07.12.2017 - czw
Mam 67 lat i 4 dni.
No i po pierwsze nie mieliśmy armat, po drugie i po trzecie też nie.
Żona sprawdziła w Internecie, w Aucie, na poboczu. Owszem, jest IKEA w różnych miastach w Polsce, ale W TYM NIE MA! A przecież to jest Bardzo Duże Miasto! W głowie się nie mieści polityka tego koncernu!
Obśmialiśmy się z całej sytuacji nie mogąc wyjść ze zdumienia, jak mogło do niej dojść. W ogóle się nie zdenerwowałem, co dało mi do myślenia, że ostatnio zachodzą u mnie jakieś straszne zmiany osobowościowe. Na tyle, że zaproponowałem Żonie, abyśmy pojechali do Dużego Miasta, tyle że w przeciwną stronę, jakieś 80 km, gdzie są różne "galerie". IKEI oczywiście nie ma, ale machnęliśmy na nią ręką. Niech ma za swoje!
W tej sytuacji podstawowym celem wyjazdu, oprócz wycieczki, stał się zakup tableta, jako urządzenia, które przede wszystkim jest lżejsze od laptopa, co ma niebagatelne znaczenie dla pracy Żony, zwłaszcza gdy podróżuje i musi dźwigać różne bagaże i załatwiać sprawy, bardzo często w czasie rzeczywistym.
Wylądowaliśmy w Media Markt. Muszę od razu powiedzieć, że spirytus movens całego przedsięwzięcia byłem JA! (to te zmiany!). Wszystkie (nieprzebrane ilości tabletów) były na androidzie, więc zapytałem młodego(!) pracownika, czy czegoś nie ma na windowsie.
- Niestety nie. - No chyba że hybrydowe.
- A co to jest? - zapytałem bez skrępowania.
Poszliśmy na druga stronę regału i okazało się, że to są tablety, które mają normalną klawiaturę, ale którą można w każdej chwili jednym ruchem odłączyć i zostawić.
- A bateria i wyjście do jej ładowania, jak rozumiem, jest w tablecie, a nie w klawiaturze? - zapytałem przytomnie. Zrobiło to widocznie duże wrażenie na Żonie, bo nawet o tym wspomniała później, już w drodze powrotnej.
Tablet z miejsca spodobał się Żonie, co było widać gołym okiem, tym bardziej, że był na "dziesiątce" (chyba już niczego nie produkują na "siódemce").
Młody sprzedawca, taki jeszcze dzieciuch, bardzo sympatyczny stwierdził, że ten wystawowy egzemplarz jest ostatnim, więc utargowałem jeszcze 50 zł (nadrobiłem 12 i 1/2 Pilsnera Urquella).
Dokupiłem ubezpieczenie na trzy lata od wszystkiego, czyli od Żony (zalanie, pęknięcie, odmowa pracy czegokolwiek, w tym najczęściej używanego gładzika, znaczy się touchpada, itd.). Dodatkowo namówiłem Żonę, bo coś pod nosem o tym przebąkiwała, do kupna sensownego etui firmy Hama.
Wszystko to razem trwało dobre 0,5 godziny.
W międzyczasie do "naszego" sprzedawcy starał się dobić inny klient, facet lekko młodszy ode mnie.
- Czy pan jest może od komputerów? - zapytał "naszego" sprzedawcę. Po potwierdzenie tego faktu odsunął się i cały czas cierpliwie czekał.
Wspomniałem o tym, z pewnym podziwem, jak wyszliśmy ze sklepu.
- No właśnie! Zauważyłeś, że nie wydzielał żadnej negatywnej energii, nie patrzył na zegarek, nie przewracał oczami, nie wzdychał i nie przestępował z nogi na nogę, jakbyś Ty to robił! - dodała w swoim stylu Żona. Widocznie z tymi Moimi zmianami osobowościowymi nie jest aż tak źle, jak się obawiałem.
Oprócz IKEI nie przewidzieliśmy jeszcze jednej rzeczy. Że jesteśmy w "galerii" 6 grudnia, do południa, kiedy to miało być względnie spokojnie. A tu, wszędzie, z okazji Mikołaja, mnóstwo dzieciaków i młodzieży, ... dowożonych normalnie autokarami! "Musiały to wymyśleć, Panie" spece od marketingu i promocji, bo klientów przecież trzeba sobie wychować. A nauka w szkole? Nie zając...
Zaszyliśmy się więc na odpoczynek w najdalszy kąt "galerii", poza strefę radosnych wrzasków.
Zafundowałem sobie tosty z serem i szynką oraz kawę late, której normalnie unikam, ale w zestawie było o 3 zł taniej (kolejne 3/4 Pilsnera Urquella). Żona zaś kupiła BATON OWOCOWY Z ORZECHAMI GOJI & ŻURAWINA BY ANNA LEWANDOWSKA. Wielkości "Grześka", ale ze cztery razy droższy. Wiadomo - By Anna Lewandowska (żeby była jasność - bardzo lubimy Anię i Roberta Lewandowskich i Im kibicujemy, nomen omen!). Baton bardzo smaczny, zdrowy, niskokaloryczny, więc szybko zniknął, po czym Żona zaczęła mi podżerać tosta, a dodatkowo po late zaczęło Mnie, jak zwykle, mdlić (mleko!). No to dokupiliśmy, na spółkę kolejnego tosta, z serem Camembert i ...żurawiną. Zaszaleliśmy nieźle!
Wieczorem Żona siedziała nad tabletem i go uruchomiała. System sam wszystko Jej przerzucił, to znaczy tablet spersonalizował się automatycznie. Są takie same zdjęcia, dostęp do konta, itd., jak w laptopie. Po prostu pięknie!
Żona usiłowała oddzielić tablet od klawiatury, ale coś Jej nie szło, więc zawołała mnie.
- Mnie?! - Do pomocy przy komputerze?! - pobiegłem pędem.
Pokazałem , jak to się robi.
- Trzeba użyć trochę siły, bo są mocne przyczepy na magnes! - dodałem.
Wiadomo, w użyciu siły przy sprzęcie, nawet komputerowym, jestem dobry.
W sumie cała OPERACJA IKEA udała się nad podziw.
To mi przypomniało stary dowcip, z głębokiej komuny - Słuchacz radia Erewań dzwoni i pyta:
- Czy to prawda, że Wania w Moskwie wygrał Wołgę?!
- Prawda, prawda! Tylko że nie w Moskwie, a w Leningradzie, nie Wołgę, a rower i nie wygrał, ale mu ukradli!
I jeszcze jedno a propos.
Żona Marynarza, który właśnie po kilkumiesięcznej nieobecności wrócił z dalekich mórz, zaszyta w otchłaniach leśnych, dowiedziawszy się, że jedziemy do IKEI stwierdziła, że coś u Nas zamówi, żeby Jej kupić. I da Nam znać. Nie dała! Zastanawiam się, dlaczego?!
Wczoraj Bocian przysłał jeden list.