Mam 68 lat i 259 dni.
WTOREK (13.08)
No i gołym okiem i nieuzbrojonym uchem widać, jaka jest polityka państwowych mediów.
Żona twierdzi, że w pewnych przypadkach ewidentnie się czepiam, co przyznam za chwilę, przy konkretnym opisywaniu. Moim zdaniem radio i telewizja publiczna "odwdzięcza" się wyborcom PISu i się im podlizuje. Umieszcza więc w czasie wakacji wydarzenia artystyczne i "artystyczne" na wschodzie i południowo-wschodzie Polski zapewne szantażując, jeśli trzeba, niepokornych organizatorów i wykonawców brakiem "darmowej" transmisji, gdyby przyszła im chętka na występy na zachodzie lub północy. A artysta musi być widziany i/lub słuchany. Bo z czego wyżyje? Więc?...
W sobotę jechaliśmy z Sandomierza do Zamościa słuchając Trójki, a w niej ulubionego Marka Niedźwieckiego.
Stojąc na światłach na jakimś skrzyżowaniu w Stalowej Woli, po wiadomościach i reklamach, usłyszeliśmy znowu jego głos:
- Witam ponownie ze Stalowej Woli...
Okazało się, że prowadzi właśnie stąd, spod Miejskiego Domu Kultury w
Stalowej Woli, która jest kolejnym przystankiem na trasie Lato z Radiem
Festiwal 2019, swoją Markomanię, co nas miło zaskoczyło, ale...
Patrzmy dalej - w piątek, 16 sierpnia, o godz. 19.00, Listę Przebojów Programu 3 usłyszymy na żywo z Rynku Wodnego w Zamościu. Będzie to wydarzenie specjalne 7. Zamojskiego Festiwalu Filmowego "Spotkania z historią", którego organizatorami są: ... i TVP Historia. A TVP Historia jest czyja? Jedźmy dalej: Wydarzenie jest współfinansowane ze środków: ...TVP Historia, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z funduszu Promocji Kultury, ...
No dobra.
W pobliskim Szczebrzeszynie zaś w dniach 5-10 sierpnia odbywał się Festiwal Stolica Języka Polskiego, by 11 sierpnia, czyli przedwczoraj, uczynić nią ...Zamość.
Tutaj, przyznaję, ewidentnie się czepiam, bo po pierwsze trudno, aby chrząszcz brzmiał w trzcinie gdzie indziej, jak tylko w Szczebrzeszynie, i to każde dziecko wie, a po drugie festiwal cieszy się długoletnią tradycją.
Ale co już mogę myśleć o, bogu ducha winnej, Kasi Stoparczyk z Trójki, którą lubię i która rano, w niedzielę, wystąpiła ze swoją Zagadkową niedzielą w zamojskim zoo? W ramach, oczywiście, festiwalu.
A teraz inny kaliber. I jaka perfidia ze strony telewizji publicznej, bo na pewno jest to z nią uknute. Otóż niekwestionowana największa gwiazda estrady polskiej, Zenon Martyniuk ("król jest tylko jeden") wystąpił w dniach 10-11 sierpnia na II Festiwalu Muzyki Tanecznej - Kielce 2019, gdzie z piosenką "Przez twe oczy zielone" (Zagraniczne Grono Szyderców "puszcza" ten "utwór" EmWnukowi w ramach dbałości o wszechstronne wykształcenie muzyczne - na drugim biegunie jest, np. Iron Maiden) zajął pierwsze miejsce, a prezes TVP, pan Jacek Kurski, oklaskując wykonawców z pierwszego rzędu stwierdził: "Dzisiaj nikt nie śpiewał z playbacku. Na tym polega siła tej muzyki, nikt nie udawał. Prawdziwa muzyka zawsze się obroni."
Matko jedyna, rzygać się chce! I tak się zastanawiam, że chyba zdecydowanie bardziej z wypowiedzi pana Prezesa.
Niekwestionowana największa gwiazda polskiej estrady została "rzucona" w wakacje również na zachodnie tereny Polski, w charakterze V kolumny, aby tamtejszy naród kompletnie ogłupić i przekabacić, i przeciągnąć na reżimowo-katolicko-pisowską stronę. Oczywiście zachowawczo transmisji z występów gwiazdy na wszelki wypadek nie będzie, bo telewizja publiczna ciągle zachodniej strony pewna nie jest i może się obawiać różnych, nieoczekiwanych reakcji ze strony publiczności. Dla porządku informuję, że król jest tylko jeden wystąpi 16.08 w Połczynie Zdroju (zachodniopomorskie), 17.08 w Świnoujściu (zachodniopomorskie), 18.08 w Kostrzynie n/Odrą (lubuskie), a tuż przed wyborami w Legnicy i w Wałbrzychu (dolnośląskie).
Ostatnio obserwuję u siebie klasyczne objawy choroby afektywnej dwubiegunowej, zwanej wcześniej psychozą maniakalno-depresyjną lub cyklofrenią, co brzmi znacznie groźniej i poważniej. Charakteryzuje się ona występowaniem epizodów depresji, pomiędzy którymi występują okresy remisji, które u mnie objawiają się nieuzasadnioną euforią. Zdaje się, że posiadam, przynajmniej na razie, najlżejszy podtyp, czyli "miękkie"spektrum choroby afektywnej dwubiegunowej. Nie rozpoznaje się w nim epizodów manii tylko hipomanii, lżejszej wersji, która występuje w odpowiedniej konfiguracji, liczbie i nasileniu.
Taki stan, w kontekście tego, że zazwyczaj choroba ta pojawia się przed 35. rokiem życia, w ogóle mnie nie zaskoczył, bo wiadomo, jak jest ze mną ze wszystkim. Zanim zdążyła się przebić przez twoje grube warstwy (jedno z ulubionych powiedzonek Żony), to już dobiegłem schyłku życia.
Nie zaskoczył mnie również fakt jej obecności we mnie, mimo że znacznie częściej na tę chorobę zapadają kobiety. Ale skoro od dawna stwierdziłem, że mam 50% cech kobiecych, więc to cholerstwo tym łatwiej mogło się wślizgnąć.
Żona doskonale wyczuwa stany mojego "dołka".
Wtedy wnikliwie prześwietla mnie wzrokiem i nie pozwala mi uciec z moim, i przyczepia się do mnie, jak rzep do psiego ogona, dopóki nie wyciśnie ze mnie zeznania. Zadaje przy tym zazwyczaj ten sam zestaw dwóch pytań:
- Powiedz mi prawdę, coś ci dolega fizycznie? - Przecież wiesz, że można temu zaradzić. - Pamiętasz, jak miałeś problemy (tu potrafi precyzyjnie przypomnieć mi moją dolegliwość) rok temu i męczyłeś się "chodząc" z nią trzy miesiące, zanim mi powiedziałeś. - A przecież mogłeś tego uniknąć i przestać się męczyć, gdybyś od razu mi o tym powiedział. - Przecież po moich działaniach ustąpiło.
Problem jest w tym, o czym Żona też wie, że nie będę biegał co rusz do niej z jakąś pierdołą, bo z męskiego punktu widzenia jest to co najmniej niepoważne. Więc wolę sobie w milczeniu trochę pocierpieć. Bo przecież przejdzie.
Ale jak już wyciśnie ze mnie zeznanie, najpierw mnie zwyzywa od głupich i kretynów, patrzy na mnie załamana No i widzisz, jaki jesteś!, po czym uskrzydlona i pełna energii, w swoim żywiole, ordynuje mi proste środki (Nasze babcie wiedziały, a potem przyszła farmacja! -Teraz nie leczy się przyczyn, tylko skutki! - Tabletka i problem załatwiony! - A durny człowiek tylko sobie szkodzi! - to tylko drobny wycinek z jej ulubionych tekstów) lub stosowną dietę. A ja jestem karnym pacjentem i wszystko łykam i stosuję, a nawet zmieniam dietę, niekiedy w bardziej ograniczonym zakresie, niżby chciała Żona. Bo muszą być pewne granice.
- A może ty kogoś masz? - to drugie z pytań Żony, gdy na pierwsze odpowiadam negatywnie. - Może po tylu latach masz mnie dosyć i chciałbyś odejść? - Może się ze mną męczysz? - Ale wiesz, że nie musisz. - Ty sobie ułożysz życie od nowa, ja sobie ułożę. - Nie musimy przecież w nieskończoność być ciągle razem.
Wtedy, oprócz skupienia, uwagi i dociekliwości, ma na twarzy, lekko teatralne, przyjazność, zrozumienie i ciepło. To zawsze i niezmiennie mnie rozśmiesza, a im dłużej nie odpuszcza i drąży temat, tym bardziej jestem rozbawiony.
Efekt jest zawsze taki sam. W końcu mówię, że dolega mi aktualna proza życia, czyli to co zwykle, tylko że akurat się nawarstwiło. A więc aktualny brak podań do Szkoły, finanse, no i ostatnio potencjalna "bezdomność".
Wtedy Żona podrzuca mi smaczki, zawsze z pewną obawą, Bo ty się natychmiast przywiązujesz na 100% i nic ci nie można pokazać!
Pokazała mi wczoraj ofertę z biura nieruchomości, którą trzymała przede mną w tajemnicy.
- Ale obiecaj mi, że się nie przywiążesz!
Przywiązałem się natychmiast. Ale jak miałem się nie przywiązać i być obojętnym, gdy zobaczyłem piękny dworek po remoncie konserwatorskim?! Natychmiast zacząłem snuć plany adaptacyjno-remontowo-organizacyjne i jak by tam wyglądało nasze życie? Ten fakt odniesienia się do czegoś konkretnego, co dodatkowo było piękne i w naszych klimatach, niezwykle poprawił mi nastrój.
A dzisiaj, gdy Żona zakomunikowała mi, że oferta zniknęła i że widocznie ten dworek, chociaż do końca nigdy nic nie wiadomo, nie był nam pisany, wcale nie wpadłem z powrotem do dołka. Bo akurat dzisiaj dwie osoby złożyły podania do Szkoły.
Dzisiaj
nikt nie śpiewał z playbacku. Na tym polega siła tej muzyki, nikt nie
udawał. Prawdziwa muzyka zawsze się obroni" - mówił prezes TVP Jacek Kurski, który oklaskiwał wykonawców z pierwszego rzędu.
Czytaj więcej na https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-festiwal-muzyki-tanecznej-w-kielcach-zenek-martyniuk-znowu-w,nId,3143469#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Czytaj więcej na https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-festiwal-muzyki-tanecznej-w-kielcach-zenek-martyniuk-znowu-w,nId,3143469#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
"Dzisiaj
nikt nie śpiewał z playbacku. Na tym polega siła tej muzyki, nikt nie
udawał. Prawdziwa muzyka zawsze się obroni" - mówił prezes TVP Jacek Kurski, który oklaskiwał wykonawców z pierwszego rzędu.
Czytaj więcej na https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-festiwal-muzyki-tanecznej-w-kielcach-zenek-martyniuk-znowu-w,nId,3143469#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefo
Tak to się toczy i taką mam huśtawkę.Czytaj więcej na https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-festiwal-muzyki-tanecznej-w-kielcach-zenek-martyniuk-znowu-w,nId,3143469#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefo
Dodatkowo dzisiaj humor poprawiła mi wycieczka do Zwierzyńca.
Leży on w centrum Roztoczańskiego Parku Narodowego z przepływającym przezeń Wieprzem, dziewiątą rzeką pod względem długości w Polsce.
Zwierzyniec oswoiliśmy i obwąchaliśmy dopiero teraz. Trzy lata temu wizyta była dosyć pobieżna, bo wtedy nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że funkcjonuje w nim browar produkujący pyszne piwo, że stary browar założony w 1806 roku przez Stanisława Kostkę Zamoyskiego, XII ordynata na Zamościu, pełni funkcję muzeum, które można zwiedzać, co też dzisiaj z dużą przyjemnością uczyniliśmy, że ma niepowtarzalny klimat i że jest w nim tyle pięknych domów. Modliliśmy się, aby w czasie naszego łażenia nie okazało się, że któryś z nich jest na sprzedaż. Bo co my wtedy zrobimy?!
I okazało się, że w Zwierzyńcu, w czasie wakacji, przed budynkiem głównym browaru rokrocznie odbywa się impreza plenerowa będąca częścią Letniej Akademii Filmowej. Nie za bardzo miałem się czego czepić, bo impreza trwa od 2000. roku, więc jest poza wszelkimi politycznymi podejrzeniami.
Wieczorem zaczął padać zbawienny deszcz. Mogliśmy go obserwować z podcieni hotelu Senator i korzystać z menu hotelowej restauracji. Naprawdę niewiele trzeba.
ŚRODA (14.08)
No i deszcz padał przez całą noc i cały dzisiejszy dzień.
To jest ta urlopowa sytuacja, gdzie moje urlopowe pozytywne nastawienie osiąga w skali 1-10 wartość 10, czyli bliską urlopowej ekstazy. Żona wie o tym najlepiej. Wówczas nie przeszkadza mi zbytnio świadomość bezdomności i chwilowo słabszy nabór do Szkoły.
Wtedy czuję się naprawdę urlopowo wolny i wypoczywam. Niczego nie trzeba robić, bo się nie da, nie ma przymusu łażenia, zwiedzania, na wszystko jest czas, a ponieważ atmosfera jest głęboko senna, to nie da się też efektywnie siedzieć nad szkolnymi papierami. Nie da się myśleć. Nic, tylko nic nie robić, czyli czytać i spać. Ewentualnie zejść w kapciach do naszej restauracji na posiłek.
Umysł miałem wolny i przede wszystkim czyste sumienie!
Cały Zamość szykował się dzisiaj na długi weekend. Wszystkie piękne podcienia obstawione zostały, gdzie się tylko da, obskurnymi "chińskimi" straganikami. Łomot muzyki też był większy, a będzie jeszcze większy, bo na Rynku montują estradę. Będzie zabawa, będzie się działo...
A więc chleba i igrzysk.
Na szczęście my, jak zwykle, byliśmy z boku.
Mieszkamy w hotelu Senator, na Rynku Solnym, już drugi raz. W tym samym pokoju co poprzednio, więc natychmiast po przyjeździe byliśmy u siebie.
Właścicielem hotelu jest Witold Paszt, pamiętacie, taki z czarnymi, długimi włosami i czarnymi wąsami z grupy VOX, której był założycielem (Bananowy song, Rycz mała rycz, itd.). Trzy lata temu, gdy byliśmy tu pierwszy raz, mieliśmy przyjemność go zobaczyć.
"Przez ten deszcz" i zimno nie dało się wieczorem wysiedzieć w "naszych" podcieniach. Więc przenieśliśmy wszystko do środka, do małej restauracyjnej salki, w której w większości spędzonego czasu, przy chilijskim winie, pysznych ormiańskich szaszłykach ze zmielonej wołowiny i piosenkach grupy...VOX, byliśmy sami. Co za atmosfera i co za odkrycie.
CZWARTEK (15.08)
No i dzisiaj przez cały (według mojego telefonu) dzień było święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Uciekliśmy do Hrubieszowa.
Oczywiście nie przed świętem, bo się nie da, ale przed tą zamojską radością, wrzawą i tłumami. Zdawałoby się, że pół Polski postanowiło tutaj zjechać, a przynajmniej całe województwo lubelskie.
Nawet przyjechała Zaprzyjaźniona Szkoła.
Śniadanie w ostatnich dniach jadaliśmy w okolicach dziesiątej rano w Fidze z Makiem - ja szakszukę, codziennie taką samą, Żona sałaty, każdego dnia inną. Do tego Figa z Makiem podawała bardzo dobrą kawę, za złotówkę, ale tylko do dwunastej. Gdy dzisiaj, po dodatkowym kajmakowym deserze, wracaliśmy do Senatora, ujrzeliśmy przed nim dwa zaparkowane wozy transmisyjne TVP.
- O kurde! - wyrwało się Żonie. - Trzeba stąd wiać!
A widząc moją rozanieloną minę i gębę uśmiechniętą od ucha do ucha natychmiast bardzo poważnie dodała:
- Uprzedzam, że się do ciebie nie przyznam w razie czego.
Do Hrubieszowa jechaliśmy "dołem", a wracaliśmy "górą".
W Łaszczowie trafiliśmy na mocno zdewastowany pałac, w którym, jak głosi tablica, ma powstać Dom Komedii Aleksandra Fredry. Jest to inicjatywa rodu Szeptyckich, spadkobierców dramatopisarza. Super by było, gdyby nie fakt, że informacja jest z 2011 roku, a gołym okiem widać, że nic się nie dzieje.
Stamtąd pojechaliśmy do Dołhobyczowa, żeby zobaczyć przejście graniczne z Ukrainą. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że jest to koniec świata. Żywej duszy. Może wszyscy pojechali do Zamościa?
W Dołhobyczowie stoi neogotycki kościół wzorowany na Kościele Mariackim w Krakowie ufundowany przez rodzinę Świeżawskich jako wotum wdzięczności dla Stolicy Apostolskiej za udzielenie pozwolenia na małżeństwo pomiędzy krewnymi.
Stałem i podziwiałem. Kościół też.
Zastanawiałem się przed tablicą informacyjną, czy gdybym urzędnikowi dał za coś, za przysługę, łapówkę, to czy przed sądem mógłbym przyjąć następującą linię obrony?
- Wysoki Sądzie! - Owszem, przyznaję, że ów urzędnik wyświadczył mi przysługę, ale z mojej strony to było wotum wdzięczności za jej wyświadczenie.
Albo:
- Wysoki Sądzie! - Owszem, przyznaję, że ów urzędnik wyświadczył mi przysługę, ale ja tylko ufundowałem...
W Hrubieszowie byliśmy trzy lata temu. Nie ukrywam, że pojechaliśmy tam specjalnie dla restauracji Shalom z jej żydowską kuchnią. Założył ją Omri Shalom, sekretarz Ziomkostwa Hrubieszowskiego w Izraelu. Miał wtedy bodajże 86 lat. Właśnie w tym roku, 24. lipca, w wieku 96. lat zmarł.
Był starym hrubieszowskim Żydem, "któren przemierzył pół świat", ale do swojego cudownego sztetł nad Huczwą wraca "każdy dzień".
Ja zjadłem barszczyk z kreplachami, a na drugie, bo było mi mało, zamówiłem kreplachy ze złocistą cebulką. Pyszne.
Żona zjadła medalion z indyka z ananasem i...uwaga, podwójna! - wypiła ze mną na spółkę... Pilsnera Urquella, czego w Hrubieszowie podwójnie w życiu bym się nie spodziewał.
Siedzieliśmy przy ulicy Kościelnej i patrzyliśmy na cacuszko, które trzy lata temu było remontowane - śliczną, niedużą cerkiew, taką z pocztówki. A za nią było słychać mszę odprawianą w kościele katolickim. Wtedy to dopiero było multikulti - Polacy, Żydzi i Ukraińcy żyli w tej samej ojczyźnie, w Hrubieszowie, i nadawali miastu niepowtarzalnego kolorytu.
Sam Hrubieszów, po wojnie, stał się polskim miastem najbardziej wysuniętym na wschód kraju. Tu urodził się Aleksander Głowacki - Bolesław Prus (stoi jego pomnik i dom rodzinny), tu urodził się Wiktor Zin (obejrzeliśmy jego rodzinny dom Zinówkę) późniejszy architekt, profesor, generalny konserwator zabytków, którego telewizyjny program "Piórkiem i węglem" uwielbiałem oglądać. Na poczekaniu, na żywo rysował i wyczarowywał obrazy gawędząc przy tym ze swadą i znawstwem, z hrubieszowskim zaśpiewem.
Pamiętam taką scenę, nie wiem, na ile dobrze - profesor rysował obraz spustoszenia wsi w trakcie powstania styczniowego, a może wojen napoleońskich, i mówił cały czas rysując:
Oo tu, widziicie paaństwo, chałuupa spaloona, stodooła spaloona, mąż leży zabiity, jedna córka zgwałcoona, druga córka zgwałcoona, trzecia córka zgwałcoona, a matka stooi czeguuś smuutna.
Hrubieszów ma swój klimat, tylko co my byśmy tam robili? Na rubieżach Polski?
Spotkanie z Zaprzyjaźnioną Szkołą zaczęliśmy w naszej restauracji, w Senatorze.
Musieliśmy ścierpieć i wytrwać przy trwającym weselu, które pod każdym względem zdominowało naszą okolicę. Parą młodą byli żołnierze, on i ona. Żona nie chciała przyjąć do wiadomości faktu, że w tej sytuacji nic dziwnego, że biorą ślub w Dniu Wojska Polskiego. Z tej też okazji okazały zamojski Rynek Wielki zapełniony był czołgami, amfibiami, radiostacjami samojezdnymi, moździerzami, haubicami i żołnierzami, na okoliczność ubranymi i umalowanymi w maskujące barwy. Mówienie o tłumach byłoby już mocno nudne.
Dopiero około 21.00, gdy wojsko się wymanewrowało do koszar i tłumy się przerzedziły, udało się nam uciec z Rynku Solnego do Wielkiego, do Arte Hotelu, gdzie przy ciemnym Kozelu i Pilsnerze Urquellu mogliśmy swobodnie pogadać, a zwłaszcza "omówić" ich nową sytuację rodzinną, czyli rozdział Po ślubie.
Wcześniej, zanim ten istotny moment nastąpił, przy każdym spotkaniu judziliśmy Żonę Dyrektora na Męża Dyrektorki, aby się pobrali, czyli żeby Żona Dyrektora go "przycisnęła". Robiliśmy to z otwartą przyłbicą, to znaczy Mąż Dyrektorki wszystko słyszał i był świadom naszych quasi-knowań.
Wreszcie "Operacja Barbarossa" nastąpiła i nastała nowa rzeczywistość.
Żona Dyrektora miała cały czas obawy, jak przyjmie zięcia jej mama.
Bo po pierwsze wiek - Mąż Dyrektorki jest młodszy ode mnie raptem kilka lat, a Żona Dyrektora to siksa, chyba czterdziestodwuletnia. Różnica wieku jeszcze większa niż w naszym małżeństwie. Stąd zdaje się teściowa jest raptem dwa lata starsza od zięcia (moja to ma dobrze - różnica wieku wynosi aż(!) 9 lat).
Po drugie Mąż Dyrektorki ma dorosłe dzieci z pierwszego małżeństwa, a dla Żony Dyrektora to jej pierwsze małżeństwo.
Po trzecie Mąż Dyrektorki jest artystą, swoje poglądy ma i istniała obawa, że będzie iskrzyć, co ma miejsce, ale na linii Mąż Dyrektorki - sfrustrowany mąż siostry Żony Dyrektora, czyli między szwagrami.
Za to z teściową jest raj. I tu uwaga - to według Żony Dyrektora.
- Ależ kochanie, przecież mama robi ci takie pyszne buraczki, które lubisz. - powtarzała co jakiś czas.
Owszem Mąż Dyrektorki lubi, ale bez przesady.
- Bo przecież ślub brałem z tobą, a nie z twoją rodziną i z buraczkami.
A chodzi o to, że "młoda" para bywa co rusz u teściowej na obiadach, gdzie jest różnie, zwłaszcza jak się pojawi szwagier o radiomaryjnych poglądach.
No tu mnie szlag trafił.
- Żadnych buraczków, co najwyżej raz w miesiącu i co najwyżej raz w miesiącu wspólny, rodzinny obiad! - judziłem Męża Dyrektorki przez cały wieczór.
Przy okazji wyszły różne rodzinne smaczki, jak to w każdej rodzinie, tu dodatkowo ciekawe z racji różnych skomplikowanych układów. To z Żoną judziliśmy, tym razem Żonę Dyrektora, żeby je rozwiązać, czyli żeby znowu "przycisnęła" już męża.
PIĄTEK (16.08)
No i rano, po śniadaniu, Zaprzyjaźniona Szkoła wyjechała.
Dalej na krótki urlop do Tarnowa i Przemyśla. A my zostaliśmy w Zamościu.
Przy pożegnaniu przypomniałem Mężowi Dyrektorki:
- Jeden obiad w miesiącu! - I jedne buraczki.
- Spokojnie, nie dam się.
I było widać, że chłop da radę.
"Skorzystaliśmy" z chwilowego zastoju ludzkiego, jakiegoś martwego okresu, kiedy tłum wyraźnie nie zdążył się jeszcze rozbudować w związku z czekającymi na niego atrakcjami (festiwal filmowy, Lista Przebojów Trójki) i zrobiliśmy sobie długi spacer po terenie okalającym Stare Miasto i po pięknym parku z wkomponowanymi, całkiem dobrze zachowanymi bastionami lub jego resztkami, lub rawelinami. Bo Zamość był twierdzą. Stąd park i okolice tworzą niepowtarzalną atmosferę, której nie spotkaliśmy nigdzie indziej.
Wieczorem poszliśmy na Rynek Wodny, żeby zobaczyć Niedźwiedzia. I tłumy ludzi oczywiście. A potem do Arte Hotelu, gdzie dopiero po 21.00 zaczęło się rozrzedzać i gdzie, tak jak w Sandomierzu, przy księżycu mogliśmy się żegnać z Zamościem.
Następnym razem chętnie przyjedziemy, ale chyba dopiero za trzy, a raczej za pięć lat, bo Zamość jest piękny, niepowtarzalny i...monotonny. Trochę musimy od niego odpocząć.
Prawa miejskie uzyskał w 1580 roku, a w 1589 powstała Ordynacja Zamojska z I ordynatem Janem Zamojskim. Stare Miasto jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Przy jego budowie starano się zrealizować koncepcję miasta idealnego. Nie powstawało więc na przestrzeni wieków, czasami spontanicznie i chaotycznie, tylko w stosunkowo krótkim czasie przy określonych i z góry narzuconych założeniach. Jest nazywane Padwą Północy i perłą renesansu, bo rzeczywiście wszystko tutaj, do bólu, jest renesansowe. Czasami oko chętnie zatrzymałoby się na czymś mniej doskonałym, na jakiejś nieregularności, niedoskonałości, wreszcie na innym stylu.
Podobnie miałem, jak byliśmy z Żoną u Zagranicznego Grona Szyderców, jeszcze w czasach "niemieckich" i zrobiliśmy sobie wycieczkę do Greetsiel. Wszystko tam było piękne, wychuchane i wycackane. I wszystko z cegły, w zdecydowanej większości czerwonej. A więc domy, ulice, chodniki, mury, mała architektura i różne gadżety. Przez to stawało się monotonne i przez swoje niezróżnicowanie nie można było na czymś specjalnym "zawiesić oka".
PONIEDZIAŁEK (19.09)
No i dzisiaj nastała codzienność, którą tak lubię.
Rozpoczęła się bardzo sympatycznie, bo gdy jechałem do Szkoły, włączyłem Trójkę i usłyszałem Niedźwieckiego. Z powrotem poczułem się, jak na urlopie.
Potem jednak codzienność przyniosła niespodzianki. Dosyć trudne. Jak to ona.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.