poniedziałek, 6 maja 2019

06.05.2019 - pn
Mam 68 lat i 154 dni.

ŚRODA (01.05)
No i wczoraj przyjechaliśmy do Naszej Wsi.

Nie czuliśmy się dziwnie, bo byliśmy tutaj miesiąc temu. Nie zdążyły pozrywać się w nas różne więzi. I od razu zaczęły działać "tutejsze" mechanizmy i nawyki.
Po wyjeździe Gospodarzy poszliśmy zobaczyć się z gośćmi, co stanowi dla nas, w Naszej Wsi, istotę bytu, nasze jestestwo, jaźń.
W dwóch apartamentach byli ci stali, z którymi znamy się, więc rozmowy dotyczyły konkretów znanych dwóm stronom: A jak tam...? Czy udało się...? A co państwo zrobiliście...? A kiedy będzie...?
I obie strony cieszyły się ze spotkania.
W jednym było "nowe" małżeństwo z trzynastoletnią córką, którą od razu, standardowo, jak zwykle w przypadku takich dzieciaków, przepytałem ile to jest 2+2x2?, aby nawiązać sympatyczny kontakt. Dziewczynka zdała ku satysfakcji rodziców, bo ona jest mocno humanistyczna.
- My oboje jesteśmy budowlańcami, stąd ja pilnuję ją z matematyki. - dodała mama.
Podziwiali nasze Siedlisko podwójnie i jako goście, "zwykli ludzie", i jako budowlańcy. A ponieważ są z Metropolii,           to można było pogadać o specyfice dzielnicy, w której mieszkają.

Od razu, po południu, pojechaliśmy na zakupy. Do Sąsiedniego Powiatu. To są raptem od nas 23 km. I po ponad rocznej nieobecności doznaliśmy pozytywnego szoku. Rynek wypiękniał i otworzyły się dwie nowe knajpki, czego wcześniej ewidentnie brakowało. Jedna restauracja "wyższych lotów", gdzie, jak powiedział "mój" wulkanizator przy okazji wymiany opon na letnie, porcje są takiej wielkości (tu złożył dwie dłonie demonstrując niewielką grudkę czegoś     w środku), że raczej można się napatrzeć niż najeść,  i bistro U Carlosa prowadzone przez małżeństwo. Ona Polka,      on Meksykanin.
Żona zamówiła coś na pęczaku z zawartością specjalnego (?) banana. Ja zwyczajnie - tagliatelle z jakimś dodatkiem. Do tego desery i kawa.
Gdy tak sobie podjadaliśmy, podszedł do nas...Meksykanin. Czyli on sam, Carlos, szef i główny kucharz ubrany w długi fartuch i czapkę z daszkiem założonym "do tyłu". Zwrócił się do Żony pięknym meksykańskim (hiszpańskim) polskim,     z którego dało się mniej więcej zrozumieć, że on bardzo przeprasza Żonę, ale jej potrawa jest bez banana, bo w Polsce bardzo trudno jest dostać ten gatunek, a on nie da "zwykłego", bo to by wołało o pomstę do nieba, więc uzupełnij czymś innym.
Oboje pogratulowaliśmy mu pomysłu na knajpkę, podziwialiśmy głęboko przemyślany wystrój wnętrz i życzyliśmy, żeby to wszystko się pięknie rozwijało. Dziękował z uśmiechem, co jeszcze bardziej zwiększało wyraz poczciwości na jego twarzy. Cecha ta, jak zauważyła Żona, wręcz emanowała z jego postaci.
Później dowiedzieliśmy się znacznie więcej od pani siedzącej przy sąsiednim stoliku i jedzącej to samo, co ja. Okazało się, że jest szefową kawiarni, w której już wcześniej bywaliśmy a to z Wnukami, a to z Q-Gospodynią i Teściową.
Gdy weszła do "naszego" bistro, byłem świeżo po krótkim pobycie w oddziale "naszego" banku i mocno tym faktem zdegustowany. Chciałem tylko wpłacić we wpłatomacie gotówkę, ale przy wklepywaniu pomyliłem wysokość kwoty, więc zgodnie z zaleceniem tego kretyna anulowałem. A przy drugiej próbie debil mi odmówił, a przy trzeciej się zawiesił. Całe szczęście, że to się stało, zanim kazał mi włożyć plik banknotów do bezdusznej szufladki. Wszedłem więc do sali operacyjnej(!). A tam tłum ludzi i wszystkie stanowiska zajęte. Tylko przy jednym nie było nikogo z klientów, może dlatego że tam pani rozmawiała przez telefon. Brutalnie jej przerwałem.
- Przepraszam, czy jeśli wpłatomat jest zepsuty, to mogę wpłacić gotówkę w kasie bez prowizji?!
Ze smutnych doświadczeń wiem, że w takich razach te bezduszne bydlaki potrafią pobrać prowizję nawet w wysokości kilku Pilsnerów Urquelli.
- Tak. - pani przerwała rozmowę. - Ale jeśli ma pan w naszym banku założony rachunek.
Kiwnąłem głową, że tak.
- To gdzie są kasy?
Wskazała na trzy stanowiska gdzieś w oddali, bo sala operacyjna była znacznej wielkości.  A między tą oddalą                a wejściem cierpliwie siedział i stał sznur ludzi.
- Kto z państwa jest ostatni do kasy? - zapytałem tych szczęśliwców, którzy byli na początku.
Sznur smutnych twarzy przechylał się w jedną stronę po kolei, niczym, nomen omen meksykańska fala, prowadząc mój wzrok niechybnie do wejścia, do końca kolejki.
Błyskawicznie przeliczyłem - jakieś trzydzieści osób. Ci na końcu znacząco patrzyli na mnie mówiąc bezgłośnie           Tak, tak, niestety, musi pan...
- To życzę państwu udanego majowego weekendu! - i wyszedłem słysząc za sobą nieliczne wybuchy śmiechu.
I w tym stanie wróciłem do Żony, czyli do bistro.
Żona w takich razach stara się od razu znaleźć rozwiązanie.
- Ale to nie musi być ten bank. - Może być Inny, gdzie mam konto. - I wtedy wpłacimy bez prowizji.
Więc spontanicznie "napadłem" wchodzącą panią, która miała się okazać za chwilę  szefową kawiarni. Jako bizneswoman była obcykana w tych kwestiach i stwierdziła, że takich wynalazków w ich Sąsiednim Powiecie, jak podany przez Żonę Inny bank, to nie ma. Ale za to jest drugi oddział tego, w którym przed chwilą byłem. Po czym zadzwoniła do swojego opiekuna bankowego (?) i upewniła się, czy aby na pewno ten drugi jest czynny.
I tak od słowa do słowa rozmowa zeszła na bistro, zwłaszcza że jedliśmy tagliatelle.
Okazało się, że tutaj, proszę państwa, niczego nie zostawiono przypadkowi. Wszystko, każdy szczegół jest przemyślany.
My szczególnie jesteśmy na tym tle uczuleni. Sporo jeździmy i przebywamy w różnych miejscach. I obserwujemy. Najczęściej brakuje "przemyślanych" drobiazgów. W kabinach prysznicowych nie ma półeczki na mydło lub szampon,     w pobliżu żadnego haczyka na ręcznik. W łazience, pod lustrem lub obok, przydałaby się półeczka, aby położyć na chwilę coś z biżuterii, na drzwiach obecność haczyka ułatwiłaby "pozbycie się" szlafroka lub w restauracyjnych toaletach torebki, kurtki. Pojemniki na papier toaletowy im wymyślniejsze, tym lepsze. A że nie można z nich wydobyć skrawka papieru, to już inna sprawa.
Stąd uważamy, że Nasza Wieś to taki w tym względzie wzorzec z Sevres pod Paryżem. Wszystkie szczegóły są przemyślane. Goście to zauważają i często nas tym komplementują.
W bistro podobnie - niczego nie można było się czepić. Potrawy smaczne i podane w wyszukany sposób. Desery również. Obsługa bardzo sympatyczna i kompetentna. Wystrój wnętrza spójny i ciekawy, toaleta pachnąca czystością. No i sztućce - w żadnym momencie nie miałem dyskomfortu, że zęby widelców "rozjadą się" przy pierwszym naciśnięciu, a nóż się wygnie grożąc pęknięciem, co często w różnych przybytkach gastronomicznych ma miejsce przesuwając koncentrację gościa z delektowania się potrawą na ostrożne dziubanie sztućcami, żeby nie zrobić im krzywdy.
- To jeszcze nie wszystko, proszę państwa! - kontynuowała szefowa kawiarni. - Bistro regularnie organizuje spotkania kulinarne, warsztaty, dotyczące różnych kuchni świata. - Ponadto ja tutaj regularnie zaopatruję się w mięso, w tym         w świetną wołowinę.

Wyszliśmy w świetnych nastrojach.
Na tej fali zajrzałem ponownie do tego samego oddziału "naszego" banku. Przy wpłatomacie dwaj panowie ubrani         w spodnie typu czarne moro, odpowiednie buty, z kamizelkami kuloodpornymi i z kaburami pistoletów u pasa, adekwatnie ogoleni, z takim samym słownictwem, kazali mi poczekać 5 minut. Po czym pod ich okiem wpłaciłem gotówkę - kretyn ją przyjął i wystawił pokwitowanie.
Wychodząc zlustrowałem salę operacyjną. Kolejka do stanowisk kasowych była o połowę krótsza.

A dzisiaj przyjechało do nas Zagraniczne Grono Szyderców, ciągle o tej wspólnej nazwie. Pasierbica, Q-Zięć, EmWnuk  i Ofelia o Uśmiechu Giocondy.


PONIEDZIAŁEK (06.05)
No i dzisiaj prowadziliśmy kolejne poważne rozmowy.

Wszystko, być może, za jakąś chwilę się wyjaśni i poszczególne elementy układanki, puzzle naszych spraw wskoczą na właściwe miejsca.


W tym tygodniu Bocian w żaden sposób się nie odezwał. Wiadomo - majówka!