poniedziałek, 21 stycznia 2019

21.01.2019 - pn
Mam 68 lat i 49 dni.

NIEDZIELA (20.01)
No i co się działo w sobotę, 12 stycznia?

Rano pojechałem do szkoły, tej, do której jeżdżę czasami po Wnuki, gdy mają trening z Krav Magi, by potem celebrować rytuał bułkowo-biedronkowy i "Trupka" w drodze do ich domu.
Na sali gimnastycznej było blisko dziesięcioro instruktorów (dwie kobiety), z setka dzieci w wieku 6-13 lat i jeszcze więcej różnych mamuś, tatusiów, babć i dziadków.
Po różnorodnych ćwiczeniach i pokazach wszyscy absolwenci otrzymali dyplomy zaliczenia kolejnego etapu. Oczywiście pokazy w wykonaniu najmłodszych były humorystyczne, ale ci najstarsi wykonywali je już całkiem nieźle,     a niektórych  spośród nich można by się zacząć obawiać, w tym Wnuka-I, który parę dni później, już u nich w domu, przy szarpance z dziadkiem wyraźnie polował na jego staw kolanowy. Było widać, że wie, gdzie kopnąć, żeby dziadek zwijał się z bólu, w najlepszym razie, a w gorszym, żeby go zabrała karetka do szpitala na ostry dyżur chirurgiczny.
W trakcie pobytu na widowni siedzący obok mnie Wnuk-IV parę razy mi komunikował:
- A wies, dziadek! Jesce tylko jedne ulodziny i ja tes będę ćwicył. Bo to od seściu lat!

Wieczorem przyjechali do nas, do Nie Naszego Mieszkania, Helowcy.
Stało się to znienacka, niespodziewanie, na wysokim stopniu spontaniczności.
- Widocznie musieli czytać bloga! - zasugerowałem Żonie.
Hela nie zdążyła  jeszcze zrzucić płaszcza, a już troskliwym głosem, takim do małego dziecka, i z głębokim przejęciem zauważyła:
- O biedny piesek (to o naszej Suni)! Nie ma wody w miseczce!
Rzeczywiście Sunia nie miała, ale nie zauważyłem, żeby umierała z pragnienia. Zresztą, gdyby chciała pić, to stanęłaby nad miską, zwiesiła swój duży łeb i tak stała dopóki, dopóty byśmy jej tej wody nie wlali.
Więc pod presją Heli, nie Suni, wodę wlałem. Ale Sunia ją olała, bo szaleńczo cieszyła się na widok gości mając na uwadze kolejnych jeleni do wszelkich głaskań, poklepywań i szarpań specjalną poszarpaną i ogluconą szarpanką.
Ciekawe, że gdy byliśmy u Helowców, to do głowy mi nie przyszło, aby zauważyć psie miski i do nich zaglądać. Jak bydlę, jedno czy drugie, by coś chciało, to przecież dałoby znać. Ale u Heli nie musi, bo dostawa bieżącej wody              i jedzenia biednym(!) pieskom odbywa się chyba na bieżąco.
Hela, po zrzuceniu płaszcza, wprowadziła nerwowy nastrój komunikując:
- Słuchajcie! Możemy być u was góra dwie godziny, bo poprzesuwał się nam harmonogram dnia i martwimy się              o pieski. Na spacerze były o 11.00, a mamy...
Hel się z tym zgadzał, ale trudno ich nie zrozumieć i nie zrozumieć piesków, jeśli się ma swojego. Tylko dlaczego nie wyszli z nimi tuż przed przyjazdem do nas?!
Więc musieliśmy z Helem w pośpiechu wypić należne nam Pilsnery Urquelle, Luksusową do pysznego dania                 z mielonego mięsa, którym Żona zaskoczyła wszystkich, z dodatkiem różnych pysznych sosów, no i przede wszystkim zdążyć wymienić informacje.
A u Helowców rok się zaczął, że daj ci Boże!
Już mają kupca na mieszkanie, a to oznacza, że przeprowadzą całą akcję przeniesienia się na wieś bardzo szybko        i przy stosunkowo małym nakładzie nerwów. Upatrzona Wieś leży rzut kamieniem od Metropolii w pobliżu Miasteczka     u Stóp Góry, naszej ostatniej sylwestrowej mety.
A nowa meta zapowiada się niezwykle interesująco. Ale i bez niej kibicowalibyśmy im z naszym dużym wewnętrznym, niewątpliwie lekko patologicznym, zaangażowaniem.
Ponadto Hela dostała pracę i to, zdaje się, na skalę jej marzeń. Więc się wszyscy cieszymy, tym bardziej, że Hela zaraża wszystkich wokół tą swoją pozytywną energią.
I co się okazało?! Że jest to firma, w której pracuje Konfliktów Unikający i Córki Na Komunię Posyłająca. Więc niezwłocznie zadzwoniłem do Konfliktów Unikającego i zadawałem mu dziwne pytania znamionujące, że nagle znam wiele szczegółów o jego pracy. Żadnym odcieniem głosu nie zdradził, że się dziwi, że dzwonię i sypię takimi nieistotnymi w sumie szczegółami. I o nic nie zapytał. Od kiedy zrobił się taki taktowno-niedociekliwy?
A może po prostu wie (chyba tak), że jestem aferzystą?!

Wizyta trwała 2,5 godziny. Helowcy solennie obiecali, że już takiego numeru z wyjściem z psami nie powtórzą.
- A jaki pozostał niedosyt! - stwierdziła Żona, gdy taksówka odjechała. - A to jest zawsze najlepsze! - dodała.
Po latach zgadzam się z tym w pełni. Ale mogli jeszcze posiedzieć chociaż z godzinkę!

I była to pierwsza bardzo poważna wizyta w Nie Naszym Mieszkaniu po 2,5-letnim naszym w nim przebywaniu.         Tym samym zakończył się Okres Przebywania. Od świąt nastał Okres Mieszkania.

PONIEDZIAŁEK (21.01)
No i w Szkole panuje złośliwy wirus lub bakteria.

Lub oboje razem.
Wszyscy wokół chorują. Wcześniej zewsząd i co rusz się dowiadywaliśmy, że w zaprzyjaźnionych firmach ludzie poznikali na zwolnieniach. Aż w końcu choróbsko przyszło do nas.
Najpierw padło na Kolegę-Współpracownika, który pewnego dnia przyszedł cały opuchnięty, zaflegmiony i całościowo nieswój. Przyszedł i wyszedł. Na dobrych kilka dni. Miał 38 st.C i nie wiadomo co!
Potem zachorowała Najlepsza Sekretarka w UE. Już w czwartek ledwo zipała, żeby w piątek usłyszeć diagnozę lekarską - zapalenie oskrzeli. Tu przynajmniej wiadomo o co chodzi. Legła w łóżku z temperaturą, też 38 st.C.

A dzisiaj był pierwszy dzień gorącego styczniowego okresu, który ma się zakończyć po 12. dniach,1. lutego wraz           z uroczystością wręczenia dyplomów wieńczących 2,5-letnią naukę najstarszej grupy weekendowej.
Rozpoczęły się przeglądy, na których obowiązkowo jestem. To mnie przykuwa do danego miejsca (sal) i  danego czasu. I wtedy, pod nieobecność Najlepszej Sekretarki w UE, praca sekretariatu leży. Na szczęście wrócił Kolega-Współpracownik i wspólnie udało się nam wszystko jako tako (po japońsku - Wnuki weszły w tę fazę) ogarnąć.
A przed nami są:
- dzisiaj - przeglądy fotograficzne grup tygodniowych i przewiezienie prac do galerii do montażu,
- jutro - przeglądy plastyczne grup tygodniowych i I dzień montażu wystawy prac dyplomowych,
- w środę - II dzień montażu i wernisaż,
- w sobotę i niedzielę maraton przeglądowy fotograficzno-plastyczny grup weekendowych,
- w poniedziałek posiedzenie Rady Pedagogicznej,
- w środę obrony,
- i już w piątek uroczystość wręczenia dyplomów.
Nie liczę po drodze dziesiątek spraw sekretarskich, księgowych i służących przygotowaniom semestru letniego.
Więc od wielu dni, w świątek, piątek i niedzielę jestem w Szkole. Słuchaczom wyjaśniam, że ja jestem z innego materiału, z lat 50., kiedy wychowywała mnie ulica i kiedy cierpiałem głód. I dlatego choróbsko się mnie nie ima.
Ten mój "występ" zawsze spotyka się z humorem i pozytywnym odbiorem. Tłumaczę to sobie, być może na wyrost,       że w ten sposób odbrązawiam posągową postać DYREKTORA i ją uczłowieczam.

A jutro będę miał okazję kolejny raz ją uczłowieczyć. Rano zadzwoniła plastyczka, która ledwo słyszalnym głosem oznajmiła, że właśnie wraca od lekarza, ma zwolnienie, ale to pal diabli, ale że ledwo żyje i że jutro nie będzie mogła poprowadzić przeglądów plastycznych.
Więc poprowadzę je ja, samotnie. Człowiek po politechnice, inżynier chemik. Ale co tam, dam radę. W ciągu 25 lat pracy Szkoły tyle się naoglądałem i nasłuchałem, że  coś mogę na dany temat powiedzieć.
Słuchacze już wiedzą. Zapowiada się ciekawie.


W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy.