Mam 69 lat i 113 dni.
WTOREK (17.03)
No i dzisiaj drugi dzień byłem w Szkole.
Wczoraj rano ledwo wyszedłem z Nie Naszego Mieszkania, a już natknąłem się Na Babcię Hamulcową. Szła powolutku o dwóch kulach prowadząc swojego pieska, kundelka, starowinkę jak ona, również powłóczącego nogami, jak jego pani.
Ledwo mnie zobaczyła, zatrzymała się, co przy jej powolnym przemieszczaniu się prawie było niezauważalne i nie miało znaczenia dla naszej niespodziewanej konwersacji. Dotychczas, jak się spotykaliśmy, kończyła się ona przeważnie na Dzień dobry! - Dzień dobry! i Jak tam piesek? - zawsze pytała, a ja odpowiadałem - Dziękuję dobrze. Gorzej, gdy się spotykaliśmy w sytuacjach bez wyjścia, bez możliwości manewru i wycofania się lub ominięcia Babci Hamulcowej szerokim łukiem, np. na schodach prowadzących na parter. Oczywiście bez problemów mógłbym to zrobić, ale sęk leżał w tym, że Babcia Hamulcowa jest bardzo kulturalna, miła i uczynna. Więc zapraszała mnie damy radę, ja się trochę usunę na bok, a pan przejdzie bokiem i głupio było mi odmówić. Ale na te uprzejmości nabrałem się tylko raz, kiedy właśnie w takiej sytuacji stary piesek nie rozumiał intencji pani, która usuwała się na bok, a trwało to wieki, a on dalej "wisiał" na smyczy w poprzek schodów skutecznie zamykając trajektorię dla mojego i Suni przejścia.
Sunia też nic z tej przemyślnej logistyki i uprzejmości Babci Hamulcowej nie rozumiała i tylko w nerwach, bo sytuacja dla niej była dziwna i stresująca, starała się jak najszybciej przejść, a przy okazji uharatać tego kundla. Więc ten jeden raz smycze oczywiście się poplątały, zrobił się kociokwik i rejwach i o mały włos nie podcięliśmy kul likwidując w ten sposób istotne dla Babci Hamulcowej dwa punkty podparcia.
Więc za każdym razem wychodząc z Sunią byłem bardzo ostrożny.
Pisałem już o tym. Ale jakoś jest mi tak dobrze nadal pisać o wszystkim, co było z nią związane.
- Dzień dobry. - powiedziałem grzecznie nie zwalniając kroku.
- O! - Dzień dobry. - A jak tam ma się piesek, bo dawno go nie widziałam?
Gdyby to była wredna, fałszywa, stara suka, coś jak ta z góry, Ta Od Ablucji (ona jest niestety młoda), to z przyjemnością zastosowałbym w odpowiedzi mój ulubiony czarny humor i odpowiedział z uśmiechem Świetnie! - Właśnie zdechł! - I długo go pani nie zobaczy, no chyba że na tamtym świecie, co, mam nadzieję, nastąpi wkrótce! Ale Babcia Hamulcowa, jak już wspomniałem, jest miła, sympatyczna, kulturalna, a na dodatek inteligentna i oczytana. Jedyną jej wadą jest chyba fakt, że gdy mówi, a lubi, to nie mogę oderwać wzroku od jej dwóch górnych i dwóch dolnych kłów, być może dlatego, że więcej zębów nie ma. I nie mogę się jakoś przyzwyczaić, chociaż w Nie Naszym Mieszkaniu w lipcu miną 4 lata, jak pomieszkujemy, a teraz mieszkamy.
Więc się zatrzymałem i wszystko opowiedziałem.
- Wie pani, ciężko to przeżywamy, zwłaszcza Żona.
- Wie pan, żałobę trzeba przeżyć. - Inaczej się nie da. - Ktoś to dobrze wymyślił - tu, nie wiedzieć czemu, wzniosła oczy ku niebu. - Ja państwa bardzo dobrze rozumiem. - Wie pan, my mieliśmy owczarka podhalańskiego. - Co to był za pies! - I wie pan, jak w 2005 roku odszedł nasz Ojciec Święty, to nasza psina trzy dni po nim. - A ta znajda - spojrzała na leżącego u jej kul kundelka - to starowinka, 18 lat. - Ale ja bym przecież bez niego w ogóle nie chodziła i nie wychodziła!
Wszystko wyrzuciła jednym tchem.
Życzyliśmy sobie miłego dnia i zdrowia.
Gdy jechałem do Szkoły, dało się odczuć znacznie mniejszy ruch samochodowy, a na przystanku, gdzie o tej porze stały tłumy, widziałem pojedyncze osoby. Pustki. Taka Metropolia mogłaby być.
W Szkole to samo - żywego ducha. Pomijając, że zajęcia zostały odwołane, więc siłą rzeczy nikogo nie było, ale wokół, w sąsiednich firmach i na parkingach panowały pustki i cisza.
Ale Nowa Sekretarka była. Oczywiście musieliśmy przegadać całą sytuację na świecie, w Europie i u nas, obśmiać media nakręcające sytuację i korzystające z niesamowitej pożywki, obśmiać różne kretyńskie, nie tylko "apteczne", zachowania ludzi i polityków (ciekawa zbitka?...). I przy okazji ubawiła mnie jej jedna relacja. Z Białorusi.
Nowa sekretarka prowadzi zajęcia w szkole językowej uczącej polskiego Ukraińców i Białorusinów. Szefostwem jest, o ile dobrze zrozumiałem, małżeństwo Białorusinów, które akurat pojechało na chwilę do siebie, ale wrócić nie mogą, bo Polska zamknęła granicę. Zresztą ponoć za bardzo nie chcą i do powrotu do pracy specjalnie się im nie pali, zwłaszcza że przecież zajęcia zostały odwołane. Według nich na Białorusi w mediach o koronawirusie prawie wcale się nie trąbi. Media mają blokadę. Jeśli jest jakakolwiek informacja, to selektywna i przefiltrowana. To tyle od Nowej Sekretarki.
Na tej fali doczytałem, że cytowane są za to złote porady i głębokie myśli prezydenta Łukaszenki, jednego z dwóch europejskich satrapów (rządzi nieprzerwanie Białorusią 26 lat, od 1994 roku), niczym Słońca Narodu, jak w Korei Płn. (Kim Ir Sen - dziadek, Kim Dzong Il - syn i obecny wnuk - Kim Dzong Un, którzy znali się i znają na wszystkim), jak:
Panaceum na Koronawirusa - setka wódki dziennie, praca w polu i sauna. Przy czym zaapelował do urzędników, żeby nie wykorzystywali sytuacji i nie pili w pracy.
Inne spostrzeżenie, takie bardziej romantyczne: Przyjemnie jest widzieć w telewizji, jak ludzie pracują na traktorach, nikt nie mówi o wirusie.
I inne, mocno racjonalne: Przeżyliśmy inne wirusy, przeżyjemy i tego.
Kto by pomyślał, że będę przyznawał mu rację.
Ale najbardziej ubawiłem się tym (to znowu od Nowej Sekretarki) - nie są pozamykane szkoły, urzędy, instytucje kultury, sportu, itd.
- Przecież nie będę ograniczał swobód obywatelskich moich obywateli! - powiedział prezydent.
Wracając ze Szkoły postanowiłem w bankomacie wybrać gotówkę, żeby mieć czym zapłacić w środę Handlującemu Starzyzną.
Gdy już się zdrowo naklikałem i zostałem zweryfikowany, wklepałem żądaną kwotę, by ujrzeć komunikat Przepraszamy brak gotówki. Zapraszamy do skorzystania z innych usług. Nawet się zdziwiłem, że nie udało im się mnie wkurzyć, tylko rozbawić. Może dlatego, że oczami wyobraźni widziałem gdzieś tam w oddali, w Stolicy, młodego człowieka za komputerem, który słusznie wymyślił na początku swojej drogi zawodowej, że klienta należy zawsze, bez względu na okoliczności, wprawić w dobry nastrój. Więc nie można go zostawić, ot tak samemu sobie, żeby go nie stracić, tylko nie oferując mu tego, czego chce, zaproponować mu zupełnie coś innego.
- Pani chce wybrać pieniądze? - odwracając się od bankomatu, nomen omen, zapytałem na tyle obcesowo i znienacka panią, która w międzyczasie się pojawiła, że ją nieźle nastraszyłem.
- Nie ma gotówki. - natychmiast dodałem widząc, że ma opory, aby się przyznać. - Ale tu za rogiem jest drugi bankomat.
Przed nim stała młoda mama, która swoją uwagę dzieliła między nieskutecznymi próbami znalezienia w torebce bankomatowej karty a pilnowaniem ślicznej dwulatki, która nieopatrznie wysadzona z wózka usiłowała nim odjechać w siną dal.
- A to proszę, może pan, bo ja jeszcze... - usunęła się na bok.
Z ekranu bił po oczach charakterystyczny drogowy znak STOP!
- Nawet nie zauważyłam. - powiedziała przestając natychmiast gmerać w torebce i koncentrując się wyłącznie na córeczce.
Ta, którą wystraszyłem, zaczęła odchodzić coraz bardziej zwalniając.
- No i co ja teraz zrobię? - usłyszałem, gdy przechodziłem obok.
W domu biurko, jedyna jako tako ucywilizowana przestrzeń w Nie Naszym Mieszkaniu, było nadal okupowane prze Żonę. A umowa jest taka, że do południa służy ono Żonie, a po południu mnie, więc zareagowałem.
- Ale co ty tam będziesz robił?! - Żona zapytała zaczepnie. - Blog jest przecież napisany... - No tak, blog nie jest nigdy napisany. - natychmiast odpowiedziała sama sobie.
Zastosowała technikę monodialogu, którą sam chyba wprowadziłem, ale przy autorstwie się nie upieram. Stosuję ją często i z powodzeniem wypowiadając głośno daną kwestię za Żonę zadając pytanie i jednocześnie udzielając odpowiedzi zgodnej z poglądami Żony lub jej sposobem patrzenia na dany problem, co zaoszczędza mnóstwo czasu i czasami również nerwów.
Żona wówczas już nic nie ma do powiedzenia, bo wszystko powiedziałem tak, jakby sama to zrobiła. Nawet jej nie przeszkadza, że zrobiłem to tak szybko i krótko, tylko co najwyżej dodaje:
- A jednak pamiętasz?...
Po południu wyrzucałem selekcję.
O! - Jak pana dawno nie widziałam! - usłyszałem, jak tylko wyszedłem z budynku.
Natknąłem się na Siwą Studiującą. Ma ona to do siebie, że studiuje wszystkie ogłoszenia, jakie są ponaklejane na drzwiach wejściowych i na tablicy obok. A więc w większości spółdzielni - informacje o odczytach liczników i podzielników ciepła, o wystawieniu stałego pojemnika na gabaryty, o tym że pracownicy spółdzielni w żadnych wypadkach nie pobierają żadnych pieniędzy, więc żeby uważać (80% mieszkańców to same dziamdziaki, które aż się proszą, żeby ich oszukać) i inne bieżące i okolicznościowe, jak, budzące we mnie niesmak, zaproszenia dla seniorów a to na Walentynki(?), Dzień Dziadka i Babci, Na Mikołajki i inne okolicznościowe, ostrzeżenia i groźby kierowane przeważnie pod adresem Nie naszego Mieszkania ustalamy kolejny termin pomiarów szczelności instalacji gazowej i przypominamy o odpowiedzialności karnej za ewentualne szkody wyrządzone w mieniu, zdrowiu i życiu sąsiadów zgodnie z zapisem §...kodeksu karnego, albo ustalamy kolejny termin odczytu podzielników ciepła i informujemy, że z braku możliwości takowego zostaną naliczone opłaty, jak w roku ubiegłym, ale sporo jest ogłoszeń innych, w tym rzemieślniczo-biznesowych o świetnej promocji na wymianę drzwi i okien (to chyba do nas), kupię za gotówkę każde mieszkanie w tej okolicy, oszukańczych udzielamy chwilówki, nawet do 5 tys. zł, w 5 minut, rozpaczliwych, z przerażającymi zdjęciami, Moja Kasia cierpi na nieuleczalną chorobę...zbieram 100 tys. zł na aparat, który umożliwi...lub mniej przerażające zdjęcia z tekstami Zaginęła moja ukochana kotka, ma takie charakterystyczne...znalazcę wynagrodzę...telefon i wiele, wiele innych umieszczanych przez ludzi normalnych, oszustów i oszołomów.
Siwa Studiująca to wszystko studiuje dokumentnie i wielokrotnie, więc jest niezwykle obcykana. Bywa, że widzę ją danego dnia, jak stoi przed drzwiami już któryś raz. A wiem, że przecież nic nowego się nie pojawiło od momentu mojego kolejnego przyjazdu, kiedy zawsze wszystkie ogłoszenia studiuję dokumentnie.
- Tak się złożyło. - odparłem z uśmiechem zwłaszcza, że zawsze jest bardzo uprzejma, miła i inteligentna. Tak samo jak Babcia Hamulcowa i z podobnymi brakami zębowymi (zębnymi?), tylko zdecydowanie młodsza.
- A jak tam ma się piesek?
Więc znowu wszystko opowiedziałem.
- Doskonale państwa rozumiem. - Ja miałam dwurasowca, mówię panu, co to był za piesek. - Ludzie normalnie chcieli go ode mnie odkupić. - Żył 18 lat. - Do tej pory, jak widzę jakiegoś w biało-czarne łaty, to ściska mnie za gardło.
- A wie pan, że jutro, a może nawet dzisiaj, rozpoczynają termoizolację naszego budynku? - przeszła do rzeczy, którą widocznie wcześniej dogłębnie przestudiowała.
- A to jest raczej niemożliwe. - odparłem ku jej zaskoczeniu.
- Jak to niemożliwe? - Przecież widziałam, że się szykują.
- A widziała pani ogłoszenie na drzwiach? - wyraźnie ją zaskoczyłem. - Proszą, aby do 2. kwietnia zlikwidować kraty na balkonach i usunąć wszystkie rzeczy, więc nie mogą rozpocząć dzisiaj lub jutro.
Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Poza tym - kontynuowałem - właśnie w tej sprawie zadzwoniłem do spółdzielni z pytaniem, jak mam się pozbyć krat w Nie Naszym Mieszkaniu i usłyszałem, że trzeba w trakcie, na poczekaniu zgłosić ekipie, to wytnie i obciąży spółdzielnię.
- Bez kosztów dla pana. - poinformował mnie sympatyczny facet.
- A kiedy zaczniecie u nas? - zapytałem podając numer klatki.
- Za jakieś dwa miesiące, nie wcześniej. - Wie pan, my tak specjalnie napisaliśmy 2. kwietnia, bo zanim Polacy się zabiorą...
Siła faktów była porażająca. Siwa Studiująca rzuciła się do drzwi, do ogłoszenia, a potem pobiegła na drugą stronę budynku, do ekipy. Za chwilę, gdy wracałem, zdyszana ponownie mnie dopadła.
- Nie ma ich, gdzieś poszli.
Rozstaliśmy się, ale wyraźnie widziałem, że jest nieprzekonana i że wie swoje. Odczekałem, aż zniknie na klatce schodowej markując jeszcze jakieś czynności przed wejściem i sam rączo pobiegłem na drugą stronę. Ekipa już była.
- Przepraszam, panowie. - Kiedy zaczynacie?
- Jutro. - odpowiedzieli we trójkę.
- Ale w spółdzielni mi powiedzieli, że dopiero za dwa miesiące.
Spojrzeli na mnie, jakbym się urwał z choinki, bo jak mogłem nie widzieć całego zmontowanego już osprzętu i materiałów zebranych i gotowych, a potem na siebie kiwając głowami Ech, ci urzędnicy, takie debile za biurkami...
Wczoraj się dowiedzieliśmy, że Teściowa nie jedzie do sanatorium. Firma organizująca cały wyjazd i pobyt długo zwlekała, ale w końcu poszła po rozum do głowy.
I wczoraj Żona mi uzmysłowiła jedną rzecz. Że była z Sunią przez całe jej życie, dzień w dzień, nie licząc dwóch sześcio-, czy siedmiodniowych przerw, kiedy wyjeżdżaliśmy do Niemiec do Zagranicznego Grona Szyderców i Sunię musieliśmy zostawić w Naszej Wsi z Gospodarzami i wcześniej dwóch urlopów, kiedy Sunia zostawała w Naszej Wsi z Q-Gospodynią, ale tylko dlatego że chcieliśmy Suni oszczędzić jazdy samochodem, którą źle znosiła, a w Naszej Wsi zostawała w swoim psim raju. Ja zaś bez porównania częściej i dłużej zostawiałem Sunię "samą", ale ona zawsze mi to wybaczała ciesząc się szaleńczo z moich powrotów.
Wieczorem obejrzeliśmy Aloha (ang.), czyli Witamy na Hawajach, film "tym razem" amerykański. W sumie został schepany, ale nam się podobał, w pamięci zostawił dobre wrażenie i pozwolił mocno się zrelaksować. A gra aktorska bez zarzutu. Nic dziwnego, skoro w roli głównej wystąpił Bradley Cooper (Poradnik pozytywnego myślenia), którego lubię, trzykrotnie nominowany do Oskara za rolę pierwszoplanową, Emma Stone (Oskar za rolę pierwszoplanową w La la land), u której nie przeszkadzają mi nawet jej wyłupiaste oczy i Bill Murray (Dzień świstaka), u którego nigdy nie wiadomo, czy gra "na poważnie, czy na jaja". A dwukrotna, niema scena dialogu między Byłym a Obecnym zapadła w pamięci.
I tak tymi filmami uciekamy od myśli, uciekamy, uciekamy...
Dzisiaj byłem sam w Szkole i doznałem przewrotnej przyjemności z powodu samotności, ciszy i głuszy. Nadrabiałem zaległości, w tym...zaległości w kontaktach.
Najpierw zadzwoniłem do Córci, z którą bardzo długo rozmawiałem o sprawach bieżących dotyczących jej i nas. A "przy okazji" zadałem jej pytanie, dlaczego w dniu moich imienin nie złożyła mi życzeń, mimo że wiedziałem, dlaczego tego nie zrobiła. Nie zrobił tego zresztą również Syn, co im, jako rodzeństwu skądinąd się chwali, bo trzymają sztamę. Nie złożyli, bo obrazili się na wrednego, niesłownego i karygodnego Ojca. A skoro tak, to nie czuli takiej wewnętrznej potrzeby i nie chcieli robić tego sztucznie i na siłę. Logiczne.
W tym wszystkim jest jednak taki słaby punkcik, który starałem się w rozmowie wytłumaczyć Córci, a Synowi w smsie. Tłumaczyłem, że w żadnym wypadku nie wolno im wychodzić przed orkiestrę, wyprzedzać faktów i ustawiać się w stosunku do mnie roszczeniowo i mieć pretensje. I powodować, że to będzie wpływać przede wszystkim na ich psychikę. Napisałem Synowi bodajże tak (nie mogę zacytować, bo właśnie przez zasrany dotykowy telefon skasowałem wszystkie wiadomości, całą z nim korespondencję): Mnie będzie wszystko jedno, bo wyciągnę kopyta, a Ty zostaniesz z tym psychologicznym gównem. Tłumaczyłem Córci, że po co w przyszłości, gdy mnie już nie będzie, mają mieć jakieś bezsensowne wyrzuty sumienia. Bo zakładam, że mimo iż byłem i jestem kiepskim ojcem, no dobra, powiedzmy nie najlepszym, to jednak i Syn, i Córcia potrzebują ze mną kontaktu w taki, czy inny sposób, czyli że daje on im jakąś satysfakcję, może buduje w nich pokoleniową więź, może się wcale tak nie męczą, a może dostrzegają w Ojcu jakieś pozytywy. Więc niech sobie odpuszczą i tak się nie zachowują.
Podałem za przykład moją relację z moim Ojcem, jeśli w ogóle można to było nazwać relacją. Oboje wiedzą, o czym mówię, bo dziadka znają i pamiętają. Nigdy go nie darzyłem ciepłym uczuciem, od kiedy sięgam pamięcią, bałem się go, a gdy stałem się dorosły i samodzielny, chyba go nienawidziłem za to wszystko, co zrobił nam, mnie i rodzeństwu, i swojej żonie. I za to, że na całe życie wepchnął mnie w to psychologiczne gówno. Ale piszę "chyba", bo to nie jest takie proste.
Pytanie moje brzmi: Czy nasze relacje są takimi, jak moje z ich dziadkiem? I czy zasługuję na takie traktowanie? Może tak, ok, ale po przewaleniu się wszystkich nawarstwionych i skomplikowanych spraw ostatnich dni, tygodni i miesięcy, będziemy musieli wrócić do naszego poprzedniego życia sprzed 30-40. lat i do ostatnich 20. Wszystkiego oczyścić się nie da, ale chociaż część, a to już będzie sporo. Zwłaszcza, że ja mocno przez te lata się zmieniłem, a dzieciom lat przybyło.
Najważniejsze, że od czasu moich imienin rozmawiamy ze sobą i mamy sympatyczny kontakt i że ja przecież się nie obraziłem. Ot, dali Ojcu takiego prztyczka w nos. Żeby sobie nie myślał.
I najważniejsze! - Córcia z Zięciem są na wsi, są zdrowi i Wnuczka ma się dobrze.
Później zadzwoniła do mnie Trzy Siostry Mająca, a szansa na taki telefon jest mniejsza niż szóstka w lotto. Co to koronawirus nie robi z ludzi. Gdy jej powiedziałem, że wszystkie wieści przekażę Żonie, zabroniła mi to robić oświadczając, że sama zadzwoni.
Następnie zadzwoniłem do Bratanicy.
Bratanica wyraźnie "wyrosła", bo bierze udział w rozmowie, jak dorosła osoba, mówi pełnymi zdaniami, stać ją na różne werbalne niuanse i można wreszcie się wszystkiego dowiedzieć. Więc u nich, w małym miasteczku, nic się nie dzieje, ona siedzi w domu, a jej mąż chodzi do pracy do urzędu gminy, gdzie jako informatyk spędza osiem godzin zabarykadowany w jakimś pomieszczeniu.
A kwietniowe obchody I rocznicy urodzin ich synka muszą zostać przełożone.
Potem zadzwoniłem do Brata.
On z racji charakteru swojej pracy (ochrona mienia) musi w niej być bez zmian, bez względu na okoliczności. Ale poza tym z Partnerką Brata siedzą w domu. Omówiliśmy ogólną sytuację, a przede wszystkim, co się stanie w tej sytuacji z piłką nożną.
W sumie w Szkole napracowałem się nieźle.
Po południu, gdy już byłem w domu, z termoizolacją wszystko się wyjaśniło. Obie strony, i spółdzielnia, i fachowcy mieli rację. A wystarczyło, gdybym im w rozmowie podał tylko numer "mojej" klatki. Otóż rzeczywiście zaczęli dzisiaj, ale obok, potem będą "jechać" według sobie tylko znanego systemu, by do nas wrócić właśnie za jakieś dwa miesiące. Ale i tak Siwa Studiująca, gdy ją spotkałem, przyznała mi rację i w oczach miała lekki podziw Że też można tak zwyczajnie zadzwonić do spółdzielni i się dowiedzieć...
Pod wieczór zadzwonił Geograf dopytując, co tam u nas. Ciekawiła go zwłaszcza sytuacja Naszej Wsi. Więc mu wszystko opowiedziałem, a zwłaszcza co wyprawia Szwed. Tego mu tylko było trzeba. Musiało mu skoczyć ciśnienie, ale się tym nie przejąłem, bo mimo że ma 81 lat należy do długowiecznej rodziny i jest nie do zdarcia. Umiejętnie dolałem oliwy do ognia wspominając o szwedzkim potopie z pierwszej połowy XVII wieku, wiedząc że Geograf jest oczytany, zwłaszcza historycznie, i zaakcentowałem fakt zagrabienia dóbr kultury, których nie oddali do dzisiaj i kilkuwiekowy negatywny wpływ ich najazdu na naszą gospodarkę.
- Człowieku! - zaczął - ta swołocz była gorsza niż Ruscy. - Grabili wszystko! - Nawet z domów zrywali co się dało i wywozili.
To znowu dolałem mówiąc, że w czasie II Wojny Światowej sprzedawali Hitlerowi materiał strategiczny, jakim była stal, a ten sam granit sprzedali dwukrotnie, najpierw Hitlerowi, a potem, po wojnie, Rosjanom, Amerykanom i Żydom.
Rozgrzał się do czerwoności, chociaż tego nie widziałem, ale go znam. A na koniec dodał lekko się uspokoiwszy:
- A nie możesz tego Szweda jakoś zakablować?!
Wieczorem z Żoną prowadziliśmy znowu długą rozmowę i rozpatrywaliśmy kolejne warianty naszej przyszłości. Żona studiowała umowę przedwstępną dotyczącą mieszkania w Pięknym Miasteczku, wpisy do ksiąg wieczystych i skany starej umowy z 1975 roku przesłanej przez Tego Co Mnie Budzi Po Nocach. Zdaje się, że jutro u notariusza, u którego mamy podpisywać umowę przyrzeczoną, łatwo nie będzie i być może sprawa kupna przesunie się w czasie, dopóki precyzyjnie nie wyjaśni się, co my właściwie kupujemy.
A potem długo rozmawialiśmy z Helowcami relacjonując im, co u nas i słuchając przede wszystkim relacji Hela. Z niej ucieszyliśmy się, że w tej chwili nie przyjęli go do szpitala, bo zanim to zrobią, to musi "podreperować" swoją wątrobę. A Hela ma oczywiście home office.
Wcześniej prowadziliśmy ożywioną smsową korespondencję. Hel napisał, m.in. ...Z tego Szweda to niezły przyrodniczy drań! Myślę że to miejsce i jego magia zaniknie razem z Waszym odejściem. Przykre ale cóż...(pis. oryg.)
I wreszcie dzisiaj odezwał się Po Morzach Pływający. Muszę zacytować cały wpis, bo jest to istotne, wprowadzając tylko stosowne zmiany imion.
Moje wyrazy ubolewania z powodu Bazylii. Dobra z niej była 'Paszcza"
Smutny to tekst, ale musi tak wyglądać i tak
brzmieć.
Emeryta przeczytałem dopiero dzisiaj. Dlaczego?
No cóż. Jesteśmy na pierwszej linii ognia.
Przedwczoraj wypływając z Hiszpanii było tam 6000 przypadków
koronawirusa, a dzisiaj 11170, w tym samym czasie w Holandii do której
zmierzamy było 300, a teraz ponad 1000.
W portach komunikacja radiowa, telefoniczna lub
mailowa. Kontakty biznesowe ograniczone do niezbędnego minimum.
Osoby wchodzące na statek mają obowiązek posiadać
rękawiczki, a jeżeli nie to muszą dezynfekować dłonie. Po takiej wizycie
miejsca które dotykały muszą być zdezynfekowane.
Podmiany załóg wstrzymane do końca marca, ale
patrząc na rozwój sytuacji pewnie będą przedłożone. Moje dziewczyny już o tym
wiedzą i wiedzą też, że po powrocie najprawdopodobniej będzie mnie czekała 14
kwarantanna .
Dodatkowo mamy obowiązek codziennego monitorowania temperatury
ciała i przesyłania wyników biura.
Jedna chora osoba na statku i idziemy na co najmniej
14 dniową odstawkę , a to oznacza miliony euro strat.
Zejścia na ląd całkowicie zabronione.
Z rodzinnych wieści to Czarna Paląca siedzi w lesie i nosa z
niego nie wychyla, W Swoim Świecie Żyjąca w Metropolii, studiuje wirtualnie i opiekuje się
Pavulonem - kotem po przejściach.
Poza tym w powietrzu wisi cały czas obawa przed
zarażeniem co również wpływa w jakimś stopniu na samopoczucie. Widać, że
wszyscy próbują się oswoić z tasytuacją, ale nie jest to takie proste.
Nasz statek jest zielony i czasem żartujemy, ze to
jedyna zielona kropka na czerwonej mapie tego "wirusa zbója"
Zastanawiałem się co jest w obecnej chwili
najbardziej pożądane. Pomysłów miałem setki, a odpowiedź jest prosta:
temperatura i to nie taka wymyślona . Jest bardzo specyficzna , ale większość z
nas nie zwraca na nią uwagi. A dzisiaj jest ona na wagę złota. To nasza
temperatura. Rano widząc 36.6 głęboko oddycham i wiem, ze kolejny dzień upłynie
spokojnie.
Bracia w Piwie, Bracia w Niedoli i Smutku.
Pozdrowienia dla Żony (pis. oryg.)
Nie powiem, ucieszyłem się z tego maila.
ŚRODA (18.03)
Już jako osoby z zewnątrz, obce.
Zanim jednak do tego doszło, rano byłem z Żoną w Szkole. Chcieliśmy się spotkać z Zastępcą Dyrektora, aby omówić kilka spraw, w tym istotną, jak nauczanie na odległość, czyli zdalne nauczanie, czyli e-learning. Po drodze zahaczyłem o te same dwa bankomaty licząc, że może się coś od poniedziałku zmieniło. Nie zmieniło się nic. W tym pierwszym znowu musiałem się naklikać, żeby wreszcie pokazał mi wała, a ten drugi z daleka nadal straszył znakiem STOP. W oddziale ciemno i głucho, wokół banku żywej duszy, tylko taki oszołom, jak ja.
Ze Szkoły ruszyliśmy prosto do Naszej Wsi. W różnych nastrojach - ja w stresie, Żona z wielką niechęcią.
- Mówię ci - zagadałem do Żony, żeby jakoś zabić ten stres - on może wyciąć wszystkie drzewa i krzewy między budynkami, mimo że mówił, że tego nie zrobi.
- Jest mi to obojętne. - Ja już straciłam serce do tego miejsca. - Zabierajmy to, co dzisiaj mamy zabrać i spadajmy.
Gdy przyjechaliśmy, mimo wszystko nie uwierzyłem w to, co zobaczyłem. Między domami wszystko zostało ścięte, łącznie z pięknym bluszczem i winobluszczem, brzozą, świerkami, krzakami i różą. Siwy dym i sajgon taki, że ledwo można było podjechać pod stodołę.
Szwed zakomunikował nam w ramach "nic nie zmieniania", że zawiesza na rok działalność, poprosił Żonę o odwołanie rezerwacji (niektóre dotyczyły Sylwestra tego roku) i przekazania mu facebookowego konta. Tym samym zerwał ustną umowę, na podstawie której Żona miała prowadzić rezerwacje i całą korespondencję z gośćmi do końca maja tego roku.
I jak tu nie cieszyć się, że "przypadkowo" koronawirus i tak całą turystykę rozpieprzył.
- A jak ty myślisz, że ja się smucę z tego powodu, to cię uspokajam. - stwierdziła Żona, gdy już z zabranymi rzeczami uciekaliśmy nie oglądając się za siebie, aby z ulgą odwiedzić Sąsiadów. - Poczułam ulgę. - Jak miałabym to wszystko prowadzić, skoro to miejsce jest zupełnie inne i ja już się z nim nie utożsamiam. - Co i o czym miałabym pisać gościom?
Sąsiadka Realistka powitała nas dwiema wytłaczankami jajek.
- To ja ci zaraz zapłacę. - odpowiedziałem dziękując.
- A zamawiałeś?
- No, nie.
- To czego?! - zamknęła temat. - Wiecie, tak sobie rano w niedzielę siedzieliśmy z mężem przy stole, gdy nagle do mnie dotarło i mówię do niego Ich już naprawdę nie ma! - kontynuowała wyraźnie wzruszona.
To jej proste i krótkie wyznanie zrobiło na nas bardzo duże wrażenie. Żeby zrozumieć podniosłość tej chwili, stan Sąsiadki Realistki, mogę powiedzieć, że w takiej lub podobnej sytuacji taki, np. Kochanowski od razu napisałby cykl trenów (tren - utwór o charakterze lamentacyjno-refleksyjnym), oddających jego ból, niczym po śmierci Urszulki, swojej malutkiej córeczki.
O 16.00 stawiliśmy się w Powiecie u notariusza. Tego od złotego łańcucha i koralikowej bransoletki.
I umowy przyrzeczonej nie podpisaliśmy. Jest zbyt wiele wątpliwości, zwłaszcza gdy zapoznaliśmy się z umową z 1975 roku, która zupełnie nieprecyzyjnie, mówiąc eufemistycznie (na usprawiedliwienie mogę dodać, że była ona sporządzona w czasach komuny przez Państwowe Biuro Notarialne, więc nie ma się czemu dziwić), opisuje części wyłącznie przynależne do dwóch lokatorów, części przyległe i wspólne. A my chcielibyśmy od razu mieć sytuację jasną, precyzyjną i klarowną, żeby z tymi paniami z góry (matka, córka i dwoje dzieci) od samego początku się nie konfliktować. A tłumaczenia Tego Co Mnie Budzi Po Nocach były na tyle mętne, że ustaliliśmy, że notariusz spróbuje dostać się do ufortyfikowanego sądu i dokopać się do rysunków-rzutów sytuacyjnych z tamtych lat,
Trochę mi było żal zdezorientowanej matki Tego Co Mnie Budzi Po Nocach. Tej głuchej.
Gdy wszyscy wsiadali do swoich aut, usłyszałem, jak Ten Co Mnie Budzi Po Nocach lekko zirytowany mówi do swojej matki już siedzącej wewnątrz:
- No przecież byłaś, wszystko widziałaś i słyszałaś!...
W Nie Naszym Mieszkaniu zastał mnie mail z wiadomością od kolegów ze studiów, organizatorów corocznego zjazdu, który miał się odbyć w ostatni weekend maja. Zjazd został odwołany i przesunięty na następny rok. Trochę niedobrze, bo biorąc pod uwagę nasz wiek i obecną pandemiczną, niby, sytuację, za rok możemy się wszyscy nie zobaczyć. No, ale cóż? Siła wyższa.
Ta siła wyższa jest zresztą mocno podejrzana. Bo trudno usunąć z głowy myśli o perfidnym, zdradzieckim spisku farmaceutyczno-medyczno-politycznym przeprowadzonym przez kilku możnych psycholi tego świata, którzy mogą wszystko, żeby szaraczków, takich jak my, z powrotem nakierować na właściwe tory farmaceutyczno-medyczne, a przy okazji wprowadzić pełną kontrolę i inwigilację wszelkich ich ruchów i poczynań totalnie wprowadzając pieniądz elektroniczny, wirtualny.
Spiskowa teoria dziejów? Możliwe. Ale jak tak zdroworozsądkowo spojrzymy na liczby i statystykę?
Chiny posiadają 1,4 mld ludzi (1 400 000 000). Według oficjalnych danych na koronawirusa zachorowało 81 tys. ludzi (81 000). Żeby łatwo było liczyć, powiedzmy że zachorowało 140 tys. (140 000). Oznaczałoby to, że zachorował 1 Chińczyk na 10 tys. (10 000) osób. Spróbujmy to przełożyć na taki kraj, jak Polska. Liczba mieszkańców 38 mln osób (38 000 000). Jeśli ją podzielimy przez 10 tys. (10 000), to wyjdzie, że w Polsce "powinno" zachorować 3,8 tys. osób (3 800), co nie oznacza oczywiście tylu zgonów, tylko jakiś nieduży procent tej liczby. Przy czym media publikują na samym końcu, malutkim drukiem, że kolejna ofiara miała choroby towarzyszące i organizm o zerowej odporności, co można przełożyć na normalny, czytelny język, że była tak, czy owak u kresu swojego życia, może z zaawansowanym stadium raka, niewydolnością obu nerek, niewydolnością układu krążenia, itd.
Wiem, że sposób, w jaki o tym piszę, jest brutalny i zahaczający o cynizm, ale jednak pytam: O co ten cały raban?! Ciekawe, ile jest w Polsce rokrocznie zachorowań na grypę i ile zgonów, co też może nie być do końca prawdą, bo te choroby "towarzyszące" na pewno zaciemniają statystykę.
A ile zgonów na nowotwory, a ile śmiertelnych wypadków samochodowych?... Tu dopiero powinien być poczyniony ogólnoludzki raban. Natychmiast należałoby zlikwidować wszelki tytoń, producentów "żywności" faszerujących ją chemią wsadzać do więzień, zamknąć drogi, auta unicestwić miażdżąc je w specjalnych prasach i oddać na złom, trucicieli środowiska...
I co? I nic. Społecznie i globalnie nie do wyobrażenia. Dopiero, jak nadejdzie ziemski kataklizm, wyobraźnia zostanie uruchomiona. ale wtedy przysłowie Mądry Polak po szkodzie, zdaje się, nie będzie dotyczyło tylko tej jednej nacji.
Więc tych, co piszą w nagłówkach wytłuszczonym drukiem Kolejna ofiara, na pewno nie wsadzi się do więzień, a przynajmniej nie zabroni się dożywotnio pracy w zawodzie dziennikarskim. Bo ile ludzi przy okazji straciłoby pracę? Społecznie jest to nie do zaakceptowania! Poza tym ludzie lubią być straszeni i koło się zamyka.
Wieczorem musieliśmy znowu "uciec" i obejrzeć film. "Tym razem" amerykański, Woody'ego Allena, Magia w blasku księżyca. W rolach głównych Emma Stone i Colin Firth z tym swoim angielskim neeuł zamiast normalnym nou. O Emmie pisałem, a Colin dostał Oscara za pierwszoplanową rolę w Jak zostać królem (świetny jąkała). Tutaj z akcją są usadowieni w latach dwudziestych ubiegłego wieku. W związku z tym niektóre stroje Colina, a zwłaszcza nakrycia głowy, śmieszą, z kolei fryzury Emmy uwypuklają jej oczy i tak już uwypuklone. Ale nie o to przecież chodzi. Oboje z Żoną lubimy tę dwójkę i ich aktorski kunszt. Reszta aktorów również grała bardzo dobrze. A sam Woody Allen? To co zwykle - psychozy, neurozy, rozpamiętywania i dzielenie włosa na czworo, seksualność i fobie. Czyli coś, co u niego ogląda się dziesiątki razy i ciągle się ogląda, a inteligentny dowcip nadal śmieszy.
CZWARTEK (19.03)
No i dzisiaj rano wstałem w "trybie urlopowym".
I to w tej jego części, kiedy jestem już po katorgach związanych z STPDNU, czyli, przypomnę, Syndromem Trzech Pierwszych Dni Na Urlopie, kiedy to jestem wypoczęty, mimo że urlop zaledwie się rozpoczął, i chcę natychmiast wracać do pracy.
Więc wstałem stosunkowo późno jak na Nie Nasze Mieszkanie. Dodatkowo niespiesznie bez żadnych wewnętrznych i zewnętrznych imperatywów. Na tyle, że z przyjemnością pomyłem wczorajsze zaległe gary, zrobiłem sobie kawę i pisałem dopóki, dopóty nie wstała Żona, która nie spała od momentu mojego wstawania, ale chciała sobie po prostu poleżeć.
Dalej, też działo się niespiesznie. Żona piła kawę siedząc sobie w koszuli, milcząc i myśląc, co bardzo lubi. Ale muszą być spełnione równocześnie te cztery poranne warunki - milczenie, koszula, myślenie i kawa. Więc nadal pisałem nie odzywając się.
Po ciszy w bloku dotarło do mnie, że koronawirus działa, tzn. że ludzie siedzą w mieszkaniach. Winda trzaska drzwiami bardzo rzadko i brak przy niej "sympatycznych", donośnych pogawędek 80. latków, no i szpilki od II piętra w dół nie stukają po schodach.
Dzisiaj postanowiłem się odgruzować po Naszej Wsi. Ostrzyc się, bo durnowate i siwe wicherki na głowie wołały o pomstę do nieba, ostrzyc brodę, ogolić się, obciąć wszelakie paznokcie i się wykąpać. Bo trzeba przejść w tryb życia metropolialnego, nawet jeśli jest on naznaczony koronawirusem. Dobre czasy w Naszej Wsi, kiedy można było nic nie robić wokół siebie, żyć pierwotnie, majtki i skarpety zmieniać raz na tydzień, a jak dobrze poszło to i raz na dziesięć dni, przeszły do historii.
Zacząłem od strzyżenia. Zazwyczaj siedzę na taborecie, a Żona metodycznie obchodzi mnie wokół i metodycznie strzyże oganiając się od moich zaczepek, podszczypywań i napierania na nią całym ciałem, bo się aż prosi, skoro jest tak blisko, a ja nie mogę być obojętny. Więc albo, zależy, przyłoży mi z liścia, albo stuknie maszynką, żebym się uspokoił, albo mówi podśmiechując się Co robisz? Przecież mogę ci zrobić krzywdę!
Ale dzisiaj widząc jej znękaną twarz się nie wygłupiałem. Żona jest na etapie pisania do wszystkich gości i tłumaczenia im, co się stało, że miało być "trochę" inaczej, że jest jej bardzo przykro i...
Była bardzo mocno i emocjonalnie związana z naszymi gośćmi.
W odpowiedzi zaczęły napływać pierwsze podziękowania, wzruszenia i łzy, i życzenia, żeby w nowym miejscu, o którym Żona zaczęła od razu napomykać, udało się nam stworzyć coś równie wartościowego i niezapomnianego.
Gdy skończyłem wszystkie ablucje, łaziłem bez celu po mieszkaniu, a Żona siedziała w kuchni i pilnowała trzech garów, w których gotowała różne obiady, w tym mięsne (przyszła paczka z UNRY), co nie przeszkadzało jej mnie zaskoczyć.
- Głowę masz jakoś dwa razy mniejszą...
Dziwne, że nic nie powiedziała o brodzie, bo jest przeciwniczką takiego mocnego jej skracania.
- Wyglądasz, jak twój brat. - zawsze tak twierdzi, gdy ją za bardzo skrócę. A to w jej ustach nie jest komplement.
Po południu zadzwoniła Pani Z Pięknego Miasteczka, z odpowiedzialności, jak zakomunikowała. Bo jutrzejsze spotkanie możemy odwołać...
Oboje nie widzieliśmy potrzeby zmiany i przesuwania czegokolwiek.
A potem przyszedł sms z banku, tego, który nie wydaje gotówki i proponuje inne usługi:
Pomimo trudnej sytuacji, ktora spotkała nas wszystkich, jako bank - dzialamy sprawnie. Sprawdz poczte w bankowosci internetowej. Przeslalismy Ci kilka waznych i praktycznych informacji. Prosimy - zapoznaj sie z nimi. ...Bank Polska (pis. oryg.)
Nie wiadomo kpią, czy o drogę pytają?
Wieczorem obejrzeliśmy, "tym razem", amerykański film Bezpieczna przystań. Po zakończeniu obiecaliśmy sobie, że takich filmów oglądać nie będziemy. W swoim założeniu miał trzymać w napięciu i wzruszać, ale nie robił ani jednego, ani drugiego. Był nieprzekonujący. Natomiast nie można się było czepić gry aktorskiej, a widz mógł dać się zaskoczyć ciekawym zakończeniem. Zdecydowanie lepszy był, o podobnym scenariuszu, Sypiając z wrogiem z Julią Roberts i Patrickiem Berginem.
Przed puszczeniem filmu Internet mocno się mulił. Ponoć, mówiąc po polsku, przez wszelkie home office'y, e-learning'i i Vod'y spowolnił się o ok. 40%.
- Wreszcie będziemy mogli oglądać Przystanek Alaska. - Od samego początku, jak sobie kiedyś obiecaliśmy. - stwierdziła Żona.
Mamy, a raczej Żona ma, wszystkie odcinki, pięknie wydane w formie jednolitej całości dającej na sumie grzbietów okładek każdej z płyt, ułożonych jedna obok drugiej w kolejności oglądania, piękny obraz łosia na tle zaśnieżonych gór. Żona oglądając namiętnie setny raz ten serial, często na zasadzie "na chybił trafił", bo i tak zna wszystko na pamięć, robi niezły bajzel w tym łosiu, więc od czasu do czasu wszystko układam od nowa. Pierwszy raz tak zrobiłem jeszcze w Naszym Miasteczku, kiedy Żona wpadła w apogeum oglądania, gdy moja nieobecność sięgała czasami nawet ponad dwadzieścia dni (Bo mnie ta Alaska uspokaja przed snem i na dodatek lubię, jak Sunia śpi koło mnie.), a okładki walały się w wielu, czasami dziwnych miejscach.
- Bo ty nic nie rozumiesz! - tłumaczyła mi za każdym razem protestując przeciwko moim porządkom. - Tutaj jest okładka płyty, którą akurat oglądam. - Te dwie obok przygotowałam sobie, żeby nie zapomnieć, do oglądania w następnej kolejności, a tamte trzy w kolejnej.
- Co ty mi zrobiłeś?! - Przecież wszystko miałam przygotowane! - słyszałem po kolejnych moich porządkach.
No, ale łoś był rozpieprzony, z czym pogodzić się nie mogłem.
Przy "przeprowadzce" do Nie Naszego Mieszkania Żona osobiście pilnowała, aby jeden z cięższych kartonów z Alaską został na pewno przewieziony. No i "w ten sposób" zostało nam do życia jakieś 20 m2, czyli mniej niż powierzchnia całego mieszkania.
W trakcie filmu jednak zauważyła moją brodę, co tylko świadczy o tym, że nie był absorbujący, więc przez jego resztę musiałem twarz podpierać prawą dłonią zasłaniając brodę, żeby nie kłuła, nomem omen, żoninych oczu.
PIĄTEK (20.03)
No i dzisiaj o 12.00 mieliśmy spotkanie z Panią Z Pięknego Miasteczka.
W jej biurze we współczesnym, korporacyjnym biurowcu, w takim stal - aluminium - szkło. Z portierem na dole, bramkami, czytnikami kart i windami. I z bistro usytuowanym na parterze, ogólnodostępnym, które jakiś "biedny" właściciel otworzył trzy tygodnie temu, dla całej, licznej rzeszy urzędników z wszelakich firm, i które po tygodniu działalności zmuszony został zamknąć, a czynsz, zdaje się, będzie musiał płacić bez zmian.
Na spotkaniu ponadto był jej syn i Pani Mecenas, lat około 60, bardzo sympatyczna, kompetentna i nienadęta.
Przez ponad półtorej godziny trwała dyskusja nad zawiłościami i meandrami sprawy. Ja nawet nie umiem ich opisać, a nawet gdybym umiał, to na wstępie chyba bym się porzygał zmuszony do rzetelnego opisania sytuacji, że jeśli to, to to, ale w tym to może być to, ale wtedy to to może się zmienić na tamto, a jeśli jednak nie to, to wtedy możemy zrobić to, ale pod warunkiem, że tamto stanie się tym, tylko że wtedy... I tak półtorej godziny.
Bo chodzi o to, że do kupienia jest nieruchomość z kawałeczkiem ziemi i spora działka, obie rzeczy na oddzielnych księgach wieczystych. I na to wszystko się dogadaliśmy, że kupujemy, a Pani Z Pięknego Miasteczka sprzedaje. Przy czym nieruchomości w postaci domu nie ma, mimo że stoi od 2006 roku, bo wtedy nie został dopilnowany ostatni krok, czyli uzyskanie ze starostwa pozwolenia na użytkowanie. Pozwolenia nie ma, więc "wszędzie" domu też nie ma. A z kolei jeśli chodzi o tę sporą działkę, to z racji mojego ukochanego stawu na niej usytuowanego, prawo pierwokupu ma skarb państwa, czyli starostwo. No i teraz co my zrobimy, jeśli, a co jeśli, jeśli, itd. A to wszystko musi być zawarte w umowie przedwstępnej z różnymi warunkami i/lub umowie warunkowej, chyba "tylko" z jednym warunkiem i/lub...
Jak to wszystko ma się do koronawirusa i do pozamykania wszystkich urzędów, w tym najbardziej nas interesujących, czyli sądów i starostwa? Ano ma się zabawnie.
A na dodatek jakakolwiek z tych umów musi być tak skonstruowana, abyśmy mogli uzyskać, najmniejsze choćby, podstawy prawne do przeflancowania jak najszybciej naszych wszystkich maneli ze stodoły w Naszej Wsi do Pięknego Miasteczka ucinając możliwie jak najszybciej wszystkie nitki wiążące nas ciągle ze Szwedem, w tym, aby nie musieć korzystać z jego oferty pośrednictwa, czyli tymczasowego przechowywania ich w jego magazynach, w których, w odległości 13 km od Naszej Wsi, przechowuje cały swój sprzęt zwieziony ze Szwecji.
Żona dawała radę, a ja starałem się nadążać, ale i tak w którymś momencie rozbolała mnie głowa, więc żeby przerwać to pasmo udręk "rzuciłem" bardziej do Pani Mecenas, niż do pozostałych:
- To umawiajmy notariusza na najbliższy poniedziałek!
Żona nie zareagowała, bo mnie zna, Pani Z Pięknego Miasteczka się uśmiała, bo zdążyła mnie już trochę poznać, a Pani Mecenas się załamała, zwiesiła głowę i nie wiedziała, co powiedzieć.
W końcu coś zostało ustalone, a przynajmniej tyle, że wymieniliśmy się wizytówkami, na co Żona zareagowała mówiąc Proszę tego nie brać serio, bo mąż i tak nie odbiera telefonów, co spowodowało, że sympatyczna atmosfera zrobiła się sympatyczniejsza. Ale Pani Mecenas przygotuje projekt umowy, jakiej, nie wiem, do której się odniesiemy.
Ale wszyscy wiedzą, że twardo obstajemy, że nieruchomość, wbrew przeciwieństwom losu, chcemy kupić, nad czym, od podziwu nad naszą konsekwentną postawą, Pani Z Pięknego Miasteczka przeszła do prozaicznego przyzwyczajenia się, ale Pani Mecenas ciągle tkwiła w podziwie.
A termoizolacja budynku posuwa się w niesamowitym tempie. Trzeba przyznać, że goście zasuwają i robota pali się w rękach. Stoją na takich dwóch platformach, każda uwieszona na dwóch stalowych linach przymocowanych do specjalnych wysięgników-żurawi umocowanych jakoś tam, wolę nie myśleć jak, na dachu, nad jedenastym piętrem i tylko przesuwają silnikiem elektrycznym daną platformę góra-dół i izolują, i izolują. Ja bym do takiej platformy nie wszedł za żadne pieniądze.
Postanowiłem właśnie wyrzucić poselekcjonowane śmieci pozostałe po kolejnej paczce żywnościowej, która dzisiaj przyszła od Cioci UNRY (United Nations Relief and Rehabilitation Administration - UNRRA, czyli Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy wspierająca, m.in. Polskę po II Wojnie Światowej), zamówiona przez Żonę. Musiałem nadłożyć drogi, bo w związku z pracami zamknęli jedno przejście pod budynkiem, ale wracając z drugiej strony zauważyłem otwarte drzwi od przybudówki, gdzie stoją kubły na śmieci. Jest to ulubione miejsce spotkań różnych sąsiadów, w tym Babci Hamulcowej, ze sobą i/lub z panią sprzątającą i ucinania sobie pogawędek tuż pod naszymi oknami w pokoju, w którym śpimy. Najlepiej o 06.00 - 06.30.
Moją uwagę zwróciły drzwi do przybudówki, nie dość że otwarte, to jeszcze oklejone trzema kartkami. Jedna wisi tam stale Szanowni Państwo PROSIMY O ZAMYKANIE DRZWI DO KOMÓR ZSYPOWYCH Dziękujemy za współpracę SPÓŁDZIELNIA. Druga, nowa, zawierała treść Szanowni Państwo Spółdzielnia prosi o nie zamykanie drzwi do komór zsypowych przy ul...... na klucz podczas prac termoizolacyjnych firm....Za utrudnienia przepraszamy. Trzeci tekst, napisany odręcznie bardzo ładnym charakterem pisma, wręcz wykaligrafowany, brzmiał PROSZĘ nie zamykać drzwi na klucz ponieważ EKipa pracowników ocieplających budynek będzie pobierała z tąd wodę. < prośba EKIPY>.
Najpierw się obśmiałem, a potem wzruszyłem. To miłe, że uczynili tak duży wysiłek i zredagowali tę prośbę. A przecież najważniejsze jest, że robota pali im się w rękach.
Po południu zadzwonił Profesor Belwederski z informacją, że nasz kolega ze studiów, z którym na II i III roku byłem blisko, dostał od Prezydenta RP profesorskie nadanie. Będzie to więc Profesor Belwederski II. Szkoda, że teraz na zjeździe się nie zobaczymy. Ale gratulacje z przyjemnością mu złożę.
Wieczór był owocny w długie rozmowy i smsy.
Najpierw przegadaliśmy do imentu z Zaprzyjaźnioną Szkołą sytuację naszych szkół, a potem sprawy prywatne. Tęsknimy za naszymi spotkaniami i nie wiadomo, kiedy nastąpi kolejne. Ale żeby dać żer skołatanym sercom, mówiliśmy, że będzie to w Stolicy. A kiedy? Możliwie jak najszybciej.
Potem przyszedł mms od Kolegi Inżyniera. A w nim zdjęcie portretu Suni wykonanego przez Stefana Kota Biznesu. Żona się bardzo wzruszyła, tym bardziej, że rysunek był niezwykle realistyczny - nawet z paszczy wisiały jej dwa gluty. I cieszyła się, że dziewczyny, Stefan Kot Biznesu i Krawacik.pl, które na początku panicznie i histerycznie Suni się bały, zdążyły prawie dwa lata temu, w Pucusiu, się z nią zaprzyjaźnić.
Więc nie wytrzymałem i zadzwoniłem do Kolegi Inżyniera wiedząc, co będzie. Że dowie się wszystkiego i po co mu potem czytać kolejny wpis na blogu? Pod wpływem chwili i słabości umówiliśmy się, że za tydzień, w piątek, przyjedziemy do nich i zanocujemy.
No i za jakiś czas przyszedł od Skrycie Wkurwionej bardzo długi i emocjonalny wpis. Ubolewała nad Sunią, ale przede wszystkim apelowała do naszej wspólnej odpowiedzialności - ograniczmy kontakty do niezbędnego minimum i siedźmy w domu. Ta propozycja naszego przyjazdu musiała ją nieźle dźgnąć, zwłaszcza że jest fizjoterapeutką i pracuje w szpitalu.
Żeby zrozumieć stan ducha Skrycie Wkurwionej, długość wpisu i jej wysiłek znowu będę musiał zastosować metodę porównawczą. To coś takiego, jak zachowanie Sąsiadki Realistki lub Jana Kochanowskiego piszącego treny.
Odpisaliśmy, że takie stanowisko szanujemy i rozumiemy, ale spotkanie poszło się rypać.
SOBOTA (21.03)
No i dzisiaj pojechaliśmy do Pięknego Miasteczka i do Naszej Wsi.
Podróż od Nie Naszego Mieszkania do Pięknego Miasteczka, od drzwi do drzwi, trwała 39 minut. Pięknie.
Wczoraj w rozmowie telefonicznej panie, nasze "sąsiadki z góry", nie czyniły żadnych problemów, aby się spotkać. Wyjaśniliśmy sobie wiele kwestii, które nadal są niejasne, przedstawiliśmy wzajemne stanowiska i punkty widzenia na współistnienie w tej kamienicy i obiecaliśmy się ponownie spotkać, jak obie strony będą wiedziały coś więcej. Ale to one same z siebie zaproponowały ciekawe rozwiązanie, aby zlikwidować wewnętrzne schody, do ich mieszkania od strony podwórza wybudować zewnętrzne, wtedy my mielibyśmy do dyspozycji cały niezależny i nie podlegający ich używaniu dół, co by nam powiększyło mieszkanie.
W sumie wyjechaliśmy w ciekawych nastrojach, ale w miarę zbliżania się do Naszej Wsi nastrój, zwłaszcza Żony, się pogarszał. Problem leżał w tym, że musieliśmy ze szwedzkich terenów zabrać Terenowego, bo Szwedom zaczął przeszkadzać. Po tej ich decyzji umówiliśmy się z Sąsiadami, że go nam przygarną, nawet na długi okres czasu, gdyby co.
Żona miała jechać Terenowym, ja Inteligentnym Autem i tylko modliliśmy się, żeby się nie natknąć na Szwedów i nie oglądać przez to zbyt długo tego obcego już dla nas miejsca.
Tuż przed naszą Wsią wpadłem na pomysł.
- Przecież ja ciebie mogę zostawić u Sąsiadów, a sam przejdę się piechotą i przyjadę Terenowym. - Mało to razy chodziłem tędy pokonując te 600 m?
Ale sprawa sama się rozwiązała. Tuż przed jedynym naszowsiowym skrzyżowaniem zobaczyliśmy, jak charakterystyczny, niebieski traktor Szweda, z nim w środku, ciągnący przyczepę, z gwizdem skręcił przed nami na skrzyżowaniu i pojechał do sąsiedniej wioski. Więc pojechaliśmy oboje.
Już nawet nie sposób było dokładnie zauważyć w tej całej rozpizdziusze, co się "zmieniło", ale brak tarasu nie mógł nie rzucić się w oczy. Tarasu, z którego pochodzi moje blogowe zdjęcie, tarasu, który był świętym miejscem tego domu, miejscem wypoczynku i relaksu, miejscem spotkań towarzyskich i drzemek w letnie skwary, tarasu...
Wisiały tylko jakieś smętne kikuty. To mną naprawdę wstrząsnęło.
"Porwaliśmy" Terenowego i uciekliśmy do Sąsiadów, gdzie wypłakaliśmy nasze żale, a oni swoje (Szwedzi do tej pory nie wzięli od Sąsiadki Realistki ani jednego jajka, ale deklaracje były, że ho,ho), a potem uciekliśmy do azylu Nie Naszego Mieszkania.
Teraz "czekam" na likwidację ogródków u gości - dumy Żony i niezliczonych pochwał z ich strony. Być może będę musiał się przekonać o tym na własne oczy nadzorując za jakiś czas "główną" przeprowadzkę.
Wieczorem spływały kolejne maile od zawiedzionych, a nawet zrozpaczonych naszych, już byłych, gości.
Smutno nam . Po zmianach na pewno będzie inaczej. W sierpniu 2109 spędziliśmy w Siedlisku (zmiana moja) kilka cudownych dni w ciszy i oderwaniu od świata . Wiele podróżowaliśmy wcześniej po Europie i po świecie . Jednak Siedlisko (zmiana moja) to było najpiękniejsze miejsce , w którym mieszkaliśmy kiedykolwiek . A cała okolica – przecudowna . To był dla nas , starszych już ludzi , całkiem nowy , inny i wyjątkowo piękny świat . Dziękujemy !!!!!!!!!!
Wanda i Zbigniew ...z.... (zmiany moje; pis.oryg.)
Żonie udało się znaleźć jedno zdjęcie domu Szwedów, jeszcze ze "szwedzkich" czasów. No i wszystko stało się jasne. Dom wygładzony, wykończony równiutko porządnymi materiałami, wszędzie kąty proste. Wokół trawka równo przystrzyżona, żadnego krzaczka, drzewka, a takie coś, jak pokrzywa byłaby na zdjęciu strasznym zgrzytem. Obok porządna, solidna wiata na grilowanie i ucztowanie, wszystko pod eins, zwei, drei z kostką typu polbruk na podłożu. Piękne, wygodne, funkcjonalne i trwałe.
- Ale lepszego gatunku. - Żona nie mogła powstrzymać ironii odnosząc się do pięknego podłoża z kostki.
NIEDZIELA (22.03)
No i myślałem, że niedziela rozpocznie się spokojnie.
To znaczy tak było, kiedy wstałem o 06.00. Ale jak wstała Żona już nie.
Okazało się, że dzisiaj rozpoczynamy powolny proces przyzwyczajania mojego organizmu do jodu (J2) podawanego za pomocą płynu Lugola. Podobno ma to świetnie działać i zapobiegać typowym męskim przypadłościom mężczyzn w wieku powyżej 50-60 lat. I ma odciąć, usunąć moje jedyne farmakologiczne wspomaganie.
Żona posiada roztwór 10%., a ja na początek mogę brać tylko jedną kroplę 5%., więc wszystko odpowiednio przeliczyliśmy.
- To jakie po tym będę miał objawy? - zapytałem bardziej z ciekawości niż z obawy. - Nie będę wychodził z kibla, czy może będę leżał na łóżku i umierał?
- Nie mogę ci powiedzieć, bo każdy mężczyzna na pewno natychmiast je u siebie spostrzeże, a na pewno ty, mimo że faktycznie ich nie będzie. - Żona zamknęła temat.
Nawet przez chwilę się uśmiałem, ale zaraz potem przyszła brutalna trzeźwość umysłu. Biorąc pod uwagę fakt, że dzisiaj, po dwóch tygodniach dyspensy udzielonej mi przez Żonę na Pilsnera Urquella, wracam do systemu 3:4, niedziela zapowiada się ponuro.
Po dwóch godzinach spokoju, kiedy Żona zrobiła sobie pyszne placuszki z kasztanowej mąki z bananowym nadzieniem i z masłem orzechowym częstując mnie chyba trzema lub czterema, usypiając w ten sposób moją czujność i jeszcze bardziej ją osłabiając podawszy pierwszą kroplę 5%. płynu Lugola, nagle zadała pytanie, umościwszy się w jedynym wolnym fotelu, patrząc przy tym na mnie uważnie.
- A ty, jak sikasz, to na stojąco, czy na siedząco?
Ledwo powstrzymałem wybuch śmiechu. Bo samobójcą nie jestem i nawet ja potrafię wyczytać powagę sprawy z czyjejś twarzy, zwłaszcza żoninej. Dobrze wiedziałem, o co jej chodzi, ale przez paniczne powstrzymywanie śmiechu nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy dodała:
- Bo ja dobrze wiem, co ty wyprawiasz. - W trakcie rozglądasz się na boki, patrzysz do lustra... - nadal patrzyła na mnie uważnie.
Już się opanowałem i chciałem zwrócić jej uwagę, że przecież w ubikacji w Nie Naszym Mieszkaniu lustra nie ma, już nabrałem tchu, gdy usłyszałem:
- Ja wiem, że tutaj lustra nie ma, ale było w Naszej Wsi...
W końcu udało mi się odpowiedzieć.
- Normalnie to na stojąco, a ewentualnie w nocy na siedząco... - mówiłem uważnie ważąc każde słowo, żeby o nic nie dało się zahaczyć.
- A czy mógłbyś mi obiecać, że się skoncentrujesz? - Bo to chyba nie przekracza twoich umiejętności?
Zapewniłem, że nie i obiecałem, że się skoncentruję.
No i niedziela biegnie dalej. Zobaczymy, co będzie?
Wieczorem, żeby się oderwać i nie zwariować, obejrzeliśmy film. "Tym razem" amerykański W sieci pająka - w rolach głównych Morgan Freeman i Monica Potter. Film z 2001 roku (fajne komputery), powolny, dobrze zagrany, z niespodziewanymi zwrotami akcji.
Tak więc niedziela przebiegła do końca już bez żadnych niespodzianek.
PONIEDZIAŁEK (23.03)
No i dzisiaj byłem w Szkole.
Jakoś tak rano wyszło, że przyjechałem do pracy grubo przed planowanym czasem. Więc byłem pewien, że będę pierwszy, przed Nową Sekretarką. Ale nie, była przede mną. Ciekawe, a powtórzyło się to już kilka razy, że jak ja jestem grubo przed zaplanowanym przeze mnie czasem, to ona jest zawsze grubiej(:)) przede mną.
Oczywiście robota posuwała się żwawo do przodu, ale około 12.00 doznałem lekkiego załamania, bo się okazało, że odtwórcza praca (często używane przez Nową Sekretarkę określenie), jaką zleciłem, została przez nią właśnie wykonana. A miałem nadzieję, że będę miał spokój do mojego wyjścia ze szkoły i że do tego czasu przygotuję dla niej, dla nas, kolejny front robót. Chyba w tym momencie czułem się mniej więcej, jak ten nauczyciel matematyki sprzed prawie trzystu lat, który, aby mieć święty spokój na lekcji, dał uczniom zadanie polegające na dodaniu liczb od 1 do 100 i przed którego obliczem, po 5. minutach, pokazał się mały Carl Gauss, późniejszy znakomity matematyk (i nie tylko) z gotowym rozwiązaniem (zdaje się, że już o tym pisałem).
Nowa Sekretarka, co widać, ma w sobie olbrzymie pokłady energii, więc obecna sytuacja znieruchomienia, zamrożenia różnych aspektów życia, w tym jej pracy, mocno jej doskwiera. Stąd z łatwością przyjęła moją propozycję, aby odrobić cztery "sądowe" godziny w najbliższą środę, kiedy to będzie miała przy okazji możliwość poznania Zastępcy Dyrektora. Z tą dwójką wiążę dużą nadzieję, bo każde z ich z osobna świetnie się sprawdza w nowych rolach i sprostowuje(?), sprostaje(?), sprostywuje(?), czyli daje radę w różnych zawodowych sytuacjach.
Ale wymyślony, teoretyczny dwójkowy model, że znowu nawiążę do matematycznego słownictwa, to jedno, a życie, w szczególności pozamatematyczne, z niemierzalnymi ludzkimi cechami, to drugie.
Więc niespodziewanie dla modelu lekko w nim zaiskrzyło, a przynajmniej według relacji Nowej Sekretarki. Otóż w związku z wprowadzaniem w szkole zdalnej nauki (wiem, że on-line jest krócej i że ma trochę inny sens, który trzeba byłoby oddać w języku polskim opisem złożonym z co najmniej pięciu zdań z podmiotem, orzeczeniem, zdaniem głównym i podrzędnym i nie wiem, z czym tam jeszcze, ale mam to w dupie, niczym Wojciech Mann, który odszedł z Trójki) Zastępca Dyrektora nadzoruje ten okres w Szkole i dzisiaj przesłał do sekretariatu wszystkie materiały opracowane przez wykładowców. Po sprawdzeniu wypisałem braki i na odchodnym poprosiłem Nową Sekretarkę, aby je w rozmowie telefonicznej z nim wyjaśniła. I okazało się, że właśnie w jej trakcie zaiskrzyło, a tak to przynajmniej odebrała Nowa Sekretarka. Więc będą musieli w środę sprawę wyjaśnić, a przede wszystkim przekazać sobie jasne sygnały dotyczące metod i sposobów swego działania, różnych motywacji i kompetencji, czyli krótko mówiąc trochę się poznać. Bo przecież oboje działają w dobrej wierze, na swoją rzecz i na rzecz Szkoły.
Ale wiadomo, każde początki są trudne. Byleby tylko był rzetelny, profesjonalny i empatyczny przepływ informacji. Ciekawe, jak sobie z tym poradzą?
Wieczorem obejrzeliśmy, "tym razem", amerykański film Gracz z 2014 roku z Markiem Wahlbergiem w roli głównej. Wiarygodnie zagrał on rolę nałogowego hazardzisty, za którą otrzymał bodajże nominację do Oscara (pierwszą za Infiltrację). Film ciekawy, ale Żona stwierdziła, że następnym musi być jakiś obyczajowy, bo chyba wystarczy tej "sensacji". W jakimś sensie muszę się z tym zgodzić, bo przecież ostatnio ciągle w naszym życiu dotykamy jakichś sensacji.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił tylko dwa razy. Koronawirus dosięga wszystkich.