28.11.2017 - wt
Mam 66 lat i 360 dni.
No i dostałem pierwszy prezent urodzinowy.
Zagraniczne Grono Szyderców uknuło z Żoną spisek i przysłało dwupłytowy album IRON MAIDEN From Fear To Eternity The Best Of 1990-2010. Żona Im doniosła, kiedy jestem w Metropolii, no i kiedy w Szkole. Jak już się wydało, kto za tym stoi, Pasierbica napisała:
- Wszystko było zamierzone, żebyś mógł się pochwalić w Szkole, czego słuchasz!
Fakt - Najlepsza Sekretarka w UE doznała lekkiego szoku. Bo na Koledze-Współpracowniku nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Oprócz bluesa praktycznie nic się nie liczy.
Prosto ze Szkoły pojechałem do Teściowej, aby pomóc Jej w corocznych rozliczeniach związanych z mieszkaniem. Przygotowała, jak to określiła, typowo polski obiad, a wie, co lubię: pomidorowa z makaronem z wkładką w postaci mięciutkiego skrzydełka z kurczaka i trzy, w pełni wypasione, naleśniki z serem.
- Ce sont les specialites de la maison de ta Belle-Mere - jakby powiedziała.
Wracałem do Nie Naszego Mieszkania przez godzinę prawie z jednego końca Metropolii na drugi, co, jak na Jej standardy, trwało krótko. W autobusie, a potem w tramwaju, nikogo powyżej trzydziestki. A była raptem 20.00-21.00. Napisałem Żonie:
- ...jadę od 20.00 i żadnych staruchów! Wszędzie sami młodzi. Chyba przestanę jeździć o tej porze!
- Przeciwnie! Poczuj się młody!
- W życiu! - odpisałem.
Albo, jak mówiła moja, Śp., I Teściowa: "Za Chińskiego Mandaryna!"
Dzisiaj Bocian w ogóle się nie odezwał.