niedziela, 3 marca 2019

04.03.2019 - pn
Mam 68 lat i 91 dni.

PIĄTEK (01.03)
No i mamy już marzec.

Przez ten luty wszystko nagle przyspiesza i człowiek staje się nerwowy.
Niby 2-3 dni różnicy, ale przez ich "brak" nagle wskakuje się w inną rzeczywistość. Taką wiosenną, która mami latem, wakacjami i urlopem.
W takiej sytuacji, tego niezdrowego przyspieszenia, trudno się dziwić Żonie, gdy się denerwuje i wpada w panikę, gdy słyszy ode mnie:
- Ani się obejrzymy, a już będą Święta... Bożego Narodzenia!
Czy można jej się dziwić, skoro do Wielkanocnych jest miesiąc z okładem?!
Ale czas tak biegnie - szybko! Jeśli to sformułowanie ma jakikolwiek sens.

Ostatnie dni przebiegły pod znakiem wnuków - Wnuków i Q-Wnuka-Dyrektora.
We wtorek odebraliśmy tego ostatniego z przedszkola. Więc cały poniedziałek intensywnie z Żoną pochłanialiśmy witaminę C. I przez wszystkie kolejne dni, aż do dzisiaj, również.
W środę rano zawiozłem go do przedszkola. Była obfita mgła, a mimo tego, jadąc o standardowej porze, cała droga zajęła rekordowo krótki czas - niecałe dwa Fear of the dark.
- To może posłuchajmy do końca?! - powiedziałem do Q-Wnuka-Dyrektora widząc, że się zabiera do wysiadania.
- Ale ja mam dzisiaj Straż Pożarną! - odparł zdecydowanie.
Od kilku dni całe przedszkole żyło wycieczką do Straży Pożarnej, która miała się odbyć w czwartek rano. Więc wyprowadziłem go z błędu mówiąc, że to dopiero jutro.
- Ale, ale, ale... ja nie zdążę na śniadanie! - odparł praktycznie bez zająknięcia, bez zażenowania, nieźle już kombinując.
Po południu odebrała go Żona.
Ja zaś przepakowałem się i, "tradycyjnie", wieczorem pojechałem odebrać Wnuki z Krav Magi.
Okazało się, że są tylko dwaj starsi, a dwaj młodsi się rozchorowali i zostali w domu.
Wieczorem Synowa opowiedziała mi, co się działo, gdy Syn z dwoma starszymi wyjeżdżał.
Młodsi wyli.
- Bo ooo...niii  jaaa...dą, aaa myyy  zooo...staaajeee...myyy! I ooo...niii  póóó...jdą  z  dziaaa...dkiem naaa  buuu...łkiii, aaa my nieee!
Starsi bracia zadbali jednak, żeby młodszym przygotować odpowiedni zestaw. Wnuk-I wybrał dla Wnuka-IV, a Wnuk-II dla Wnuka-III.
W czwartek zerwałem się o 05.30, żeby przejechać 19 km i zawieźć Q-Wnuka-Dyrektora na 07.00 do przedszkola. Straż Pożarna wzywała wcześnie dając poznać przyszłym strażakom, że żartów nie ma.
Po czym spokojnie mogłem wrócić do Wnuków.
Cały dzień dominowały jakieś gry, ale przede wszystkim warcaby. Wszyscy wiedzą, że w "te klocki" dziadek jest dobry. Co więcej, dziadek obiecał któremuś z Wnuków pięć dych, jeśli ten wygra, więc motywacja, aby stanąć w szranki, była duża.
Wystartował Wnuk-I. Ku swojemu rozczarowaniu żadnej partii nie wygrał, więc jego ojciec stwierdził, że tak być nie może i że teraz on zagra. Bez tej finansowej motywacji.
Syn przegrał, więc Synowa stwierdziła, że ktoś musi bronić honoru rodziny.
Synowa, po farmacji, ma jakiś taki umysł, że na przykład w szachy daje mi łupnia równo. I ta jej specyficzna, chłodna analiza problemu, jego "ogarnięcie" w czasie gry, powodowały, że nachodziły mnie chwile zwątpienia i lekkich obaw. Nad każdym ruchem musiałem się zastanawiać zdecydowanie dłużej, bo szybko się zorientowałem, że to ja(!) mogę przegrać. W końcu Synowa popełniła mały błąd, który ostatecznie okazał się decydujący. Ale strach pomyśleć, co będzie już przy drugiej lub trzeciej grze. Żadnych pieniędzy nie postawię  i żadnego zakładu na pewno nie zaproponuję!

Przypomniała mi się sytuacja sprzed wielu lat, gdy Zagraniczne Grono Szyderców jeszcze nim nie było, ale się już wykluwało.
Q-Zięć miotał się po całej Europie studiując na różnych uczelniach, a Pasierbica jeździła za nim.
Jakieś pół roku byli razem w Anglii, w Leicester, gdzie ich odwiedziliśmy.
W trakcie kilkudniowego pobytu zrobiliśmy sobie wycieczkę pociągiem do Londynu. Podróż trwała trzy godziny, jakoś tak, i przez ten cały czas grałem z Zalążkiem Zagranicznego Grona Szyderców w warcaby.
- Jeśli wygracie partię, dostaniecie 50 funtów. - zaproponowałem.
Nie wygrali żadnej.
Oczywiście woda sodowa nie uderzyła mi do głowy, tym bardziej że jestem amatorem, sam się uczyłem tej gry, i zdaję sobie sprawę, że zawsze można trafić na przeciwnika, który bez skrupułów złoi skórę.
Ale potencjalnego kandydata, przeciwnika, wyzywam na ubitą ziemię!

A dzisiaj wstałem o 06.30, żeby przejechać 19 km i znowu zawieźć Q-Wnuka-Dyrektora do przedszkola.

Przez te dni musieliśmy dbać o różne obowiązki służbowe. Ja w Szkole, a Żona w domu związane z Naszą Wsią. No     i musiała-chciała odbierać Wnuka. A wczoraj przyjechała Pasierbica i TO. Metraż Nie Naszego Mieszkania                      i równoczesna obecność Suni chętnie biorącej udział we wszelkich ruchowych zabawach,  dołożyły swoją cegiełkę zmęczenia.
Wieczorem oboje padliśmy ze zmęczenia.

Odpowiedział na moją "marynarską" prowokację Po Morzach Pływający.
Mam, czego chciałem. Tak mocno go wzięło, że jego odpowiedź muszę zacytować w całości, aby oddać, na ile go wzięło (pisownia oryginalna).

Zgadzam się , że wykorzystanie GPS jest powszechne, ale......
Posiadanie i używania GPS w samochodzie ma taki sam sens w posiadaniu i używaniu jak  GPS na morzu. Nie wiem czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że system sieci satelit które grzecznie "wiszą" na równikiem wykorzystywanych do określania pozycji jest czyjąś własnością i mogą być wyłączone w każdej chwili.
W takiej sytuacji do określenia pozycji na morzu wykorzystuje się słońce, gwiazdy, ciała niebieskie,sekstanty, logi,radary, echosondy,kompasy i żyrokompasy, ołówek, cyrkiel , mapy nawigacyjne / papierowe/, locje,spisy świateł, tablice pływowe, roczniki astronomiczne oraz ZNAKI NAWIGACYJNE takie jak LATARNIE, WIEŻE KOŚCIOŁÓW, MASZTY RADIOWE, KOMINY, BOJE, STAWY,PŁAWY,WIECHY I SZEREG INNYCH ZNAKÓW LĄDOWYCH stanowiących integralną i jak do tej pory nierozerwalną cześć bezpiecznego przemieszczania się statków na morzu.
Abecadło nawigatora to znajomość wykorzystania wszelkiego rodzaju pomocy nawigacyjnych do określenia pozycji statku BEZ WYKORZYSTYWANIA SYSTEMÓW SATELITARNYCH.
Wbrew pozorom do wykonanie stosownych pomiarów nie potrzeba dużego nakładu pracy. Znajomość zasad wykonywania pomiarów, umiejętność odczytania wskazań urządzeń, znalezienie informacji w podręcznikach skutkuje     w większości przypadków określeniem BARDZO DOKŁADNEJ POZYCJI. Oczywiście bardzo dokładna pozycja będzie zależała od wielu czynników np widzialności obiektu, odległości od obiektu, aktualnej pogody, a także od ciśnienia panującego w danym miejscu na morzu.
Wracając na chwilę do GPS należy podkreślić, że dokładność pozycji została zmieniona w ostatnich latach ,                   a standardy ustalone przez Organizację są następujące:ocean 100m, podejścia do portów 10m, porty 1-3m. Ta ostatnia dotyczy także kierowców.
Studenci szkół morskich na  całym świecie w pierwszej kolejności poznają i studiują nawigację terestryczną, ucząc się podstaw nawigacji i zrozumienia sensu oraz celu utrzymywania znaków nawigacyjnych w pełnej gotowości. Takie zagadnienia jak wykreślanie kursu, określanie namiarów,  błędu pozycji, błędów wskazań urządzeń pomiarowych, kompensacja tych błędów, wyliczenia dryfu i znosu / prąd morski lub prąd pływowy /, nanoszenie tych informacji na mapę nawigacyjną i wreszcie odczytanie pozycji statku to zaledwie przedsionek całej wiedzy o nawigacji.
Przepisy ustanowione przez IMO - Międzynarodową Organizacje Morską dokładnie precyzują jaką wiedzę musi posiadać przyszły użytkownik morza. Nadal MAMY OBOWIĄZEK kontrolowania wskazań GPS wszelkimi dostępnymi metodami. Przedstawiciele Administracji morskiej czyli Inspektorzy Flagi sprawdzają dokumenty statkowe min pod kątem określania pozycji z wykorzystaniem znaków nawigacyjnych czyli także LATARŃ MORSKICH.
Mimo,że mamy XXI wiek wręcz nakazuje się aby nawigacja była prowadzona w oparciu w wszelkie dostępne środki        i metody. Jeżeli zajrzycie do protokołów Komisji do Badań Wypadków Morskich znajdziecie w nich także odniesienia do prowadzenia nawigacji w sposób tradycyjny. Nieznajomość znaków nawigacyjnych często prowadzi do tego, że statek płynie pod "prąd" i stwarza poważne zagrożenie. To tak samo jak jazda samochodem na drodze jednokierunkowej         w złym kierunku.
Każda latarnia ma swoją nazwę, kształt i charakterystyczne światło po których je rozpoznajemy, a jednocześnie upewniamy, że GPS nie wyprowadził nas w pole.
GPS to nie tylko system satelitarny to także komponent naziemny który powoduje, że dokładność wskazań satelitarnych jest korektowana niemal do zera.
Osobiście jak widzę znajome kształty lub światła latarń to odczuwam ulgę, że w końcu dotarłem bezpiecznie do brzegu.
Reasumując GPS to tylko jedno z wielu urządzeń pomocniczych które pozwalają odnaleźć drogę na morzu .
Staje się bezużyteczne jeżeli nie ma mapy na którą można nanieść pozycje i kiedy nie widzi wystarczającej liczby satelit.
Dlatego uważam w/w teorię na temat marynarzy i latarń za nieco.....

Widać, że gość szykuje się do poważnych egzaminów. 
A propos. Kolejny kurs w Gdyni się nie odbył, więc będąc ostatnio w Pucku znowu się nie spotkaliśmy.

SOBOTA (02.03)
No i dzisiaj odbyła się ostatnia wiecierza.

Że zacytuję treść smsa Hela.
Zostaliśmy na nią zaproszeni do ich mieszkania, którego sprzedaż właśnie finalizują. Po wielkich problemach, które opłacili bezsennymi nocami, frustracją, stresem i mocnym postanowieniem, że to jest ich ostatni kredyt w życiu, dostali w banku uzupełniającą kwotę, która umożliwi kupno domu na wsi.
Więc pod koniec marca lub na początku kwietnia odbędzie się długo wyczekiwana parapetówa, a potem romantyczne    i niepowtarzalne spanie na podłodze, mieszkanie w labiryncie kartonów i urządzanie się w nowym miejscu.                    A w przerwach picie kawy na tarasie, hasanie z psami na ogródku, chłonienie ciszy i zapachów wiosny.
My się już nie możemy doczekać, a co dopiero oni!

Spotkanie przebiegło pod znakiem pysznego żarcia, win, Pilsnera Urquella, wódki na orzechu laskowym, słuchania płyt winylowych (Hel od dawna siedzi w środowiskach muzycznych i ma niezłą kolekcję), zbitych (na szczęście!) kieliszków, najpierw przez Żonę, a potem przez Helę i miłości psów związanej z mięciuśkimi żeberkami (Tosia wspięła się przednimi łapami na moje kolana podsuwając łeb niby do pogłaskania, więc dałem się nabrać i objąłem go obiema rękami, pod którymi ona sprytnie wydłużonym jęzorem wylizywała z mojego talerza pyszny sosik, co, naiwny,  zauważyłem grubo za późno, ale nie miałem jej tego za złe - sam bym to robił na jej miejscu!).

NIEDZIELA (03.03)
No i trzeba mieć zdrowie.

Dzisiaj z kolei odwiedziło nas w Nie Naszym Mieszkaniu Zagraniczne Grono Szyderców.
Wyjście na długi spacer razem z Sunią stało się oczywistością, bo nie sposób było funkcjonować na tak małej przestrzeni.
A potem wszyscy poszliśmy na zaległy urodzinowy obiad Pasierbicy.
W naszym osiedlowym bistro były nieprzebrane tłumy, takie że kolejni chętni stali i czekali, aż się  zwolni jakiś stolik.
Przyroda nie znosi próżni w żadnym jej aspekcie, więc skoro wielkie centra handlowe są pozamykane...

PONIEDZIAŁEK (04.03)
No i dzisiaj po południu wyjeżdżamy do Naszej Wsi.

Na poważne rozmowy z Gospodarzami i na spotkanie z naszymi Sąsiadami, uzbrojeni na to ostatnie w 0,7 l Żołądkowej de Luxe (niestety Luksusowej nie udało mi się kupić).
Sąsiedzi chyba zostaną na blogu Sąsiadką i Sąsiadem, czyli Sąsiadami, zwłaszcza że pisać zacząłem dopiero po wyjeździe z Naszej Wsi do Naszego Miasteczka i okazji, aby o nich wspominać, nie było.

A z Naszej Wsi jedziemy do Stolicy na konferencję. Czasu więc jak zwykle nie ma i na dalsze wspomnienia z czerwca ubiegłego roku trzeba poczekać.


W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz.