poniedziałek, 6 listopada 2017

06.11.2017 - pn

Mam 66 lat i nadal 338 dni.

No i wyjechałem z Metropolii.

Kolega-Współpracownik odwiózł mnie na dworzec, który dosyć długo był remontowany w trakcie normalnej obsługi podróżnych, więc z opowiadań Żony wiem, że była niezła bonanza,  ale efekt, aż miło popatrzeć. Za to skład przyjechał z tamtej epoki. Gdy jechał, wszystko trzeszczało, skrzypiało i się kolebało. A gdy na kilku odcinkach prostoliniowych się rozpędzał do jakiejś szaleńczej prędkości, że wszystko gwizdało i robił takie starodawne "tu,tu,tu,tu,tu,tum - tu,tu,tu,tu,tu,tum...", to czułem, że to jest podróż, a nie jazda tymi nowymi "Pendolino", gdzie człowiek ledwo wsłucha się w delikatny szum kół, a już trzeba wysiadać. No i stawał na każdej najmniejszej stacyjce o przedziwnych nazwach, ale o tym wiedziałem, że tak będzie. A stacyjki piękne, nadające się wszystkie, jak jedna do kręcenia filmów z czasów wojny.

Przyszedł konduktor sprawdzać bilety. Młoda dziewczyna z naprzeciwka okazała swój na słynnym kafelku, więc patrzyłem zachłannie, co będzie. Pan przyłożył czytnik, ale bez efektu. Poprosił o rozjaśnienie ekranu(?!), potem o przyciemnienie. Też nic. To o powiększenie, a potem o zmniejszenie. Wreszcie odczytał. Na pewno już teraz nikt mnie nie namówi na "kafelkowy bilet", zwłaszcza, że mój smartfon ma pęknięty ekran. To co taki czytnik może wtedy odczytać? A przy moim bilecie, porządnym, papierowym, odczytał od razu. Okazałem dowód (po co?) i mogłem spokojnie jechać. "Tu,tu,tu,tu,tu,tum..."

Z Gospodarzem, który planowo mnie odebrał, pojechaliśmy do Biedronki po Pilsnera Urquella i nie tylko. A potem do Naszej Wsi. Wyjechaliśmy z Żoną trochę ponad dwa tygodnie temu, a to wystarczyło, żebym się teraz czuł tutaj co najmniej dziwnie. To chyba przez to, że w tym czasie byłem w tylu różnych Światach, tyle się działo, że wydaje mi się, jakby minęło pół roku. Niby u siebie, a nie u siebie.

Od razu zabrałem się do roboty, czyli zapakowania Naszego Terenowego po sam dach, a Gospodarze w tym czasie robili pizzę. Pizza była świetna, robiona w piecu opalanym drewnem, taka Pra-Pizza.
Po czym udaliśmy się z Gospodarzem do jednego z trzech apartamentów gościnnych, tam gdzie miałem spać, aby przestawić łóżka, wg Gospodyni to pościelone, węższe, stojące w jednym kącie sypialni,  na to niepościelone, szersze, a więc bardziej wygodne, stojące w kącie przeciwległym.
Na miejscu mówię:
- Ale przecież te dwa łóżka są tak samo szerokie.
- Nie, nie, to pościelone jest węższe. Dziewczyny mierzyły.
- Zadam konkretne pytanie - mówię. Pan mierzył?
- Nie.
- To może przyłóżmy niepościelony materac, do tego pościelonego i zobaczymy? Będzie łatwiej.
- Nie, nie. To jest węższe.
I wykiprował z niego pościel i materac, a łóżko przenieśliśmy i postawiliśmy koło tego szerszego.
Mówię:
- To może teraz ściągniemy materac z tego szerszego i położymy go na tym węższym łóżku. Szerszy pasował do węższego idealnie, więc z powrotem przenieśliśmy łóżko na jego pierwotne miejsce i go ponownie pościeliliśmy.
Morał tego incydentu tkwi w pytaniu: "Czy PAN mierzył?!"
A kiedy Żona zadzwoniła, gdy już pożegnałem się z Gospodarzami i byłem w gościnnym apartamencie, aby udać się na zasłużony odpoczynek, pochwaliłem się, że Terenowy jest zapakowany.
- A wziąłeś moje rzeczy z szafy?
Zdrętwiałem.
- Nie.
- To co zapakowałeś?!...
Po chwili obopólnego, niezręcznego, milczenia stwierdziła, że zadzwoni do Gospodyni i powie Jej, co rano jeszcze mam wziąć. A potem dostałem takiego smsa:
"Weź z mojej szafy wszystko, co na wieszakach i na półkach u góry. Szuflady dolnej nie ruszaj!...

Dzisiaj Bocian zadzwonił jeszcze raz.