05.11.2017 - ndz
Mam 66 lat i 337 dni. Nadal.
No i kupiłem sobie wczoraj rękawiczki.
W tej, tzw. Wielkiej Galerii, którą omijam szerokim łukiem. Oczywiście wracając z Pracy, czyli ze Szkoły (rozśmieszam moich Wnuków, gdy mówię, że muszę iść do Szkoły. "Dziadek idzie do szkoły..."). Nadszedł ponownie czas poświęceń.
Zajrzałem oczywiście, skoro poprzednio tak dobrze mi poszło z majtkami i skarpetami, do Pin Choops/Pip Shoops, czy coś w tym rodzaju. Owszem były różne rękawiczki, ale w cenie, np. 260 zł, albo 320. Kupując, musiałbym chyba upaść na głowę, co nie raz mi się w życiu zdarzało. Najpoważniejszy jednak upadek, Pra-upadek, Ojciec Wszystkich Moich Następnych Upadków, miałem ponad 60 lat temu...
Był chyba rok 1955. Ja mogłem mieć ok. 4,5 lat, siostra prawie trzy, a świeżo narodzony brat kilka miesięcy. Mieszkaliśmy z rodzicami na II piętrze w podłej, czynszowej kamienicy z oknami wychodzącymi na podwórko, na niskie zabudowania jakiejś hurtowni. Ubikacja była na półpiętrze z doprowadzoną bieżącą wodą, ale sedes nie znał wtedy czegoś takiego, jak szczotka do czyszczenia. To co zaschło, to zaschło. Nie mówiąc o papierze toaletowym, u nas nieznanym. Rolę jego pełniły gazety, uprzednio przeczytane przez Ojca, potem, gdy nauczyłem się czytać, również przeze mnie. Woda pitna i zlew były na korytarzu. W domu gaz. Mieszkanie ogrzewało się jednym piecem na węgiel, który Mama, a potem ja, przynosiliśmy z ohydnej piwnicy. Dla moich rodziców musiał to być szczyt komfortu, skoro przyjechali ze wsi. Dla nas, dzieci, wszystko było normalne. Dopiero z biegiem lat odkrywałem to, co musieli odkrywać oficerowie Armii Czerwonej i ich żony, gdy po raz pierwszy Armia Czerwona w 1939 roku, na mocy zdradzieckiego paktu Ribbentrop-Mołotow, wbiła nam nóż w plecy i zajęła, m.in. Lwów, który okazał się dla nich Innym Światem.
Owego dnia, wracam do roku 1955, rodzice byli w pracy, na zmianie popołudniowej. Opiekowała się nami Siostra Ojca, wówczas ledwo pełnoletnia, zresztą moja Matka Chrzestna. Młoda, wiadomo, nudziła się w domu, więc nas zamknęła i poszła do koleżanek. Wkrótce zaczęliśmy płakać, bo zrobiło się szarawo, a potem ciemnawo. Z tamtych chwil pamiętam wiele takimi obrazami - stop-klatkami, i to jest niesamowite.
Klatka I - Sąsiadka, z naprzeciwka, zza drzwi stara się nas uspokoić.
Klatka II - przysuwam krzesło do okna w tzw. sypialce.
Klatka III - Siostra płacze, żebym tego nie robił, a Ja Ją pocieszam, że przyniosę pieska.
Klatka IV - siedzę na parapecie okna. Nad głową na sznurku suszą się pieluchy Brata. Dyndam nóżkami i wcale nie czuję strachu.
Klatka V - obok, przez sąsiednią bramę, przechodzi jakiś spóźniony pracownik z hurtowni. Wołam, ale mnie nie słyszy.
Klatka VI - leżę w kałuży krwi.
Klatka VII - karetka pogotowia, taka stara, z ówczesnych czasów.
Klatka VIII - leżę na lewym boku, prawe oko nic nie widzi, zapuchnięte. Lewym, też zapuchniętym, ale mniej, widzę Mamę, zmęczoną, siedzącą naprzeciw w butach gumowych i fartuchu, prosto z pracy.
Klatka IX - stoją nade mną lekarze i pielęgniarki, chyba. Kłują mnie po nogach. Światło z lamp operacyjnych strasznie mnie razi w oczy.
Klatka X - chodzę po szpitalnej sali z lewą ręką w gipsie. Na sali sami dorośli mężczyźni. Wszyscy są mili, z wyjątkiem jednego, który na mnie krzyczy. Boję się go.
Klatka XI - nasze mieszkanie, straszny smród, ropa cieknie spod gipsu. Mama wraca z pracy, porywa mnie i biegnie do szpitala.
Sąsiadka, ta, która starała się nas uspokoić, uparła się, żeby Jej Syn, starszy ode mnie o kilka lat, wyrzucił śmieci, mimo że było ciemno. Opierał się, bo nigdy tak nie było, żeby po ciemku, ale w końcu poszedł. I znalazł mnie leżącego na lewym boku na bruku z cegły, obok schodów. W rączce miałem rozerwaną pieluchę, którą widocznie machinalnie "zabrałem" ze sobą. Pielucha się rozerwała o coś wystającego, gdy leciałem w dół i to chyba trochę zmniejszyło siłę uderzenia. Sąsiad miał telefon (!), więc karetka szybko przyjechała. Byłem na oddziale męskim, jako jedyne dziecko - taka maskotka wszystkich pacjentów. Z wyjątkiem tego jednego - miał gangrenę, strasznie cierpiał, amputowali mu nogę. Gdy przerażona Mama "przyleciała" ze mną do szpitala, lekarz, który mnie operował, powiedział, że nie chciał Jej straszyć, bo groziła mi amputacja lewej ręki, a tak wszystko jest w porządku. Ropa się "puściła" i rany się oczyszczą. To wszystko wiem z opowiadań mamy.
Na czole, z lewej strony mam bliznę, na lewej ręce blizny po skomplikowanych złamaniach w czterech miejscach. Lewa kość udowa też była złamana, ale po tym nie ma śladu.
Nigdy, w przyszłym życiu, z powodu tego wypadku nie cierpiałem. Fizycznie.
Tak sobie myślę, jak by się potoczyło moje życie, gdybym nie miał lewej ręki. Nigdy się tego nie dowiem. Ale jedno wiem na pewno. Przy kupnie rękawiczek odczuwałbym bezsens tej czynności. Bo na jaką cholerę potrzebna mi by była lewa rękawiczka i dlaczego miałbym płacić za parę, skoro potrzebna mi byłaby tylko prawa. Ale samej prawej przecież by mi nie sprzedali! Więc może jednak dobrze, że mam obie ręce?!
W Zarze, czyli "analogicznie odwrotnie" niż poprzednio, kupiłem super rękawiczki. Za jedyne 100 zł!
Dzisiaj Bocian do końca dnia się nie odezwał.