poniedziałek, 20 sierpnia 2018

20.08.2018 - pn
Mam 67 lat i 260 dni.

PIĄTEK (17.08)
No i "znowu" jesteśmy "sami" w Pucku.

Wczoraj wyjechała do Metropolii, a raczej pod nią, cała zaprzyjaźniona z nami rodzina: Skrycie Wkurwiona, Kolega Inżynier oraz ich dwie córki - dziesięciolatka Stefan Kot Biznesu i ośmiolatka Krawacik.pl.
Wspólny pobyt od poniedziałku do czwartku, pomijając sezon i tłumy, czyli człowiek od człowieka o 20-30 m, był innym, niż nasze standardowe - my we dwoje razem z Sunią poza sezonem.
Było oczywistym, że zdominują go siksy, ale się na to pisaliśmy. W sumie mieliśmy, tak na dobrą sprawę, jeden dwugodzinny poranek przy kawie, gdzie można było fajnie porozmawiać z dorosłymi "przywiązując" jednocześnie         w sąsiednim pokoju dziewczyny do telewizora, który w ich domu jest reglamentowany (jak na tę reglamentację znają one świetnie wszystkie reklamy, które stosownie cytują).
Rodzina ta jest specyficzna i, jak już chyba wcześniej pisałem, martwimy się o nią bardziej w kontekście dorosłych, których chcielibyśmy  "zachować dla siebie" razem.
Ich dotychczasowe relacje małżeńskie są jakieś dziwne i dla nas niezrozumiałe.
Skrycie Wkurwiona jest skryta, a kolega Inżynier uprawia w sposób perfekcyjny czarnowidztwo, czyli że jak coś ma się nie udać, to na pewno się nie uda i nie ma się z czego cieszyć, bo za tym czymś na pewno tkwi jakiś podstęp, szwindel, itp. Ta jego perfekcja w znajdowaniu drugiego i trzeciego dna nawet w zupełnych błahostkach, gdzie nam do głowy nie przyszłoby, żeby się czegokolwiek doszukiwać, jest jego, chyba immanentną, cechą. Gdyby nagle przestał, to by nam tego brakowało, bo jest humorystyczne i zabawne, czasami, niestety, wkurwiające.
Z kolei Skrycie Wkurwiona odzywa się mało, ale trudno jej przypiąć łatkę milczka. Wynika to raczej z wielu wspólnie spędzonych lat ze swoim mężem, który 13 lat starszy, chyba od samego początku uważał, że nie ma ona niczego rozsądnego do powiedzenia. Bo jeśli coś powie, to raczej na temat babskich, z gruntu głupich spraw, więc on się w to nie będzie pchał i angażował, i lepiej mu przyjąć postawę wyalienowaną, wręcz obcą, co robi nagminnie, żeby nie rzec programowo.
Stąd Skrycie Wkurwiona przyjęła na siebie osobowość ofiary, co nie oznacza, że jest z tym pogodzona. Potrafi się otworzyć i można wtedy fajnie porozmawiać, ale w większości odzywa się mało.

Swego czasu chyba miałem taki sam stosunek do Żony, młodszej ode mnie o lat 17, jak Kolega Inżynier do swojej. Dopiero 6 -7 lat temu, gdy zawodowo od życia dostałem nieźle w dupę, a w międzyczasie Żona uruchomiła zgodnie       z jej wizją, która się spełniła w 99.%,  Naszą Wieś, porządnie spokorniałem i zacząłem traktować ją partnersko. I wiem, że ja i my wspólnie na tym wychodzimy znacznie, znacznie lepiej. Co nie oznacza, wg mnie, że zawsze ma rację. O nie! Ale ciągle głośno mówię wszem wobec, że "...moja Żona jest najmądrzejszą kobietą na świecie", po czym zawsze słyszę od niej przy ciężkim westchnieniu:
- Żebyś ty chociaż tak naprawdę uważał i brał to pod uwagę, a nie tylko się popisywał i kłapał dziobem, to byś na tym znacznie lepiej wyszedł!
Oboje wiemy, że w wielu aspektach zmieniłem swoją postawę, na co nie można liczyć w przypadku Kolegi Inżyniera. Do mnie, mimo że jestem gruboskórny i, jak mówi Żona, mam wiele powłok, przez które wszystko musi się przebić, co jest żmudne i czasochłonne, to jednak coś dociera, a Kolega Inżynier jest zabetonowany. We wszystkim!

O jednej z wielu dziwności ich związku, co czytający przykład ten może uważać za niepoważny i niczego niewyjaśniający, niech świadczy taka scena:
Wujek Emeryt, czyli ja, fundował podekscytowanym siksom lody, czyli świderki, i żadne inne. Taki sezonowy świ(de)r na świderki. Nagle usłyszałem głos Kolegi Inżyniera, a w takiej akcji go nie widziałem:
- Poproszę dwa lody po dwie gałki!
Widząc moje zdziwienie i chyba niedowierzanie, bo nie wiem, co miałem wypisane na twarzy, Skrycie Wkurwiona szepnęła:
- Kupił mi sam, nieproszony! - Po tylu latach! - I zapytałam go, "czy będę ci musiała oddawać?". - A on "Nie, dzisiaj mam gest!".
Mogłoby to być zabawne, gdyby nie było, tak jak na rysunku Mleczki: " Żeby to chociaż było wiadomo, czy to jest na poważnie, czy na jaja?!"
Niestety, my tego nie wiemy i się martwimy, bo niepewność i brak naturalnego luzu i spontaniczności pozostaje.

To wszystko oczywiście stygmatyzuje córki, które od dawna są w sposób irytujący dosłownie i w przenośni przyklejone do matki. Nawet komunikowanie się z nimi następowało przez nią. Ale ostatnio, bo pojawia się naturalna potrzeba kontaktu z ojcem, to się zdecydowanie poprawia, np. Stefan Kot Biznesu potrafi nawet iść obok trzymając go za rękę     i nie cierpiąc przy tym, co na twarzy nastolatki (taką już jest mimo swoich dziesięciu lat z charakteru, sposobu bycia, intelektu i zachowania) byłoby widać od razu. Za to Krawacik.pl jest ciągle przy mamie i w oczywisty sposób przy swojej starszej siostrze.

Obie, zwłaszcza starsza, chociaż Skrycie Wkurwiona uważa, że to dotyczy młodszej, mają skłonności neurotyczne, które mogą się pogłębiać.
Neurotyzm jest jedną z wielkiej piątki cech osobowości i charakteryzuje się, m.in.zmiennym nastrojem, niepokojem, strachem, złością i frustracją. U nastolatków jest to raczej lub dopiero negatywna emocjonalność (kto z nas jej nie doświadczył?), która w okresie dorosłości może się właśnie rozwinąć w neurotyczność. Więc jest szansa, aby temu zapobiec, ale skąd brać nadzieję, skoro sama Skrycie Wkurwiona, gdy byliśmy na plaży, a dziewczyny non stop w wodzie (temp. 22 st. C), stwierdziła głosem prawie beznamiętnym z wyraźnym akcentem pogodzenia się:
- Myślę, że one będą miały nieudane związki, jeśli wzorcem jest nasze małżeństwo.

Wieje więc grozą, tym bardziej, że na poczekaniu ukułem teorię natychmiast obśmianą przez wszystkich dorosłych, najbardziej przez Żonę, oczywiście.
Otóż uzmysłowiłem sobie, że mam czterech wnuków i że któryś z nich za ileś lat może "wpaść" na Stefana Kota Biznesu lub na Krawacika.pl. Prawdopodobieństwo bowiem z mety jest cztery razy większe, do tego dochodzą takie same przekonania religijne, a więc już się robi razy osiem, plus przypadkowa znajomość poprzez moją osobę, to już szesnaście, plus wysoka inteligencja obu płci, która może skierować do wspólnych zainteresowań i bóg wie jeszcze czego, co geometrycznie zwiększa prawdopodobieństwo do nie wiadomo jakich rozmiarów, a przecież wiemy, że świat jest mały.
A nawet nie któryś z nich, tylko może kilku, co będzie na pewno przyczyną wielkiego zamieszania, niesnasek i różnych komplikacji. Wiadomo chociażby z westernu, że do 60. minuty, gdy są sami kowboje, to wszystko jest jasne i proste, nawet jeśli między nimi są animozje, sprzeczki lub gdy się zwyczajnie nienawidzą i z tego powodu do siebie strzelają. Ale gdy oto w 60. minucie pojawi się kobieta, to sprawy się mocno komplikują i nikt nie wie, o co nagle chodzi, a widz wychodzi z kina zniesmaczony, bo według niego mogło być inaczej! Jak? Ba!
Uważam więc, że moi inteligentni wnukowie, nie będą się nadawać na przyszłych partnerów lub mężów Stefana Kota Biznesu lub Krawacika.pl. Bo taki inteligentny, zwłaszcza kochający, będzie się starał dociec przyczyny takiego, a nie innego zachowania swojej partnerki, będzie chciał zrozumieć, znaleźć rozwiązanie, pomóc. A w przypadku tych pań, przy ich niewątpliwie już rozbudowanej inteligencji, nie da się dociec, zrozumieć, znaleźć, pomóc. Owiną sobie chłopa wokół palca, a potem to już tylko równia pochyła.
Jedynym ratunkiem jest mężczyzna prosty, ale nie prostacki,  niedociekający, nie starający się zrozumieć i dzięki temu nie tracący jałowo sił, tylko je kumulujący na naprawdę ciężkie chwile. I oczywiście musi kochać. A w tysiącach momentów zmiany zdań swojej partnerki, jej histerii, zmiennych nastrojów, złości lub frustracji, albo pójdzie, żeby przeczekać, narąbać drewna lub posadzić kolejne rośliny, a jeśli nie będzie miał takich możliwości, to ubrać dres            i zrobić 5-kilometrową przebieżkę. Byleby nie kierować się do baru, bo alkoholizm pewny.

Jak to Wujek Emeryt zmądrzał na stare lata.

Ale martwimy się. Bo co będzie, jak dziewczyny za jakieś 10-15 lat wyfruną z domu? Co wtedy zostanie?!  Wiem coś    o tym i o moich myślach, które dzień w dzień mnie dopadały, gdy czułem się w pułapce bez wyjścia! I wiem, jakim kosztem z tej pułapki wyszedłem!

Wujek Emeryt z racji własnych cech, jak również oczekiwań siks pełnił przez ten pucki okres funkcję na kształt Kaowca (dla młodszych - KO, czyli kulturalno-oświatowy - osoba spośród personelu na obozach, wczasach zbiorowych,            w sanatoriach odpowiedzialna za stronę kulturalno-oświatową, której zadaniem jest odpowiednio wypełnić program pobytu). Miał przy tym dość słabe możliwości, które ograniczały się do piszczących gonitw po plaży lub do przytapiania w wodzie, co spotykało się z chwilowym gniewaniem się i wykrzykiwaniem "bo kolana mamy obtarte!", by za chwilę prowokować mnie "Bądź mężczyzną!"  (slogan z reklamy?!) do ponownego gwałtownego wpadania do wody, i tak         w nieskończoność.
Ale za swój osobisty sukces uważam dwie rzeczy.
Po pierwsze, z pewnego zaskoczenia, kazałem któregoś razu Stefanowi Kotowi Biznesu prowadzić Sunię na smyczy, więc i Krawacik.pl zrobiła to następnym razem bez problemu. I wreszcie obie przestały na widok Suni, nawet                  z odległości 10 m, dostawać histerii i kurczowo łapać się matki, co jeszcze miało miejsce pierwszego wieczoru ich pobytu, żeby nie wspominać lat wcześniejszych.
Po drugie dałem mandat do stałego zadawania pytań lub komentowania mojej osoby. Oczywiście robiła to Stefan Kot Biznesu.
Na przykład na plaży, na spacerze:
- Wujek! - A ile ty masz lat?
- 68.
- Wow! - To więcej niż nasz ksiądz!  - A wyglądasz na 80!
Albo w domu, gdy szykowaliśmy się do wyjścia:
- Wujek! - Czy ty wiesz, że tą(!) koszulę i te spodnie nosisz już drugi dzień?!
Albo:
- Wujek! - A jaki ty masz zawód?
- Z wykształcenia jestem inżynierem chemikiem, ale dawno przestałem pracować w tym zawodzie.    - Potem byłem nauczycielem, a teraz w szkole pełnię funkcję dyrektora. - odparłem wiedząc, że odpowiedzią na tak poważną w formie i treści moją reakcję będzie cisza.
Albo:
- Wujek! - A w którym roku się urodziłeś?!
- W 1950, czyli jeszcze w XX wieku! - Za czasów Stalina i Bieruta! - A potem żyłem (tu spojrzałem wymownie na trójkę dorosłych) za Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, itd.
Znowu cisza.
Albo, gdy wychodziliśmy na kolejny spacer:
- Wujek! - A idziemy do waszej działki?!
- Tak!
I po chwili:
- Ale to przecież nie jest wasza działka!
- No nie jest, tym bardziej, że nie jest na sprzedaż, a poza tym gdyby nawet była, to nie mamy pieniędzy, żeby ją kupić!
Cisza.

Jako Kaowiec musiałem też przez 15 minut cierpliwie wystać przy dwóch trampolinach obsługiwanych przez zdrowo podpitych Ukraińca i Polaka i przy "muzyce" do słów "Bum tarara bum! Barman leje rum!", przerobionych potem przez małolaty na  "Bum tarara bum! Wujek leje rum!", a na końcu przeze mnie, jako że wpadłem w trans słuchając ciągle tego samego i się wkręciłem, na "Bum tarara bum! Wujek (ch)leje rum!" oraz brać niemy udział w scenie w Strandzie:
- Idę ugotować obiad, a wy zostańcie! - nagle zakomunikowała Skrycie Wkurwiona.
- Nie, ja też pójdę pomóc! - dorzucił, jak nie on, Kolega Inżynier.
- Nie! - Tata zostaje, bo mężczyźni muszą się zrelaksować! - wypaliła Stefan Kot Biznesu.
Matka się zapowietrzyła, a na jej twarzy dało się odczytać "...i lata pracy poszły w niwecz!", natomiast rzeczony tata spointował:
- I widzisz, córcia! - Masz szansę na szczęśliwe małżeństwo!

Sumarycznie cały czas spędzaliśmy razem, a mini tradycją stały się poranne kawki dorosłych (wozimy ze sobą mały ekspres na ładunki) przy stałym jękoleniu dziewczyn "No kiedy wreszcie pójdziemy?!", wieczory na leżakach                 w Strandzie przy piwku i cydrze przy stałym, ale dopiero, gdy zjadły świdry z sosem pomidorowym i wypiły sok, jękoleniu dziewczyn "No kiedy wreszcie pójdziemy?!", a raz nawet udało się nam wybrać masakrycznie przepełnionym pociągiem (tabuny rodzin jechały do Helu do fokarium i oczywiście zeń wracały) do Juraty.
I jak wspomniałem, jedyny raz udało się nam przez dwie godziny być bez dziewczyn. A i tak w którymś momencie         w drzwiach stanęła Krawacik.pl, żeby zamarudzić, a w rękach miała loda budząc ogólną konsternację, zwłaszcza własnej matki.
- A skąd masz loda?!
- Z lodówki! - odparło dziecko z typową dla tego wieku logiką i uczciwością.
Ten sposób zachowania przypomniał mi moją Córcię, gdy miała 6 lat. Woziłem ją codziennie do przedszkola i któregoś dnia wsiadając do samochodu ogłosiła cała zaaferowana:
- A wiesz, tatusiu, dzisiaj Krzysiek mnie pocałował!
- Gdzie?! - cały zdrętwiałem!
- W przedszkolu, tam za kioskiem!

Być może dzięki wspólnemu pobytowi odkryliśmy na nowo zachodnią część Pucka, wzdłuż zatoki, z jej małymi, kameralnymi plażami, sitowiem, drzewami i trawą, ścieżką rowerową i dla pieszych, a przede wszystkim z jej brakiem ludzi i ciszą. Prawdziwy Dziki Zachód. Bo do tej pory byliśmy zafiksowani wyłącznie na stronie wschodniej z jej bukową aleją, klifem i panoramą  Helu. Taki prawdziwy Ucywilizowany Wschód.
Ponadto w czasie tego pobytu bardzo zbliżyliśmy się do "naszej" działki, która nie jest na sprzedaż, a ponadto nie mamy pieniędzy, aby ją kupić. Ale już ją całą zagospodarowaliśmy.

Wspólny pobyt wstrząsnął mną też w inny sposób.
W trakcie różnych rozmów omawialiśmy też problemy z prowadzeniem naszej Szkoły, jako niepublicznej                         o uprawnieniach szkoły publicznej.
Kolega Inżynier podsumował dyskusję:
- Bierzesz dotacje, oddajesz zdrowie!
Prostota tego sformułowania i jego trafność mnie poraziła. Po prostu samo sedno.

SOBOTA (18.08)
No i Puck odkrywa nowe oblicze.

Na Rynku, pod naszymi oknami,  postawili wielki namiot, a przed nim trybunę z banerem:
POLSKI ZWIĄZEK EMERYTÓW RENCISTÓW I INWALIDÓW
                            XIV REGIONALNY TURNIEJ
                            SPORTOWO-REKREACYJNY
                               NIEPEŁNOSPRAWNYCH
                                          PUCK' 2018

Mocno mnie to zanęciło i stwierdziłem, że gdybym tu mieszkał, to może bym się zapisał, bo i emerytem jestem                i niepełnosprawnym, co prawda tylko na umyśle, ale zawsze coś.
- W sam raz dla ciebie! - I od razu byś tam zaczął wprowadzać swoje porządki! - na Żonę mogę liczyć.

Od rana w Rynku rejwach jak w ulu. Grupy z poszczególnych miast się organizują. No i przemaszerowała orkiestra dęta.
A teraz są występy i tańce. Okazało się, że jest to coroczna kaszubska impreza. Zjechali się Kaszubi z Kartuz, Kościerzyny, Słupska, Lęborka, Malborka, Prabut i oczywiście z Pucka.

A my korzystając z pięknej pogody wybraliśmy się na godzinny rejs po Zatoce Puckiej. Naprzeciw nas siedziały trzy panie i jeden pan, wszyscy mniej więcej w moim wieku. One cały czas trajkotały w jakimś dziwnym języku, on przez cały rejs nie wydobył z siebie jednego słowa, tylko zamyślony siedział lekko z boku. Żadna, nawet ta najbardziej gadatliwa, jak się okazało, jego żona, niczym go nie zajmowała.
- Przepraszam! - A jaki to język? - nie wytrzymałem.
- Kaszubski! - odparła ta najbardziej gadatliwa. - A nie będzie przeszkadzać, gdy będziemy tak sobie rozmawiać? - dodała czystą polszczyzną.
- Nie, nie! - Prosimy mówić jak najwięcej, bo bardzo lubimy słuchać.
Więc opowiadały sobie o wszystkim i o niczym, a ja starałem się zrozumieć.
Czasami rozumiałem wiele, a czasami wcale. I dlatego to było takie dziwne - język podobny do polskiego, a inny.
Oczywiście zadawały nam różne zagadki po kaszubsku budząc ogólną wesołość. Imponowały, mimo swojego wieku     i, jak się okazało ciężkich, nawet tragicznych doświadczeń w życiu, radością, humorem i energią. Były z Kartuz.

Później, na własny użytek, doczytałem, że kaszubski jest językiem zachodniosłowiańskim. Zdania naukowców, jak zwykle, są podzielone - jedni uważają go za odrębny język, inni za dialekt języka polskiego. Alfabet jest podobny, ale bardziej rozbudowany - zawiera 34 litery. Są w nim, np. takie, jak "ą" czy "ł",  występujące tylko w polskim i kaszubskim, ale też inne.
W Polsce kaszubskim na co dzień posługuje się 108 tys. osób. Według pań, ich dzieci rozumieją, ale nie rozmawiają,     a wnukowie używają już tylko wyłącznie polskiego.
Mieliśmy więc okazję i szczęście posłuchać trzech Kaszubek spośród tych 108. tysięcy.

NIEDZIELA (19.08)
No i pożegnaliśmy się z Puckiem.

Wczoraj wieczorem na Dzikim Zachodzie i w Strandzie, dzisiaj krótko i symbolicznie na Dzikim Zachodzie.

DO UZDRZENIO, Puck!

PONIEDZIAŁEK (20.08)
No i po 30. dniach nieobecności jesteśmy w Naszym Miasteczku.

Pięć prań, drobne zakupy, załatwienie kilku pilnych spraw i opracowanie logistyczne, bo w czwartek wyjeżdżamy do Metropolii. Na 18 dni. Dla mnie nie będzie to poniewierka, bo jadę z Żoną i Sunią.
Ale czekający nas czas nie będzie łatwy - rozpoczęcie nowego roku szkolnego, 25. w naszej historii.


W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz.