07.05.2018 - pn
Mam 67 lat i 155 dni.
WTOREK (01.05)
No i wczoraj wywiesiłem flagę państwową.
Jestem patriotą, ale lepiej chyba powiedzieć, że czuję się patriotą.
Bo ze zdefiniowaniem pojęcia "jestem patriotą" miałbym spory problem, a raczej miałbym problem ze stworzeniem uniwersalnej definicji. Na pewno są wspólne cechy patriotyzmu, ale większość cech przypiętych do patriotyzmu przez różnych ludzi, różne środowiska jest traktowana różnie, czasami diametralnie inaczej.
Oczywiście nie mogę powiedzieć, że jestem patriotą, bo powiesiłem biało-czerwoną flagę.
Natomiast dlaczego czuję się patriotą, o tutaj byłoby mi łatwiej. Są to bowiem moje wyłączne odczucia będące sumą różnych doświadczeń i aktualnych zdarzeń. Żeby je wymienić, potrzebowałbym tylko trochę czasu. Ale gdybym się uparł sam siebie zdefiniować wedle tego, co czuję, to jestem "patriotą organicznym", takim, który hołduje pracy organicznej, pracy u podstaw na rzecz swoją i wszystkich Polaków.
Flaga wisi w Naszej Wsi, "wśród pól i lasów" i z tego powodu wygląda dość surrealistycznie. Ale tym bardziej na tym pustkowiu czuję dumę, ilekroć koło niej przechodzę. Pomaga mi w tym czysta sytuacja - symbol i ja. Nie muszę mieć wokół tłumów zespolonych ze sobą patriotycznie w jednym miejscu i jednej chwili. A podstawą dumy jest to, że do czterdziestego roku życia byłem zakompleksionym wobec świata Polaczkiem i nigdy nie myślałem, że może być inaczej. I nagle komuna padła, a ja stopniowo wyzwalałem się wobec świata.
A u mnie wyzwalanie się z kompleksów jest niezwykle trudne.
Flaga będzie wisieć do 9. Maja.
Zachód przyjął kapitulację Niemiec 8. Maja, a Stalin dzień później, 9. Dzień Zwycięstwa w Polsce był obchodzony według kalendarza "radzieckiego" do 2015 roku, i wtedy to obecny Sejm RP je zniósł i przeniósł na 8. Maja. I, np. już w tym względzie mógłbym różnić się od innych patriotów i z nimi dyskutować, chociaż jednoznacznego zdania nie mam.
Wiem tylko, że mój Ojciec mając lat 17 przymusowo został na kresach wschodnich wcielony do Armii Czerwonej. A potem, jako Polak, przeniesiony do II Armii (Ludowego) Wojska Polskiego dowodzonej przez fatalnego człowieka i dowódcę - gen. Karola Świerczewskiego.
Ojciec na froncie został ranny. Posiadał wiele odznaczeń radzieckich i polskich i przez całe życie Dzień Zwycięstwa obchodził 9. Maja. Udało mu się nie dożyć do 2015 roku. Wiem, jak by się wtedy zachował. Powiedzieć, że był na tym tle, i nie tylko zresztą na tym, drażliwym człowiekiem, to tak jakby nic nie powiedzieć.
Więc flaga będzie wisieć do 9. Maja, gdyż jest to jedyny z mojej strony ukłon, aby uhonorować Ojca.
Odwiedzili nas dzisiaj Prawnik Gitarzysta i Po Puszczy Chodząca, jego żona, z ich Dogiem. Tak dużego psa "z bliska" Sunia nie widziała!
Przyjechali do Naszej Wsi jako goście turystyczni, ale nasza znajomość jest prywatna. Mają takiego samego zajoba jak my na tle przyrody, psów, budowy domów i też mieszkają w przyrodniczej izolacji. Wracając kiedyś z urlopu z Białowieży nocowaliśmy u nich, ale nasza, a bardziej ze strony Żony, znajomość zaczęła się poprzez pewne forum internetowe.
Nawet ja, stroniący od tych wszystkich "współczesnych nowinek", muszę przyznać, że w wielu kwestiach internet jest niezastąpiony.
Dzięki niemu poznaliśmy sporo fajnych, bliskich nam z wielu względów ludzi, a z niektórymi "w realu", jak na przykład z Czarną Palącą i Po Morzach Pływającym, się zaprzyjaźniliśmy.
Znamy też wiele, dzięki internetowi, udanych przypadków łączenia się par. Bo co ma zrobić taki czterdziestoletni gość lub gościówa, którzy dotrwali do tego wieku w starokawalerstwie lub staropanieństwie (nawet ja czuję, jak te określenia są z poprzedniej epoki) lub są potencjalnymi partnerami "z odzysku"? Rówieśnicy dawno w różnych parach, pójść na dyskotekę i zgrywać małolata - obciach, a nawet gdyby udało się "coś" poderwać, to co robić z takim/-ą poderwanym/-ą, oprócz rzeczy oczywistych i w sumie krótkotrwałych?.. A nie każdy ma przecież szczęście poznać się dzięki własnym psom...
Z Prawnikiem Gitarzystą, Po Puszczy Chodzącą, Dogiem i z naszą Sunią wychodziliśmy na spacery. Można było pęc ze śmiechu, gdy się widziało ujadającą Sunię, która chciała bezskutecznie zwrócić na siebie uwagę Doga. Nic dziwnego, że ją ignorował, żeby nie powiedzieć "olewał". Oboje są szlacheckiego rodowodu, ale ona na tej wsi "zchłopczała", a on nadal pozostał w każdym calu hrabiowski.
CZWARTEK (03.05)
No i przedwczoraj wieczorem przyjechało do Naszej Wsi Zagraniczne Grono Szyderców.
Na jedną noc, ale i tak dobrze, bo gdy zjeżdżają do Polski, są "rozrywani" przez całą rodzinę. A sprawa jest mocno skomplikowana, bo przez tę paczworkowość trudno wszystko pogodzić i wszystkim dogodzić. Do tego akurat w trakcie tego pobytu Q-Zięć mocno udzielał się w kwestii remontu kuchni swoich rodziców, więc specjalnego nastroju nie miał.
Cały pobyt zdominował oczywiście Q-Wnuk, którego immanentną cechą jest RUCH i SZYBKOŚĆ! I w nie brutalnie, despotycznie i bezwzględnie (już ma ksywę "Dyrektor" przy swoich raptem czterech latach) angażuje wszystkich dookoła łącznie z Sunią, która już wyrobiła sobie odruch usuwania się na jego widok.
A więc trzeba biegać, skakać, kopać piłkę, itp., najlepiej jak najszybciej, pod dyktando Dyrektora.
Na jednym ze spacerów Dyrektor, wymuszając na mnie jego gonienie, w pełnym gazie wpadł na babcię, która przykucnęła chcąc nam zrobić zdjęcie. W efekcie rozciął jej swoimi zębami czoło, a sam z bólu wył wniebogłosy. Ale po tym incydencie hamować się nauczył.
Zagraniczne Grono Szyderców wyjechało w środę do Metropolii, a my za nimi (rano po tym ruchu i szybkości "połamani"), żeby się w niej ponownie zobaczyć.
Plan dnia był prosty, ale potem, o dziwo, się rozbudował.
Najpierw pojechaliśmy do Przyjaciółki Pasierbicy, tej, która nam użycza w Metropolii Nie Naszego Mieszkania, aby odebrać Pasierbicę z Q-Wnuczką. Potem pojechaliśmy po Q-Wnuka, którego już przestały boleć zęby po zderzeniu z babcią, a potem wszyscy razem tramwajem pojechaliśmy do Rynku wiedząc co nas czeka.
A Rynek w Metropolii, i to jeszcze 3. Maja, to potęga robiąca wrażenie swoim rozmachem, od którego po godzinie trzeba uciekać. Gdyby nie Pilsner Urquell z beczki i parfait chałwowe, to nawet wcześniej.
Następnie, ze względu na paczworkowość, musieliśmy przeorganizować szyki i się rozdzielić. Pasierbica z Q-Wnuczką udała się do swoich dziadków, czyli Byłych Teściów Mojej Żony, a my z Q-Wnukiem-Dyrektorem pojechaliśmy tramwajem do Nie Naszego Mieszkania, a potem, zabrawszy Sunię, poszliśmy do parku, co nas wykończyło ostatecznie. A trzeba było jeszcze wrócić dwoma tramwajami do miejsca zbiórki całej paczworkowości, czyli do pradziadków Dyrektora, czyli do dziadków Pasierbicy, czyli do...
Za każdym razem, gdy wysiadaliśmy z kolejnego tramwaju, Q-Wnuk mówił:
- Dziękuję tramwaju! Byłeś najszybszy!
Więc nie sposób mu nie wybaczyć tego parcia na RUCH!
Byli Teściowie Mojej Żony zadali nam pytanie, gdy zapraszaliśmy ich do Pucka, albo do Naszego Miasteczka roztaczając przed nimi uroki wspólnego przebywania:
- Dlaczego chcecie przebywać z takimi starymi ludźmi?!
- Bo liczy się wasz intelekt i to, co macie do przekazania! - niezmiennie odpowiadaliśmy.
Ostatecznie do tak "odległych" spotkań nie doszło. Nie zdecydowali się ze względu na swój stan zdrowia, stąd, jak się tylko da, odwiedzamy ich w Metropolii.
Wtedy wszystko odbywa się według starej szkoły: obowiązują "właściwe" stroje, na wejściu kwiaty i butelka wina, stół zastawiony niczym w pięciogwiazdkowym hotelu, Gospodyni podająca frykasy, a Gospodarz "polewający" różne ciekawe płyny.
Ale nawet z zaskoczenia, w tym ogólnym paczworkowym zamieszaniu, znalazły się dla mnie pyszne ruskie pierogi.
Gdzie w tym wszystkim jest 11. miesięczna Q-Wnuczka?
Otóż jest wszędzie, ale tak jakby jej wcale nie było. Zawsze zadowolona, do szczęścia i bezzębnych szerokich uśmiechów wystarczy, jak siedzi wśród towarzystwa. A jeśli dostanie jeszcze coś do glamania, to dziecka nie ma.
Może jej tak zostanie na długo, ale uwaga! Ma już cztery jedynki, raczkuje, wszystko ją interesuje, zaczęła chodzić, więc staje się "niebezpieczna".
"Pociechą niech będzie fakt,
Że jest inna niż jej brat!"
PIĄTEK (04.05)
No i przyjechaliśmy do Naszego Miasteczka. Wstrząsające novum!
Podróż zapowiadała się nieskomplikowanie, bo przecież już tyle razy...Ale nie z Żoną, która w Naszej Wsi zapomniała parę rzeczy. To chyba po tym ruchu i szybkości.
Trzeba więc było nadłożyć drogi, ale dzięki temu mogliśmy się ponownie zobaczyć z Gospodarzami po ich urlopie, czyli z Tym, Który Dba O Auto oraz jego żoną - Szamanką (Szamanką z racji wyglądu - rysów twarzy, długich czarnych włosów, niekiedy zaplecionych w warkocz nazwali ją Helowcy, którzy tak na nią zareagowali, gdy ich przyjmowała w Naszej Wsi).
Żona nawet by sobie ostatecznie odpuściła te niezabrane rzeczy, ale wiem, że cierpiałaby, więc to ja podjąłem decyzję, która ostatecznie spowodowała, że po podróży już o 19.00 w Naszym Mieszkaniu padłem i wylądowałem w łóżku!
NIEDZIELA (06.05)
No i jesteśmy w Pucusiu. Wstrząsające novum!
Będzie to wyższy stan pobytu niż zwykle, bo czas ten spędzimy z Teściową.
Wczoraj odzyskaliśmy Terenowego. Za 30 zł.
Warsztatowiec sam go przywiózł, a potem sam się nim odwiózł. Wracaliśmy razem z nim, bo planowaliśmy zakupy.
Jechał bardzo spokojnie i powoli. Myśleliśmy, że to może z powodu obecności Żony, ale potem okazało się, że na czele "długiego" sznura samochodów był traktor i nijak nie dało się go wyprzedzić.
Warsztatowiec stwierdził, że z kołem jest wszystko w porządku, tylko coś tam poprzeczyszczał, w tym płyn hamulcowy, chyba jakoś tak, i stwierdził, żeby, zanim wypuścimy się Terenowym w daleką, np. 50.kilometrową trasę, pojeździć nim najpierw "wokół komina".
I tak zrobimy po powrocie z Pucusia, gdyż znowu chcemy się wybrać do Czarnej Palącej, bo akurat do ich domu "spłynął" Po Morzach Pływający.
Może się czegoś dowiemy o tym "jego" Facebooku?...
PONIEDZIAŁEK (07.05)
No i wczoraj, od razu po przyjeździe, poszliśmy do naszej ulubionej restauracji Na Molo.
Tej, w której swego czasu Sunia obszczekała Czechów.
Tym razem poszliśmy bez niej i całe szczęście, bo część restauracji była wydzielona i odbywało się w niej komunijne przyjęcie z całym swoim sznytem i hałasem.
Żona chciała wyjść, ale ja się uparłem, żeby zostać. I chyba niedobrze, bo naszły mnie niespodziewanie zbyt głębokie, jak na krótki, sympatyczny w zamierzeniach urlop, niewerbalne rozważania natury filozoficznej - a to o tolerancji, a to o stadnym zachowaniu ludzi służącym, m.in. odrzucaniu "obcych" i pierwotnemu przetrwaniu za wszelką cenę, a to o niskiej kondycji intelektualnej i bezwolnemu poddawaniu się różnym trendom, a to o wszelakich manipulacjach prowadzonych na maluczkich, a to...
W sumie okropność ten mój stan. Nie podniosłem się już z niego i nie pomógł w domu nawet Pilsner Urquell, zwłaszcza że był już po dwóch Złotych Lwach.
Ale dzisiaj po południu jedziemy do Sopotu po Teściową i dzięki temu i niej na pewno wrócę do równowagi.
W tym tygodniu Bocian nie odezwał się w żaden sposób ani razu.