01.11.2017 - śr
Mam 66 lat i 333 dni.
No i jestem po cmentarzach.
W sumie zajęło mi to 5 godzin, zupełnie nieźle, ale to zasługa MPK, Policji i Straży Miejskiej. Chylę przed wszystkimi pracownikami czoła. Organizacja, logistyka, empatia pracowników na I linii frontu - bez zarzutu. Czułem się zaopiekowany. A kierowcy won! A ile teraz pięknych pań kieruje (prowadzi? - w końcu chyba też tak można powiedzieć, bo jednak tramwaj, mimo szynowych pozorów, sam się nie prowadzi) tramwajami! To są chyba motornicze, bo jedna to motornicza, a gdy ich brak, to chyba brak motorniczyń?...
Pogoda też dopisała i, można powiedzieć, dopasowała się do tego Święta. Pochmurno, adekwatnie do stanu ducha, lekko siąpiło i trochę chłodno, ale nie za bardzo.
Gdy wróciłem do Nie Naszego Mieszkania Na Osiedlu, stwierdziłem, że jednak było bardzo zimno. W stawach łupie, nos zimny... Chciałem wypić tylko dwa kieliszki Luksusowej na rozgrzewkę, ale wypiłem trzy, bo przecież nie będę zostawiał takich resztek w butelce, no i butelka nie będzie niepotrzebnie zagracać lodówki. Luksusowa w takich sytuacjach trochę brutalizuje całą ideę rozgrzewki. Lepsza byłaby nasza Sosnówka, którą co roku robimy w Naszej Wsi, ale Sosnówka wyjechała do Naszego Miasteczka i może Żona zostawi mi choć trochę...
Z Dziećmi spotkałem się o 11.00 przed Cmentarzem. O dziwo była moja I Żona, która "raczej" mnie nie cierpi. Ale "obeszliśmy" wszystkie groby i było całkiem sympatycznie (jakoś to "sympatycznie" dziwnie brzmi w tych okolicznościach), bo wróciły różne wspomnienia i anegdoty związane z bliskimi Zmarłymi. Dzieci w pełni wykorzystały szansę, jaką są polskie spotkania rodzinne (było, nie było), aby się pokłócić. Syn nie mógł zrozumieć (uprzedzam, że ma IQ 140, a może i więcej?) i przyjąć do wiadomości, dlaczego Mama i Siostra nie chcą do Nich (również do jego Żony, Synowej i Szwagierki w jednej osobie i oczywiście Matki Jego Dzieci) przyjechać na umówiony rodzinny obiad, skoro I Wnuk, II Wnuk i III Wnuk mają temperaturę i są na antybiotykach (o dziwo, IV Wnuk, ten o najmniejszej odporności, zdrów, jak ryba). Żadne nie odpuściło - Moja krew! Poza tym Syn Nas strofował, że to jest miejsce, w którym należy okazać szacunek Zmarłym, że nie wolno głośnymi rozmowami , a co gorsza śmiechem, przeszkadzać modlącym się wokół ludziom. Jednych nawet widziałem, ale stali od nas w odległości przynajmniej 30 m. Podejrzewam, że nas prowokował, zwłaszcza mnie, bo sam zachowywał się dokładnie tak, jak My.
Toteż z prawdziwą przyjemnością na II Cmentarzu, już sam, poszedłem na groby Cyganów. Stałem sobie i patrzyłem. Co za wygląd, co za stroje, uroczyste oczywiście. Gwar rozmów, mało powiedziane, śmiechy, fotografowanie się, rozmowy z kimś z daleka na Skypie. A wieczorem piknik przy grobach bliskich. Oni na pewno byliby zadowoleni.
A przy innym grobie, który wcześniej obejrzałem, stoją chyba babcia, syn i wnuczka. Babcia z boku, a ojciec wyraźnie tłumaczy córce, "kto jest kto" w tym grobie. Ona znudzona, niezainteresowana. Nastolatka. I ubrana już w dżinsy i takie różne, europejskie, bajery.
Moja Żona, mój Syn i Kolega wiedzą, że chcę, aby na moim pogrzebie grała Cygańska Kapela! I żadnych piań i zawodzeń. Śmiechy, wygłupy, wspomnienia - bardzo proszę!
Na tym II cmentarzu nie byłem kilka lat. Tłumy niezmierzone, jakiś obłęd! Ale patrząc z boku, tak ze strony Zachodu, imponujące. My od dawna chodzimy z Żoną na małe wiejskie cmentarzyki i to późnym wieczorem, kiedy nie ma ludzi. Zapalamy znicze, każdy gdzie uważa, gdzie mu w sercu zagra. Brakuje mi tego w tym roku. Wiem, że Żona sama poszła na Cmentarz w Naszym Miasteczku.
Wiele lat temu , gdy w okresie 1. listopada byłem w Niemczech na ciężkich robotach, i gdzie zrąbałem sobie kręgosłup, doznałem szoku. Tego dnia normalny dzień! Protestanci. Czułem się okropnie i brakowało mi Polski. I czy człowiek chce, czy nie chce, wzrasta w swoim kręgu kulturowym i musi dotykać, nawet z daleka, tego Własnego, tego Swojego.
Często rozmawialiśmy z Żoną o emigracji, ale od pewnego czasu zdaliśmy sobie sprawę, że przepaść kulturowa by nas zabiła, a przynajmniej skazała na wegetację. I to głośne sformułowanie problemu dobrze Nam zrobiło.
Na II Cmentarzu leży w grobie moja była współpracownica. Ja byłem Kierownikiem Wydziału, ona Dysponentem. Starsza ode mnie o 22 lata, dystyngowana, erudytka. Nie miała dzieci. Gdy siedziałem internowany w więzieniu, przysyłała mi ciasta własnego wypieku, które pachniały Wolnością. Gdy przychodziłem do pracy, czasami z moim małym Synkiem, grała z nim na korytarzu w piłkę zrobioną naprędce z papieru i taśmy. Być może ośmielony i tym wszystkim spoufalony, ale chyba bardziej z głupoty, często do niej mówiłem robiąc sobie herbatę:
- Marysiu, zrobić Ci dziecko?... herbaty?!
Niezmiennie Ją to bawiło.
Dzisiaj Bocian oczywiście się nie odzywał.