poniedziałek, 17 września 2018

17.09.2018 - pn
Mam 67 lat i 288 dni.

SOBOTA (15.09)
No i cały czas sprzątam nasze mieszkanie w Naszym Miasteczku.

Przypomnę, że ma ono 152 m2, o dwa więcej po ostatniej notarialnej korekcie.  Od nowa, porządnie, zostały obliczone powierzchnie mieszkań wszystkich lokatorów i ich udziały w częściach wspólnych, oficjalnie zapisano właścicielom,       w tym nam, niektóre garaże, więc nie dość, że nagle mam do sprzątania o 2 m2 więcej, to jeszcze podatek od nieruchomości wzrósł o 70%. Ani jednego, ani drugiego nie rozumiem. No może to drugie bardziej, bo wiadomo, że podatki przy różnorakich korektach i chachmęceniach muszą wzrosnąć.                                                                                        
Mieszkanie tak dogłębnie, strukturalnie, od momentu wprowadzenia się, tj. od 20. października 2017 roku, nie zostało przez nas nigdy wysprzątane. Ot tylko  takie lokalne, w większości pobieżne działania. Składało się na to wiele przyczyn.                                                                                                                                                                     Podstawową był i jest stosunek Żony do tej sprawy. Hołduje ona bowiem zasadzie "Porządek w domu jest oznaką zmarnowanego życia" zobrazowaną zresztą rysunkiem-reklamą z tymże napisem wiszącą w Naszej Wsi stylizowaną na amerykańskie lata 50. ubiegłego wieku i przedstawiającą uśmiechniętą panią domu w fartuszku, z charakterystyczną fryzurą, stojącą z mopem i odkurzaczem. Na początku naszego związku nie zgadzałem się z takim podejściem do sprawy, ale po latach sam uważam, że szereg czynności związanych ze sprzątaniem, zwłaszcza stałych                         i powtarzających się, jest bez sensu. Ewidentna strata czasu.                                                                      
Po drugie - ewidentny jego brak. Ten, który spędzamy w Naszym Miasteczku, musimy wykorzystać na regenerację sił, na odpoczynek i na pławienie się w luksusach, które daje tak duża powierzchnia, tyle pokoi i przede wszystkim niepowtarzalna atmosfera.
Po trzecie - mieszkanie to w dziwny sposób się nie brudzi. Nic się nie nanosi, nic nie pyli, żadnych pajęczyn.                  W zasadzie tylko skołtunione kłaki naszej Suni, która i tak mało się leni, oprócz tego że leni się dużo.

No, ale...
Sąsiad Z Góry, nad naszą oranżerią, jeszcze nie za naszych czasów, zrobił sobie taras-samowolkę. I przy deszczach woda, sobie znanymi ścieżkami, spływała na nasz sufit, a z niego w określone miejsce podłogi na stałe zajęte przez miednicę.
Poprzedniej właścicielce za bardzo to nie przeszkadzało, ale nam i owszem.
Więc Zarządczyni budynku dokonała wielokrotnych inspekcji i oględzin tarasu, sąsiad poprawił różne rzeczy                   i pouszczelniał, a woda kapała dalej. Aby odkryć tajemniczą drogę jej spływania, parę miesięcy temu wypruto kawałek sufitu w oranżerii, po czym niespiesznie, bo to taki sznyt małego miasteczka, po kolejnym miesiącu dziurę powiększono, aby nad nią deliberować. Wydeliberowano, że dziurę trzeba powiększyć jeszcze bardziej, co uczyniono po kolejnym miesiącu. Przez ten czas pomieszczenie było oczywiście wyłączone z użytku, co przy dziewięciu pozostałych, funkcjonujących, w tym strategicznych, jak łazienka, kuchnia i sypialnia, nie stanowiło problemu. Oczywiście syf z oranżerii, mimo jej odcięcia od reszty mieszkania, w postaci pyłu i okruchów spróchniałego drewna, przenikał do niego, ale co mieliśmy robić? Tylko zachować spokój.
W dniu naszego ostatniego wyjazdu do Metropolii przyszli fachowcy, aby przejść do czynów. Okazało się, że wyrąbią pół sufitu, wymienią wszystkie spróchniałe belki, sufit położą od nowa, pomalują i zreaktywują całą elektrykę, która też musiała pójść pod nóż.
Ubłagaliśmy ich, aby w trakcie prac korzystali tylko z kuchni i łazienki i żeby zrobili z folii specjalny korytarz odgradzający mieszkanie od strefy remontowej.
Już na dole, wsiadając do samochodu, słyszeliśmy z I piętra odgłosy brutalnego zrywania sufitu, huku spadających na podłogę różnych jego elementów i w psychicznej ucieczce, przy wewnętrznym wyparciu, ruszyliśmy w drogę.
Nic więc dziwnego, że po trzech tygodniach nieobecności, wracaliśmy z obawami. A tu niespodzianka. W mieszkaniu na pierwszy rzut oka porządek, więc duża ulga. Na drugi - sufit w oranżerii niczym nówka nieśmigana, prąd jest, wszystko odkurzone, ale po kątach kurz i pył, a we wszelkich zakamarkach trzech żeberkowych, żeliwnych, kaloryferów mnóstwo gruzu. W kuchni pył pokrywający dziesiątki duperałków, a zlewozmywak i wszystko wokół niego w kolorze białym od wyschniętego gipsu. To samo w łazience - wszystko białe. Pozostałe pomieszczenia lekko pokryte równomierną warstewką pyłu, nawet te, które miały zamknięte drzwi.
Żonie najbardziej zależało na łazience, więc na nią poświęciłem czwartek. Nie było miejsca i żadnego łazienkowego gadżetu, do którego bym nie dotarł ze ścierą, płynem, odkurzaczem i mopem.
Lekko wykończony postanowiłem nie szafować siłami i na tym w ten dzień poprzestać.
W piątek zrobiłem oranżerię metodą "na chińczyka" - żmudnie, na kolanach, niczym niezrażony, żeberko po żeberku, wybierałem gruz i każde zagłębienie czyściłem "na mokro" szmatką uformowaną na coś w kształcie wyciora. Ponadto starłem z kurzu wszystkie ściany.
W sobotę zrobiłem sypialnię (24 m2) odkrywając pod łóżkiem różne ciekawe rzeczy, jeszcze po poprzedniej właścicielce.
Niedzielę zrobiłem sobie wolną, jak Pan Bóg przykazał, dla regeneracji sił. No i zaplanowaliśmy odwiedzić Czarną Palącą.
Obliczyłem, że od poniedziałku do czwartku (cztery dni) posprzątam jeszcze cztery pomieszczenia. Kuchnia jest całkowicie w gestii Żony, więc po powrocie z Metropolii i Pucka, po 22. dniach nieobecności, dobiorę się do dwóch ostatnich kończąc w ten sposób organiczne i dogłębne sprzątanie.
Następne będzie nie wiadomo kiedy, ale na pewno przy kolejnym remoncie oranżerii. Bo nie wierzę, aby wszystkie drogi spływania wody zostały uszczelnione.  A wtedy na pewno zadziałają bezwzględne prawa fizyki.
Więc może nie od razu, nie przy pierwszym deszczu, ale za którymś, usłyszymy delikatne kapanie, po czym                  w wiadomym miejscu podstawimy miednicę. Za jakiś czas fachowcy wyrąbią w suficie otwór, żeby coś dostrzec.           Po miesiącu wyrąbią większy, żeby dostrzec więcej. Po czym będą wspólnie z Zarządczynią i z Sąsiadem Z Góry deliberować, by po kolejnym miesiącu przystąpić do remontu.
Remont będzie precyzyjnie zgrany z naszym wyjazdem do Metropolii lub gdziekolwiek. Ale nie będzie to już ucieczka     i nie będzie wyparcia. Tylko spokój. Bo będziemy wiedzieć, że fachowcy dadzą radę, no i że potem mieszkanie się posprząta. Nadarzy się świetna okazja, która w naturalny sposób, bez bólu i bez poczucia straty czasu, do tego nas przymusi.
Życie to cykle i trzeba podchodzić do tego z pokorą. Przecież nie będę się włóczył z Sąsiadem Z Góry po sądach. To nie Metropolia!

NIEDZIELA (16.09)
No i odwiedziliśmy dzisiaj Czarną Palącą.

Czarna Paląca, jak na nią przystało, kończyła łapczywie palić papierosa, aby móc się z nami przywitać. Po prostu jest dobrze wychowana.
Na czas wjazdu Banda Bydlaków była zamknięta w domu, a to z racji że przyjechaliśmy Inteligentnym Autem. Terenowy jest niepewny, a nie mogliśmy ryzykować zbyt długiej nieobecności w domu z racji zostawionej w nim Suni. A zabrać jej ze sobą nie mogliśmy, bo konflikt między nią a Bandą Bydlaków byłby pewny.
Gdy już wysiedliśmy z auta, Banda została wypuszczona i cały impet energii i nieokrzesana radość poszła na nas.       W ten sposób lakier auta został ocalony. Gdybyśmy nie zastosowali takiej przebiegłości, zostałby on zdarty z dwóch stron do żywego metalu w trakcie bandyckich naskoków, aby się z nami natychmiast przywitać. Ta technika była zbędna, gdy zdarzało się nam przyjechać Terenowym. Wszelkie odrapania, wgniecenia i brudy tylko nadają mu właściwego sznytu "auta po przeżyciach".
Ku naszej radości w domu była W Swoim Świecie Żyjąca. Chyba rzeczywiście żyje w tym świecie,  skoro naszym oczom ukazała się postać o ściętych, krótkich włosach koloru fioletowo-różowego.
W Swoim Świecie Żyjąca ma przerwę wakacyjną, po czym pod koniec września wyjeżdża do Bardzo Dużego Miasta II, aby tam skończyć naukę na ostatnim semestrze i uzyskać tytuł inżyniera. Mam nadzieję, że wtedy kolor włosów zmieni na naturalny, zresztą bardzo ładny. A potem chce wyjechać do Metropolii, bo tam ludzie jacyś tacy fajniejsi, otwarci         i kosmopolityczni.
Oczywiście Po Morzach Pływającego nie było, bo pływa po morzach. Ale w październiku przestanie, by na cztery miesiące wyjechać do Gdyni na kurs, którego ukończenie da mu możliwość pracy, bodajże,  w randze I oficera, co wiąże się z większą kasą. Więc gdy będziemy w Pucku, spróbujemy go odwiedzać.

PONIEDZIAŁEK (17.09)
No i zrobiłem ciekawe zestawienie pt. "Gdzie spędziłem 9 miesięcy w tym roku?"

Założenia wstępne były następujące:
1. Mój czas i moje dni były trochę inne niż Żony.
2. Wiem, gdzie i ile dni będę do końca września.
3. Wszystkie dni pobytu posegregowałem na następujące kategorie:
- Metropolia
- Nasze Miasteczko
- Puck
- Nasza Wieś
- Zagraniczne Grono Szyderców
- Inne
- Podróż - specyficzna kategoria. Założyłem, że podróż danego dnia, nawet stosunkowo krótka, "blokuje" ten dzień, bo przecież trzeba się spakować i wypakować, i jakiś czas poświęcić na logistykę, a to zaprząta głowę.

I co wyszło?
Od 1. stycznia tego roku do 30. września jest 273 dni (100%). Ten czas spędziłem licząc w kolejności w/u:
1. Metropolii - 91 dni (33,3%),
2. Naszym Miasteczku - 83 (30,4%),
3. Podróży - 48 (17,6%),
4. Pucku - 24 (8,8%),
5. Innych - 12 (4,4%),
6. Naszej Wsi - 9 (3,3%),
7. Zagranicznego Grona Szyderców - 6 (2,2%).

Ciekawie to wygląda w kontekście... mojej grupy krwi -  B Rh-.
W Japonii i Korei panuje przekonanie, że grupa krwi kształtuje naszą osobowość, determinuje charakter człowieka         i wskazuje na najlepszy dla niego sposób odżywiania się.
I tak:
- grupa O - myśliwy. Ewolucyjnie najstarsza.
- grupa A - rolnik. Powstała jakieś 20 tys. lat temu.
- grupa B - koczownik. Powstała jakieś 15 tys. lat temu wskutek mutacji (?!) genetycznych.
- grupa AB - racjonalista. Najmłodsza, powstała jakieś 1200 lat temu, i najrzadsza.

Skoro ja mam grupę krwi B, a Żona O, to czy można się dziwić, że się tak miotamy po świecie?
Okazuje się, że jesteśmy w grupie Wiecznych Wędrowców, dla których Droga jest celem.
A zacząłem już myśleć, że coś ze mną nie tak.
Ale uwaga! - w Korei mężczyzna z grupą krwi B, mimo że ambitny i pracowity, nie jest uważany za dobry materiał na męża. Może to przez te mutacje genetyczne?

Ciekawie też wyglądają inne zestawienia dotyczące poszczególnych kategorii w rozbiciu na miesiące:
Metropolia: 
najdłużej byłem: IX - 19 dni (63,3% tego miesiąca - początek roku szkolnego i użeranie się z urzędnikami) i VI - 18 (60,0% - zakończenie roku szkolnego i użeranie się z urzędnikami), najkrócej: II - 5 (17,9% - bardzo specyficzny układ rodzinny) i VII - 5 (16,1% - wakacje),
Nasze Miasteczko:
najdłużej byłem: I - 19 dni (61,3% tego miesiąca - dziwne, sam jestem zaskoczony) i III - 14 (45,2% - widocznie             w szkole wszystko musiało być ustawione), najkrócej: VII - 2 (6,5% - wakacje) i VIII - 3 (9,7% - wakacje),
Podróż:
najwięcej podróżowałem: VII - 10 dni (32,3% tego miesiąca - wakacje) i V - 9 (29,0% - nieźle mnie nosiło), najmniej:       I - 1 (3,2% - bosko spędzałem czas w Naszym Miasteczku) i VI - 1 (3,2% - jedna, konkretna podróż do Metropolii,        "na poniewierkę").

Informuję, że zestawienia powyższe wykonałem w moim Exelu, czyli przy pomocy kartki, długopisu, Osobistego Świętego Kalendarza i kalkulatora.

Chyba jednak mam za dużo czasu. To może uda się przed wyjazdem posprzątać jeden pokój więcej?

A sam wyjazd z i do Naszego Miasteczka, tym razem, będzie liczył 22 dni.
W piątek jedziemy do Metropolii. Będzie ona jądrem naszego pobytu i osią wszelkich działań.
Zaraz, w sobotę, na jedną noc, wyjadę do Rodzinnego Miasta. Brat kupił już bilety na mecz Ukochanej Drużyny Brata    z Legią Warszawa.
W niedzielę będziemy "po raz pierwszy"  witać na Polskiej Ziemi Zagraniczne Grono Szyderców, by w piątek zrobić to po raz drugi. Ich logistyka im nakazuje, aby na krótko jeszcze raz wrócić do Niemiec, by właśnie w piątek zlądować  już na amen.
W kolejną sobotę chcemy napaść na Helowców i razem z nimi odwiedzić ich przyszłe miejsce przyrodniczego błogostanu. Oni o naszych planach jeszcze nie wiedzą.
A dzień później, w niedzielę, chcemy pojechać do mojego kolegi z ogólniaka, Kanadyjczyka II, który ze swoją żoną pół roku spędza w Kanadzie, a pół w Polsce. W drodze powrotnej zaś planujemy "zahaczyć" o Córcię i Zięcia. I jedni           i drudzy nic jeszcze o tym nie wiedzą.
W środę, już w październiku, pojadę na dwa dni do Wnuków. To już jest umówione. Inaczej się nie da, bo u nich najsilniej działa silnia (!).
W piątek, 5. października, razem z Żoną zaakcentujemy uroczystym obiadem fakt jej urodzin, w sobotę być może,        bo jeszcze nic nie wiedzą, spotkamy się w jakichś konfiguracjach z Zagranicznym Gronem Szyderców, by w niedzielę wyjechać do Pucusia.
Do Naszego Miasteczka wrócimy 12. października. Ot taki nasz live.

Na koniec powiem tak: Ty, Czerwony, ty dobrze wiesz, co było 17 września!


W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy i wysłał dwa smsy. I ogólnie w tym tygodniu tak jakoś wyszło pod znakiem statystyki.