czwartek, 14 grudnia 2017

14.12.2017 - czw

Mam 67 lat i 11 dni.

No i przyjechaliśmy do Naszej Metropolii.

Bez specjalnych problemów, z kilkoma postojami,  ze względu na Sunię.
Zadomowiła się natychmiast. Chyba czuła wszędzie Nasze zapachy, więc była u siebie. A po obwąchaniu materaca       i dwóch kocyków, specjalnie przywiezionych, padła natychmiast, po przeżyciach z podróży,  na "amerykance". Zaczęła też od razu burkować słysząc różne odgłosy na korytarzu. Głos ma basowo donośny, więc nie wiemy, jak to będzie, bo Nie Nasze Mieszkanie leży na parterze i na nim koncentruje się całe blokowe życie. Gdy do tego dodam sympatyczne poranne pogaduszki sąsiadów  przy windzie, którzy się akurat spotkali, najczęściej przygłuchych, bo starszych, nadrabiających głuchotę siłą swojego głosu,  i wstających wcześnie, to czarno to widzę. Może wtedy z raz, czy dwa uchylę lekko drzwi z ujadającą i starającą się przecisnąć i wyskoczyć Naszą Sunią, to może fama pójdzie po blokowisku i wszystko się uspokoi.

Żona nie była w Nie Naszym Mieszkaniu ponad dwa miesiące. Więc oczywiście zdążyła nabrać innych przyzwyczajeń, tych z Naszego Mieszkania z Naszego Miasteczka.  Po drobnych wpadkach szybko się ogarnęła, a potem wspólnie, razem, opanowaliśmy sytuację. Zostały udrożnione inne, Nie Naszego Mieszkania, połączenia neuronowe                       i wskoczyliśmy na właściwe tory.

A jutro Szkoła, czyli Praca. Znowu się trzeba będzie poprzestawiać...

Dzisiaj Bocian nie odezwał się wcale.