14.01.2019 - pn
Mam 68 lat i 42 dni.
WTOREK (08.01)
No i co działo się jeszcze na przełomie lat 2018/2019?
Czyli po hasłem "Jak spędziliśmy okres przedświąteczny, Święta, Sylwestra i początek Nowego Roku?" Czyli plany sobie, a życie sobie.
W sobotę, 15 grudnia, odbył się Szkolny Wieczór Wigilijny, już 25. w historii. W 1994 roku, gdy w szkole obchodziliśmy pierwszy, obecni słuchacze jeszcze długo mieli nie być w planach swoich przyszłych rodziców.
W niedzielę, 16 grudnia, mieliśmy być na proszonym obiedzie z okazji niedawnej rocznicy moich urodzin. Ale nie byliśmy, bo Zagraniczne Grono Szyderców się rozchorowało. Stąd Q-Wnuk-Dyrektor wylądował u nas.
W poniedziałek byłem z nim na basenie w Aqua-Parku. Od czasu naszych wspólnych lipcowych wypadów na odkryty basen w miasteczku w pobliżu Naszej Wsi, przestałem się przejmować moją odkrytą fizycznością. I chętnie pływam, bo wodę lubię.
W tym Aqua-Parku byłem jedyny raz z Synem i Wnukiem-I, dosyć dawno, bo trzech pozostałych, chociaż teraz jest to trudne do wyobrażenia, jeszcze nie było na świecie. Więc nie za bardzo pamiętałem wszystkie procedury - dać przy wejściu kartę abonamentową do zaznaczenia godziny wejścia, zaobrączkować się, znaleźć szatnię i umieć otworzyć szafkę, przebrać się, pal diabli mnie, ale Q-Wnuka-Dyrektora, i ciuchy upchnąć do tej ciasnoty, a potem ją zamknąć, pójść pod prysznic, w trakcie którego usłyszałem gwałtowne "Dziadek! - Ja chcę siku!", znaleźć szkółkę pływacką (0,5 godziny nauki pływania dla maluchów), a po jej znalezieniu znaleźć właściwego trenera, co nie było łatwym zadaniem, nawet dla wszystko wiedzącego Q-Wnuka-Dyrektora, bo w wodzie wszyscy trenerzy wyglądają tak samo, pójść na fale i pilnować, żeby siła uderzenia nie zmiotła to małe ciałko z powierzchni, potem pójść na leniwą rzekę, która była bardzo bystra, taka wartka niczym strumień górski i mocno kręta, więc co chwila to małe uciekające ciałko mi znikało, świadomie oczywiście, więc pędziłem z duszą na ramieniu, by za zakrętem z ulgą stwierdzić, że jest, po to tylko żeby nadal pędzić, bo ciałko znowu zniknęło. Ubaw po pachy. A potem trzeba było znowu wejść pod prysznic, w trakcie usłyszeć "Dziadek! - Ja chcę siku!", szybko go przebrać, żeby się nie przeziębił, potem szczękając z zimna zębami przebrać się samemu jednocześnie pilnując, żeby gdzieś nie polazł, spakować się i "odbić" przy wyjściu kartę abonamentową.
A wszystko, co robiłem "przed wodą" i "po wodzie", robiłem źle!
- A mama tak szafki nie zamyka!
- A mama nie szła tędy pod prysznic!
- A mama nie wchodziła na ten basen!
- Ale MY wejdziemy!!! - zacisnąłem zęby.
I to był strzał w dziesiątkę! Bo mimo 90. cm głębokości i stałego przytapiania się i przytapiania Q-Wnuka-Dyrektora przeze mnie, krztuszenia się i zalewanych oczu, mogliśmy bez końca pływać naprzeciwko siebie i zderzać się "makaronami".
Na końcu siedliśmy z lodami na ławeczce obok jakichś dwóch panów.
- A wiesz! - Ja to mam w dupie! - odezwał się jeden do drugiego.
Q-Wnuk-Dyrektor błyskawicznie przestał jeść lody, co zawsze u niego jest czynnością nadrzędną, obrócił do nich głowę, po czym zaczął ją powoli zwracać ku mnie. Oczy miał okrągłe i powiększone, na twarzy wyraz niedowierzania, szoku i stwierdzenia faktu.
- Ten pan powiedział "W DUPIE"! - szepnął mocno akcentując "DUPIE" a odrzucając pierwszą część zdania oznajmującego.
Nie dało się zaprzeczyć.
W środę, 19. grudnia, byłem u Wnuków.
Najpierw miałem przyjechać po Synową i Wnuki do ich parafialnego kościoła. Sytuacja była o tyle wyjątkowa, że Synowa od kilku miesięcy ma problem, nierozszyfrowany, z prawym kolanem. I porusza się wspierając się kulą. W ten sposób wszystko ogarnia w domu, inne sprawy również i, jak widać, nie stanowi to przeszkody w obecności na Roratach.
- To przyjedź o 18.30, bo Roraty powinny się skończyć jakoś tak o 18.40. - umówiliśmy się przez telefon.
Coś mi świtało z dawnych czasów, że Roraty (msza roratna) to pierwsza msza o wschodzie słońca w okresie adwentu, czyli okresu pobożnego i radosnego oczekiwania na Chrystusa. Ale wyczytałem, żeby pomniejszyć to moje ateistyczne czepialstwo, że:
"Jednak duszpasterze doświadczyli pewnie tego, że niełatwo było zachęcić do udziału przede wszystkim dzieci, które zaczynają swoje zajęcia szkolne może szybciej niż w minionym czasie. Dlatego zdarza się, że Roraty są przenoszone na wieczór, albo późne popołudnie".
I koniec mojego czepiania się! Sam podziw!
O 18.45 Roraty trwały w najlepsze, więc wszedłem do kościoła. Z pieśni, które usłyszałem i z całej atmosfery emanującej przez drzwi przedsionka, czyli kruchty, nie odczuwałem tej radości. Jakieś smutne pienia. A przecież za chwilę miał się rodzić Chrystus, syn boży. Czy może być coś bardziej radosnego dla katolika?! Nie rozumiem tej liturgii, no ale ja się nie znam i jestem tendencyjny.
Krążyłem wokół kościoła dla zabicia czasu, znowu wszedłem, znowu to samo, w końcu zmarzłem i wsiadłem do samochodu.
Gdy przed kościołem zrobił się ruch, podjechałem. Wnuk-IV wył zdaje się z powodu tego, że bracia mieli roratki (specjalne lampiony), a on nie. Obłaskawiłem go propozycją jechania na przednim siedzeniu i całą paczką tik-taków. Teraz mógł rządzić i szpanować wśród braci.
- Wiesz, zapomniałam, że dzisiaj środa i że Roraty trwają dłużej. - odparła Synowa na moje pytanie "Co tak długo?"
Cały czwartek spędziłem u Wnuków. Jest to lepszy system i zamierzam go kontynuować. Po co mam wiele razy jeździć tam i z powrotem (stać w korkach) do pracy z metropolialnej sypialni do Metropolii, skoro ten czas mogę poświęcić na całe dzienne życie Synowej, Syna i Wnuków? Na razie jednak system ma jedną wadę - więcej i częściej widzę Synową, która, jak pershing, porusza się o kuli. To humoru mi nie poprawia. Raczej wieje zgrozą! I martwię się. Ale od czego są rodzice?
Na piątek, 21 grudnia, wcześniej improwizując, umówiliśmy się z wizytą u Córki Na Komunię Posyłającej i Konfliktów Unikającego. Żona chciała osobiście podziękować Konfliktów Unikającemu za jego wkład w przywrócenie do życia Nie Naszego Mieszkania. W tym celu zaopatrzyła się w 0,5 l Danzkiej.
Chcieliśmy jechać taksówką, ale wszyscy operatorzy proponowali czas oczekiwania 1,5-2 godziny. Jazda Inteligentnym Autem odpadała z oczywistych względów, a tramwaj również, bo Żona od kilku dni źle się czuła i chyba właśnie nadeszło apogeum. Jak tylko spotykamy się z Q-Wnukami, to zaraz coś od nich łapie. Według teorii Żony najbardziej wredne jest to, co później długo łazi po człowieku, a co przynosi ze sobą ze żłobka Tłusta Ofelia.
Spotkanie odwołaliśmy 1,5 godziny przed terminem. Córki Na Komunię Posyłająca wykazała pełne zrozumienie i zimną krew, bo przecież jak zwykle na nasz przyjazd były przygotowane już steki z całą oprawą.
A potem sypnęła się lawina.
Odwołane zostały spotkania - sobotnie u Skrycie Wkurwionej i Kolegi Inżyniera oraz niedzielny restauracyjny obiad z Teściową.
W sobotę rano, zostawiwszy Żonę samą na cztery godziny, pojechałem do Naszej Wsi po zimowe opony, a stamtąd do pobliskiego miasteczka, do zaprzyjaźnionego wulkanizatora, aby je wymienić.
Jeździłem tak po tych terenach i wszystko mi mówiło i oczy, i serce, że to jest mój dom.
Trzeba będzie coś z tym zrobić.
W poniedziałek, 24 grudnia, była Wigilia.
Spędziliśmy ją w takiej powolnej, spokojnej atmosferze.
Której nie było w niedzielę, w pierwszy dzień świąt, kiedy zjechało do nas Zagraniczne Grono Szyderców. Z dwójką swoich dzieci, a jakże.
Drugi dzień świąt był przebogaty.
Najpierw z Zagranicznym Gronem Szyderców jeździliśmy po Metropolii i oglądaliśmy deweloperskie miejsca ewentualnego ich przyszłego mieszkania. Oni wiedzą, że my to kochamy i że się angażujemy na maksa.
Potem wylądowaliśmy w knajpie na zaległym "moim" obiedzie urodzinowym, by się na wstępie nieźle pożreć, a potem spokojnie sobie wszystko wyjaśnić. Uważam, że jest to duża sztuka i umiejętność w moim i Q-Zięcia przypadku. Obaj się uczymy.
Stamtąd spontanicznie zlądowaliśmy u Córki Na Komunię Posyłającej i u Konfliktów Unikającego. Steków oczywiście być nie mogło, ale atmosfera była super. Co prawda zapomniałem swojego ukochanego zegarka, ale trudno się dziwić po Danzkiej.
Nie ustawaliśmy w nadrabianiu zaległości.
27. grudnia, w czwartek, po wielu tygodniach (miesiącach?), zobaczyliśmy się wreszcie z Helowcami. Zostaliśmy zaproszeni do nich, do ich świątyni, którą mają zamiar sprzedać, bo chcą, inspirowani Naszą Wsią, wynieść się poza Metropolię.
Była Mama Heli, ta z Żywca. Obawiałem się, po moich doświadczeniach i ich wspólnym pobycie w Naszej Wsi, że może lekko dominować. Ale nie. Dodawała kolorytu spotkaniu, zwłaszcza przy opowieściach (Helowcy wtedy byli nieobecni - spacer z psami) o Heli i pewnym Amerykaninie, który swego czasu o mały włos, a byłby Helę zbałamucił i doprowadził do jej wyjazdu do Stanów.
-Jeff! - mama wielokrotnie wymawiała to imię. Ale robiła to w specyficzny sposób, raczej mówiąc "Jeeeffffff". Przy wymawianiu wydymała specyficznie usta jakby z lekkim pluciem i wzgardą.
Hela coś tam tłumaczyła, ale uważam, że temat nadal nie jest dogłębnie obgadany.
Od Helowców, którzy potrafią się znaleźć, dostaliśmy parę świąteczno-noworocznych drobiazgów. Żona torbę typu shopper (matko jedyna?!), a ja normalnie - oryginalny pokal pilsnerowsko-urquellowski. A wspólnie książkę "Rysiek Riedel we wspomnieniach", przy tworzeniu której Hel miał swój udział.
W ten sam dzień Syn do mnie napisał:
"We wpisie poniedzialkowym (chyba chodziło dokładnie o krótki wpis wigilijny - przyp. Blogera, pisownia oryginalna) mogles chociaz wytlumaczyc czytelnikowi co ateista swietuje w Wigilie BOŻEGO Narodzenia."
Jak będę miał czas, chętnie wytłumaczę.
Nadal nadrabialiśmy.
W sobotę, 29. grudnia, byliśmy u Skrycie Wkurwionej i Kolegi Inżyniera. Ustaliliśmy, że w drugim tygodniu szkolnych ferii przyjadą do nas do Naszego Miasteczka, a my dopiero potem pojedziemy do Pucusia.
W niedzielę, już z myślą o Sylwestrze, wyjechaliśmy na trzy dni do Miasteczka U Stóp Góry.
Do dyspozycji dostaliśmy cały parter domu, w którym normalnie mieszkają właściciele. Styl mieszkania, jego urządzenie, koza stwarzały urokliwą atmosferę.
A w samego Sylwestra przyjechało Zagraniczne Grono Szyderców ze swoimi dziećmi. Chyba lubią z nami przebywać?!
Po powrocie do Metropolii robiliśmy wszystko, aby wyjechać do Naszego Miasteczka. A gdy to się nie udało, życie nadal weryfikowało nasze plany.
Babcia Q-Zięcia, ponad osiemdziesięcioletnia, u której mieszka Zagraniczne Grono Szyderców, zasłabła w domu i się przewróciła. Leży w szpitalu i czeka na operację kręgów szyjnych. Ten fakt plus praca Pasierbicy i Q-Zięcia, termin podpisania notarialnej umowy z deweloperem oraz codzienność sypiąca niespodziankami spowodowały, że Q-Wnuk był u nas przez 5 dni. A to oznacza jedno.
Ale i tak udało się nam nadrobić ostatnią zaległość i być z Teściową w restauracji na proszonym obiedzie.
PONIEDZIAŁEK (14.01)
No i chciałem opisać, co działo się przedwczoraj, w sobotę.
Był egzamin Wnuków z krav magi i wizyta Helowców w Nie Naszym Mieszkaniu(!), ale nie jestem w stanie się nad tym skoncentrować, napisać nic sensownego. I nic sensownego o śmierci Pawła Adamowicza w Gdańsku. Trzeba milczeć.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił trzy razy.