą Sekretarką w UE (poza jej granicami nie byłem, więc dlatego oceniam to tak realistycznie), zestresowałem mojego kolegę, Dyrektora Administracyjnego, i tyle.
Dzisiaj Wnukom pokazałem Szkołę i moje biurko mówiąc:
- Tutaj siedzi Dyrektor Szkoły, czyli Wasz Dziadek, który udaje, że pracuje. A tutaj siedzi Pani Sekretarka - wskazałem na drugie biurko - która nie udaje, że pracuje.
Chłopaków to ubawiło (11 i 8 lat), ale nie jestem do końca przekonany, czy było to wychowawcze. Chyba jednak nie było tak źle, bo Syn również się roześmiał.
Na początku autostrady Syn zademonstrował walory samochodu, którym jechaliśmy. Było to czarne, raczej gangsterskie w dizajnie, BMW - SUV z automatyczną skrzynią biegów, o mocy silnika 240 KM i pojemności silnika raptem 2 l. Jak na stres, jakiego doznałem na początku podróży, nawet wiele zapamiętałem. Ale już nie byłem w stanie patrzeć na licznik, kiedy w 6 sek. osiągaliśmy setkę. Uwierzyłem Synowi. Tylko kurczowo zaparłem się nogami o podłogę samochodu i, nie chcąc psuć przyjemności Synowi i dopingującym Go z tyłu Wnukom, oddałem się pod opiekę Opatrzności, czyli Ślepemu Losowi. Bo gdybym był wierzącym, bez wątpienia oddałbym się pod opiekę Matki Boskiej, albo przynajmniej jakiemuś Aniołowi. Nie wiem co lepsze? Nie znam się.
W sumie nie należy się dziwić takim moim odczuciom, bo przecież droga była mokra, a nad głowami, a raczej nad samochodami, ciągle szalał Grzegorz.
Skąd Syn wziął takie auto? Ano dostał od ubezpieczyciela jako auto zastępcze w sytuacji kiedy Jego, umówmy się, o znacznie mniejszych osiągach, zostało "lekko" przetrącone na rondzie przez TIRa. Syn twierdzi, że przynajmniej teraz będzie wiedział, jakie auto kupić w przyszłości. Tylko czy ja musiałem trafić na ten moment w Jego życiu?!
Cała ta podróż tam i z powrotem dała mi nieoczekiwanie, i nad podziw szybko, wiele do myślenia. Żona twierdzi, że jestem gruboskórny i to w sensie dosłownym. To znaczy, że posiadam wiele warstw o różnej grubości i przez nie różne rzeczy muszą się przebić. I że to przebicie różnie trwa. Czasami godziny, a czasami lata. Zależy. Od czego, nie wiem. Ja się z tym zupełnie zgadzam i nawet jestem dumny, że taki jestem, jak również jestem dumny z Żony, która skonstruowała taką zgrabną i trafną definicję mojej osoby. I nawet nie przeszkadza mi, gdy mówiąc często o tym przy różnych okazjach, których Jej dostarczam, bardziej świadomie lub nie, pławi się w swoim wywodzie. Bo ma podstawy!
A co tak szybko wymyśliłem? Dodarł do mnie dyskomfort pasażera, gdy siedzący obok kierowca, nawet zaufany, jedzie bardzo szybko, tzn. od 140 km/godz. wzwyż. Żona mi często mówi, gdy gnam, np. 160 km/godz., że Ona lepiej się czuje, gdy jadę wolniej, tzn. 140 km/godz. lub poniżej. Nie rozumiałem tego. Te grube warstwy! Będę mógł to poprawić już niedługo jadąc z Żoną za granicę do Pasierbicy, Quasi-Zięcia i Quasi-Wnucząt.
A jaki ogólny wniosek z tego? Banalny! - Podróże kształcą!
Do Rodzinnego Miasta i z powrotem, do Metropolii, dojechaliśmy cali i zdrowi. I...jechało się super!
Dzisiaj Bocian nic nie przysłał!