02.12.2017 - sb
Mam 66 lat i 364 dni.
No i straciłem 4 i 1/2 Pilsnera Urquella!
Bo 4,5 byłoby jakieś takie dygitalne, odhumanizowane, nie oddające ogromu straty.
Oczywiście wszystko przez Mój upór i grube warstwy.
W Pracy, czyli w Szkole (dzisiaj byłem o 06.25 pielęgnując aurę "Pracowitego Dyrektora"), kupowałem bilety na Mój jutrzejszy powrót do Naszego Miasteczka korzystając z obecności Najlepszej Sekretarki w UE z dodatkowym wzmocnieniem w postaci Księgowej - wieloletniej Współpracownicy.
- Ale niech Pan kupi jeden bilet od-do z przesiadką, powinno być taniej - chórem zachęcały obie Panie.
- Na pewno nie! Poza tym nie będę eksperymentował, dopóki nie opanuję umiejętności samodzielnego kupowania biletów i to na oddzielne, rozłączne odcinki!
- Ale trasa jest przecież jedna! - próbowały.
- Same Panie widzą, że nie jestem samodzielny i korzystam z Pań pomocy, więc tym bardziej nie będę wprowadzał nowych niewiadomych do systemu, który ledwo opanowałem.
Zapadło milczenie. Szef to Szef!
Najlepsza Sekretarka w UE, gdy, przy każdej operacji, jeździłem kursorem po ekranie, oczywiście według Niej na oślep, nie mogła opanować odruchu wyrwania Mi myszki i zrobienia tego szybciej.
- Robię po SWOJEMU, w SWOIM tempie i w SWOIM czasie znajdę, to co trzeba! - poinformowałem dając odpór co chwila "latającej" ręce Najlepszej Sekretarki w UE.
Jak już kupiłem dwa bilety i byłem spokojny o swoją podróż, Najlepsza Sekretarka w UE się odważyła:
- Czy mogę coś zobaczyć, bo bym sprawdziła?
- Teraz oczywiście tak!
Na moich oczach przeprowadziła całą operację według Ich sugestii i wyszło, jak byk, że byłoby o 4 i 1/2 Pilsnera Urquella taniej.
Wielka Mi sztuka! Każdy głupi wie, że hurt, czyli jeden bilet na całą trasę wypadnie taniej, niż dwa bilety na poszczególne odcinki! Chociaż kupując dwa bilety powinienem mieć taniej, niż przy jednym. Coś tu nie gra, ale czy ktoś kiedyś wygrał z Koleją?!
Dzisiaj, w zasadzie, skończyła się epopeja obiadowa. Zjadłem według planu, czyli odgrzałem ponadwymiarowego kurczaka z groszkiem i z makaronem. Bez historii, bo praktycznie wszystko było gotowe. Trudno opisywać gotowanie makaronu, chociaż, jak uczy życie, można się zdziwić. Jedynym elementem podnoszącym adrenalinę był fakt, że kurczaka, zamrożonego parę dni temu, wczoraj zapomniałem wyciągnąć z zamrażarki i wstawić do lodówki, żeby, według Żony, powoli się rozmrażał. Ponieważ tego nie zrobiłem, to ponoć (znowu Żona) mogą się namnożyć jakieś bakterie i w najlepszym wypadku będę miał sensacje. Wolałbym, oczywiście, jeśli już będą musiały być, żeby były dzisiaj w nocy, niż jutro w podróży. Ale chyba przy czerwonym wytrawnym winie nie mają szans?...
Z pstrągiem to była zupełnie inna sytuacja i inne doznania.
Dzisiaj Bocian nie odezwał się wcale.