21.11.2017 - wt
Mam 66 lat i 353 dni. Nadal.
No i kolejny kwiatek dla Zagranicznego Grona Szyderców.
Gdy wyjeżdżam za granicę, wiozę ze sobą w kanistrze 10 l ropy. Tak na wszelki wypadek! (kolega z dawnych czasów zawsze mawiał w takich razach, że "na wszelki wypadek, to ksiądz ma gosposię". Żona w takich razach, gdy go cytuję, twierdzi, że to słabe i że to "taki dowcip z podstawówki!").
Quasi-Zięć, 1/2 Zagranicznego Grona Szyderców - dobrali się z Pasierbicą(!), obśmiewa moje postępowanie i twierdzi z pewną wyższością, że po co, że przecież są stacje paliwowe po drodze i że można zatankować. Jakbym tego nie wiedział...
Ale jest częścią młodego pokolenia, wytworem danych czasów, jak każdy z nas, i wie lepiej. Do czasu, aż się natnie. A że się natnie, ja to wiem, on jeszcze nie. Ponadto jest wytworem akademickim, skłonnym wierzyć nauce, technice i technologii, chociaż nie mogę Mu odmówić, mimo tego, zdrowego rozsądku, takiego pierwotnego, chłopskiego.
Wracając, już na terenie Polski, nie chciałem zatankować, bo przy granicy za drogo. Ale gdy Inteligentne Auto pokazało, że na tym paliwie przejadę jeszcze 14 km, spasowałem. Nie chciałem dotankowywać przy autostradzie przy gwiżdżących samochodach, ale we względnym komforcie, tym bardziej, że sobie uświadomiłem, że nie mam lejka do kanistra. Musiał zostać w Terenowym, przy przeprowadzce.
W MOP-ie, czyli w Miejscu Obsługi Podróżnych, zapytałem obok nas parkującego Polaka, czy nie ma przypadkiem lejka do kanistra, bo... Nie miał, ale zaproponował od razu dwie plastikowe butelki różnej wielkości, do wyboru, i zapytał, czy mam jakiś nóż, żeby odciąć denko. Co jak co, ale takie rzeczy, jak Mój Święty Scyzoryk w Mojej Świętej Torbie Dyrektorskiej , to mam zawsze ze sobą. Więc z dotankowywaniem nie było problemu. Wspólnie z Żoną daliśmy radę.
To mi przypomniało wątek "Polak potrafi".
W 1981 roku (gdy tak zaczynam cokolwiek opowiadać, Moja Żona, Zagraniczne Grono Szyderców i Polskie Grono Szyderców, natychmiast, na wyścigi "wchodzi" Mi w słowa i mówi: "A przed wojną, Panie, to..."), czyli ponad rok po Wydarzeniach Sierpniowych wyjechaliśmy do Francji, na południe od Lyonu, na winobranie. To znaczy Ja z moją I Żoną i Kolega, mechanik - "złota rączka", ze Swoją. Jechaliśmy przez Czechosłowację (obecnie Czechy), Republikę Federalną Niemiec (obecnie Niemcy), zahaczając po ciemku, w deszczu, dwukrotnie, nieopatrznie o Szwajcarię (obecnie Szwajcaria) Skodą, rocznik 1960.
Już na terenie RFN zagazowywaliśmy się (nomen omen!) spalinami Skody, gdyż puściła uszczelka między kolektorem wydechowym a rurą wydechową (to wg słów Kolegi, bo skąd niby miałbym to wiedzieć?!). Trzeba było jechać przy otwartych oknach, ale ile tak można. Na stacji paliwowej, gdzieś w RFN, udało się kupić za "ciężkie dewizy" specjalny kit odporny na wysokie temperatury, bo przecież takich uszczelek nie mieli. Kit, jak to kit! "Zakitował" i już po jakichś 100 km go nie było.
- Wydmuchało - stwierdził fachowo i spokojnie kolega.
Zaraz, gdy tylko wjechaliśmy do Francji, zatrzymaliśmy się przy jakimś warsztacie samochodowym. Kolega trzymając w rękach resztki kwadratowej uszczelki z czterema otworami na śruby na narożach zapytał, oczywiście na migi, czy może taką mają. Przeczący ruch głową nie budził wątpliwości.
- A czy można zobaczyć jakie macie? - znów Kolega, i znów na migi.
Facet przesunął ruchome drzwi zasłaniające ścianę o rozmiarach jakieś 3x3 m i naszym oczom ukazały się tysiące różnych uszczelek. Dostałem oczopląsu, jak co najmniej 20 lat później, gdy Żona in spe i Pasierbica in spe uczyły mnie obsługi komputera. Było to przyczyną okropnej nerwacji Żony in spe i ogromnego ubawu Pasierbicy in spe, wówczas nastolatki, gdyż niczego nie mogłem dostrzec na ekranie, bo wszystko na nim za szybko się pojawiało i znikało. To Mi zresztą zostało do dzisiaj - muszę sam, POWOLI, klikać i posuwać się krok po kroku spokojnie analizując jego zawartość.
Kolega jakieś pół minuty skanował wzrokiem ścianę z uszczelkami.
- Tę - wskazał palcem na uszczelkę, która była elipsoidalna i miała tylko po przekątnej dwa otwory na śruby.
Facet się zdziwił, ale potem, wspólnie z innymi mechanikami, stał nad Kolegą i podziwiał Jego koncept, gdy sam wstawiał nową uszczelkę, chcąc zaoszczędzić na "ciężkich dewizach". Dodatkowo z dużym zaciekawieniem oglądali samochód, który widocznie widzieli pierwszy raz w życiu.
Dalej, we Francji, Skoda zrobiła kolejny numer, tym razem niegroźny. Klapka zasłaniająca wlew paliwa nie dawała się zamknąć i sterczała. Każdy samochód, który nas wyprzedzał, a wyprzedzały nas wszystkie, łącznie z TIR-ami (jechaliśmy grzecznie autostradami prawym pasem 90 km/godz. ze względu na oszczędność paliwa i "ciężkich dewiz", no i żeby Skoda w całości dojechała i wróciła) trąbił na nas, a wszyscy wewnątrz machali rękami i pokazywali na tę cholerną klapkę.
Tak, tak, wiem, wiem! - Kolega setki razy ze stoickim spokojem ruchem głowy i podniesionym kciukiem lewej ręki dziękował. No to oni dalej trąbili i wszyscy machali kciukami wzniesionymi do góry nas pozdrawiając, bo przecież SOLIDARITE i LESZ WALEZA!
Gdy już wracaliśmy do Polski, a droga była długa lub, jak można teraz powiedzieć, z obecnej perspektywy, "A droga była długa!", musieliśmy się zatrzymać na jeden nocleg na kempingu. Rano patrzymy, a tu przednia szyba wybita. Facetka z recepcji nie poczuwała się do niczego, więc tak się wkurzyłem, że bez problemu płynnie posługiwałem się francuskim, mimo że przed wyjazdem uczyłem się go raptem 6 tygodni.
Przyjechało dwóch policjantów, którzy nas doeskortowali (jeden z przodu, drugi z tyłu) z prędkością 20 km/godz. do najbliższego warsztatu samochodowego.
A tam nie mieli takiej szyby! Dziwne...Bo wśród nas, tych z Bloku Wschodniego, panowało przekonanie, że w kapitalizmie to jest wszystko.
Wtedy naszło mnie olśnienie i mówię do Kolegi:
- Przecież ta tylna szyba jest taka sama, jak ta z przodu. Wystarczy zamienić!
Jego akceptacja była chyba dla mnie największym "mechaniczno-samochodowym" komplementem w życiu.
W trakcie przekładania szyby i nakładania folii na tył wokół Skody chodził jakiś klient warsztatu, ciemnoskóry, bo to przecież Francja. Wyraźnie go gnębiło, co to też może być za auto? Więc pytam, całkiem nieźle, po francusku:
- Jak myślisz, co to za marka?
- Volvo? - odparł niepewnie.
Koledze to bardzo zaimponowało.
I tak wróciliśmy do Polski. Lub, jak teraz należałoby powiedzieć, : "I tak wróciliśmy do Europy!"
Dzisiaj Bocian wcale się nie odezwał.