poniedziałek, 6 kwietnia 2020

06.04.2020 - pn
Mam 69 lat i 127 dni.

WTOREK (31.03)
No i rano niespiesznie wybierałem się do Szkoły.

Jak zwykle nieprzytomny po wczorajszym przed północnym publikowaniem.
Najpierw wyjaśniłem sprawę rejestracji, rocznego przeglądu i ubezpieczenia Inteligentnego Auta. Tak się złożyło, że terminy wszystkich trzech muszą się domknąć do 20 kwietnia. A co mamy w Polsce i na świecie, wiadomo.
Zadzwoniłem do kierownika Wydziału Komunikacji w powiatowym starostwie. Sprawa okazała się prosta. W związku z epidemią ma wejść specustawa, która znosi kary za nieprzerejestrowanie auta w ciągu 30. dni. Według leasingowych faktur wykupowych powinniśmy byli to zrobić najpóźniej do 3. kwietnia, ale według pana kierownika spokojnie możemy jeździć na poprzednich numerach rejestracyjnych przez okres do 180 dni., bo taki będzie zapis w specustawie (a może już jest?). Oczywiście szkoda, bo myśleliśmy, że wreszcie zlikwidujemy te obce numery na naszym aucie. A tak trzeba będzie nadal pracować na złą opinię kierowców ze Stolicy. Przy czym zdajemy sobie sprawę, że ten problem, raczej problemik, wobec innych jest śmieszny, nieistotny i miałki.
Przy nowym, kolejnym ubezpieczeniu auta też nie powinno być kłopotów. Po prostu skonstruuje się je dla nowego właściciela ze starymi numerami rejestracyjnymi, a potem, przy ich wymianie, zrobi się aneks.
Z kolei roczny przegląd też może się odbyć, tylko pan w serwisie poinformował, że nie zapisuje na terminy dłuższe niż 4 dni.
- A bo to wiadomo, co będzie? - zapytał retorycznie. - Poza tym klienci zapisani ze znacznym wyprzedzeniem często nie pojawiali się i nie byli uprzejmi poinformować o odwołaniu przeglądu. - dodał.
Skąd ja to znam?
Nie wiemy, jak do niego podejść. Bo Inteligentne Auto ma jeszcze roczny okres rozszerzonej gwarancji, ale przegląd w autoryzowanym serwisie kosztuje spokojnie trzy razy więcej niż za taki sam w "normalnym" warsztacie. No ale w autoryzowanym serwisie klient w dwugodzinnym oczekiwaniu, przy kawie, może, siedząc w wygodnym fotelu, popatrzeć sobie na oczko wodne z mini fontannami i kaskadami, posłuchać ich szumu kojącego myśl o czekającym za chwilę dużym wydatku i obserwować pływające rybki. A w "normalnym" co? Najwyżej można sobie popatrzeć na panią Krysię lub Zosię z tamtej epoki, i to na stojąco, i posłuchać klnących mechaników.

Również rano udało mi się dodzwonić do Szweda, a to nie jest prosta sprawa, bo zazwyczaj nie reaguje. No chyba że uważa, że coś jest pilnego lub ważnego. Dla niego. A niezakończenie rozwiązania przez nas umów dotyczących dostawy prądu, wody czy Internetu, do których potrzebna jest druga strona, czyli on, do takich nie należą. W końcu jednak udało się sprawy podomykać.
W rozmowie Szwed przy okazji zakomunikował, że właśnie pozbył się dzisiaj rano auta, tego potężnego terenowego Volkswagena. Jechał przez sąsiednią wieś i jakiś facet, tubylec, tyłem wyjeżdżał na drogę z własnej posesji i się z nim "spotkał". Auto tubylca jest do kasacji, ale, o dziwo Szweda być może też. Bo ponoć rama auta jest zdeformowana i zawieszenie jednego z przednich kół, tak że autem się "kieruje", ale ono i tak jedzie w dowolnym, niekontrolowanym kierunku.
Na wszelki wypadek, chcąc zamknąć sprawę rozwiązania umów na wymienione wyżej usługi, nie dociekałem, z jaką jechał prędkością.
- To czym pan teraz jeździ? - zapytałem za to, trochę zaciekawiony, a trochę z troską, jednak.
- Traktorem - śmiał się. -Trzeba sobie jakoś radzić.

Po trzygodzinnym pobycie w Szkole pojechałem do ekosklepu uzupełnić zapasy. Na zewnątrz karnie czekali kolejni klienci, a w środku każdorazowo robił zakupy tylko jeden. Nikt nie pyszczył ani nie protestował.  Ech, ci Polacy.
Z dwóch pań zawsze tam pracujących, i jakoś tak z nami zaprzyjaźnionych, na linii frontu została tylko jedna, bo druga poszła na zwolnienie lekarskie, bardziej profilaktycznie, bo jest po jakichś operacjach i nie chce ryzykować.
- To jak nastrój? - I czy daje sobie pani radę sama? - zagadałem jednocześnie pakując rzeczy, żeby nie przedłużać kolejki.
- Wie pan, nawet w porządku. - Tylko najgorsi są ci starsi klienci. - Przychodzą i marudzą, bo chyba im się nudzi w domach. - powiedziała to wyraźnie nieskrępowana moim wiekiem. Może go nie zauważyła, że się tak trochę pokryguję.

Po ustaleniu szczegółów z Żoną zadzwoniliśmy do Artystycznej i Bojowego i przedstawiliśmy im naszą ofertę zakupu Wakacyjnej Wsi. Artystyczna podeszła do sprawy rzeczowo i poważnie i ustaliliśmy, że już jutro da nam znać i że notariusz "nadal" pracuje, oczywiście z różnymi rygorami.

Wieczorem byłem na Skype'ie, a może skontaktowałem się z Wnukami za pomocą Skype'a. Nie wiem, jaka forma jest prawidłowa. Oczywiście nie miałbym szans bez pomocy Żony, a i tak później, gdy "odkryliśmy" nazwę użytkownika, czyli mnie, i gdy wysłałem ją Synowi, zapytałem go I co dalej?
- Czekaj - odpisał bez ceregieli znając moje umiejętności i wiedząc, że lepiej żebym już więcej niczego nie dotykał, bo tylko namieszam.
Zleciała się cała czwórka i każdy gadał jeden przez drugiego, po czym wszystkich wywiało, bo ileż można gadać z dziadkiem, a został tylko Wnuk-IV, z którym zagrałem w statki. Parę dni temu grałem z Q-Wnukiem i hecne jest dla mnie, że 5-6. latkowie kumają o co chodzi, mówią G7 albo H9, trafiony i/lub zatopiony, albo z satysfakcją pudło.
Synowi udało się przebić przez pierwszy, ogólny rejwach i stwierdził, na podstawie zdjęć, które wysłała mu Żona, że znając nasz gust, nasze standardy i to wszystko, co do tej pory u nas widział, to ta Wakacyjna Wieś, to jest jakieś kuriozum i Co to w ogóle jest?! Obiektywnie trzeba przyznać mu rację, bo w sporej części sami tak uważamy, ale w długiej historii naszych nieruchomości za każdym razem różni Nasi pukali się po głowach na etapie zakupu, żeby potem podziwiać. Piszę o tym bez fałszywej skromności.
Na koniec skypowania, gdy wszyscy zniknęli, niespodziewanie pojawiła się Synowa, co mnie  zaskoczyło, bo wcześniej z chaotycznych informacji chłopaków wynikało, że mama pracuje cały dzień i jest bardzo zajęta. Sympatycznie sobie porozmawialiśmy i nawet musiałem ucinać, bo o 19.00 byłem umówiony na ważną rozmowę telefoniczną.
I kto by, panie, pomyślał, że tak może być, np. 10 lat temu?
W sumie to się bardzo cieszę, że, jakby na to nie patrzeć, mieszkają na wsi, chociaż jest ona sypialnią Metropolii. Mogą wyjść na teren ogrodu i na spacer i nie kisić się w domu. To samo Córcia, z którą wczoraj rozmawiałem, między innymi na ten temat. Pomijając koronawirusa, cholernie mądrze zrobili z mężem, że zamieszkali na wsi, na wsi już w tym wieku, kiedy jeszcze przed nimi życia, że ho,ho! Córcia sama, albo z Zięciem, z Wnuczką i z psem potrafi wyjść na spacer na kilka godzin albo w lewo od domu, na pola, albo w prawo, do lasu, zależy, jak ją najdzie. Zazdroszczę jej, bo wiem, co to za frajda.

W sumie dzień był trochę bez wyrazu. Jakiś taki rozlazły.
Żona cały czas siedziała nad elektrycznym ogrzewaniem akumulacyjnym. Nie wiemy, czy to jest akurat najlepszy system (efektywność, koszty inwestycji i bieżące), ale nie chcemy rozwiązań systemowych, na fali, modnych, wiążących nam ręce na różne sposoby. Ten wydaje się być najbardziej niezależny, bo zależy "tylko" od prądu, ale skoro we wszystkich strategicznych miejscach ma mieć wsparcie w postaci kóz lub kaflowych kuchni...

Dosłownie, gdy kładliśmy się spać przyszedł sms od Syna. Natychmiast, po 2-3. sekundach ciężko żałowałem, że go odpaliłem przy Żonie, ale było już za późno.  Męski głos, lekko zasapany, trochę zdenerwowany i zaaferowany zaczął informować o jakichś niespodziewanych i ukrytych tajemnicach uzyskanych od swojego parafianina z Izraela, pracownika ministerstwa zdrowia, że ponoć tamtejszy premier Netanjahu przekazał poufną wiadomość, właśnie dzisiaj pod koniec marca, że jak, dokładnie, skończy się marzec, zacznie się... kwiecień.
Nieźle się nastraszyłem, więc rączo i natychmiast tę wieść puściłem dalej. Wszędzie reakcje podobne do mojej/naszej - lęk, ulga, śmiech i podziw, bo żart zmontowany mistrzowsko.

ŚRODA (01.04)
No i dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem Szkoły.

W różnych jej aspektach.
Najpierw rano rozmawiałem ze wszystkimi nauczycielami. Mają się dobrze i prowadzą zdalne nauczanie. Przepytałem o wszystko i poinformowałem, że jestem w trakcie tworzenia dokumentu, który uporządkuje i znormalizuje ich poszczególne działania, żeby całość była spójna i jednolita.
Przygotowałem nowy dokument, który nazwałem Raport ze zdalnego nauczania.
- Zauważyłaś - zapytałem Żonę, bardziej retorycznie - jak zawsze wyłazi ze mnie ta policyjna wojskowość? - Przecież mogłem to nazwać Sprawozdanie ze zdalnego nauczania.
Tylko wymownie spojrzała na mnie.

Znowu musiałem pójść do ekosklepu, a przede wszystkim na pocztę. Wczoraj, gdy ujrzałem przed nią ogonek złożony z ośmiu osób, karnie stojących we właściwych odległościach, dałem sobie spokój. Dzisiaj byłem tylko czwarty.
Gdy nadszedłem, usłyszałem, jak jakiś facet nadawał do drugiego, stojącego za nim. Musiałem zapytać, kto ostatni, więc ten gaduła poczytał to sobie za pretekst, żeby z gadką przykleić się do mnie, bo widocznie tamten miał już dość i nie reagował na jego kwestie, jak za chwilę się okazało, powtarzane cztery, pięć razy. Więc przez okres czekania musiałem wielokrotnie wysłuchać, jak on w bloku nie dotyka poręczy Bo to najgorsze cholerstwo, przycisk windy naciska kluczykiem zawsze tym samym, a jak ma czegoś dotknąć, to robi to w samochodowych rękawiczkach, takich cienkich, ale koniecznie foliowanych, bo ta franca nie lubi plastiku. Stałem, kiwałem co jakiś czas potakująco głową i od czasu do czasu się uśmiechałem bacząc, żeby nie za często i nie za wyraziście, żeby, tym sprowokowany, jeszcze bardziej się nie rozkręcił. Ale w gruncie rzeczy był miły i nawet, jak wychodził z urzędu życzył zdrowia i miłego dnia. Raczej bym go nie zakwalifikował do kategorii Dziamdziaki, chociaż wiek miał zbliżony do mojego.

W domu uciąłem sobie bardzo długą rozmowę z Czarną Palącą, której nie widziałem i nie słyszałem z 8 miesięcy. Więc trzeba było nadrobić rozłąkę i przegadać wszystkie wydarzenia i fakty, jakie w tym czasie zaistniały i u niej, i u nas. Z Metropolii na zdalne nauczanie do Głuszy Leśnej wróciła w Swoim Świecie Żyjąca.

A potem zadzwoniłem do Kobiety Pracującej. Ona, ze swoim mężem, Janko Walskim, są już na nowych śmieciach i myśleli, że my też. To musiałem ich wyprowadzić z błędu. Opisałem sytuację i przekazałem kolejny news o Wakacyjnej Wsi. Kobieta Pracująca z tego faktu bardzo się ucieszyła, bo jak stwierdziła, wcześniej jej jakoś było niezręcznie mówić, że nie pasujemy do wizji domu w Pięknym Miasteczku. A za chwilę przyszedł od niej sms:
- Ty, ale to prima aprilis z tym Waszym domem w lesie?
Więc ją uspokoiłem. Tylko ciekawe, skąd sobie zakodowała, że dom jest w lesie? Może przez te wielkie Gruszeczkowe Lasy?

Po południu byliśmy z Żoną w Szkole i z Zastępcą Dyrektora omówiliśmy szczegółowo wszelkie aspekty zdalnego działania i tryb dalszego postępowania. Można powiedzieć, że sytuacja jest trudna, ale jeśli przez nią przebrniemy, te doświadczenia na pewno z korzyścią dla Szkoły znajdą zastosowanie w następnych latach w programie nauczanie. Czyli nie ma tego złego...

Tak się złożyło, że w trakcie pobytu domknęliśmy kwestię ceny zakupu Wakacyjnej Wsi. Po iluś rozmowach z Artystyczną i jej ze sprzedającą spotkaliśmy się w pół drogi. Więc klamka jeszcze nie zapadła, ale po raz pierwszy nacisnęła na zapadkę zamka. Pozostaje tylko notariusz, a wtedy drzwi się zamkną. Może ma to wydźwięk mocno thrillerowy, ale my już nie możemy się doczekać. A ja bardzo konkretnie,  bo wreszcie mógłbym jeździć taczkami (mamy dwie) i nie musiałbym zazdrościć Janko Walskiemu, który przysłał stosowne, judzące zdjęcie z ich nowego miejsca do życia.

Po powrocie do domu musieliśmy zredagować w sposób bardzo wyważony, a jednocześnie adekwatny do sytuacji pismo-odpowiedź na mail słuchaczy.

Wieczorem wyczytałem, że rząd ustanowił specjalne godziny zakupów dla seniorów. Sklepy spożywcze, drogerie i apteki od 10.00 do 12.00  będą dostępne wyłącznie dla osób powyżej 65. roku życia. Wielu z nich (dziamdziaków - dop. mój) - czytałem dalej łagodny, powściągliwy i kulturalny komentarz - "myślało" (cudzysłów mój), że tylko w tych godzinach zrobi zakupy. Pod wieloma sklepami ustawiły się kolejki seniorów, a ci niestety nie zachowywali odpowiedniej odległości.
Każdy z nas zna chyba syndrom babci, zwłaszcza, która napiera na ciebie w kolejce do kasy i cię poszturchuje, żebyś się posunął, chociaż nie masz gdzie i niczego to nie przyspieszy, albo lepiej, wsiadającej do tramwaju lub pociągu, gdzie nagle starowinka, stojąca wyraźnie nad grobem, cię zaskakuje żywotnością, energią i dziarskim rozpychaniem się łokciami.
- Taka na dodatek może ci jeszcze nieźle przysolić! - skomentowała Żona. - I jeszcze się na ciebie wydrze, bo przecież ona jest pokrzywdzona.
Resort zdrowia - czytałem dalej - przypomina <dziamdziakom> (dop. mój) , że osoby  powyżej 65. roku życia mogą robić zakupy też w innych godzinach.
I ja mam być w tej grupie wiekowej?! W życiu!

Na koniec dnia długo rozmawialiśmy z Konfliktów Unikającym. Dzisiaj miał urodziny. Gdy byłem w jego wieku, znaliśmy się już 3 lata i jakieś 8 miesięcy. Wtedy na świecie nawet jeszcze nie było jego dzieci. Taki to młodziak.

CZWARTEK (02.04)
No i dzisiaj odwołaliśmy naszą świąteczną wizytę w Pucusiu.

Był to raczej krok grzecznościowy, bo i tak wszyscy wiedzieli, że z wyjazdu nic nie będzie. A od szefowej Pod Złotym Lwem dowiedzieliśmy się, że Pucuś jest jeszcze bardziej zaspany niż zazwyczaj, co trudno nam sobie to wyobrazić, skoro zawsze o tej porze takim był. Wszystko jest pozamykane (Pod Złotym Lwem od 3. tygodni) i panuje kompletna stagnacja. Zapewniliśmy, że przyjedziemy natychmiast, jak tylko będzie to możliwe.

Dzień znowu był taki z kategorii rozlazłych, ale za to wieczorem obejrzeliśmy sobie film, tym razem polski, Planeta Singli z 2016 roku w reżyserii Słoweńca Mitji Okorna (Listy do M.). Co z tego, że w filmie było wiele kalek i klisz, skoro oglądało się z przyjemnością i można było się pośmiać i wzruszyć. W tej romantycznej komedii zagrali, m.in. Maciej Stuhr (bardzo lubimy), Agnieszka Więdłocha (nie znaliśmy, ale polubiliśmy), Piotr Głowacki (lubimy) i Tomasz Karolak (lubimy). Dwie godziny oderwania od teraźniejszych stresów.

PIĄTEK (03.04)
No i dzisiaj zerwałem się skoro świt.

Postanowiłem zasadzić się na zakupy o jak najwcześniejszej porze, żeby nie wpaść przede wszystkim w godziny 10.00 -12.00 okupowany przez dziamdziaków. A i tak na kilkoro trafiłem. Rozpychali się, ustawiali kosze na środku, że nie można było przejść i nie przestrzegali obecnych zasad przebywania w sklepach. Ciekawi mnie, kiedy o tych godzinach i o dziamdziakach powstaną dowcipy. Bo że powstaną, to pewne, to kwestia czasu. Jak ten, na przykład o rozporządzeniu Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym z października 1982 roku zabraniającym kupowania wódki do godziny 13.00. Zakaz ten obowiązywał aż do 29 listopada 1990 roku, więc trudno się dziwić, że na stałe wrósł w codzienność i w elementy kultury.
- Panie majster, która godzina? - pyta młody murarz na budowie.
- A wiesz, Jasiek, też bym się napił. 

Motywem przewodnim zakupów był  Pilsner Urquell, którego zapasy stopniały, mimo reaktywowanego od dwóch tygodni systemu 3:4. Wymyśliłem, że wszystko uda mi się kupić w Kauflandzie, ale niestety Pilsnera Urquella nie było. Ale za to mogłem kupić ser kozi, za którym się stęskniłem, bo go nie jadłem z jakiś miesiąc, cydr niefiltrowany dla Żony, owoce i warzywa bio i mięsiwo z wolnego wybiegu. A w Biedronce wykupiłem cały zapas Pilsnera Urquella, czyli aż 35 butelek, co powinno starczyć mi na ponad miesiąc.
Przed wejściem do każdego sklepu stał lub siedział ochroniarz zliczając wchodzących i wychodzących chyba po to, żeby w danej chwili nie wpuścić kolejnych klientów, gdyby ich liczba miała przekroczyć ileś tam osób na 1 m2 lub ileś na jedno stanowisko kasowe.

W szkole byłem niecałe cztery godziny. Udało mi się przygotować front robót na poniedziałek i porozmawiać ze wszystkimi starostami poszczególnych lat, aby powyjaśniać różne aspekty obecnej sytuacji.
W drodze powrotnej znowu zahaczyłem o ekosklep i w ten sposób jedzenia i picia mamy na miesiąc. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby nie wpaść przypadkiem w jakieś zakupowe przedświąteczne zawirowania.

Wieczorem, na fali, obejrzeliśmy sobie, "tym razem" polski film Planeta Singli 2 z 2018 roku w reżyserii Sama Akiny, Amerykanina, scenarzysty Listów do M. Film nadal trzymał poziom i znowu  był fajną rozrywką. O ile w jedynce można było więcej się wzruszyć, to tutaj już scenarzysta (Sam Akina i jego partnerka Jules Jones) pojechali po bandzie i wszystko działo się w znacznie szybszym tempie. A działo się wiele.

SOBOTA (04.04)
No i od samego rana trzeba było gasić pożary związane ze zdalnym nauczaniem.

Ledwo wstałem, a już od Zastępcy Dyrektora dostałem smsa, że wysłał mi maila (Syn też jest tak nauczony - wysyła smsa, że wysłał maila), którego otrzymał wczoraj późnym wieczorem od słuchaczy jednej z grup. Bo oni nie rozumieją kilku spraw, są lekko oburzeni i proszą, aby treść tego maila przekazać dyrektorowi, a najlepiej jakby z nim odbyła się konferencja online.
No to mnie dopiero zdenerwowało. Bo łatwo jest rzucić, ot tak, młodym ludziom online. Żebym ja musiał takie rzeczy robić w wieku prawie 70. lat?! I to po raz pierwszy w życiu?! Owszem, wiem, że takie coś istnieje, ale dotychczas widziałem to tylko na filmach i nawet fajnie to zawsze wyglądało, ale żeby w życiu i to moim?! Nie dość, że kompletnie nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać, to wcale nie planowałem upowszechniać w sobotę swojego nieodgruzowanego wizerunku. Zwłaszcza moim słuchaczom. Totalne włosowe i brodowe zapuszczenie i obwisła obszarpana bluza nie stanowiły najlepszych dyrektorskich rekomendacji. A strzyżenie się, wypicowanie brody, golenie się, kąpanie i stosowne ubieranie na konferencję online byłoby co najmniej śmieszne. Planowałem to wszystko zrobić w niedzielę, przed poniedziałkowym pójściem do szkoły, czyli do ludzi.
We wszystkim pomógł mi Zastępca Dyrektora, który założył (podłączył?) moje konto na platformie Ms Teams (przy okazji dowiedziałem się, że Ms to Microsoft). Ta platforma funkcjonuje u nas w Szkole już od dobrych kilku dni i buszują na niej i się spotykają ("spotykają" nie chciało mi przejść przez klawiaturę) słuchacze i wykładowcy. Moje "podłączenie" wymagało ileś rozmów telefonicznych z Zastępcą Dyrektora i jego pokierowań.
Gdybym był sam, to mógłby mnie tak kierować ad defaecatam mortem lub ad usrantam mortem, co na jedno wychodzi, ale obok była Żona, która prowadziła mnie za rączkę przez meandry nieznanego i obcego. Nie dość, że cierpliwie mnie prowadziła, to wytrzymała moje kilkukrotne znarowienie się i płacze Ja chcę jeździć taczką, po co mi to, wystarczy mi jeszcze szpadel, może kilof i jeszcze jakieś grabki!...Ja chcę do Wakacyjnej Wsi!
No, ale niestety, system w końcu wziął i mnie ze słuchaczami połączył. Ujrzałem ich i jedną z nauczycielek (trwały zajęcia online) w domowych pieleszach, co mnie ośmieliło na tyle, że za jakiś czas uprzedzając wszystkich, że oto ujrzą inne dyrektorskie, zhumanizowane, czyli zapuszczone oblicze, włączyłem kamerkę. No i od razu atmosfera zrobiła się luźniejsza, sympatyczniejsza ze śmichami i różnymi kontekstami. Całe nieporozumienie sobie wyjaśniliśmy i było miło tak na do widzenia pomachać sobie rękami.
A potem Zastępca Dyrektora przysłał kolejnego maila od słuchaczki z innej grupy. Ta to dopiero mnie zdenerwowała.  Mail z pretensjami, roszczeniami i wymądrzaniem się. Mógłbym to nawet znieść, ale ta pani jest kolejnym przypadkiem osoby (taka, jedna lub dwie, zawsze zdarza się co roku), która zalega z różnymi rzeczami i się nie wywiązuje, ale pyszczy.
Zastępca Dyrektora stanął na wysokości zadania i jej odpowiedział punktując ją idealnie i profesjonalnie, zwłaszcza że mógł podeprzeć się faktami podając terminy jego nauczycielskich maili i rodzaje tematów do realizacji, na które ona kompletnie nie zareagowała. A zawsze najśmieszniejsze jest to, że taka osoba podpiera się połową grupy, nigdy nie wiadomo którą i która o sprawie nic nie wie i do głowy, raczej do głów, jej nie przychodzi, żeby pretensje mieć, skoro wszystko zostało wyjaśnione, podane na tacy i ogólnie wiadomo, jaka jest sytuacja.

Po tym wszystkim ulgę i satysfakcję miałem tak dużą, że od tej adrenaliny dostałem nagłego poweru. Natychmiast rzuciłem się do właściwego sprzątania, czyli do odkurzania, zmywania podłóg i wycierania kurzy w najmniejszych zakamarkach Nie Naszego Mieszkania. Żona uciekła do kuchni, bo ten ostatni bastion niesprzątania od słynnego grudniowego z 2018 roku, zostawiłem na końcu, jako oddzielny byt wymagający innej organizacji i logistyki nie zakłócającej posiłkowych codziennych działań Żony. Całe sprzątanie, bardzo dokładne i dokumentne, i tak stanowiło jakieś 80% tego poprzedniego. No, ale wtedy było to wyzwanie, praca tytaniczna, a teraz takie tylko pizdu pizdu, pucu, pucu i glancu glancu.

Wieczorem, na fali, obejrzeliśmy sobie, "tym razem" polski film Planeta Singli 3 z 2019 roku w reżyserii Michała Chacińskiego (również producent całej serii wspólnie z Radosławem Drabikiem). Akcja filmu przenosi się na wieś ze wszystkimi możliwymi zawirowaniami. Pojawiły się nowe twarze - Maria Pakulnis, Bogusław Linda i Borys Szyc. Można było się wzruszyć, pośmiać i ubawić.

Dzisiaj Po Morzach Pływający przysłał maila.
Przebudziłem się przerażony. To sen.

Wyszliśmy z Czarną Palącą na spacer zabierając ze sobą Bandę Bydlaków. Jak zawsze na początku odbył się  taniec „szalonego Iwana" w wykonaniu rzeczonych zwierzaków. Młynki, podskakiwania, nerwowe bieganie dookoła, warczenie z podniecenia spacerem, skakanie na siebie nawzajem. W pewnym momencie ruch ustał. Zobaczyliśmy nienaturalnie leżącą na grzbiecie i nieruchomą Bydlaczkę Młodszą. Zbliżając się do niej zauważyłem, że z jej szyi wystaje zakrwawiony ostry kawałek jakiegoś patyka. Zamroziło mnie na moment, jednak po chwili udało mi się go od spodu ułamać i nieszczęsne psisko wstało na nogi patrząc na mnie z niedowierzaniem i rozpaczą w oczach. Wyciągnąć patyk znaczyło ją natychmiast zabić, nie wyciągnąć skazać na cierpienie , ale z szansą na przeżycie. „Dzwoń do weta" rzekła Czarna Paląca.
Mimo usilnych prób ekran mojego telefonu pozostawał ciemny. Stałem bezradny patrząc w przestraszone oczy Bydlaczki Młodszej i czułem się taki bezsilny .......
Wprowadzono stan wyjątkowy w Polsce.
No i co na to powiecie? Ten tekst i tak jest lekko strywializowany, bo musiałem zamienić różne imiona i nazwy na swoje, blogowe, które znacznie spłyciły jego wymowę. Te oryginalne podkreślały dramatyzm sytuacji, dodawały aury romantyzmu i podkreślały związek ludzi z psami.
Tekst musiałem opublikować cały, żeby trochę podjudzić, ośmielić i zmobilizować Po Morzach Pływającego, żeby opublikował swojego bloga. Na bazie tego krótkiego fragmentu można wnioskować o potencjale, a oprócz tego widać, co z ludźmi robi koronawirus, długie zamknięcie w metalowej, pływającej balii i strzępy informacji zakodowanych trwale w mózgu i tych najświeższych, zewsząd dopływających.

NIEDZIELA (05.04)
No i dzisiaj się odgruzowałem.

Powoli, niespiesznie, niedzielnie. Takie odgruzowanie polepsza mi nastrój i trochę odejmuje lat.
A potem postanowiłem zrobić porządki z dwoma kartonami, które jeżdżą z nami po świecie nierozpakowane od 2006. roku. Różne dokumenty, filmy i zdjęcia z lat 70., 80., 90. i z pierwszego dziesięciolecia trzeciego tysiąclecia. Makabra, bo nad żadnym nie dało się przejść obojętnie.
Może zrobiłem 10%?  Najpierw zgrubnie sporo wyrzuciłem łamiąc sobie serce, a resztę segregowałem według naprędce wymyślonego klucza. A kiedy zrobię wszystko dokładnie? Może za kolejne 14 lat?

Żonie chyba ta domowa izolacja zaczęła doskwierać. Długo siedziała nad laptopem i czytała różne artykuły, czego bym nie podejrzewał, bo mi zabrania.
- Możesz mi obiecać, że nie będziesz czytał tych wszystkich głupot, tych trwożnych wieści i mądrych porad o koronawirusie? - co jakiś czas się dopytuje.
To oczywiście staram się skupiać na sporcie, na quizach i na tematach neutralnych, ale co mam poradzić, jak wszędzie siedzi to paskudztwo i wszystko jest nim dotknięte.
Ona czyta tylko same sensowne artykuły, takie oczywistości dla zdrowo myślącego człowieka (wcale się nie nabijam) i tym bardziej się buzuje. Na przykład Wajraka, tego z Puszczy Białowieskiej, który tylko dolewa oliwy do żoninego ognia, bo przecież nie trzeba nim być, żeby wiedzieć i czuć tak jak on i miliony mu podobnych, że zakaz wstępu do lasu jest skandalem i że pytanie Gdzie łatwiej jest się zarazić czymkolwiek? - w kościele przy obecnych 50. osobach, czy w lesie, w przyrodzie?! jest pytaniem retorycznym.
Więc tłumaczyłem mocno podenerwowanej (eufemizm) Żonie, że ona najwyraźniej nie rozumie obecnej polityki prezesa i jego organów wykonawczych, czyli prezydenta i rządu.
- Dziwię ci się, że nie rozumiesz prostej logiki. - zacząłem. - Przecież wiadomo, że do kościoła pójdą w większości dziamdziaki, które tylko proszą Boga, żeby się wybrać na tamten świat. - A się wybiorą, bo są w największej grupie ryzyka. - A jak już tam się znajdą, to nie będą pobierać emerytur. - To odciąży w prosty sposób ZUS, jedną z agend prezesa. - Proste? - Proste.
- A jak pójdą do lasu, to wiadomo że nie dość że nie zachorują, to jeszcze dłużej będą żyć w zdrowiu. - No taka polityka państwu, zwłaszcza obecnemu, zupełnie się nie opłaca.

Żona oczywiście przyjęła te wyjaśnienia jako oczywiste i logiczne, ale to wcale jej nie uspokoiło, więc czepiła się Gazety Wyborczej, która pokazała w Internecie tylko początek wypowiedzi Wajraka. A takie stanowisko wobec GW, że ona w dupie ma(!) i nie będzie płacić, skoro chce przeczytać tylko jeden artykuł, do tej pory było niespotykane. Zaparła się i całą wypowiedź znalazła na jego profilu.
Więc niedobrze się dzieje, bo nie słuchamy już Trójki, zwłaszcza od czasu, gdy odeszła od niej Ania Gacek, Wojciech Mann, Wagle i Jan Chojnacki. Więc gdybyśmy mieli zerwać z GW... I tak jest już nam wystarczająco smutno.

Żeby uzmysłowić stan Żony nadmienię, że chciała nawet podjechać Inteligentnym Autem do pobliskiego parku, jakieś 250 m, żeby chociaż trochę pobyć w przyrodzie. Ale udało mi się jej wytłumaczyć, że straż miejska łazi i może nam wlepić mandat.
- Jedyna rzecz, która mnie powstrzymuje, to myśl, że jeszcze dodatkowo byłabym za to ukarana i musiałabym płacić. - zrezygnowała z pomysłu.
Gdyby była Sunia, mielibyśmy alibi nie do podważenia. Nawet nie trzeba byłoby kretyńsko podjeżdżać autem te 250 m. Ale niestety...

Wieczorem, żeby się rozładować, obejrzeliśmy film, "tym razem" polski i "tym razem" z Maciejem Stuhrem. Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy w reżyserii Janusza Majewskiego z 2015 roku. Grała cała plejada polskich gwiazd, ale film trochę mnie rozczarował, chociaż było fajnie posłuchać swingowego big-bandu. Może dlatego, że ten smutny, siermiężny i pełen absurdów okres lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, w sumie jednak jeszcze stalinowskich, chociaż z odwilżą, był pokazany za delikatnie, mało realistycznie. Chyba lepszy w tym względzie był Rewers z 2009 roku z Agatą Buzek i Krystyną Jandą.

PONIEDZIAŁEK ( 06.04)
No i dzisiaj, jak zwykle w poniedziałek, spędziłem dzień w Szkole.

Wspólnie z Nową Sekretarką wyczyściliśmy do cna jedną z ostatnich stajni Augiasza.
Do domu wróciłem w bardzo dobrym nastroju. Ale z biegiem popołudnia i wieczoru było coraz gorzej. Bo ile można czekać na załatwienie spraw, które zostały wystawione na "widok publiczny" po to, żeby je załatwić. Do tego wszystkiego dołączyła się Szkoła i rozmowa z kolejną grupą słuchaczy. Ileż można?!
O mały włos, a dostałoby się Artystycznej, Bogu ducha winnej, która przecież się stara, ale nie wszystko przecież od niej zależy. Jednak ta cała bezczynność i niemożność tak nakręciła Żonę, że zaczęła znowu szukać ofert w innym województwie.
Jedynym pozytywem popołudnia była smsowa korespondencja z Helem, który po kolejnej "wizycie" w szpitalu wrócił do domu, na wieś. Jak musiało mu się zrobić lżej na sercu, skoro nam się z tego powodu zrobiło?
Może jeszcze, ale na krótko, poprawił mi trochę nastrój Wnuk-IV, który znowu chciał na Skypie zagrać z dziadkiem w okręty. Na razie jest 2:0 dla mnie. Pozostałe chłopaki mignęły mi przed ekranem po kilka sekund każdy, by natychmiast wrócić do ciekawszych zajęć.
Późnym wieczorem atmosfera na tyle się skisiła, że Żona dość wcześnie się położyła, a ja tuż za nią.
Wiemy, że znowu trzeba z tematem się przespać i że jutro będzie lepiej.



W tym tygodniu Bocian zadzwonił siedem razy i wysłał dwa smsy.