02.11.2017 - czw
Mam 66 lat i 334 dni.
No i doigrałem się.
Żona parę dni temu stwierdziła, że już o nic nie może mnie zapytać bezpośrednio, w czasie rzeczywistym, bo odsyłam Ją do bloga. A kilka dni przed moim wyjazdem do Metropolii, zanim jeszcze zacząłem pisać, po wyjściu z dworca kolejowego w Naszym Miasteczku stwierdziła z przekąsem, że teraz będę prowokował różne sytuacje, żeby je potem opisywać.
A było tak.
Żona zaczęła uczyć mnie kupowania biletów na www.e-podróżnik, bo postanowiłem być samodzielny! Ponieważ nienawidzę komputerów i tych metod na odległość, wirtualnych, rozmowy i kontaktu z dziwnym Bytem-Niebytem, jakimś głupim systemem, to w takich sytuacjach zawsze między nami iskrzy. Żona Coś robi, szybko, to Coś ponownie szybko przelatuje na ekranie, zanim zdążę cokolwiek zarejestrować, więc oczywiście bardzo szybko się wkurzam i kategorycznie Jej zabraniam cokolwiek zmieniać i iść dalej o krok, dopóki Ja nie powiem "TAK!" i sobie najmniejszego i OCZYWISTEGO Duperela nie zapiszę.
Dogadaliśmy się.
Zacząłem ćwiczyć samodzielność. To dopiero I część nauki - znajdowanie połączeń z przesiadką, i to kolejowych, bo się okazało, że są inne. Mój zapis wyglądał następująco:
Wklep www.e-podróżnik.pl
Kursorem na "z" i na "do" i na "datę"
"z" się rozwija i trzeba (!) wybrać z podpowiedzi
"do" to samo
Dalej wybrać datę i godzinę, tzn. całą dobę bez przesiadek - "ptaszek"
Klikam na niebieski "znajdź połączenie"
Dalej: Środki transportu - "wszystkie" i na to kliknąć i odznaczyć wszystkie oprócz kolei, albo zaznaczyć tylko kolej
Dać "zastosuj"
Bla Bla Car olać.
Koniec!
Przede mną była II część nauki - zakup biletu. Ponoć miałbym go w swoim smartfonie na kafelku, bo wtedy mogę okazać go konduktorowi, który coś przystawi i będzie dobrze, tzn. będę mógł jechać dalej, nawet gdyby wysiadł Internet. Co ma Internet do pociągu, który przecież jedzie, nie wiem.
Żona, chyba na tej samej zasadzie, gdy śpiewam w samochodzie lub w domu, a śpiewać jest moją immanentną cechą, mówi niewinnie
- A może włączymy radio?...
stwierdziła
- A może pojedziemy na dworzec, przecież w Naszym Miasteczku jest, a ja zapomniałam.
I w ten sposób znaleźliśmy się na dworcu. Byłem bardzo zadowolony. Będę miał porządne, papierowe bilety i nawet gdyby było coś nie tak, to wiem, o co się wykłócać. A przy tym kafelku to nawet nie będę wiedział, co powiedzieć. Że sobie nie wpisałem biletu na kafelek, albo że nie mogę znaleźć kafelka?...
A na dworcu surpriza. W okienku kasy kartka: "25.10.2017 kasa nieczynna". Żona na to:
- Wiedziałam, że tak będzie!
Zaczęła z rozmachem obfotografowywać okienko kasowe, a zwłaszcza inną kartkę podającą dziwne godziny otwarcia z licznymi przerwami. Wynikało z nich, że dworzec zoptymalizował pracę i zwiększył rentowność. Przerwy są wtedy, gdy na stacji nie ma żadnych pociągów. Całkiem logiczne. Na razie nie zdążyłem tego przeanalizować, ale to tylko kwestia czasu, gdy to zrobię i porównam tę kartkę z rozkładem jazdy.
W trakcie tego lekkiego rozgardiaszu i ożywionej rozmowy, widząc nasz, budzący zaufanie, profesjonalizm, podeszła do nas pani, lat, na oko 76, i zagadała:
- A nawet nie ma tutaj rozkładu jazdy, co?!
- Jest - mówię - czując się jak ryba w wodzie. Wskazuję rozkład, a w rozkładach jestem dobry, i pytam:
- Dokąd Pani jedzie?!
Udzieliłem jej wyczerpująco informacji o najbliższych pociągach osobowych i pospiesznych i wyjaśniłem zasadę odwrotnej proporcjonalności ceny biletu i czasu podróży.
Na koniec dodałem:
- Czy coś jeszcze?
Oszołomiona, z lekkim opóźnieniem powiedziała:
- A... nie! Dziękuję!
Już poza dworcem moja żona:
- Ja się boję, że Ty teraz wszystko będziesz robił pod tego Twojego bloga! A ja tego nie wytrzymam!
A dzisiaj w Szkole mój Kolega-Współpracownik pyta:
- Byłeś wczoraj na cmentarzach?
- Wszystko opisałem na blogu - odpowiadam.
Śmieje się i mówi:
- Faktycznie jeszcze niczego nie przeczytałem.
- I nie przeczytasz! - ja na to.
- Ale dlaczego , przecież dałeś mi adres!
- Tak, ale grzecznościowo, bo to nie Twoje klimaty.
Śmieje się, ale jest coś na rzeczy.
Dzisiaj Bociany przysłały dwa smsy. A już zacząłem się martwić.