poniedziałek, 21 maja 2018

21.05.2018 - pn
Mam 67 lat 169 dni.

WTOREK (15.05)
No i wczoraj przyjechał do nas Po Morzach Pływający.

Rzeczywiście z Gdyni, gdzie był kolejny raz, aby zaktualizować wiedzę na różne i dziwne dla nas tematy i uzyskać aktualne certyfikaty niezbędne do pracy w zawodzie.
Z wagonu wysiadł niczym zdemobilizowany żołnierz, jak zauważyła Żona. Tak mógłby wyglądać wracający z wojny       do domu po wielu latach nieobecności były najemnik walczący z Sowietami  w Afganistanie - niewysoki, szczupły, właściwie żylasty, lekko wymizerowany, mocno nieogolony, z wypisanymi na twarzy trudami tamtego czasu,                    w dżinsach, kurtce, z przewieszonym przez jedno ramię małym plecaczkiem, dowodem na "żołnierski los".

Wieczorem długo gadaliśmy o marynarskim losie i o książkach.
Po Morzach Pływający pochłania je dziesiątkami w wersjach angielskiej lub polskiej, a często, dla porównania i wprawy, i w tej, i w tej.
Do spania staraliśmy się przygotować dla niego pokój w wersji "totalne wyciemnienie", ale oczywiście nie mogliśmy wykleić okien i wszelkich innych "wlotów świetlnych" czarną folią tak, jak to ma u siebie w kajucie na statku.
Po Morzach Pływający z racji charakteru pracy i jej rytmu śpi 5-6 godzin i o czwartej nad ranem jest już na nogach.        U nas, jak twierdził, od tego czasu do momentu, gdy wstaliśmy (minęło jakieś 3-4 godziny), drzemał.
A potem poszedł ze mną i z Sunią na poranny spacer w Tajemniczy Teren, bo brakuje mu ruchu i przestrzeni inaczej, czyli lądowej.
W środku lasu, siedząc z  Czarną Palącą i Bandą Bydlaków przy kominku (Czarna Paląca po raz pierwszy odstąpiła       od rytuału codziennego glancowania i picowania szyby kominkowej, co nami, przyjezdnymi, mocno wstrząsnęło) dowiedzieliśmy się wreszcie, o co chodzi z tym Facebookiem.

Otóż Po Morzach Pływający się zeń wypisał. Okazało się, że ta, swojego rodzaju apostazja, jest łatwiejsza niż                w przypadku Kościoła katolickiego.
Długo do tego dojrzewał, a spostrzeżenia i wnioski można by ująć w kilku słowach:
- uzależnienie
- strata czasu
- uwstecznianie się.
Wypisując się napisał list pożegnalny - do zacytowania jego fragmentów, zostałem upoważniony.
Był ciekaw, czy ktoś się po tym fakcie odezwie, a miał bodajże ponad 50 "znajomych".
Po miesiącu, gdy "zniknął", zrobiła to jedna osoba.
Oczywiście przypomniał mi się od razu powszechnie znany dowcip rysunkowy:
W kościele na katafalku, bardziej castrum doloris (z łac. "obóz boleści", "namiot żalu"), stoi odkryta trumna                       z nieboszczykiem, a w ławkach siedzi jedna osoba, a nad nią "dymek" z napisem: " A na Facebooku miał                   2000 znajomych!".

A oto kilka cytatów z "listu otwartego"  Po Morzach Pływającego (pisownia oryginalna):

"ZLIKWIDOWAŁEM KONTO NA FEJSBUKU I MESSENGERA.
Zanim to zrobiłem wysłałem do wszystkich informację podając gdzie i jak można mnie znaleźć."

" Żyję i nie czuję się opuszczony przez Fejsa." 

" Fejsbuk działa podstępnie oferując 14 dni na podjęcie decyzji o całkowitej i nieodwracalnej likwidacji konta".

"Nareszcie wolny od czytania słabej jakości artykułów dziennikarskich i zalewu reklam zachwalających

dosłownie wszystko."
 

"To już DRUGI DZIEŃ BEZ FACEBOOKA.  Jaka zmiana w moim życiu!  Nie dlatego, że ciągle coś
tam oglądałem,  ale że stale myślałem kiedy będę mógł wejść na konto i "poszaleć.  To ta 
obezwładniająca świadomość zabierała cenny czas." 
 
"...
mogę się zacząć udzielać na wielu istniejących i bardzo interesujących forach. Są bardziej
spontanicznie niż media społecznościowe i mniej w nich samochwalstwa."

 
"Na fejsie byłem zaledwie 2 lata, ale przeglądając konto przed zamknięciem miałem wrażenie 

jakbym korzystał z niego wiele lat."

"TYDZIEŃ BEZ FEJSA I INTERNETU
Trochę mam zaległości. Za to mogę tylko siebie winić i moją MIŁOŚĆ do książek. Tym razem 

pochłaniałem wielkie kęsy twórczości Katarzyny Bondy..." 
 

CZWARTEK (17.05)
No i dobiegają do końca tegoroczne matury.

Moją zdawałem 50 lat temu, gdy miałem 17 lat i 5-6 miesięcy.
Piszę o tym sprowokowany rocznicą, ale nie tylko.
Blisko miesiąc temu dostałem wiadomość od Synowej, że Wnuk-I zaliczył matematykę ma 5+!
Moi wnukowie od tego roku szkolnego, na skutek decyzji swoich rodziców, podjęli naukę przedszkolną i szkolną              w tzw.systemie domowym.
Jak wszystko ma to swoje plusy i minusy, ale widocznie suma plusów przeważyła. Oczywiście taki system wymaga       od rodziców wiedzy, samozaparcia i samodyscypliny. Mogę w ich przypadku być o to spokojny, zwłaszcza jeśli chodzi    o Synową.
Taki uczeń raz na jakiś czas musi zdawać egzaminy w szkole wytypowanej przez kuratorium oświaty.
Egzamin z matematyki wyglądał niezwykle poważnie, bo najpierw była bodajże 1,5. godzinna część pisemna, a potem ustna. Taka mała matura, stąd moje skojarzenie.
Wcześniejsze egzaminy Wnuk-I zdał równie śpiewająco, ale czeka go jeszcze j. polski i angielski, więc przyjdzie  kryska na matyska.
Nie lubi tych przedmiotów i niejednokrotnie widziałem jego męki czasami starając się je skrócić pomagając przy odrabianiu lekcji. Syn nie oczekuje od niego z tych przedmiotów "bóg wie czego", ja tym bardziej nie. Nie wiem, jak Synowa, bo jest niezwykle ambitna. Ale z  Synem "ustaliliśmy", że jeśli te dwa przedmioty zaliczy na dostateczny, będzie bardzo dobrze.
Bo, jak mówi pewien zaprzyjaźniony profesor sztuk plastycznych, Pół-Polak, Pół-Francuz,  "jeśli ktoś ma ze wszystkiego same piątki, to jest osobą bardzo podejrzaną!"
A ostatnio Wnuk-I dostał WYRÓŻNIENIE podpisane przez Dziekana Wydziału Matematyki i Informatyki UMK w Toruniu za uzyskany wynik w Międzynarodowym Konkursie KANGUR MATEMATYCZNY.
Wnuk-I wszelakie gry planszowe i inne opanowuje w mgnieniu oka, więc nauczyłem go gier karcianych, czyli w kierki     i 3-5-8. Nauczyłby się również błyskawicznie brydża, ale jak zwykle brakuje czwartego (Synowa się zaparła, że grać nie będzie), a nauka z "dziadkiem" jest bez sensu, mimo że z Dziadkiem jak najbardziej.
Z kolei Wnuk-II pozdawał wszystkie egzaminy dla klasy II i już ma wakacje - ponad trzy miesiące. Wykombinował więc, że gdyby teraz dostał książki i inne materiały do klasy III, to by cały materiał opanował przez wakacje, pozdawał egzaminy i miał wolne przez cały następny rok.
No nie wiem...

A jak było 50 lat temu ze mną?
W podstawówce uczyłem się bardzo dobrze i lubiłem się uczyć. Byłem bodajże w pierwszej trójce najlepszych uczniów. Pochłaniałem straszne ilości książek wprawiając w zakłopotanie panie z biblioteki.
- Ale chłopczyku, ja już nic dla ciebie stosownego nie mam! - Przyjdź jutro.
W wieku 12 lat byłem już po wszystkich Sienkiewiczach, Dumasach, Kraszewskich, Bahdajach i innych "młodzieżowych".                                                                                                                                            Później              już, w ogólniaku, a minęły raptem dwa lata, było znacznie gorzej. Lektury stały się moją gehenną            i chyba dlatego w każdym okresie miałem takie problemy z językiem polskim. Tuż po maturze, w wakacje, przed studiami, nad Moją Rzeką, czytałem „Lalkę”. Pochłonąłem ją w jeden dzień, cały podekscytowany, i nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie przeczytałem jej  w szkole. Przecież mogłem, a nawet musiałem…

Do VIII klasy uczyłem się dobrze, ale było widać tendencję spadkową. Wpadłem, jak to się mówi, w złe towarzystwo.     W klasie IX wagarowałem, praktycznie się nie uczyłem, uciekłem z domu. O mało mnie nie wyrzucono ze szkoły.         Na świadectwie z zachowania miałem "dostateczny", czyli najniższy wówczas możliwy "pozytywny". W X zacząłem wychodzić z kryzysu, zabrałem się do nauki, by w XI mocno się do niej przyłożyć. Wiadomo – matura. Ale łatka, która do mnie przylgnęła w klasie IX, została. Przez to do końca nauki "miałem pod górę", a  matury, z powodu historii, o mało nie oblałem.
Byłem zwolniony z fizyki i z j.angielskiego. Po pisemnej matmie  zwolniono mnie również z części ustnej, a z polskiego zdawałem obie, ale ostatecznie nie było źle. I przyszła historia.
W komisji siedział Historyk oraz Dyrektor, u których byłem podpadnięty na całej linii i którzy przez trzy lata "mieli na mnie oko", i ktoś trzeci. Wylosowałem pytania i stojąc przed mapą, w nerwach, bo czułem niechętną atmosferę, starałem się przygotować do odpowiedzi, gdy nagle rozległ się ryk Historyka, że zgniatam kartkę z pytaniami, żeby       w ten sposób ją zaznaczyć dla następnych zdających. Być może to robiłem, ale kompletnie bezwiednie, w stresie i bez żadnych pokrętnych zamiarów.
Zostałem wyrzucony z sali, no i po maturze. Dla takiego łebka świat i plany runęły. A w domu "dodatkowo" czekał Ojciec.
Stałem na korytarzu i ryczałem, gdy podeszła do mnie Fizyczka przypadkiem tamtędy przechodząca. Wypytała, co się stało, przytuliła, kazała czekać i weszła do sali. Po chwili wezwano mnie z powrotem. Nawet nie pamiętam, z czego odpowiadałem, ale na pewno wyglądałem "nieciekawie" - cały czerwony, zapłakany i "pociągający".

Czy czułem wtedy upokorzenie?! Nie! Tylko szczęście i radość bez kropli dziegciu!

Matura otworzyła przede mną, dosłownie i w przenośni, świat i mocno przełożyła swoją wajchą kierunek mojego życia.

A szkołę wspominam, o dziwo, bardzo dobrze i nie mam z nią związanych żadnych traum. Wiem, że jest to przede wszystkim zasługa koleżanek i kolegów z Mojej-Naszej Klasy. Wszyscy spotykamy się do tej pory i to bardzo często. Więc z niecierpliwością czekam na kolejny taki moment, który nastąpi w najbliższą sobotę w moim Rodzinnym Mieście.



PIĄTEK (18.05)
No i wyjeżdżamy dzisiaj do Metropolii.

Na 13 dni.
"Program" pobytu jest dosyć skromny. Bo oprócz oczywistych spraw zawodowych mamy w planach:
- mój wyjazd do Rodzinnego Miasta, gdzie odbędzie się klasowe spotkanie w związku z pięćdziesiątą rocznicą ukończenia liceum i zdania matury,
- mój dwudniowy pobyt u Wnuków,
- Żony tradycyjne spotkanie z Problemów Nierobiącą,
- nasze obchody X rocznicy naszego ślubu,
- nasz jednodniowy pobyt w Naszej Wsi,
- nasz (Żona od dawna jeździ razem ze mną) kolejny zjazd koleżanek i kolegów ze studiów,
- nasze spotkanie z Helowcami,
- nasze odwiedziny na wsi u mojej Córy i Zięcia.

PONIEDZIAŁEK (21.05)
No i nie mam szans wyczerpać tematów z ubiegłego tygodnia.

Czyli "nie ma czasu załadować!"


W tym tygodniu Bocian nie odezwał się ani razu.