poniedziałek, 20 kwietnia 2020

20.04.2020 - pn
Mam 69 lat i 141 dni.

WTOREK (14.04)
No i jednak miałem nocne "koszmary".

Dopadły mnie gdzieś o czwartej nad ranem i to był koniec spania. Najgorsze, że wtedy dopadają one  również Żonę, bo nie dość, że wiercę się niemiłosiernie "szukając" sobie miejsca, szeleszcząc kołdrą i poduszkami, co nawet w blokowej nocnej ciszy ma wymiar burzy, to jeszcze emanuję tą złą energią, którą Żona czuje i słyszy (moje ciężkie wzdychania). Koszmar dla obu stron.
A poszło o duperele.
Bo zacząłem myśleć o... Inteligentnym Aucie.
Tak się akurat zbiegło, że na 20. kwietnia wypadł czas corocznego gwarancyjnego przeglądu, termin przeglądu rejestracyjnego (odkryłem właśnie, że cały rok jeździłem sobie ot tak, bez stosownej pieczątki w dowodzie rejestracyjnym dopuszczającym Inteligentne Auto do ruchu), termin podpisania nowej polisy ubezpieczeniowej i ostatni moment na... zgłoszenie szkody. Zwłaszcza stresowała mnie szkoda, bo nie po to rok temu opłaciliśmy zwiększone autocasco uwzględniające ewentualną wymianę szyby, żeby z tego nie skorzystać. A szybę trzeba było wymienić, bo kamyk spod kół jakiegoś auta precyzyjnie ją puknął na wysokości moich oczu i powstała taka nadkruszona szklana plamka, więc w czasie jazdy dostawałem zbieżnego zeza, a to raczej nie jest bezpieczne i dla oczu, i dla jazdy  pomijając inne, oczywiste niebezpieczeństwa związane z tak naruszoną szybą.

Gdy w końcu z ulgą zerwałem się na równe nogi, nocne koszmary natychmiast prysnęły, bo dzień przyniósł oczywistą możliwość działania bez kretyńskich, męczących i zbędnych rozmyślań.
W Szkole musiałem pogodzić sprawy służbowe z prywatnymi, które już dłużej nie mogły czekać, a ponadto ich odłożenie groziło kolejną koszmarną nocą.
Takie pogodzenie przy Nowej Sekretarce nie jest proste. Bo ledwo dałem jej jakąś pracę do wykonania, żeby móc spokojnie zabrać się za "prywatę", a już wszystko było wykonane. Nie wyrabiałem z podsuwaniem kolejnych, no i z nadzorowaniem i sprawdzaniem tych wykonanych. To mocno mnie stresowało i dekoncentrowało, więc w końcu bez problemów ustaliliśmy, że ona dzisiaj będzie tylko do 12.00, żebym ja potem mógł spokojnie zająć się "prywatą".

Najpierw zająłem się starą i nową polisą ubezpieczeniową. U pani, która prawie od samego początku prowadzi polisę Inteligentnego Auta, upewniłem się, że szyba jest ubezpieczona i dowiedziałem się, jak należy zgłosić szkodę.
- Możemy spokojnie porozmawiać? - zapytałem nie bez kozery, bo gdy jest w pracy, w salonie, różnie z tym bywa.
- A tak, tak! - odparła ze śmiechem odczytując intencję pytania. - Jestem w domu na home offisie.
Rzeczywiście za chwilę dał się słyszeć wrzask dziecka i jego uspokajanie, co niezwykle zhumanizowało całą procedurę uruchamiania nowej polisy. Zrezygnowaliśmy po raz pierwszy z AC, bo skoro Inteligentne Auto zostało wykupione z leasingu, to firma ta może nam teraz nadmuchać.
Trzeba przyznać, że pani ubezpieczająca nigdy nas nie namawiała do niczego i nie przekonywała, tylko przedstawiała różne oferty i warianty do wyboru robiąc to po prostu życzliwie, sympatycznie i bez korporacyjnego napinania się i nowomowy. Więc wybraliśmy wersję w nowej firmie ubezpieczeniowej z OC, NNW i Assistance SOS (holowanie do 500 km i auto zastępcze na 7 dni) za 780 zł na rok. Dla porównania - poprzednia roczna składka, pakiet wymagany przez firmę leasingową, wynosiła 4.200 zł.

Potem z DiscoPolowcem przygotowywałem grunt pod jutrzejsze spotkanie u niego i zakup Wakacyjnej Wsi. Negocjowałem wysokość jego taksy, skoro staliśmy się u niego hurtownikami i omówiliśmy sposób jutrzejszej zapłaty. Sugerowałem wykonanie przelewu na miejscu, Ale można też gotówką, ha, ha, ha! usłyszałem w smartfonie.
A z gotówką, po ostatnich doświadczeniach z bankomatami, mam złe skojarzenia. Ale się wybrałem.
Przed oddziałem sąsiedniego banku, widocznie dzisiaj otwartego, karnie stał wianuszek ludzi w maskach zachowujących 2. metrowe odstępy. A przed moim nikogo, bo oddział był zamknięty. Za to bankomat wypluł, tym razem nie stając okoniem, żądaną kwotę.

W tym napięciu przed jutrzejszą wizytą u notariusza wyszło nam w rozmowie po moim powrocie ze Szkoły, że podejmując decyzję o kupnie Wakacyjnej Wsi tylko po jej jednorazowym obejrzeniu możemy w przyszłości sobie tego nie wybaczyć. Więc złapałem za smartfona i natychmiast umówiłem się na dzisiejszy, drugi przyjazd. Zawsze w ten sposób zwiększaliśmy szansę odkrycia miny, schowanej być może gdzieś głęboko.
Nie chcieliśmy ruszać w drogę bez masek, bardziej ze względu na Pozytywną Maryję, niż na sugestię władz, bo fuck them all. Na drzwiach bloku wcześniej zarejestrowałem przyklejone ogłoszenie o sprzedaży i dostarczeniu bawełnianych masek pod wskazany adres. Rynek nie znosi próżni. Za pół godziny maski były. Przy czym jedna była normalna, do zaakceptowania przeze mnie, a druga w kwiatki Bo myślałem, że to dla pańskiej Żony. Nie chciałem mu tłumaczyć, że obie dla mnie, i że Żona się zaparła i od czwartku będzie chodzić okutana w różne szaliczki, chusty, apaszki, kefije, etole, humerały i ewentualnie arafatki, bo nie wiem, co wymyśli. Więc udało mu się wygrzebać inną, w miarę do zaakceptowania przeze mnie, a i to do noszenia, gdy nikt nie będzie widział.

Za 40 minut byliśmy w Wakacyjnej Wsi. Żadnej miny nie odkryliśmy, więc pozytywnie nastawieni wróciliśmy do Nie Naszego Mieszkania.

Wieczorem  Żona internetowo zwiększyła do niebotycznych granic dzienny limit wysokości przelewów, żeby móc jutro na radosnych oczach Pozytywnej Maryi, zadowolonych Artystycznej i DiscoPolowca, i smutnych moich i być może jej, dokonać zapłaty za kupno Wakacyjnej Wsi. Wiało zgrozą.
A ja zgłosiłem szkodę w postaci nadtłuczonej szyby. Wszystko, mimo że to była infolinia, odbyło się nad podziw sprawnie. Ubawiło mnie tylko pytanie Czy w momencie zdarzenia był pan pod wpływem alkoholu lub środków odurzających? Wyciągnąłem z tego wniosek, że pani musiała mieć taki szablon z pytaniami, które musi zawsze zadać bez względu na rodzaj zdarzenia, i z których jest rozliczana.
Ciekawe co by było, gdybym odpowiedział Tak, byłem, i, wie pani, tak mnie one podjarały i nakręciły, że rzuciłem się wściekły w pogoń za tym czarnym samochodem z przyciemnionymi szybami, ale niestety nie byłem w stanie go dogonić. Albo Jakimś cudem udało mi się wyżyłować moje Inteligentne Auto i przy 200. na godzinę na autostradzie zajechałem drogę temu gnojowi i go zatrzymałem. Ale wtedy wysiadło dwóch karczychów w podkoszulkach, cali w tatuażach i złotych łańcuchach i bransoletkach, więc czym prędzej wskoczyłem do auta i uciekłem najbliższym zjazdem patrząc trwożnie we wsteczne lusterko. Albo Oni wysiedli i kulturalnie odpowiedzieli na moje insynuacje <No co, kurwa, udowodnij, cwelu, że ten kamień, który rozpierdolił ci szybę, wypadł z naszego auta!> <Pierdol się!> Po czym wsiedli i odjechali, a ja długo dochodziłem do siebie.

Ale grzecznie odpowiedziałem Nie, nie byłem.

Następnie zadzwoniłem do firmy przeprowadzkowej. Jakież było moje zdumienie, gdy po standardowym przedstawieniu się, pani od razu zaczęła do mnie mówić A dzień dobry, panie..., jakby znała mnie od wieków. No i znała. To była ta sama, która, przy wielkich przebojach w 2012 roku, przeprowadzała Szkołę ze starej siedziby do nowej, obecnej. Trzeba byłoby temu wydarzeniu poświęcić przynajmniej jeden wpis na blogu, więc tym razem sobie daruję.
Z usług Handlarza Starzyzną zrezygnowaliśmy, bo wykorzystywał naszą podbramkową sytuację i z nas poprzednio zdarł, gdy musieliśmy gwałtem opuścić dom w Naszej Wsi. Nie mieliśmy wtedy wyboru, cisnął nas Szwed i narastające zmęczenie fizyczne i psychiczne. Poza tym należy on, mimo swoich pewnych zalet, do grupy usługodawców, którzy zagadają i zagadują zleceniodawcę na śmierć ciągle piętrząc trudności, co jest niestrawne. Mimo ustalonej ceny i terminów musieliśmy wysłuchiwać, jakie to on ma z nami problemy, odpierać jego próby ponownych negocjacji cenowych Bo ja myślałem i różnych innych nacisków. A teraz możemy wszystko spokojnie zaplanować i wejść w etap, kiedy to my wyprzedzamy fakty, a nie one nas.

Wieczorem, na deser, Żona znalazła mi 4 błędy w ostatnim wpisie. No, ale skoro się go "cyzelowało" i kończyło po iluś tam porannych kieliszkach Luksusowej wypitych prawie w całkowitej alkoholowej samotności, a potem po 3. czy 4. Pilsnerach Urquellach, to trudno się dziwić. A i tak wieczorem czytałem Kopalińskiego i wiem, że nawet pamiętam, co czytałem. A na pewno to, że "już" jestem na G.
W tym stanie ducha i ciała filmu nie oglądaliśmy, może też dlatego, że ten wczorajszy nas wymęczył. Była to produkcja francusko-niemiecko-amerykańsko-brytyjska z 2009 roku, sensacyjny, z Clivem Owenem, The International. Niby dreszczowiec, ale żadnych dreszczy w nas nie wywołał tylko właśnie zmęczenie.

Kładłem się spać w pewnym napięciu, mimo że kolejnego dreszczowca nie oglądaliśmy. Bo po powrocie z Wakacyjnej Wsi głowę zaprzątały mi wyłącznie myśli Jak my to wszystko tam zrobimy i czy wszystko ze sobą pogodzimy? Bo jeśli..., to..., a jak to..., itd., na okrągło. Jak to mnie dopadnie o 3-4. nad ranem, to kolejna noc z głowy.

Dzisiaj odezwał się Po Morzach Pływający, jak na niego to późno chyba, bo o 11.44, i od razu wywalił kawę na ławę.
Jack Reacher w wydaniu filmowym to wielka chała. Przeczytałem wszystkie książki o tym amerykańskim żandarmie i dziwię się czemu autor zgodził się na tak małą postać. Wrzuciłbym coś świątecznego, ale jest tego za dużo, nawet jak na cytat u Emeryta. Wrzuciłem to na komenty do Czarnej Palącej (zmiana moja). Dobrze słyszeć, że wkrótce tzn 22 kwietnia ruszycie wreszcie na wieś. (pis.oryg.)

ŚRODA (15.04)
No i dzisiaj udało mi się przespać, i to snem przynoszącym wypoczynek, do 05.00.

Więc nieźle biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj, zmaltretowany dwiema wcześniejszymi nocami, wylądowałem w łóżku przed 20.00. Tym razem martwiłem się, ale w miarę delikatnie, bez przyspieszonego bicia serca, pocenia się i niemożliwości pozbycia się raptem kilku myśli, które wracając i wracając urastają zazwyczaj do kilkudziesięciu spraw do załatwienia lub pokonania. Zmartwieniem było tylko Jak my sobie tam poradzimy i jak to wszystko urządzimy?
Co prawda wieczorem, gdy po powrocie zacząłem swoje, Żona mnie uspokoiła Przecież wiesz, że jestem dobra w wymyślaniu. No, ale kto wczoraj oglądając Wakacyjną Wieś po raz drugi powiedział na miejscu patrząc na dom Nie wydaje ci się, że jest on jakiś taki większy, niż za pierwszym razem, gdy tu byliśmy? 
Tego mi tylko było trzeba. Oczywiście od razu wydał mi się taki kobylasty i Matko jedyna!
Ciekawe,  że 15 lat temu, gdy startowaliśmy do Naszej Wsi, takich odczuć, myśli i tej specyficznej płochliwości, która gdzieś tam we mnie się zagnieździła i perfidnie nocami wyłazi, nie miałem. A przecież wtedy skala problemów, zakres prac i finanse były bez porównania większe.
Oczywiście doskonale z Żoną wiemy, że już tam na miejscu, gdy będziemy u siebie i wreszcie u siebie, spokojnie wszystkiemu sprostamy. Inna energia. Tak jak wczoraj, gdy po nocnych koszmarach, wstałem i już na jawie, ze specyficzną i zdwojoną energią, która nakazuje działać, bo nie ma przecież innego wyjścia, wszystko pozałatwiałem w sprawie Inteligentnego Auta. I to wszystko, co w nocy urastało do niebotycznych problemów, za dnia okazało się być śmiesznym.

Rano wysłałem Helowi długiego smsa. Wyczekałem z tym aż do 06.56 chcąc dać chłopu się wyspać. Bo skoro on wysłał mi swojego, ponaglającego, wczoraj o 21.43 (nawet przyzwoicie, bo przedwczoraj o 23.27), to widać, że jesteśmy przesunięci w fazie, jeśli chodzi o dobowy rytm. Mnie to nie przeszkadza, bo i tak wcześnie wieczorem włączam tryb samolotowy, by po jego porannym włączeniu paść się różnymi smsami, w tym przeważnie jego i Syna.
Hel, kibicując nam, wyszedł przed orkiestrę i już w poniedziałek, właśnie o tej 23.27, złożył nam gratulacje z powodu zakupu Wakacyjnej Wsi. Skąd on to wziął? - taki się zrobił wyrywny. Milczeliśmy przesądnie jak grób, mimo że domagał się jakichś zdjęć. Ale dzisiaj rano, po jego drugim nacisku, zareagowałem wszystko tłumacząc i uspokajając, że już po południu dostanie zdjęć bez liku, bo Żona wczoraj robiła kolejne.

Po śniadaniu pognaliśmy do Naszej Wsi. Tylko po to, żeby odebrać korespondencję, a przede wszystkim twarożek (zapas na 8 dni) i jajka. Sąsiadka Realistka i Sąsiad Filozof zdążyli tylko z siebie wyrzucić nawet nie skargę, ale formę oburzenia, co u nich jest rzadkością. Ponoć Szwed przez cały I i II dzień świąt ostro jeździł traktorem po wsi wte i wewte i teraz o niczym innym się nie mówi. Zdaje się, że powoli sobie grabi wśród społeczności naszowsiowej. Ale to jego cyrk i jego małpy.

O 12.00, w samo południe, nomem omen, stawiliśmy się u notariusza.
Wszyscy w maskach, przy czym ta DiscoPolowca była rodem z NASA.  Całość idealnie przylegała do skóry, wewnątrz funkcjonowały niezależne kanały wdmuchu i wydmuchu podpięte pod filtry mechaniczne, chemiczne i biologiczne. Normalny kosmos.
Transakcja przebiegła profesjonalnie, sprawnie, w miłej atmosferze, bez żadnych zgrzytów i wątpliwości. Więc stało się. Zostaliśmy właścicielami Wakacyjnej Wsi. Po ilu miesiącach poszukiwań? Po ilu zwrotach i nawrotach, załamaniach i uniesieniach? Po ilu umawianiach się, spotkaniach i podróżach? Po ilu szkicach, planach i rysunkach? Wreszcie po ilu nieprzespanych nocach?
Wszystko po to, żeby ostatecznie pozostać w Pięknej Dolinie.
Na przekazanie kluczy umówiliśmy się za tydzień, też w środę i też w samo południe. A o 13.00 od razu na miejscu będziemy mieć spotkanie z Basem. Nie ma na co czekać.

Wykorzystaliśmy fakt pobytu w Powiecie i zrobiliśmy rejestracyjny przegląd Inteligentnego Auta.
Auto, jako że inteligentne, było całkowicie sprawne. "W nagrodę" otrzymałem w prezencie maseczkę i do wyboru - płyn do spryskiwacza albo nową, autoryzowaną gaśnicę. Wybrałem gaśnicę, bo autoryzacja starej na pewno była już nieaktualna.
A potem umówiłem się w serwisie na jutro, na 07.00, na rozpoczęcie procedury likwidacji szkody, czyli wymiany przedniej szyby.
I pojechaliśmy do Pań do Pięknego Miasteczka. Spotkaliśmy się z nimi w ogródku, bo i pogoda była piękna i bezpieczniej. Niby udało się nam coś ustalić w kwestii używania części wspólnych w budynku i obie strony zaakceptowały pomysł wyłącznego używania góry - one i dołu - my, ale ciągle coś jest niedomówione i cuchnie. A swoje dodatkowo kręci Ten Co Mnie Budzi Po Nocach.

Nie dość że wróciliśmy do Metropolii wypruci, wyżęci i wypluci, to jeszcze musieliśmy wydrukować stertę dokumentów przysłanych nam przez serwis, wypełnić je, uporządkować i przygotować na jutrzejszy poranek. Przy zmęczeniu i Żony, i moim spotkały się akurat nasze dwa męskie pierwiastki. Bo Żona wiedziała lepiej i ja też. Wyraźnie piorunowało przed burzą i grzmiało, ale jednak ona nie nadeszła. Mimo tego usnęliśmy w ołowianych nastrojach.

CZWARTEK (16.04)
No i dzisiaj wstałem o 05.15.

Pojechałem do Szkoły po wszelkie możliwe pieczątki i oryginał faktury wykupu Inteligentnego Auta, żeby w serwisie przy zgłaszaniu szkody nie dać się niczym zaskoczyć.
I się nie dałem, a nadmiar dokumentów, które ze sobą przywiozłem, z panem, który mnie obsługiwał, zgodnie wypieprzyliśmy do niszczarki.
Było widać ambiwalentność w obsłudze. W potężnym punkcie przyjęć i w całym salonie wypełnionym po brzegi samymi nowymi inteligentnymi autami nie było żywej duszy. Z wyjątkiem czterech panów, każdy w masce, którzy na mój widok, mimo że było wiadomo że przyjadę o 07.00, zaczęli stosować technikę spychologii. Wyraźnie nie spodziewali się ujrzeć siwych włosów i adekwatnego PESELu, a to od razu wyraźnie wzbudziło w nich, oczywiście w sposób szablonowy, dzwonki alarmowe pod tytułem Ten pan jest w grupie ryzyka, z czym się kompletnie nie zgadzam i co mnie, takie zakichane, zresztą wszelakie dotyczące mojej osoby, szufladkowanie niezmiernie irytuje albo wkurza (to zależy: jak robi to rząd - wkurza, jak inni, trzeźwo i zdroworozsądkowo myślący - "tylko" irytuje), ale oni o tym wiedzieć nie mogli.
- Heniek, to weź załatw pana, bo ja akurat tu mam rozgrzebaną sprawę w komputerze.
Heniek, nie w ciemię bity, zapytał mnie z daleka:
- A kto wczoraj przyjął pańskie zgłoszenie?
- Nie pamiętam. - odparłem. - Taki sympatyczny, z głosu młody pan.
Tych dwóch młodszych wyraźnie posmutniało. Jeden z nich zachował jednak trzeźwość umysłu, bo zapytał z daleka:
- A z jakiej skrzynki były wysłane do pana dokumenty, które należało wypełnić i dostarczyć?
Zacząłem grzebać w dokumentach i podałem imię i nazwisko. Cała czwórka zmarkotniała, bo Kolega akurat dzisiaj ma wolne. Żeby przerwać chwilowy impas zgłosił się "na ochotnika" do obsługi mojej osoby sam kierownik, niczym kapitan schodzący ostatni ze statku, tym bardziej że najstarszy z nich.
- Wie pan, mógł pan to wszystko zgłosić przez Internet. - poinformował mnie grzecznie i uprzejmie.
- Tak wiem, ale wie pan, ja jestem starej daty. - A bo to wiadomo, czy wszystkie dokumenty dotrą?    - A poza tym zaraz by się okazało, że czegoś brakuje, albo że coś jest nie tak wypełnione. - A już zdjęcie szkody to na pewno byłoby zrobione przeze mnie nie tak i tak byśmy się pałowali i pałowali. - A tak przyjechałem, bo taka wczesna pora mi nie robi i wszystko załatwimy od ręki.
- To może napije się pan kawy? - zapytał uprzejmie, bo jednak fajnie jest w końcu bezpośrednio porozmawiać z żywym, jeszcze, klientem. - Co prawda ekspres jest jeszcze nie włączony i trochę potrwa, zanim się nagrzeje... - kulturalnie mnie zaprosił zawieszając głos i patrząc na mnie znacząco z wydźwiękiem Facet nie dotykaj niczego więcej, bo i tak się sporo tutaj nadotykałeś.
Wymówiłem się, ku uldze pana kierownika, Nie, nie, dziękuję, już dzisiaj rano piłem, co było zresztą prawdą.
- To potrwa króciutko, bo wszystkie dokumenty mamy. - starał się wprowadzić fajną atmosferę, co do której i tak od samego początku nie miałem zastrzeżeń. - Oczywiście lepiej przywieźć więcej, niż gdyby miało czegoś zabraknąć. - chyba się uśmiechnął (stwierdziłem po oczach, bo zza maski specjalnie nie było widać) niszcząc obfity nadmiar papierów. - To poproszę jeszcze kluczyki (zastanowiło mnie przy okazji, że się mówi kluczyki, mimo że jest jeden), zrobię zdjęcie i spiszę stan licznika.
Wydezynfekował kluczyki, to znaczy kluczyk, za chwilę wrócił i przed oddaniem zrobił to ponownie.
- Auto pan zabiera, czy zostawia?
Mogłem zostawić i wziąć zastępcze, ale po co? Wyraźnie był mi wdzięczny za tę decyzję - odpadło tyle niewdzięcznej dezynfekującej (dezynfekcyjnej?, dezynfekacyjnej?) roboty.

Cała bezpośrednia akcja w serwisie trwała z 10 minut, więc ponownie w Szkole byłem przed ósmą.   I zabrałem się ostro do roboty.
Już konkretnie, bo na czwartek, 23 kwietnia, na 10.00, zamówiłem "znajomą" firmę przeprowadzkową i omówiłem kwestie organizacyjne, logistyczne i finansowe. A w związku z tym udało mi się dodzwonić do Szweda, a to jest duża sztuka, bo zazwyczaj nie reaguje, i go uprzedzić o całej akcji. Ucieszył się z dwóch powodów. Pierwszy oczywisty, a drugi dlatego, że do przeprowadzki przyjedzie duży samochód, z windą nawet, który nie zmieści się pod bramą wjazdową i będzie musiał wjechać pod stodołę od strony Końskiej Łąki. Panowie będą mieli trochę dalej, ale mówi się trudno.
- To dobrze. - skomentował Szwed. - Bo tutaj, między domami, posiałem trawę.
Trawa była tam zawsze, a na pewno od czasu, jak my zamieszkaliśmy. Ale skoro na terenie powyrywał wszystko, co się dało, ciężkim sprzętem uczynił z niego księżycowy krajobraz, to teraz realizując swoją wizję eins, zwei, drei, posiał trawę. Ciekawe, czy ustawi maszt z flagą i to z jaką? Profesor Belwederski, który Szwecję zna bardzo dobrze, twierdzi, że u nich w każdym ogródku musi być flaga narodowa i to przez cały rok. A nikt im nie każe. Co kraj...

Potem porozmawiałem z Panią Z Pięknego Miasteczka. W zasadzie była to rozmowa pożegnalna, chociaż nigdy nic nie wiadomo, bo na przykład okazało się, że jej brat stryjeczny mieszka w... Wakacyjnej Wsi.
Ponieważ notariusz powiedział, że fakt kupna nieruchomości powinniśmy zgłosić w celach podatkowych w Urzędzie Gminy w Powiecie w terminie dwóch tygodni Bo potem to się zapomina, to wystartowałem od razu. Gdy pani usłyszała, że akt został podpisany świeżutko, bo wczoraj, przyjęła w rozmowie styl uspokajająco-wojskowy.
- Czekać i nie przejmować się! - Najpierw przyjdzie zawiadomienie ze starostwa, więc czekać! - Potem z ksiąg wieczystych, czekać! - Potem z ewidencji gruntów o zmianie właściciela, czekać! - A do nas dopiero na końcu, więc czekać i nie przejmować się! - Sami się odezwiemy!
No co to się, panie, porobiło...

Tak uspokojony i czekać przetrzepałem Internet i zapoznałem się z umowami quoad usum, o których nie miałem zielonego pojęcia, że istnieją. DiscoPolowiec doradził nam, żeby taki rodzaj umowy zawrzeć z tymi paniami mieszkającymi "nad nami" w Pięknym Miasteczku. Zobaczymy, co powiedzą.

Wieczorem chcieliśmy obejrzeć film z Robertem Redfordem, amerykańską komedię kryminalną z 2018 roku Gentleman z rewolwerem, którym to filmem Redford w wieku 83. lat żegnał się z Hollywood. Niestety platforma HBO GO - internetowy serwis wideo na życzenie - nam odmówiła. Obraz pojawiał się na krótko, by potem zatrzymać się i mulić się, i mulić hipnotyzując kręcącym się kółeczkiem. Chyba mieliśmy za słabe łącze o małej prędkości poniżej 2Mb/s.
To przeszliśmy chyba na Netflixa. Tu wszystko płynnie działało, bo przekaz odbywał się poprzez media strumieniowe, ale co z tego. Wybraliśmy jakąś głupawkę, z której oprócz kilku gagów, nie pamiętam nic - ani tytułu, ani nazwisk aktorów, ani roku produkcji, ani nic. Po 20. minutach oglądania tak byliśmy nasączeni atmosferą i konwencją filmu, że wystarczy nam na kilka lat. Więc zgodnie i z pewną ulgą media strumieniowe wyłączyliśmy.

PIĄTEK (17.04)
No i Żona wstała, jak na nią, stosunkowo wcześnie.

Trudno się dziwić, emocje, skoro dzisiaj jedziemy do Wakacyjnej Wsi robić pomiary i przymierzyć się przynajmniej w 70% do decyzji adaptacyjno-remontowych. Trudno, żebyśmy dopiero przy fachowcach zastanawiali się Bo może rozwalmy tę ściankę i wstawmy tu..., żeby za chwilę usłyszeli Ale jak ją rozwalimy, to nie będziemy wtedy mogli...i tak przy dziesiątkach miejsc wymagających naszych decyzji, a takiego zawracania głowy nikt nie lubi, a zwłaszcza fachowcy kładący, np. kilka razy kafelki w tym samym miejscu, bo właściciele nie mogli się dogadać, albo nie przemyśleli wzorku, albo wykonujący robotę głupiego stawiając i rozwalając kilkakrotnie tę samą ściankę. Fachowiec też istota ludzka, wrażliwa, najczęściej myśląca, i lubi widzieć postęp swoich prac, efekty, a jeśli jeszcze występują u niego fachowość, niby przypisana etymologicznie do ogólnej nazwy Fachowiec, rzetelność, punktualność, słowność, dobry smak i gust, to inwestorzy mogą mówić o wielkim szczęściu.

Kiedy Żona uprawiała poranne 2K+2M (emocje emocjami, ale priorytety priorytetami), zadzwonił kierownik z serwisu, ten co ostatni schodził z pokładu z pytaniem, czy mogę w najbliższy poniedziałek podstawić auto, bo będą gotowi do wymiany szyby. Zdziwiłem się, że tak szybko przyjechała ona z Holandii. Pan wyprowadził mnie z błędu, bo nie chodziło o szybę, tylko o uszczelkę, którą widocznie wykombinowali z innego serwisu, a szyba dotarła już ze Stolicy. No to od razu nabrałem szacunku do całej operacji i naprawy.
- A ile to potrwa? - zapytałem.
- Jeśli rano podstawi pan auto, to odbiór będzie po południu.
- A dostanę jakieś zastępcze?
- Skontaktuję się z ubezpieczycielem i dam panu znać. - To o której pan będzie?
- A mogę, tak jak poprzednio, o 07.00? - Bo zdaje się, że państwo pracujecie od 06.00?
- No tak, ale nikt tak wcześnie do nas nie przyjeżdża, jeśli w ogóle... - zawiesił głos. - Bo wie pan, my z rana to odwalamy całą papierkową robotę, ale oczywiście może pan być o 07.00.
A za chwilę przysłał smsa, że zapraszają w poniedziałek na 07.00 i Auto zastępcze będzie od nas. Nie za bardzo zrozumiałem, od kogo ewentualnie jeszcze mogłoby być, ale czy to ważne?  Najważniejsza jest przecież wyższa kultura serwisu (serwisowania?, serwisowości?).

Do Wakacyjnej Wsi jechaliśmy, co tu dużo mówić, lekko uskrzydleni, chociaż Żona ciągle powtarzała, że ona jeszcze nie czuje, że już ją kupiliśmy i że możemy się tam już szarogęsić, planować, a niedługo to nawet zamieszkać i przespać pierwszą noc. Dodałbym jeszcze w moim psim (pieskim?, psiowym?) stylu określenie mi bliskie, że zaraz potem wszystkie kąty obwąchać i obsikać. Wtedy będziemy u siebie.
Zostaliśmy mile zaskoczeni w kilku elementach.
Najpierw z powodu syna Pozytywnej Maryi. Jak pytaliśmy o niego Artystyczną, to z jej skąpej relacji i małej wiedzy wynikało raczej, że jest on milczkiem, odludkiem, z cechami raczej w kierunku gburowatości. Zmartwiło to nas tylko troszeczkę, bo co prawda mieszka on dwie działki od nas, ale przez lata życia w Naszej Wsi nauczyliśmy się zachowywać sensowne i pozytywne relacje nawet z takimi typami, więc się specjalnie nie przejęliśmy nawet wtedy, gdy w czasie naszego pierwszego pobytu śmignął nam gdzieś obok bez zwyczajowego dzień dobry i rzeczywiście miał wygląd gbura w 100%.
Ale w czasie drugiego pobytu Pozytywna Maryja, jakby czując, jako matka, że coś może być na rzeczy, sama, niepytana, zaczęła o nim mówić A mój syn to tylko wygląda na takiego gbura, ale ma gołębie serce i na pewno chętnie pomoże, przypilnuje i doradzi.
Jak tylko przyjechaliśmy, od razu natknęliśmy się na niego. Z jakiś drugim facetem, młodszym od niego, wywozili akurat przyczepką meble. Myśleliśmy, że nas minie bez słowa, jak na gbura przystało, ale nie. Zatrzymał się i wyskoczył z samochodu. Tu już trzymał swój gburowaty fason, bo nie powiedział dzień dobry, ani się nie przedstawił, ale z kolei, w sumie pozytywnie, z marszu zaczął nam tłumaczyć, gdzie przy furtce jest kabel od domofonu i gdzie on dalej biegnie, jakby to była w tej chwili najważniejsza rzecz na świecie. A nie była, więc zareagowałem.
- Ale przecież z tym zdążymy! - przerwałem mu. - My tu będziemy niedługo mieszkać, a i pan chyba nigdzie nie wyjeżdża, więc na pewno jeszcze nie raz będziemy pytać o różne sprawy.
- A tak, tak! - zreflektował się wcale nie gburowato. - I na powitanie trzeba będzie wypić butelkę wódki. - dodał śmiejąc się, co od razu spowodowało, że gburowaty wyraz twarzy zniknął.
Zaśmialiśmy się wszyscy, bo trudno było się z tym nie zgodzić. Ale oczywiście trzeba uważać. Bo potem przez takie butelki wódki relacje na pewno się zepsują, a poza tym jest on (Pozytywna Maryja, która okazała się być gadułą, przekazała nam już sporo informacji) emerytowanym strażakiem, a oni zdaje się, tak jak wojskowi, potrafią wypić. Tu na pewno znowu przydadzą się naszowsiowe doświadczenia - w piciu i w odmawianiu.

Drugą miłą niespodzianką był ten młody facet pomagający w wyprowadzce. Na moje pytanie natychmiast zadeklarował chęć wykonywania wszelkich prac na naszym terenie i związanego z tym zarobkowania. Wiadomo, że tego będzie, zwłaszcza na początku, od cholery i trochę, i że sam nie dam rady. A i później takie wsparcie będzie nieodzowne i pozytywnie nastawiające do różnych planów, gdy będzie wiadomo, że się im podoła.
Budujące było to, że wcale nie wyglądał na menela, co jest najczęstszym przypadkiem na wsiach, kiedy szuka się kogoś do różnych prac w gospodarstwie. Bo taki, albo nie przyjdzie, chociaż umawiał się i przysięgał na Boga, matkę i/lub inne świętości, że będzie i wtedy dane plany biorą w łeb, albo przyjdzie mocno "wczorajszy", że strach mu cokolwiek powierzyć, albo przyjdzie nawet trzeźwy, ale spieprzy robotę i trzeba po nim poprawiać, albo w końcu dokumentnie wypieprzony raz na zawsze z posesji i z wszelkich prac będzie przychodził i żebrał bez honoru o pieniądze na flaszkę. O ten ostatni przypadek jestem akurat spokojny, bo Żona w takich razach świetnie sobie daje radę. Ja wtedy uciekam w popłochu, a co dopiero taki typek. Kwintesencją i wzorcem takich akcji Żony była poranna sytuacja sprzed lat w Biszkopciku, kiedy to spoufalony typek (jak się tylko wprowadziliśmy, od razu mówił mi po imieniu) przyszedł raniutko w niedzielę po parę groszy na piwo. Nie umiałem się go pozbyć i tak staliśmy przy drzwiach, ja w piżamie, a on pijany i kaprawy, kiedy w szlafroku pojawiła się Żona. Nawet nie wiedziałem kiedy wywiało go na ulicę, a mnie gdzieś do ogrodu i tylko słyszałem jej żołnierskie kroki, gdy wracała na górę do sypialni. A w domu jeszcze długo huczało.

Trzecią miłą niespodzianką był obraz domu opróżnionego w zasadzie w 80%. Te puste, nagle jeszcze bardziej olbrzymie przestrzenie, spowodowały, że zaczęliśmy się czuć po raz pierwszy u siebie. Co prawda zostały jeszcze wszystkie "święte" obrazki, ale Pozytywna Maryja, chyba widząc jak się im przyglądamy i coś pod nosami komentujemy, zapewniła nas, że oczywiście je zabierze.
- A może ten jeden bym państwu zostawiła? - Jakiej jesteście wiary?
To ostatnie pytanie najlepiej świadczyło o jej pozytywności i potwierdzało fakt pobytu w świecie Zachodu, tu Australia, gdzie każdy jest jakiejś wiary. Ale zupełnie nie zraziło jej, gdy usłyszała, że jesteśmy ateistami. Raczej stało się kolejną niebezpieczną przesłanką do długich, mądrych i filozoficznych wywodów, na temat ogólnej kondycji człowieka. Co jest tak naprawdę ważne - uczciwość, szacunek dla drugiego, itd. A mówiła to w swoim stylu i nawet do głowy nie mogłoby nam przyjść, że tkwi w niej jakikolwiek fałsz.
Ja się natychmiast zabrałem do roboty, żeby Pozytywna Maryja nie miała śladu złudzeń co do mojej osoby jako potencjalnego słuchacza, czyli do pomiarów, wiedząc ile tego będzie, a Żona wzięła na siebie pierwszy impet jej gadulstwa. Plotki o synowej, Australii i inne - kopalnia  historii, historyjek i ciekawostek zabójczych dla celu naszego przyjazdu wsparta jeszcze bardziej zabójczymi zdjęciami z różnych okresów jej życia.
W końcu Żonie udało się do mnie dołączyć. Wymyśliliśmy mnóstwo ciekawych rozwiązań, o które wcześniej, po pierwszym i drugim pobycie, bym nas "nie podejrzewał". Ta intensywność blisko 3,5 godzinnej pracy, mierzenia i kombinowania, tak nas wyczerpała, że do Nie Naszego Mieszkania wróciliśmy skonani i z bólem głowy, w zasadzie tylko tym dosłownym.

A czwartą niespodzianką było piękne słoneczko, ptaszki i cała aura Wakacyjnej Wsi. Bo przecież równie dobrze mogło lać.

Wieczorem obejrzeliśmy film z 2003 roku produkcji Francja/USA/Wielka Brytania Włoska robota z plejadą gwiazd - Mark Wahlberg, Charlize Theron, Jason Statham, Edward Norton, Donald Sutherland i inni. Według mnie film zrobiony w konwencji komiksu, a więc spłaszczony w każdym wymiarze, nawet przy aktorskiej grze, zawierający wiele schematów, uproszczeń i skrótów, przez co niespecjalnie trzymający w napięciu. I pomyśleć, że wiele lat temu, gdy go oglądałem po raz pierwszy, reagowałem zupełnie inaczej.
- A ty czasami nie przysypiałeś? - zapytała Żona. - Bo jakoś tak mi się wydawało.
Rzeczywiście trwałem przed telewizorem w pewnym odrętwieniu. Może to po tych pomiarach, kiedy uszła ze mnie całkowicie energia?

SOBOTA (18.04)
No i dzisiaj byłem w Szkole.

By w końcu poświęcić się sprawom wyłącznie z nią związanym. A i tak blisko godzinę strawiłem na poszukiwanie milimetrowego papieru. Przy okazji wysokie progi zawitały do niskich. Czego to się dyrektor nie dowiedział o stanie wyposażenia Szkoły, o zapasach biurowych i dydaktycznych zawartych w poszczególnych szafach i bajzlu lub wysokim stopniu uporządkowania w nich panujących. Ubrałem  to w funkcję łączącą danego wykładowcę z przedmiotem przez niego prowadzonym. Niezwykle pouczająca i rzucająca światło na wiele spraw.
Ale główny wynik, najbardziej mnie interesujący, wynosił 0. W całej Szkole papieru milimetrowego nie było. Nie pomogło dokładne i sumienne przetrząsanie szaf i różnych zakamarków oraz wielokrotne smsowe konsultacje z trzema wykładowcami. Zostałem  skazany na narysowanie rzutów dwóch kondygnacji Domu Dziwa na zwykłym papierze w kratkę.
Przy okazji "znalazłem" 214 synonimów dla słowa dziwo. Wypisałem te, w porządku alfabetycznym, które najbardziej opisują DD, a przy okazji Żonę, gdyby ktoś jej nie znał. Z każdym kolejnym "odkrytym" moja sympatia do Domu Dziwo wzrastała coraz bardziej. Do Żony również, bo skoro w tych synonimach jest sama prawda, a jednocześnie przewrotność, to jak nie lubić jedną lub drugiego tak je określając:
coś niespotykanego (Żona), cudactwo, cudaczność, cud miód ultramaryna, cudo, dziw, dziwactwo, dziwaczność, dziwadło, dziw nad dziwy, dziwoląg, dziwotwór, dziwowisko, egzotyk, ekscentryczność, ewenement, fantazyjność (Ż), fenomen, indywidualność (Ż), jednostkowość (Ż), jedyność (Ż), kuriozum, nienormalność (Ż), niepowtarzalność (Ż), nieprzewidywalność (Ż), nieszablonowy (Ż), nietypowość (Ż), niewymowność, niezwykłość (Ż), oryginalność (Ż), oryginał, osobliwiec, osobliwość, piękności, przedziwność, przewrotność (Ż), stwora, stwór, szczególność (Ż), udziwnienie, unikat, unikatowość, widowisko, wybryk natury, wyjątkowość (Ż), wymyślność, zjawisko.
I czy w tej sytuacji mogliśmy kupić inny dom?

Do późnego wieczoru siedziałem nad rysunkami umieszczając nań wszystko precyzyjnie, każdy kąt, załomek i zakamarek, w skali 1:100. Mało sobie oczu nie wyślipiłem, a razem z nimi nie odmózgowiłem mózgu. Koniec końców od tej precyzji i szczególików rozbolała mnie głowa i o żadnym filmie mowy już być nie mogło. Ale za to teraz Żona to wszystko sobie poskanuje i będzie mogła  planować i rozrysowywać. Poza tym łatwo będzie się porozumieć z Basem pokazując mu na schematach, co i gdzie chcemy zrobić. Bas już otrzymał informację, że na razie remont w Pięknym Miasteczku zarzucamy i zabieramy się za Wakacyjną Wieś. Nawet specjalnie się nie zdziwił. Widocznie zaczyna nas powoli poznawać.


NIEDZIELA (19.04)
No i dzisiaj cały dzień kisiliśmy się w Nie Naszym Mieszkaniu.

Okropność.

Wieczorem obejrzeliśmy film, tym razem amerykański z 2010 roku w reżyserii Roba Reinera (Misery, Kiedy Harry poznał Sally), Dziewczyna i chłopak - wszystko na opak. Przesympatyczna, ciepła komedia, jednak o głębokim przesłaniu skierowanym bardziej do dorosłych, chociaż cała fabuła dotyczy dwojga nastolatków, a większość akcji dzieje się w ich środowisku. Fajnie się oglądało koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku z tym brakiem pośpiechu, innymi relacjami opartymi przede wszystkim na osobistych kontaktach i z ciężko strawną amerykańską kulturą. Ale niektóre zwyczaje można by swobodnie przeszczepić na polski grunt. Przy czym nie mówię tu o Walentynkach  i Halloween.

PONIEDZIAŁEK (20.04)
No i dzisiaj rano zostawiłem Inteligentne Auto w serwisie.

Aby wymienić jego przednią szybę.
Z serwisu odjechałem do Szkoły autem zastępczym, tej samej marki, ale młodszym może o dwa, trzy lata, bo miało zamiast "naszej" antenki  "płetwę rekina", którą, jak i innymi samochodowymi gadżetami, niektórzy potrafią się nieźle podniecić.
Dla mnie podstawowe różnice leżały w czym innym. Pomijając przebieg, dwa razy mniejszy, miało słabszy, benzynowy silnik, a więc mniejsze kopyto i lśniło czystością, która istniała w Inteligentnym Aucie może przez pierwszy, drugi miesiąc jego użytkowania. Nie opłacało się go myć, bo czy to robiłem w Naszej Wsi, czy poza nią, to i tak wyjeżdżając lub przyjeżdżając do domu, trzeba było przejechać 600 m po polnej, piaszczystej i pylącej drodze, więc pieniądze i/lub czas poświęcone na mycie były wyrzuconymi w błoto lub raczej w ten piach.
Ten "zwyczaj" nie utrzymywania auta w nieskazitelnej czystości pozostał mi nawet w Naszym Miasteczku, gdzie piachu przecież nie było. Ale Sunia robiła taki chlew, mimo różnych przemyślnych zabezpieczeń, że glanc sobie odpuszczałem. Stąd, gdy odebrałem auto, poczułem się od razu u siebie, czując zwłaszcza charakterystyczny zapach wnętrza i widząc oglucone przez Sunię a to zagłówki, a to podłokietniki, a to tył foteli, a to ścianki bocznych drzwi. Jakoś do wysprzątania tego syfu nie mam do tej pory serca.
Poczułem się też u siebie, bo zastępczym jechałem w pewnym stresie. Zostałem poinstruowany co do dziennego limitu kilometrów, jakie mogę przejechać (100), nieprzewożenia zwierząt, niepalenia wewnątrz papierosów, a przede wszystkim co do udziału własnego w wysokości 1000 zł w przypadku szkody nawet niezawinionej przeze mnie. To jechałem ostrożnie sprawdzając kopyto tylko na pustych prostoliniowych odcinkach. Stąd w drodze powrotnej specjalnie wybrałem obwodnicę, żeby można było Inteligentnym Autem trochę poszaleć między TIRami i zjeżdżać na węzłach tuż przed nimi, gdy znaki informowały, że jest tylko 100-200 m do zjazdu.
Aby dostać się na obwodnicę specjalnie pojechałem przez dzielnicę, w której mieszkaliśmy w Biszkopciku przez cztery lata. Biszkopcik, chociaż zmieniony na różne sposoby, nadal jest piękny, jak również otoczenie, chociaż nowi właściciele wycięli mnóstwo drzew, które nasadziłem i które stały się dorodnymi jeszcze przed naszą wyprowadzką. Z tego co dostrzegłem, wyharatali 15 brzóz (jedną zostawili), starą jabłoń i piękną metasekwoję, moją chlubę. To drzewo to żywa skamieniałość. Występowało w erze mezozoicznej, w końcu okresu kredowego i dominowało w trzeciorzędzie. Wystarczyło jednak, by przyszedł okres postpeerelowski, okres powszechnego odreagowania, by padło. Bo wszystko musiało być zrobione "pięknie" - tuje i eins, zwei, drei. Nie wiem, co jeszcze padło z tyłu budynku, bo dom skutecznie zasłaniał widok. Może to i dobrze.
A potem zahaczyłem o dom, do którego rok po naszym zamieszkaniu w Biszkopciku wprowadzili się Trzy Siostry Mająca i Konfliktów Unikający, wówczas jeszcze małżeństwo. W tamtym okresie w tym domu często bywaliśmy, a potem po rozstaniu się naszych przyjaciół, Trzy Siostry Mająca użyczała nam przez rok noclegów, gdy przyjeżdżaliśmy służbowo do Metropolii do Szkoły. Takie to były czasy i dużo by pisać.
Dom, pod nowymi właścicielami, niewiele się zmienił, ale jakoś tak zszarzał i podupadł. No cóż, było, minęło.

A sama szyba? Aż strach jej używać, żeby, broń Boże, nie porysować, zwłaszcza starymi wycieraczkami. Nieskazitelna czystość i przeźroczystość. Dopóki nie wymienię piór, na pewno nie włączę wycieraczek. Dobrze, że jest susza... 



W tym tygodniu Bocian zadzwonił sześć razy i wysłał jednego smsa, że dzwonił.
Godzina publikacji 22.09.