poniedziałek, 12 listopada 2018

12.11.2018 - pn
Mam 67 lat i 344 dni.

WTOREK (06.11)
No i cały poprzedni tydzień zszedł pod znakiem:

WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH lub DNIA ZMARŁYCH,  jak kto woli.

Teściowa próbowała nas namówić na piątek na wyjazd na cmentarz, na którym we wspólnym grobie są pochowani jej ojciec i mąż.
- Bo to będzie już po czwartku i nie powinno być tłumów i korków - dodała wiedząc, że jesteśmy na tym tle bardzo uczuleni i unikamy takich spędów, jak "diabeł święconej wody".
Naiwna! Oczywiście, że tłumy i korki były do niedzieli i dopiero w tym dniu policja o 22.00 zamknęła akcję "Znicz".
Umówiliśmy się więc na poniedziałek.

Inna w tym względzie była sytuacja ze mną i z Wnukami.
W środę wieczorem odebrałem trzech najstarszych z krav magi i standardowo pojechaliśmy do Biedronki po bułki - po dwie na łebka. Zawsze każdy sam wybiera swoje, żeby później nie było gadania. W takich razach przy kasie dyskretnie obserwuję miny kolejkowiczów, ale efekt jest dopiero, gdy zdarza się, że jest ich czterech stojących według wzrostu przy taśmie i pilnujących własnej torebki z wybraną zawartością.
Ponieważ wiedzą, że Inteligentne Auto jest ŚWIĘTYM AUTEM DZIADKA, więc nigdy nie rzucają się do jedzenia, tylko zapiąwszy się pasami czekają na mój sygnał. Każdemu z torebki robię rodzaj tacy, serwetki, talerzyka, gdzie spokojnie mogą kruszyć.
Potem odpalam auto, odpalam muzykę i jedziemy.
Tym razem ich zaskoczyłem i wyprzedziłem, zanim padło zgodnym chórem, a zawsze powtarza się to sto na sto:
- Dziadek! - A puścisz "Trupka"?!
- Nie,  tym razem puszczę wam niespodziankę!
I odpaliłem "Fear of the dark" Iron Maiden od razu na maksa. Początek łagodny, więc słuchali w skupieniu. Gdy gruchnęło, Wnuk-I załapał od razu, no ale ci dwaj z tyłu w proteście się rozdarli. Dosyć słabo było ich słychać, ale skapitulowałem i ostatecznie zmieniłem na "Trupka". Też go lubię.
Bo:
"Miły człowiek
Trochę jak ksiądz
Trochę jak bombowiec
Miał piękny głos
Przyjedzie telewizja
Pewnie TVN
Krzyczą: "Ale Trupek!"
"Trupek całkiem fest!"

"Leży nieruchomy, siny tak...
Jakby cały skuty lodem był
Wyszło słońce, ustał deszcz
Nie oddycha już trzeci dzień..."

Chłopaki znają słowa na pamięć i wszyscy razem śpiewają, a najlepiej Wnuk-III - aktorsko, muzycznie, z odpowiednią intonacją i modulacją.

W czwartek ostatecznie wyjazdy na groby wyglądały tak - Synowa z najstarszym i najmłodszym pojechali na jeden cmentarz, a ja z dwoma środkowymi na drugi. Syn, przeziębiony, ale chyba szczęśliwy, został w domu. Dwa dni wcześniej tylko mnie zapytał, czy jadę na grób dziadków. Po moim krótkim "nie!", dalej nie drążył. A potrafi.
Przez moment myślałem, że nie będzie im się chciało, tym bardziej że wiedzieli, że sklepy są pozamykane i żadnych bułek po drodze  nie będzie. Nawet zrobiło mi się głupio, że w myślach tak niesprawiedliwie ich oceniłem.
W IA od razu odpaliłem "Trupka", żeby od samego początku było adekwatnie.
Zaparkowaliśmy bez problemów, bo w sporej odległości od cmentarza. Chłopacy od samego początku zachowywali się wzorowo - żadnego marudzenia, wygłupów, chichotów i kłótni.
Przed jedną z dwóch bram prowadzących na cmentarz przeprowadziłem instruktaż.
- Jeśli któryś z was się zgubi, natychmiast kieruje się do tej bramy od strony Biskupina i tutaj się spotykamy!                    - Powtórzcie, każdy samodzielnie!
Powtórzyli.
- Teraz każdy dostaje moją wizytówkę, na której znajduje się imię i nazwisko dziadka oraz mój numer telefonu!                - Przeczytajcie!
Przeczytali.
- Teraz porządnie schowajcie!
Schowali.
- I pamiętajcie, jak się zgubicie, natychmiast bez paniki zatrzymujecie pierwszą napotkaną dorosłą osobę, dajecie jej wizytówkę i mówicie, przy jakiej bramie umówiliście się z dziadkiem! - Zrozumiano?!
Równocześnie z przejęciem kiwnęli głowami.
- No to idziemy!
Oczywiście, mimo ciemności (godz. 17.30), żaden się nie zgubił.
Za to pogubiłem się ja. A wszystko przez to, że na tym cmentarzu, który odwiedzam od 45 lat, "obchód" zacząłem od "końca", od "tyłu", odwrotnie niż "normalnie". Więc wielokrotnie w poszukiwaniu grobu błąkaliśmy się od alei do alei.        I bardzo szybko wypracowaliśmy system - ja podawałem nazwisko zmarłej/zmarłego a chłopaki z nosem przy nagrobkach odczytywali wykute w płycie nazwiska. Po czym przy "znalezionym" grobie jeden z nich zapalał znicz, by po chwili przy kolejnym robił to drugi. I tak na przemian. Sprawiedliwie i bez kłótni.
Przy każdym grobie tłumaczyłem, kto w nim leży i dlaczego tu jesteśmy. Przy pradziadkach zatrzymaliśmy się dłużej.
- Tu leżą wasi pradziadkowie. - Gdyby ich nie było, nie byłoby waszej babci. - Gdyby nie było waszej babci, to by nie było waszego taty. - A gdyby nie było waszego taty, nie byłoby i was.
Zapanowała cisza tajemnicy i niezrozumienia, i usiłowania zrozumienia.

Po zapaleniu ostatniego znicza odezwał się się Wnuk-II - Myśliciel, w którego głowie trybi na okrągło. To widać gołym okiem, nawet po ciemku.
- Dziadek! - A na ilu byliśmy grobach?
- Na dziesięciu.
- A ile zapaliliśmy zniczy?
- Dwanaście.
- To dlaczego o dwa więcej?
- Bo w dwóch grobach były pochowane po dwie osoby mi bliskie.
- A ile(!) ludzi było razem w grobach?
- Dziewiętnaście. - wspólnie z nim przeliczyłem. - A tutaj leży pochowany pan Michał,  który dawał waszemu tacie fajne słodycze. - Tato miał wtedy 3-4 latka, ale to pamięta.

Obaj milczeli trawiąc to wszystko z powagą i skupieniem.
Dopiero odezwali się przy urnach z prochami. Znowu im tłumaczyłem na ich rozmiar i skalę.
Wracaliśmy razem z "Trupkiem".

W domu była już Synowa, która zdążyła tylko powiedzieć, że Wnuk-IV strasznie się przejął na cmentarzu, gdy się dowiedział, że zmarłych można spalić. Faktycznie, doznał specyficznej fazy, bo ileś razy mi opowiadał, że gdy go zascelą, to go spalą.
Ot, jak różnie od dzieciństwa się edukujemy.

ŚRODA (07.11)
No i zjechał do Nie Naszego Mieszkania na dwie noce Q-Wnuk - Dyrektor.

Nie wiedziałem, że w związku z tym tak szybko rozpoczniemy obchody 100-lecia Niepodległości Polski. Śpiewa bowiem na okrągło w pełnym wymiarze "Marsz, marsz Dąbrowski..." Jest to element przygotowań do przedszkolnych uroczystości, które odbędą się w piątek. Chłopcy mają mieć czerwone spodnie i białe bluzy. Fajnie.
To śpiewanie w wykonaniu takiego czterolatka jest i komiczne, i męczące. Znajomość słów, z których większości nie rozumie, i melodii imponuje. Imponują również niezmierzone siły i nieopadający po 30-40 minutach zapał ciągle na takim samym wysokim poziomie. I komiczny jest fragment "...za twoiiiiiim przewodem", kiedy to "i" wyciąga niezwykle wysoko, za wysoko do reszty fałszując niemiłosiernie. Z tych samych powodów łeb mi pęka, a przy "i" zgrzytają zęby.
Ale czy się skarżę. Nie! Fajnie jest z takim łebkiem zaśpiewać wspólnie, stojąc na baczność, hymn Polski.

CZWARTEK (08.11)
No i ciężko jest współegzystować z systemem.

Bankowym zwłaszcza.

Wracając ze Szkoły lekko nadłożyłem drogi i odstałem swoje w korkach, aby dotrzeć do wpłatomatu na Naszym Osiedlu w Metropolii. Zawszeć to koło Nie Naszego Mieszkania.
Przy bankomacie/wpłatomacie żywej duszy. Włożyłem kartę, by po ok. 10 sekundach ujrzeć komunikat "włóż kartę". Ciarki przeszły mi po skórze, bo już oczami wyobraźni widziałem powtórkę z rozrywki. Pamiętacie, jak drzewiej ta sama maszyna połknęła mi kartę zmuszając mnie do wyrobienia nowej?
Po jakimś czasie automat coś mieląc doszedł do etapu: wybierz bankomat/wpłatomat. Wybrałem. Na ekranie pojawił się komunikat: wpłatomat nieczynny.
- Noż kurwa mać! - wydarłem się do siebie jednocześnie starając się zachować resztki zimnej krwi, żeby przeprowadzić w dość krótkim czasie narzuconym przez system procedurę anulowania operacji i odzyskania karty. Udało się.
Wzburzony gwałtownie się odwróciłem, by ujrzeć stojącą tuż za mną młodą kobietę. Automatycznie zacząłem nieskładnie i bez sensu się tłumaczyć, a w końcu dodałem:
- Przepraszam, ten system wyprowadził mnie z równowagi! - Ale, rozumiem, że pani niczego nie słyszała?
- Ależ oczywiście! - Niczego nie słyszałam! - dorzuciła z miłym uśmiechem.

Wszedłem do środka, do oddziału. Na sali operacyjnej (bankowcy chyba jednak powinni zmienić tę nazwę, chociaż jest równie adekwatna - operacja na żywym organizmie...klienta) dwa stanowiska kasowe. Jedno zajęte, a przy drugim 25.latka z siedzącym obok facetem, chyba początkującym. Nic się nie działo, więc podszedłem.
Dwa metry przed stanowiskiem przyszpiliła mnie wzrokiem, więc nogi natychmiast wrosły mi w podłogę.
- Czy nie widzi pan, że liczę środki finansowe?! - powiedziała dziwna twarz o dziwnej kolorystyce, taka bez okazywanych uczuć, kamienna, monumentalna, z misją do wypełnienia.
Faktycznie dopiero w tym momencie dostrzegłem w rękach małolaty plik banknotów.
- Przepraszam, nie zauważyłem! - odpowiedziałem w miarę potulnie.
Siadłem, ale ciśnienie skoczyło mi do maksimum, czyli do 130, jak przy oglądaniu swego czasu meczu siatkówki kobiet Polska:Rosja wygranym przez nasze dziewczyny w tie-breaku.
Pani oczami dodała:
- No!
Źle to wszystko wróżyło uwzględniając mój charakter. Na szczęście za chwilę przyjęła mnie koleżanka obok. Miła, sympatyczna, ludzka.
Sprawa przebiegła sprawnie, kwota została przyjęta, ale żeby nie płacić prowizji 32,50, co stanowi 8,125 Pilsnera Urquella, musiałem złożyć reklamację. Czyli że oni potrącą mi z konta te 32,50, a potem, na skutek mojej reklamacji       w związku z zepsutym wpłatomatem,  je oddadzą. Czyli, że ja im muszę napisać, że wpłatomat był zepsuty, o czym oni wiedzieli, bo facet obok powiedział mi, że "właśnie 7 minut przed pana przyjściem wpłatomat się zepsuł". Jakie urocze.
Miła pani zapytała w jakiej formie życzę sobie odpowiedzi - mailem, listownie, czy smsem?
Życzyłem sobie smsem.
- A co ta odpowiedź będzie zawierała? - się zainteresowałem.
- No będzie zawierać informację, czy reklamacja została rozpatrzona pozytywnie, czy negatywnie.
- A może być negatywna? - już przygotowywałem plan wycofania podstawowej wpłaty i odzyskania 8,125 Pilsnera Urquella. Zresztą nie wiem, czy by się dało.
- No nie, będzie pozytywna! - pani się zreflektowała.
Jaka ulga!
Przy opracowywaniu kolejnych dokumentów, ich drukowaniu i podpisywaniu, z nudów obserwowałem sąsiadkę z boku. Zdążyła w międzyczasie "obsłużyć" czterech klientów, każdego bez grama uśmiechu, z kamiennym wyrazem twarzy serwując im "ale ja tutaj w systemie widzę tylko pana  starą kartę" lub "zapłaci pan od tego prowizję 10 zł" i w tym guście. Wszyscy klienci bardzo szybko odchodzili.
- Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić? - usłyszałem moją panią przekazującą mi kulturalną wersję "To do widzenia, bo następny klient czeka!"
- Tak! - Wyraźnie ją to zaskoczyło.
- To słucham. - odparła jednak z refleksem.
Obniżyłem głos do półszeptu i pochyliłem głowę w jej stronę. Automatycznie zrobiła to samo. Tak działa ten mechanizm.
- Proszę powiedzieć koleżance obok, żeby ociepliła swój wizerunek i przestała się zachowywać jak cyborg.
Wyraźnie się zmieszała, więc dodałem:
- Bo pani się tak nie zachowuje.
Usłyszałem słabe "dziękuję" z dość bladym uśmiechem.
Bo to wiadomo, co się może zadziać?
Może za chwilę z torby taki jak ja wyjmie pistolet albo siekierę. Albo może koleżanka jest kochanką szefa i wszystko usłyszała lub nie jest koleżanką, tylko szefową, która tym bardziej wszystko usłyszała.
W sumie ciężka i niewdzięczna praca.

PIĄTEK (09.11)
No i nic nie rozumiem, jak na razie, z systemu bankowego.

Dzisiaj sprawdziłem konto i nie dość, że jest uwzględniona  na nim wczorajsza wpłata, to jeszcze stan konta powiększył się o 32,50. To może trzeba a priori składać reklamacje, a dopis reklamacyjny będzie pewny, nomen omen,                   jak w banku?

SOBOTA (10.11)
No i obchodziliśmy uroczyście dzisiaj w Szkole setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.

Rok temu wspólnie z prowadzącą przedmiot "Projektowanie graficzne" wymyśliliśmy, jak uświetnić tę rocznicę. Słuchacze mieli w formie prac graficznych odpowiedzieć na pytania:
"Jaką jestem Polką / Jakim jestem Polakiem?
Jak widzę Polkę / Polaka / Polaków?
Jaki jest obraz Polki / Polaka poza granicami kraju?
Jak utożsamiam się z Polską?"


Powstało kilkadziesiąt prac na bardzo wysokim poziomie. Większość z nich wysłaliśmy do ministerstwa, do okolicznościowych wykorzystań. A wybrane 11 plakatów plus dwie realizacje prowadzącej zawisły w naszej Galerii Gabinet. Ponadto honorowe miejsce zajęła flaga Polski oraz piękny plakat z czterema zwrotkami polskiego hymnu.
I o godz. 16.00 rozpoczął się uroczysty wernisaż wystawy.
Zaczął dyrektor takim oto przemówieniem:
"Proszę Państwa! 
Te dni są szczególne! Oto nam wszystkim tutaj obecnym, wszystkim Polakom, została dana jedyna, niepowtarzalna możliwość obchodzenia 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Następna taka okazja będzie za 100 lat. Obchodzić już ją będą Wasze wnuki, prawnuki i praprawnuki.
Jak wiecie, w ostatnich latach medycyna zrobiła tak szalone postępy, że w zasadzie zdrowych ludzi nie ma wcale. Ale ponieważ żyjemy w świecie paradoksów, to o dziwo, długość ludzkiego życia się zwiększa. Tak więc być może ktoś        z Państwa będzie obchodził 200-tną rocznicę wspominając obecną, czego serdecznie życzę. Jeśli chodzi o mnie, to już żadne szaleńcze postępy medycyny mi nie pomogą, więc poprzestanę na tej obecnej.
A tak poważnie.
W 1772 roku nastąpił I rozbiór Polski. Część naszych ziem zajęły Prusy, Austro-Węgry i Rosja.
Sami się o to prosiliśmy i byliśmy temu winni.
Potem już tylko była równia pochyła. W 1795 roku nastąpił III rozbiór Polski i nasza państwowość zniknęła. Aż do 1918 roku. Ale nie zniknął naród. I jak mówią słowa hymnu <Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy...">
W 1918 roku wykorzystaliśmy szansę daną nam przez historię. Mówi się o sześciu Ojcach naszej niepodległości. Są to: Józef Piłsudski,  Roman Dmowski, Ignacy Paderewski, Ignacy Daszyński, Wincenty Witos i Wojciech Korfanty.
Tej radości i entuzjazmu tamtych dni nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Starałem się je porównać do roku 1980       i 1990, ale to nie ta skala. 
A potem przyszedł znój codzienności, znój lepienia z trzech części jednego organizmu. A z tym zawsze mieliśmy problem, z taką codziennością, z pracą od podstaw. Chociaż muszę powiedzieć, że w ostatnich 20.-25. latach to się niezwykle zmieniło. Nauczyliśmy się pracować u siebie.

W okresie tych 100. lat byliśmy ciężko doświadczeni przez hitleryzm i stalinizm. Ale znów potężnym solidarnościowym zrywem potrafiliśmy doprowadzić do tego, że dzisiaj jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami Europy i świata. I wcale się nad tym nie zastanawiamy, bo jest to normalne. Możemy wszędzie pracować, wszędzie jeździć.
Namawiam Państwa, jako Polskofil do zwiedzania Polski, która jest krajem małym, ale niezwykle zróżnicowanym            i pięknym. Mamy piękne góry - Karkonosze, Beskidy, Tatry, Bieszczady, Góry Świętokrzyskie, mamy Roztocze, Dolinę Baryczy, Lubuskie, Pomorze, Kaszuby, Kujawy, Mazowsze, Warmię i Mazury, Pojezierze Augustowskie i Suwalskie.        No i Bałtyk oczywiście. Życia nie starczy, żeby wszystko dogłębnie zwiedzić.

Proszę Państwa.
Chylę czoła przed tamtymi ludźmi, naszymi praprapradziadkamii i prapraprababciami, którzy, cytując słowa roty:           <na stos rzuciliśmy swój życia los, na stos, na stos!>, rzucili swoje życie. Mogło się przecież nie udać.
Ale się udało!"

Następnie odśpiewaliśmy hymn Polski. Zacząłem chyba za wysoko i przy "za twoiiiim przewodem..." wyraźnie fałszowałem. Masakra, w takiej chwili!  Wszystko przez mojego Q-Wnuka! Ale to moja wina, bo mi się utrwaliło, gdy go na bieżąco naśladowałem pękając dyskretnie z Żoną ze śmiechu. No i w kulminacyjnym momencie ta maniera, ten fałsz mi pozostał!

Dawno nie byłem w takim stresie. Żona twierdzi, że sam sobie ustawiłem zbyt wysoko poprzeczkę. Ale inaczej po prostu nie mogłem.
Trochę moje samopoczucie złagodziła dalsza część uroczystości, czyli sam wernisaż wystawy, ale do Nie Naszego Mieszkania wróciłem wykończony. Ale wiem przynajmniej, że niczego nie zaniedbałem.

NIEDZIELA (11.11)
No i pojechałem dzisiaj pociągiem do Rodzinnego Miasta.

Wspólnie z Bratem, Bratanicą i jej Facetem poszliśmy znów na mecz ekstraklasy. Oprawa piękna - 100. metrowa            biało-czerwona flaga, w kotle biało-czerwone race dymne i hymn śpiewany przez cały stadion.
Przegraliśmy 0:4.

PONIEDZIAŁEK (12.11)
No i czciłem święto odzyskania niepodległości pracą organiczną.

Po powrocie z Rodzinnego Miasta resztę dnia spędziłem w Szkole i pracowałem.
A Żona się rozchorowała. I jest teraz taką bidulą.

 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy. Słabo.