piątek, 3 listopada 2017

03.11.2017 - pt

Mam 66 lat i 335 dni.

No i jem rosół czwarty dzień.

Nie żebym narzekał. Ale piątego dnia już bym chyba nie mógł. A przerobić go na zupę pomidorową, jak radzi mi Żona, mi się nie chce. Dwunastodniowy Plan Obiadowy więc mocno się zmienił, przy czym halibuta szlag trafił, bo akurat był nieobecny w dostawie i musiałem go zastąpić polędwicą z  dorsza. Wszystko robiłem wg wskazań Żony, które, wydawało się, że pamiętam. Ale wyszło jednak za sucho. Po mojej relacji,  z odległości 400 km Żona wysnuła wniosek, że musiałem za często go obracać, tam i z powrotem, zamiast dać mu święty spokój na tej patelni.
Ostatnie cztery dni Planu są jednak pewne: w sobotę schabowy, w niedzielę makaron z sosem pomidorowym, w poniedziałek pizza i we wtorek co się napatoczy w podróży.

Wczoraj i dzisiaj zrobiłem zakupy. Proces ten zoptymalizowałem i doprowadziłem do perfekcji biorąc pod uwagę, że nie mam samochodu. Parę  dni przed wyjazdem do Metropolii, rano, jak zwykle wyszedłem z Sunią na spacer. Żona tradycyjnie(?) na balkonie. Ocknąłem się nagle, że niedługo jadę pociągiem do Metropolii, będę nieobecny dwanaście dni, więc się drę z ulicy:
- Ale jak Ja zrobię zakupy bez samochodu?!
Okazało się, że całkiem prosto, tylko trzeba ruszyć łepetyną.

Po pierwsze - zakupy robię, gdy wracam z pracy. Idę sobie spokojnie 25 minut piechotą, a trasę bezstresowo dzielę na kilka etapów: I - ja idę, a samochody stoją (trochę boli łeb od smrodu spalin), II - idę w błocku, na skróty (codziennie muszę czyścić buty), III - idę koło tzw. Galerii (omijam szerokim łukiem, bo emanuje negatywną energią), IV - idę wzdłuż przelotówki (straszny hałas i dyskomfort), V - idę do "mojego", bo jest tam dyskontowa cena Pilsnera Urquella, sklepu.
Po drugie - mam ze sobą tylko Moją Świętą Torbę Dyrektorską, pustą. Wchodzą tam cztery Pilsnery Urquelle i trochę innych niezbędnych produktów. Ale z nimi nie przesadzam, bo potem to trzeba targać jakieś 9 minut (wszystko jest obliczone).
Po trzecie - transport. Wycwaniłem się i co jakiś czas robię postoje opierając Torbę a to na płotku, a to na murku (mała architektura) i odpoczywam. No chyba że akurat przechodzi jakaś młoda dziewczyna, to wtedy udaję, że rozpinam, albo zapinam kurtkę, a do tego potrzebne są przecież dwie ręce. Po czym dziarsko udaję się dalej. Ale już na światłach, gdy przyjdzie czekać na zielone, Torbę opieram na specjalnych rurach, o które opierają się rowerzyści również czekając na zielone. I nikt nie zwraca uwagi.
W ten oto prosty sposób zapas Pilsnera Urquella rośnie tak, żebym był spokojny i Go miał, gdy przyjadę pod koniec listopada.

Kupiłem na jutrzejszy obiad kotlet schabowy.
- Poproszę kotlet schabowy, duży i gruby - rzeczę głośno i stanowczo.
- Rozbić Panu?
Zdziwiłem się taką możliwością usługi tym bardziej, że na małej powierzchni, naprędce zlustrowanej, nie zauważyłem stosownego na tę okoliczność kloca i adekwatnego rozbijaka (tak to się nazywa?). Zgodziłem się o tyle skwapliwie, że przed oczami miałem moją kolejną walkę z rozbijaniem kotleta w jakiejś folii za pomocą kantu małej deski do krojenia z efektem dźwiękowym na cały blok odwrotnie proporcjonalnym do uzyskiwanego efektu rozbijania przy podskakiwaniu wszystkich sztućców i naczyń dookoła.
Pani sprytnie włożyła kotlet do wlotu czegoś na kształt maszynki do mięsa, czynność powtarzając kilkukrotnie, a ja z podziwem patrzyłem, jak za każdym razem kotlet stawał się cieńszy i większy.
Spodobał mi się ten bajer spożywczo-technologiczny, ale mój entuzjazm lekko przygasł i mam wątpliwości. Bo moim zdaniem było to rozgniatanie, a nie rozbijanie, które oczywiście doprowadza do rozgniatania, ale są to jednak dwa różne procesy. Patrząc okiem Chemika, chociaż są to procesy fizyczne, na wirowanie, odsączanie lub odparowywanie, wiadomo, że w każdym chodzi o pozbycie się rozpuszczalnika, frakcji ciekłej, najczęściej wody. Ale uzyskany efekt, w tym przypadku smakowy, musi być inny. Zobaczymy jutro!
Na wszelki wypadek mięso zakonserwowałem posypując solą (bezwzględnie gruboziarnistą himalajską z mikroelementami - szkoła Żony), pieprzem (bezwzględnie czarnym, świeżo zmielonym - szkoła Żony) i polewając obficie oliwą (bezwzględnie z oliwek z pierwszego tłoczenia na zimno - szkoła Żony), po czym wstawiłem pod przykryciem, żeby nie wyschło, do lodówki. Ale żeby oliwa konserwowała, tego nie wiedziałem. Rozumiem - sól.

 Kupiłem ponadto cztery, wzmiankowane szeroko, Pilsnery Urquelle, chleb żytni (bezwzględnie 100% - szkoła Żony) i Ajaks konwaliowy (wg mnie najmniej śmierdzi), bo czas trochę posprzątać w Nie Naszym Mieszkaniu Na Osiedlu.

Wracając do Mieszkania zahaczyłem o Sklep Ze Zdrową Żywnością (szkoła Żony). Tamżesz kupiłem eko-płatki jaglane (składnik porannego Posiłku Energetycznego, który Żona w sposób nieuprawniony nazywa śniadaniem, bo nic tam nie ma oprócz wspomnianych płatków, orzechów włoskich, nerkowca i leszczynowych, garści ziaren słonecznika, trochę suszonej żurawiny i rodzynek, łyżki miodu, połowy rozciapcianego banana, proszku cynamonowego z Ceylonu-Sri Lanki i kapki kefiru bez mleka w proszku! - fakt, że o Czymś Takim potrafię dociągnąć nawet do 12.00-13.00, kiedy to dostaję zazwyczaj drgawek głodowych i ciemnych plam przed oczami i kiedy to mogę zjeść wreszcie jajka sadzone, na boczku na przykład), wspomnianą oliwę i nieopatrznie zapytałem młodą ekspedientkę o kawę. Ambitnie szukała, ale co rusz wpadała jej w ręce a to kawa zbożowa, a to z kasztanów lub żołędzi, z czegoś takiego, nie wiem,  bo na tyle się przestraszyłem, że wyjdę ze sklepu z czymś takim nie potrafiąc asertywnie odmówić, że doznałem powierzchownych, krótkotrwalych zaników pamięci.
Nie pomogło moje:
- Nie, nie, naprawdę dziękuję! To ja sobie pójdę do innego sklepu i kupię KAWĘ!
W końcu znalazła. Z napisami: Caffe America Latina Macinato Per Espresso biologico-organic (nie wiem, dlaczego to akurat małymi literami) 100% arabica.
Jeszcze nie próbowałem.
Aha, dokupiłem do rosołu makaron (cienkie, porządne, białe nitki), bo tamten, nic dziwnego, się skończył, a został jakiś dziwny, ciemny z napisem 100% Durum, co mi się nie najlepiej kojarzy z duraluminium, a na pewno z czymś ciężkim i twardym.
Mam nadzieję, że po tym rosole, prześpię spokojnie dzisiejszą noc, bo coś się zaczyna dziać...
A jutro przecież znowu Szkoła.

Dzisiaj Bociany przysłały dwa smsy i dwa razy zadzwoniły. Miło.