28.01.2019 - pn
Mam 68 lat i 56 dni.
WTOREK (22.01)
No i dzisiaj jest Dzień Dziadka.
Przyznam, że liczyłem na jakiś telefon od Wnuków i życzenia. Ale szybko, w ferworze spraw różnorakich, o tym zapomniałem.
I przyznam, że myśl o "samodzielnych" przeglądach plastycznych mocno mnie jednak stresowała.
Ale stan ten od razu, na samym początku, zniknął. Wyjaśniłem słuchaczom jeszcze raz sytuację, a oni stanęli na wysokości zadania. Byli bardzo dobrze przygotowani i wyraźnie mnie wspierali. To było miłe. Więc ostatecznie przeglądy te stały się sporą przyjemnością.
Gdy odzyskiwałem siły i głodny przymierzałem się do swoich kanapek, w drzwiach pojawiła się czwórka Wnuków, a za nimi Syn.
No była to niespodzianka wielkiego kalibru. Z różnych względów.
Lubię, jak od czasu do czasu odwiedzają mnie w Szkole i lubię obserwować jak zachowują się na obcym terenie i jak go szybko oswajają, bo przecież w końcu dziadek, to dziadek. Ale też po ich zachowaniu na obcym terenie widać, jak dorastają. Z tego dorastania robi się coraz większy kontakt, bo pojawia się więcej wspólnych płaszczyzn.
Chłopaki zdjęli kurtki, z wyjątkiem Wnuka-IV, który zaniemówił widząc dziadka, ale jakiegoś takiego innego, inaczej ubranego? Może biła ze mnie jakaś powaga urzędu, która go onieśmielała?
Każdy złożył mi bardzo krótkie i mądre życzenia i było widać, że kwestie były solidnie przygotowane i zapamiętane.
Dwaj starsi zrobili to z pełną świadomością tego, co mówią i luzem, trzeci - jeszcze trudno powiedzieć, a czwarty w napięciu czekał na swoją kolej. Po czym bezbłędnie wypowiedział dwu-trzy słowne życzenia. Uważnie przy tym patrzył mi w twarz, żeby stwierdzić, jaka będzie moja reakcja po jego słowach. Bo skoro on ich nie rozumie, to co zrobi dziadek? Ale dziadek się uśmiechnął, wzruszył, pocałował w ten mały łeb i podziękował. I Wnuk-IV wtedy wyraźnie odetchnął i zdjął kurtkę.
Za chwilę dwaj najmłodsi "odkryli" moje kanapki. Po mojej znaczącej uwadze, że jestem bardzo głodny, starsi zareagowali po dorosłemu, czyli sztucznie.
- Jedz dziadek, jedz! - obaj wtórowali. My zaraz idziemy na obiad.
Ale młodsi nie mogli jeszcze się przejąć dziadka głodem i co rusz, jak sępy, wyszarpywali pojedyncze "gryzy". Więc zostałem głodny, ale fajnie było co chwilę wymieniać się "gryzami" (Wnuk-III) lub "gryzkami"(Wnuk-IV).
Całą piątkę zaprosiłem na ostatni przegląd plastyczny z podstaw projektowania. Tu na szczęście wykładowczyni była, była więc też odpowiednia ranga.
Wnuki chłonęły wszystko, można by powiedzieć w nabożnym skupieniu. Ale każdy inaczej.
Wnuk-I, jako 12-latek z hakiem, na wszystko reagował w pełni świadomie. Wnuk-II to samo, ale mocno refleksyjnie i emocjonalnie, Wnuk-III ze swoim poczuciem humoru i swoistym uśmiechem mówiącym "jak tylko się w pełni oswoję z sytuacją, to zaraz się powymądrzam" , Wnuk-IV z otwartą buzią, niesamowitym skupieniem i wypiekami na twarzy.
Dyskretnie ich obserwowałem i z całej sytuacji miałem mnóstwo frajdy. A potem z okna obserwowałem logistykę pakowania ich wszystkich do samochodu. Nie jest to, wbrew pozorom, prosta sprawa.
Po południu pojechaliśmy z Żoną na Dzień Babci i Dziadka do żłobka Tłustej Ofelii. Wbrew obawom Żony TO błyskawicznie nas poznała, rozpostarła rączki i wpadła w jej ramiona, znaczy babcine. Oczywiście w dziobie miała smoczek, jak zwykle przestawiony przez nią o 90 st. (?), a w rączkach swoją psychiczną i narkotyczną szmatkę, z którą się nie rozstaje, o którą się nie potyka i którą kładzie sobie na dziób, gdy zasypia.
Po tym i po innych zachowaniach widać już charakter, np. pewne cechy ewidentnie ma już po swojej babci, czyli mojej Żonie. Na przykład nie interesowało ją to całe zbiegowisko, ten cały harmider z dominującym i rozdzierającym szlochem niektórych dziewczynek "maaaaaaama!", tylko stała sobie z boku i wyraźnie była "wyalienowana z rozentuzjazmowanego tłumu". Po czym przyniosła jakąś książeczkę i mogła tak w skupieniu spędzać czas. Więc nic dziwnego, że gdy w końcu zaczęły się występy, postawiona siłą wśród gromady rówieśników natychmiast się wydarła i natychmiast wylądowała w ramionach jednego z trzech obecnych dziadków, strasznie przejętego cierpieniem wnusi.
Zresztą TO wyraźnie odpowiada męskie towarzystwo i wyraźnie na tym swoje wygrywa. Znowu chyba po Żonie, która z definicji woli chłopskie towarzystwo. Chyba ją rozumiem, chociaż dla mnie same babskie też może być. Problem jest tylko jeden, mianowicie po dłuższym czasie od tego specyficznego jazgotu (chodzi o tembr głosu, tę specyficzną jakość dźwięku, wysoką częstotliwość fal dźwiękowych wydawanych przez kobiety, zwłaszcza przy chichotach) zaczyna mnie boleć głowa, mówiąc bardzo delikatnie, i jest po imprezie.
TO przechodziła z rąk do rąk dziadków, oczywiście przy różnych wygłupach. Umie je już docenić, a okazuje to delikatnym uśmiechem, takim bardziej oczami, z lekkim grymasem Giocondy na ustach.
ŚRODA (23.01)
No i dzisiaj odbył się XX wernisaż wystawy prac dyplomowych.
Tej SZKOŁY SZKOŁY, która względem pierwszej będącej SZKOŁĄ MATKĄ, zaczęła działać trzy lata później, w 1997 roku. Bo ta Pierwsza, po kilku latach przerwy, została reaktywowana w innej formule i swój XX wernisaż szykuje na czerwiec. Nowa przestrzeń wystawiennicza w zaprzyjaźnionej szkole artystycznej, nowe moduły wystawiennicze, sposób aranżacji - miałem wiele niewiadomych, a za tym szedł stres. Nawet nie wiedziałem, że tak duży.
To ciekawe, że coś się dzieje, pozornie o małym znaczeniu, coś rutynowego, coś co potem daje asumpt do przemyśleń, jest inicjatorem dalszych działań, inspiruje. Ciekawy mechanizm.
Wchodziłem na wernisaż zestresowany, lekko zniechęcony, a wychodziłem wzbogacony o tyle przemyśleń i zainspirowany do dalszych działań. Zupełnie nie spodziewając się dostałem pozytywnego kopa. A przydało się, bo czas jest trudny i wszystko się lekko rozsypało.
W ostatnich dniach krótkimi impulsami mailowymi koresponduję z Po Morzach Pływającym.
Przymierza się do pisania bloga, a powinien, do czego go namawiam. Pisze o takich rzeczach, które nam, szczurom lądowym, nie są w stanie przyjść do głowy. Na przykład on i jego współbratymcy cierpią na niedostatek słodkiej wody. W XXI wieku! Bo słodka woda na morzu, jak by się tak dobrze nad tym zastanowić, kosztuje słono! Więc ją cholernie oszczędzają.
Teraz przy -22 st. pracuje już ósmy dzień przy przeładunku w St. Petersburgu, znaczy Leningradzie. A wiadomo, jakie tam panują warunki, skoro Hitler nie dał rady zdobyć tego miasta. Teraz, co prawda, jest ocieplenie klimatu, ale co Rosja, to Rosja. Gniotsa, nie łamiotsa!
Więc Po Morzach Pływający haruje na mrozie, często przepocony i przemarznięty, a żadna cholera się go nie ima! A wystarczy, że tylko zawita do Polski...
Marzy jednak o Hiszpanii.
CZWARTEK (24.01)
No i odebraliśmy Q-Wnuka z przedszkola.
I od tego się zaczęło.
Już wieczorem, zaatakowana jakimś przedszkolnym syfem, Żona poczuła się źle.
PIĄTEK (25.01)
No i jest już całkiem do dupy.
Żona czuje się źle, na tyle że nie wychodzi na dwór, po południu stara się zająć Q-Wnukiem, a ja w jakimś momencie wypadam na chwilę ze Szkoły, żeby wyjść z Sunią.
Atmosfera kiepska.
NIEDZIELA (27.01)
No i jestem po dwóch dniach przeglądów.
To jest dla mnie ze względów psychicznych i fizycznych zawsze trudny okres. A jaki może być, kiedy w tak gorącym okresie nadal w pracy nie ma Najlepszej Sekretarki w UE. A jaki może być, kiedy Żona leży chora w łóżku?!
Oczywiście Zagraniczne Grono Szyderców w sobotę do południa zabrało Q-Wnuka, więc przynajmniej Żona może spokojnie leżeć, wygrzewać się i swoje wycierpieć.
PONIEDZIAŁEK (28.01)
No i jestem w klasycznym kieracie.
Dotarło to do mnie dzisiaj.
Zdałem sobie sprawę, że ostatnie dni kojarzą mi się wyłącznie ze szkolnymi schodami. Widzę tylko powtarzające się obrazy - jak rano, w ciemnościach, wchodzę po schodach, by po iluś godzinach pracy, w ciemnościach, po nich zejść. Myślę tylko sobie "o, znowu wchodzę!" lub "o, znowu schodzę!" Takie deja vu, od którego bardzo szybko można dostać fiksum dyrdum. Bo nie wiem, jaki to dzień, nie umiem powiedzieć, co się w nim działo, ale mam dręczącą świadomość bezwzględnego upływu czasu. I świadomość, że w jego kieracie jestem bezwolnym pionkiem.
Czuję też, że jestem tykającą bombą niezegarową. I tylko czekam, kiedy pojawi się niepozorny impuls, iskra, błahe zdarzenie, wypowiedź, sytuacja, żeby cały impet poszedł w kierunku destrukcji. Na pewno będzie główna fala uderzeniowa i kilka rykoszetów. Siwy dym, kurwa!
Ten ktoś lub to coś chyba zostanie zaoszczędzone, bo:
- jutro do pracy wraca Najlepsza Sekretarka w UE,
- dzisiaj jest chyba chorobowe przesilenie i Żona powinna powoli wracać do zdrowia.
Ale czeka nas poważne przeszeregowanie i ułożenie na nowo logistyki.
W tym tygodniu Bocian nie zadzwonił, ale za to wysłał cztery smsy. Byłem pełen podziwu nad ich treścią, logiką i prezentowanym scenariuszem.