01.06.2020 - pn
Mam 69 lat i 183 dni.
WTOREK (26.05)
No i znowu system mnie wkurzył.
Wczorajszy wpis opisał, nie wiedzieć czemu, wytłuszczoną datą 18 maja 2020. Widocznie w trakcie pisania coś musiałem niechcący nacisnąć, a debil sam nie wpadł na to, że już jedna publikacja 18 maja była. Na dodatek nie pozwolił sobą sterować ręcznie i nanieść właściwą korektę.
Dzisiaj spałem bardzo krótko. Położyłem się o wpół do pierwszej w nocy, a już wpół do szóstej rano dopadły mnie myśli A czy oni pamiętają, żeby założyć podwójny regips i matę wygłuszającą w ściance, która zaślepiła dotychczasowe drzwi pomiędzy dwiema częściami modyfikowanej góry albo Jak na takiej ściance będzie się trzymał 20. litrowy bojler? itd.
Wstałem mocno nieprzytomny, zwłaszcza że w nocy się przegrzałem i przez to wielokrotnie budziłem. Przez panującą zimnicę w Nie Naszym Mieszkaniu postanowiłem zastosować sensoryczność i ogaciłem się dwiema kołdrami. Ale zapomniałem i w rękach nie wyczułem, że przecież to nie są te dwie cienkie, pizdusiowate kołderki, będące na stałym stanie Nie Naszego Mieszkania, tylko porządne, grube, ukochane przez Żonę kołdry przywiezione z Naszej Wsi via Nasze Miasteczko. W końcu w środku nocy, wściekły, jedną wykopałem, ale sennych strat nie byłem już w stanie zniwelować.
Ale i tak miałem dobrze, bo przed siódmą panowie od termoizolacji zaczęli szaleć i wstępnie, dla rozgrzewki, kląć. Zaczęły się rozlegać dziwne i mocne dźwięki. Bo po zwykłej cegle, tak jak w Domu Dziwie niesie, że hej, a co dopiero po betonie. Co prawda nasz pion zrobili, ale teraz zabrali się za sąsiedni, więc hałasowo bez różnicy. Za to balkon wygląda pięknie. Nie ma więziennej kraty, zniknął ohydny parapet i zastąpił go nowy, błyszczący. Wszystkie ścianki wokół zostały ocieplone, obłożone specjalną strukturą i pomalowane. Aż strach postawić tam z powrotem rower i drabinę, żeby czegoś nie uszkodzić, no i żeby ktoś nie ukradł, co byłoby pewne, jak amen w pacierzu. Nie dość że by ukradli, to przy okazji uszkodziliby taką świeżynkę. Tak więc rower i drabina muszą zostać w środku.
Wczoraj wieczorem, przed pójściem spać, zdążyłem jeszcze przeczytać, że nowym dyrektorem Trójki i jej redaktorem naczelnym został Kuba Strzyczkowski. Mimo mojej goryczy, życzę mu jak najlepiej, chociaż z Żoną mamy do niego stosunek ambiwalentny.
Rano, pod telefonicznym okiem Żony, wyczyściłem wszystkie kuchenne szafki w Nie Naszym Mieszkaniu i zapakowałem wszelkie produkty spożywcze, aby przerzucić je do Wakacyjnej Wsi. To był kolejny drobny krok wskazujący, że powoli nasze więzi z mieszkaniem, które "uratowało nam życie", ulegają rozluźnieniu.
W Szkole nadal panował syf i kurz, więc z prawdziwą przyjemnością skróciłem pobyt do niezbędnego minimum. Zdążyłem jednak porozmawiać z Trzy Siostry Mającą.
W niedzielę miała imieniny, ale jak to w takich razach bywa, tego dnia wyleciały z naszej pamięci, chociaż pamiętaliśmy o nich grubo wcześniej i jak najbardziej w przededniu. A potem zadziałał mechanizm wypadnięcia kuli z maszyny losującej, która odfajkowała swoje, jako coś, co obiektywnie zaistniało bez możliwości powrotu. Szansa była raz i koniec. Potem to już nastąpiła taka specyficzna amnezja. I tak dobrze, że przypomniałem sobie "już" we wtorek.
Trzy Siostry Mająca uraczyła mnie opowieścią o haluksie. Miała operację dużego palucha lewej nogi. Świeżo po niej przez dwa dni "zjadła" w swoim mieszkaniu tynk do wysokości jej twarzy, a trzeba nadmienić, że jest wysoka, ale teraz to już jest na chodzie. Nawet o kulach potrafi pójść do sklepu. W krytycznym momencie przyjeżdżała do niej jedna z sióstr, ta najmłodsza, czyli Skrycie Wkurwiona, żeby na przykład, jako fizjoterapeutka pracująca w szpitalu i niejedno oglądająca, dokonać pierwszej zmiany opatrunku, bo Trzy Siostry Mająca miała strasznego pietra, żeby to zrobić sobie samej. Poza tym Skrycie Wkurwiona wspierała i ogarniała domostwo. Bo chociaż są w nim dzieci, Teatralna i Misiek, to jednak to jeszcze nastolatkowie.
Ponieważ masochistycznie dopytywałem się o szczegóły, to na deser otrzymałem na smartfona"fajne" zdjęcia. Sprawdziło się chińskie przysłowie, że jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów. Palcowa masakra!
Gdy to wszystko opowiedziałem Żonie i uprzedzając pokazałem zdjęcie, stwierdziła, że oczywiście ta przypadłość może być genetyczna, ale na pewno przysłużyły się do niej szpilki, które wymuszają nienaturalne ułożenie stopy. A bez szpilek Trzy Siostry Mająca nie wyobrażała sobie życia, mimo że jest wysoka. Były do niej jak przyklejone. Nawet buty domowe, nie mogę tego nazwać kapciami, były na koturnie. Stąd przy każdym witaniu się i pożegnaniu musiała się mocno nade mną pochylać nadwyrężając swój kręgosłup. Podobnie jest ze Skrycie Wkurwioną. Podobnie w tym sensie, że ta szpilek nie nosi wcale, a przynajmniej ja nigdy nie widziałem, ale i bez nich jest bardzo wysoka (wspólny materiał genetyczny po ojcu), ale tak samo nadwyręża sobie kręgosłup przy spotkaniach ze mną.
Okazało się, że dzisiaj Misiek kończy 16 lat. Oczywiście od razu stanął mi przed oczami ten moment sprzed szesnastu lat, kiedy to wyciął numer swojej matce i urodził się w Dniu Matki.
W czasach Biszkopcika, gdy robiąc sobie piętnastominutowy spacer, przychodziliśmy do Trzy Siostry Mającej i Konfliktów Unikającego, regułą były bitwy Teatralnej i Miśka z Wujkiem. Przy czym Teatralna szybko wymiękała, bo walka była bezpardonowa i jeńców się nie brało. A Misiek, do tej pory z nadprodukcją energii, walczył do upadłego wpadając z rykiem co chwilę do kuchni Mamo, a wujek mnie ugryzł!, albo Tata, a wujek ciągnął mnie za nogi po podłodze!, albo A wujek mnie kopnął!, po czym wracał i walczył dalej, i tak to trwało do pierwszej krwi. W podstawówce kilka lat z rzędu zdobywał pierwsze miejsce w corocznym biegu przełajowym.
Teatralna była i jest inna. Lubiła przed nami w swój specyficzny sposób zdawać z czegokolwiek relację, zawsze robiąc to aktorsko, czyli lekko się nadymając, albo wręcz przed nami robiła występy, np. coś deklamując. Gdy ledwo zaczęła mówić, na standardowe, durnowate pytania dorosłych, np. Jak robi owieczka? odpowiadała Be-e. A kiedyś, gdy miała już kilka lat, i przyszliśmy w odwiedziny, w przedpokoju odegrała taką scenkę:
- O, Pies! - zagadała na mój widok jakby ewidentnie nie wiedzieć czemu połączyła moją osobę z naszym Psem.
- Ale Teatralna, ja nie jestem Pies, ja jestem wujek. - starałem się dziecku sprostować.
- Chętnie. - odpowiedziała i za cholerę nie było wiadomo, o co jej chodzi.
Tak, jak kiedyś, gdy wszyscy przyszli do nas, do Biszkopcika.
Siedzieliśmy sobie na tarasie, gdy przyszła Teatralna i ni z gruszki, ni z pietruszki zakomunikowała:
- Dobucek jest zepsuty.
Gdy dociekaliśmy, o co chodzi, dodała dla wyjaśnienia:
- Bo nie ma głowy.
Przez godzinę zachodziliśmy w głowę, a ona powtarzała to samo.
W końcu jakimś cudem dotarło do nas, że zaczęła tak mówić po wyjściu z toalety. A tam, gdy włączało się światło, od razu zaczynał pracę wentylator, a ponieważ był dzień, panowała cisza. Dziecko siedząc na sedesie obserwowało sufit, z którego wisiał smętnie przepalony jeden z halogenów, bo nie zdążyłem go jeszcze wymienić. Więc Teatralną z powrotem zaciągnęliśmy do toalety i wszystko się potwierdziło.
Mając siedem, czy osiem lat chyba nie potrafiła poradzić sobie z emocjami, bo bardzo często się wydzierała.
Raz Konfliktów Unikający zwrócił jej uwagę, żeby jadła "normalnie" i nie mieszała na talerzu surówki z ziemniakami i z mięsem Bo zmarnujesz.
- Zmarnowałam, zmarnowałam! - darła się przy nas nie chcąc jeść i równolegle z wrzaskiem gwałtownie mieszała widelcem na talerzu nieszczęsną potrawę.
- Wrzeszczeć! - Do piwnicy! - wrzeszczała, gdy zaczynała wrzeszczeć.
To z kolei była odpowiedź na częstą reakcję rodziców Jak chcesz wrzeszczeć, to idź do piwnicy.
Z nią to będzie jeszcze "gorzej", bo w sierpniu kończy lat 18. Strach będzie się odezwać do takiej pannicy.
Kiedy to się wszystko zadziało?
Do planowanych powrotnych planów zakupowych doszedł niespodziewany odbiór ekspresu. Złożyło się idealnie. Koszt wymiany całego kotła grzewczego, uszczelek i czegoś tam jeszcze wyniósł 650 zł.
Ale na wszystko mamy roczną gwarancję. Więc jutro rano będę mógł się komunikować z drugim urządzeniem elektroniczno-mechanicznym, które lubię.
Dom Dziwo wrócił do obowiązujących ostatnio standardów młotowo-wiertarkowych. Po chwilowej przerwie, w której we względnej ciszy Bas z Barytonem przystąpili do kolejnego etapu prac, czyli do łatania dziur, wyrytych bruzd, wygładzania i prostowania wszelkich kantów, czyli do wstępnego picu, do pracy przystąpił Dziwny Hydraulik. Bo woda nie prąd.
Miał być już wczoraj, ale w niedzielę przysłał informację o jednodniowej zwłoce. Nie wiem, czy zrobił to z własnej woli, czy uprzedził go Bas, że może mieć do czynienia z Żoną.
Pierwsze efekty są takie, że oprócz wyrytych koryt, i dziur w przyszłych dwóch łazienkach na górze, na dole w baterii wannowej i w tej nad umywalką poszła woda ze znacznie większym, czyli normalnym, ciśnieniem. Wyraźnie coś się odetkało.
Gdy fachowcy po południu wyjeżdżali, wyszło przy okazji szydło z worka. Okazało się, że wczoraj, w obecności Żony, gdy otwierali bramę, żeby wyjechać, Gruba Berta prysnęła. Niby w sposób kontrolowany, ale jednak. Wszyscy byli czujni, żeby tak się nie stało, ale nie pomogły zasieki i zapory z rozwartych ramion, bo poszła, jak taran. Wszystkie przełamała i wydostała się na wolność, to znaczy na drogę.
A fachowcy do ułomków, safanduł, ślamazar, mydłków i niemot nie należą. Widocznie ta wolność wprawiła ją w dobry nastrój, bo od razu jednemu z nich dała się przywołać, więc ostatecznie afery, hasania i poszukiwań nie było.
Po południu w końcu doczekałem się odpowiedzi z firmy, od której chcę kupić kosiarkę i podkaszarkę akumulatorową i pompę zanurzeniową.
Wczoraj po kilku rozmowach telefonicznych, a potem po ostatniej, długiej, ze Specjalistą d/s Sprzedaży Allegro, czyli z Allegro Sales Specialist i po moich różnych dociekliwych pytaniach i sugestiach, że strony internetowe mogliby dla klienta zrobić bardziej przejrzyste i zrozumiałe, co doprowadziło pana do tłumaczeń dlaczego jest tak, jak jest, pan się poddał.
- To proszę wysłać do mnie maila z tymi wszystkimi pytaniami, a ja je przekieruję do techników.
- A kiedy będę miał odpowiedź?
- Wie pan, dzisiaj jest poniedziałek - tłumaczył cierpliwie - to wiadomo, że jest większy ruch. - Standardowo odpowiadamy w godzinę, ale myślę, że do dwóch będzie pan miał komplet informacji.
Było to o tyle istotne, że zestaw pytań, które sam "wymyśliłem" biorąc pod uwagę niespójność informacyjną na stronach firmy musiałem powiększyć o te, które "dostarczyła" mi Córcia. Bo najpierw na gwałt dzwoniąc wiele razy (Pali się, czy co? - zapytała, gdy wreszcie odebrała smartfona) wydobyłem z niej za pomocą jej teścia główne informacje o pompie zanurzeniowej, której używają do różnych celów permakulturowych, a potem smsem zrobiła woltę informując mnie, że oni jednak przejdą na pompę ogrodową, ssąco-tłoczącą, czyli hydroforową.
No i na tych pytaniach dotyczących pompowych różnic pan padł, Bo ja raczej jestem od kosiarek i podkaszarek, wytłumaczył się.
Wypisałem mu cały elaborat z prośbą Jeśli to możliwe, proszę o odpowiedź nie zbiorczą, czyli ad.1d i
ad.1e. Z doświadczenia wiem, że tacy menadżerowi, jak politycy, potrafią w ogólnikowych, zbiorczych odpowiedziach tak zachachmęcić, że nadal nic nie wiadomo.
Po upływie "dwóch godzin", czyli doby odpowiedź zaczynała się tak:
Dziękuję za cierpliwość. Niżej przesyłam odpowiedzi do zadanych
pytań, z uwagi na ilość pytań odpowiedzi są w kolorze
zielonym,
a kończyła tak: Po zapoznaniu się z treścią wiadomości proszę o przesłanie w
odpowiedzi zwrotnej na tego maila decyzji czy proformę mam wystawić
na kosiarkę i podkaszarkę czy również pompę.
Zdecydowałem się na wszystko.
Żona patrzyła na mnie podejrzliwie i dociekała, czy abym na pewno zamówił to, co mi podsunęła
- Bo tak to zrobiłeś sam, beze mnie...
Do łóżka padłem o 20.00. Wczorajsza krótka, średnio przespana noc, dwa Pilsnery Urquelle i rąbanie drewna, żeby oczyścić swój organizm z pobytu w Metropolii, zrobiły swoje.
Teraz z powrotem pcham się do rąbania, bo nie dość że mam świetny dębowy pieniek, to jeszcze zainwestowałem w siekierę Fiskarsa, dużą (L), która leży w ręce, jakby tam była zawsze, więc rąbanie stało się z powrotem przyjemnością, zwłaszcza że obok stała butelka Pilsnera Urquella. Wróciłem do starych dobrych zwyczajów z Naszej Wsi.
ŚRODA (27.05)
No i dzisiaj po raz pierwszy, jako gospodarze, dotknęliśmy sprawę Naszego Mieszkania.
O 12.00 spotkaliśmy się w Pięknym Miasteczku z panami z Zakładu Usług Komunalnych.
Chodzi o to, że w tym budynku sąsiadki z góry mają licznik wody, a my nie. W spadku po Tym Co Mnie Budzi Po Nocach otrzymaliśmy ryczałt, a od niego płaci się za ścieki. My Naszym Mieszkaniem na pewno nie będziemy się zajmować przynajmniej do końca sierpnia, bo priorytetem jest Dom Dziwo, więc debilizmem byłoby płacenie za coś, czego nie używamy, a raczej zużywamy, zwłaszcza że za ścieki to solą sobie nieźle, bo tak ustanowiła Rada Gminy.
Panowie stwierdzili, że i owszem z podłączeniem licznika wody nie będzie problemu, ale teraz nie ma sensu, skoro w przyszłości cała instalacja hydrauliczna będzie przerabiana. Zadzwonili do szefostwa i się okazało, że musimy w biurze złożyć oświadczenie, że do końca sierpnia wody zużywać nie będziemy, to wtedy niczego nam naliczać nie będą.
W ZUKu sprawę załatwiliśmy od ręki i pojechaliśmy do Urzędu Skarbowego, który przyjmuje petentów osobiście w środy i w piątki. Czas był najwyższy, aby złożyć PIT-39 dokumentujący naszą sprzedaż, prawie sprzed roku, mieszkania w Naszym Miasteczku. Bo nie wolno narażać Skarbu Państwa na uszczuplanie. A nie jest tak prosto go nie uszczuplić, bo co prawda druk nie był za duży, ale niespecjalnie wiadomo było, jak go wypełnić i jak zrobić, żeby przy tym nieuszczuplaniu Skarbu Państwa samego siebie za bardzo nie uszczuplić.
Toteż poprosiliśmy o pomoc. Zeszła do nas pani z I piętra i zaczęła się masakryczna masakra. Pani od samego początku zafiksowała się na jedynym sposobie rozliczenia, który widocznie tylko taki znała, i w trakcie naszych tłumaczeń nie zamierzała podejść elastycznie do tematu, oczywiście jak to w naszym przypadku nietypowego i nieszablonowego. Wyraźnie widzieliśmy klapki na oczach i tendencję konia zmierzającego za wszelką cenę do stajni, a oprócz tego był chyba jakiś problem z uszami, które wyraźnie nie przekazywały naszych, naprzemiennie moich i Żony, sygnałów dźwiękowych do mózgu. Chociaż śmiem twierdzić, że i oczy, i uszy właściwe sygnały przekazywały, tylko centralny ośrodek nerwowy nie dawał sobie rady z ich nadmiarem i nietypowością.
W końcu, ponieważ kręciliśmy się wokół naszego wspólnego, urzędniczo-petenckiego ogona, musiałem pani brutalnie przerwać i nadać stosowną nomenklaturę, jednoznaczną dla obu stron, bo zaczęliśmy się "naprawdę" nie rozumieć i nie było wiadomo w danym momencie, o czym mówi druga strona. Bo pani, nie wiedzieć czemu, sięgnęła aż do czasów Dzikości Serca, którą kupiliśmy bodajże 11 lat temu i dzięki której, weszliśmy w drodze zamiany w posiadanie Naszego Miasteczka, które właśnie blisko rok temu sprzedaliśmy, co chcieliśmy przedstawić Skarbowi Państwa za pomocą PITu-39 trzymanego właśnie przez panią, jako reprezentantki tegoż. A ponieważ pani używała na wszystko jednego słowa nieruchomość, to bardzo szybko nie było wiadomo o którą chodzi. Nie wystarczały określenia ta nieruchomość, którą państwo...albo tamta nieruchomość, którą państwo...
Jednoznacznie nazwaliśmy Dzikość Serca domem, a Nasze Miasteczko mieszkaniem. To sprawy ostatecznie jednak nie za bardzo popchnęło do przodu, bo pani stwierdziła, że jeśli ona musi z tym cokolwiek zrobić, to powinna widzieć akt zakupu Dzikości Serca. Wewnętrznie się załamałem, bo skąd niby teraz, praktycznie na poczekaniu (w piątek, za dwa dni był ostateczny termin rozliczeń z fiskusem) miałbym znaleźć jej ten akt w naszej przeprowadzkowej sytuacji.
Miarka się przebrała, gdy ku swojej zgrozie zobaczyliśmy, że, na podstawie danych z aktu notarialnego dotyczącego sprzedaży Naszego Miasteczka, liczy na kalkulatorze 250 000 x 150 000 : 250 000 i mówi nam, że wyszło 150 000.
- A mogę w kosztach uzyskania przychodu wpisać taką samą kwotę, jak w rubryce przychód, a potem złożyć korektę?
- Może pan.
Akurat to wiedziałem, więc wpisałem.
- Ale jest pan jej pewien?
- No oczywiście, że nie! - Bo skąd mam teraz wiedzieć?! - ponownie się załamałem. - Przecież złożę później korektę.
W końcu wyszedł podatek do zapłacenia w kwocie 0 zł. Oczywiście nie wiemy, czy nie uszczupliliśmy Skarbu Państwa, ale jak na razie nas na pewno nie. Mimo tego nieuszczuplenia nas Żona długo nie mogła wrócić do równowagi.
- Nie mogłam uwierzyć, że wklepuje do kalkulatora te wszystkie zera! - Widziałeś to?! - wzburzona wsiadała do Terenowego.
Na szczęście nie widziałem. Może dlatego, że ja, jako starszy, siedziałem przed panią odgrodzony od niej pleksiglasową przegrodą, żeby móc przez specjalną, podawczą szparę pokazywać pani palcem stosowne rubryki zadając przy tym pytania, a Żona stała nad wszystkim, nomen omen, i miała lepszą perspektywę, nomen omen. Ja i tak byłem wystarczająco wstrząśnięty patrząc i w związku z tym będąc pewnym, że pani wklepuje do kalkulatora "tylko" 250 x 150 : 250. Tłumacząc to "na polski" - 250 razy 150 podzielić na 250. Za chwilę usłyszeliśmy triumfalnie ogłaszany wynik: 150!
- Dżizus kurwa ja pierdolę! - że zacytuję Adasia Miauczyńskiego.
Poważnie przymierzam się do permakultury.
W tartaku zamówiłem 72 deski, każda 1m długości, 20 cm szerokości i 27 mm grubości. Oprócz tego 24 kantówki 10x10 cm. Dostawa we wtorek. Powinny wyjść 4 skrzynie o długości 2m, szerokości 1 m i wysokości 0,6 m.
Chcę wejść w prosty, powtarzalny system modułowy - przy zgniciu jakiejś deski, wymienię ją na kolejną, również 1.metrową. I łatwo będzie dorobić kolejną skrzynię, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Kartonów mam od cholery, gałęzi również, a wybierana ze stawu szumowina będzie idealna. Od sąsiada Filozofa dostanę czyściutkiego, nomen omen, obornika, więc czas przyszedł na poszukiwanie ziemi.
Sprawa okazała się niezwykle prosta. Na jakimś ogłoszeniu na płocie w Pięknym Miasteczku był podany numer telefonu i Sprzedam ziemię. Okazało się, że facet kopie staw w wiosce, 10 km od nas.
Ziemia jest dobra, czysta, bo od 10. lat rolniczo, czyli chemicznie, nieuprawiana. 200 zł za wywrotkę - 6 m3 (10 ton). Wezmę dwie, chociaż z permakulturowych obliczeń wynikałoby, że wystarczy 5 metrów, ale muszę mieć otwarty w razie czego front robót na, np. staw, którego boki w niektórych miejscach świecą łysizną i trzeba zrobić odżywczy podkład, żeby rośliny mogły opanować brzegowy teren. Dostawa we wtorek.
Po południu zrobiliśmy sobie pierwszy spacer do Gruszeczkowych Lasów. Było oczywistym skandalem, że mieszkając w Wakacyjnej Wsi ponad miesiąc nie zrobiliśmy tego ani razu, chociaż są one pod bokiem. Pretekstem było słoneczko, odrobina wolnego czasu i Gruba Berta. Niech dziewczyna poznaje teren, do którego chce tak prysnąć i niech się z nim oswaja, poza tym niech się uczy chodzić na smyczy, chociaż to robi idealnie. Ale niech się uczy z nami.
- Wiesz - stwierdziła Żona po powrocie. - Tutejsze lasy przypominają mi te z Dzikości Serca. - Podobna aura.
Coś w tym jest. Ukłuła mnie lekka tęsknota.
Wieczorem tradycyjnie, bo już można tak powiedzieć, poszliśmy nad staw.
Natknęliśmy się na Sąsiada Muzyka i obie strony stwierdziły, że już dosyć i że trzeba się spotkać i poznać. Umówiliśmy się na jutro, na 18.00, oczywiście u nich, bo kogo my możemy już przyjmować? Gości co najwyżej na ogniskowe kiełbaski, co samo w sobie ma oczywisty urok, ale żeby tak z pewnym nadęciem, właściwym sąsiedzkim stosunkom, to my nie mamy po temu żadnych warunków.
A potem siedząc nad brzegiem stawu przez godzinę i 15 minut rozmawialiśmy z Najlepszą Sekretarką w UE. Trudno się dziwić, że mieliśmy o czym, skoro nie widzieliśmy się i nie słyszeliśmy od stycznia lub lutego.
Do domu wypędził nas chłód.
Żona zauważyła, że coś z tym stawem musi być, skoro poprzednim razem ucięliśmy sobie nad nim ponad pięćdziesięciominutową pogawędkę z Kolegą Współpracownikiem.
CZWARTEK (28.05)
No i dzisiaj po raz pierwszy zajęliśmy się trochę poważniej Naszym Mieszkaniem.
Przyjechaliśmy doń w roboczych ciuchach wyposażeni w rękawice robocze, murarski młotek, szpachelkę i mocne worki na gruz. Przez jakąś godzinkę skuwaliśmy (ja) i skrobaliśmy (Żona) zawilgocone miejsca, które powstały na skutek szczelnego zastawienia ich meblami przez poprzednich właścicieli, złym sposobem ogrzewania i brakiem wietrzenia.
W pewnym momencie mieliśmy dosyć i stwierdziliśmy, że pracę należy oszczędzać i ją dozować, żeby starczyło na jakiś czas. Ale też stwierdziliśmy, że na tym etapie rola Żony się skończyła, bo do reszty skrobania trzeba po prostu siły. Za to Żona wejdzie w nową - będzie mnie przywozić, wracać do Wakacyjnej Wsi (2 km, przypomnę), by za 40 minut przyjeżdżać po mnie i zabierać mnie z powrotem do domu.
A dlaczego 40 minut? Bo wspólnie obliczyliśmy, że w tym czasie wypiję jednego Pilsnera Urquella i się nie przeforsuję. Nie piciem, oczywiście, tylko skrobaniem.
I tak Pilsner Urquell, oprócz oczywistych cech i przymiotów, zdobył nowy - stał się jednostką czasu. Symbol 1 PU.
Cały nasz teren zarośnięty jest tryfidami. Jeden ich rodzaj jest nie do przyjęcia. Rozplenił się do granic możliwości, wyrasta dorodnie potrafiąc osiągnąć metr wysokości. Wygląda groźnie i odrażająco. Liście sterczą do góry niczym groty i tak też szpiczaście i wąsko wyglądają niczym reprezentacja ostrego gotyku. A ja bym chciał, żeby u nas dominował przyjazny renesans, czyli odrodzenie (to przede wszystkim epoka wielkich indywidualności - vide Żona), które podkreślało wartości życia ziemskiego i kierowało się ciekawością świata. Stąd wydałem gotykowi wojnę.
Po pracy w Naszym Mieszkaniu wyrwałem z korzeniami i uzbierałem dwie taczki tego roślinnego nurtu, który, gdy się podsuszy, sczeźnie w ogniu. Bo do permakultury lub na kompost na pewno go nie dam.
Teściowa dzisiaj mnie zaskoczyła biegłą i zwartą analizą, i wcale się nie nabijam, stylu mojego pisania. Była to reperkusja poprzedniego wpisu, gdzie się pastwiłem nad konfabulacją i koloryzowaniem.
- Mysle, - napisała w smsie - ze znalazlam dobre okreslenie rodzaju Twojego pisarstwa. Jest ono FOTOGRAFICZNE!!!... (pis. oryg.)
Po prostu w punkt!
Odpisałem:
- Kupuję :) Bo jest wierne rzeczywistości, czyli w sumie nie kłamie. A jednocześnie upiększa i poprzez różne manipulacje - kadrowanie, perspektywa, zmiany głębi ostrości może wydobywać szczegóły, koncentrować się na nich, ukierunkować odpowiednio oglądającego i przekłamywać rzeczywistość wcale nie kłamiąc. Kupuję! Będzie na blogu :)
- Ciesze sie... - odpisała. (pis.oryg.)
O 18.00 złożyliśmy oficjalną wizytę Sąsiadowi Muzykowi.
O nim samym przyjdzie napisać, gdy zbierze się trochę materiału i on sam puści więcej farby. Bo owszem wpuszcza w sąsiedzki tłum, czyli nasz, różne informacje, ale na razie nie potrafimy je sklecić w wiarygodną i pełną całość. Standardowy zarys się rysuje, ale to widać gołym okiem - jest żona, nieobecna zresztą, bo musiała się opiekować swoją matką, dwie córki, przy czym starsza, stanu wolnego, też była nieobecna, a młodsza (przygotowała gościnny stół) była razem z dwójką małych dzieci i mężem.
A nam chodzi o smaczki, które żmudnie wyławiamy i rejestrujemy. Na przykład, że żona Sąsiada Muzyka, to uczennica z technikum, w którym uczył. Trzeba czegoś więcej, zwłaszcza że wszystko działo się w małym, polskim miasteczku, już wtedy mającym zadatki na pisowstwo, chociaż o nim nikomu nawet nie mogło się śnić, bo była głęboka komuna? Albo że córki mają imiona spotykane raz na dziesięć tysięcy, a raczej moim zdaniem raz na sto, bo jak żyję 70 lat, kobiet o takich imionach nigdy nie spotkałem. Może obracałem się w niewłaściwych kręgach?
Albo że zięć jest psychoterapeutą. Jakie to jest nawet nie poletko, ale pole, do różnych frapujących rozstrząsań. Bardzo szybko mnie poinformował, na skutek moich dociekań i sugestii, że on uczciwie informuje potencjalnych pacjentów w wieku 60 lat i więcej, że szkoda ich czasu i pieniędzy (przyjmuje też prywatnie), Bo nic z tego już nie będzie. No chyba że chce pan/pani sobie porozmawiać, ale radzę znaleźć sobie przyjaciela/przyjaciółkę.
Podstawowym, odkrytym od razu i niezaprzeczalnym plusem jest fakt, że mamy za sąsiada takiego sąsiada, jakiego mamy. Na "przyjęciu" piło się czystą i piwo, bez przesady, z mądrym umiarkowaniem albo rozpasaniem, jak kto woli, a to dobrze rokuje dla dobrosąsiedzkich stosunków.
Położyliśmy się tuż przed północą. Dla nas obecnie to szok, bo dzień w dzień, zmęczeni, jesteśmy już w łóżkach o 21.00.
PIĄTEK (29.05)
No i rano ciężko się stawało po wizycie u Sąsiada Muzyka.
A na takie stany najlepsza jest praca fizyczna. Lepszy jest tylko Pilsner Urquell, no ale w planie mieliśmy wyjazd. Stąd na rozgrzewkę wyrwałem jedną kopiastą taczkę gotyckich tryfidów.
Gdy już mieliśmy wyjeżdżać, przyjechał kurier z całym sprzętem ogrodowym - kosiarką, podkaszarką i pompą.Wszystko na palecie elegancko opakowane. Musiałem wykazać dużo silnej woli i rozsądku, żeby powstrzymać się przed rozpakowaniem i obejrzeniem tych cudeniek.
Najpierw pojechaliśmy do Sąsiadki Realistki po twarożek i jaja. I przy sypance, jak zwykle, pogadaliśmy o polityce. Oni, tak jak my, będą głosować na Biedronia. Zdajemy sobie sprawę, że nie ma szans, aby wejść do II tury, ale nam bardziej chodzi, żeby zobaczyć, jakie ma faktyczne wsparcie. A w II turze będziemy głosować na Trzaskowskiego, który się w niej znajdzie, jak amen w pacierzu, o czym pisiory dobrze wiedzą, bo wkradła się w ich szeregi nerwowość i od razu zaczęli się imać niecnych i brudnych metod, co akurat nas nie dziwi.
Potem "odwiedziliśmy" naszego zaprzyjaźnionego wulkanizatora, bo jest już środek lata, a Inteligentne Auto nadal jeździło na zimówkach. Wulkanizator jednym zdaniem dobrze opisał swojemu synowi i zięciowi, którzy u niego pracują, naszą i Szweda sytuację.
- Szwed kupił wioskę, żeby zrobić z niej miasto, a państwo kupili miasto, żeby zrobić z niego wieś.
Trzeba przyznać, że mocno celne.
W banku, w powiecie, znowu dopadło nas deja vu. Chcieliśmy dla fachowców wybrać gotówkę na kolejny zakup materiałów, ale bankomat znowu wyciął ten sam numer, mimo że po poprzednim pobycie w oddziale miało już być dobrze. Limit dzienny został przekroczony.
Nie chcieliśmy mieć do czynienia z panią, która poprzednio bała się o swoją pracę, tylko od razu zaangażowaliśmy do problemu panią dyrektor, która sama z siebie mocno się przejęła i zaangażowała. Co z tego, kiedy system "czując" moją do niego nienawiść się zawiesił.
- To może my pójdziemy załatwić pilne sprawy - stwierdziła Żona - i wrócimy za pół godziny.
Pani dyrektor upewniała się, czy aby na pewno wrócimy Bo system zawiesił się akurat "na państwa dyspozycji" i nie da się tego odwiesić i bez państwa podpisu będziemy mieć problemy.
Mściwie pomyślałem, że dobrze temu gnojowi, ale uczynnej pani dyrektor zrobiło nam się żal, więc obiecaliśmy, że na pewno.
Ledwo zaczęliśmy wsiadać do auta, gdy wybiegła za nami z oddziału głośno wołając, że system już działa. Co z tego. Żona podpisała stosowną dyspozycję, a ja zobaczylem na monitorze bankomatu ten sam komunikat.
Pani dyrektor zwiesiła smutnie głowę.
- Widocznie zadziała od poniedziałku. - Ciągle usprawniają system. - dodała usprawiedliwiającym tonem.
Ja to wiem, więc prędzej, czy później wymiksujemy się z tego banku, jak i z banków w ogóle.
W trakcie prac remontowych Bas podjudził mnie na niektóre urządzenia, którymi pracuje od lat. Są sprawdzone i niezawodne. Zademonstrował lekką piłę łańcuchową Stihla i wkrętarkę Steuber.
To dzisiaj wykorzystaliśmy w końcu czas pobytu w Powiecie i odwiedziliśmy sklep Stihla. Miała być piła spalinowa, a skończyło się na akumulatorowym cacku. Żony specjalnie do kolejnej akumulatorowości nie musiałem przekonywać, bo sama wiedziała, że ze stałym i ciągłym pilnowaniem mieszanki paliwa z olejem, konserwacji, smarowania i wymiany świec nie było mi po drodze.
Tak więc, jak powiedziała Żona, Zamiast traktorka na twoje 70. urodziny, masz to wszystko. Wydaje się, że jest to rozwiązanie idealne, bo cały "dzisiejszy" sprzęt załatwi wiele spraw, a traktorek tylko jedną. Fakt, mógłbym sobie pojeździć, ale już dawno stwierdziliśmy z Żoną, że działka nie dość, że jest specyficzna, to na dodatek rozpędzić się nie byłoby za bardzo gdzie.
Postanowiłem, że bez zapoznania się z instrukcją obsługi nie ruszę żadnego z tych cudeniek. Jak nie ja!
Gdy wróciliśmy do domu, Bas i Baryton, w oczekiwaniu na nas, po skończonej robocie, dla relaksu, łowili w naszym stawie ryby. Dawno mieli powiedziane, że mogą Bo te amury...
W ciągu 15 minut złowili 4 sztuki, a przy nas kolejne cztery. Baryton odpalił nam trzy, dwa amury i jednego leszcza, na miejscu je patrosząc, bo nie za bardzo wiedziałem, jak do tego się zabrać. Bo później zeskrobać łuski i pokroić w dzwonki to już umiałem. Obiad mieliśmy za darmo, a nawet spory nadmiar udało się zamrozić. Amur wyszedł pysznie, a o leszczu nie wiedzieliśmy, że ma tyle upierdliwych ości.
Fachowcy zostawili mi dwie wędki dając instruktaż Jak się zerwie żyłka lub haczyk, to niech się pan nie przejmuje. Mamy zapas.
Chcieli mnie zanęcić do wędkowania, Zwłaszcza że ma pan tu tyle ryb we własnym stawie. Bas nawet twierdził, że widział sztukę, taką na oko to nawet z 60 cm. Więc napalony oświadczyłem Żonie, że będę łowił, dopóki znacznie nie przetrzebię tej ławicy.
- Ale co my z taką ilością zrobimy?! - nerwowo zareagowała Żona. - Od razu uprzedzam, że jak będę czuła przymus i nasza ryba będzie się wysypywać z zamrażarki, to z góry mówię, że dziękuję!
Ugodowo stwierdziliśmy, że ja będę łowił tylko od czasu do czasu, niewielka część będzie zamrażana, a większość wędzona w wędzarni, która stoi obok stawu. Ta działka kulinarnej działalności bardzo Żonie się spodobała, bo w końcu jest to pewna forma gotowania, a gotować Żona lubi. Na koniec ustaliliśmy, że po wszystkim zajmiemy się rozdawnictwem wśród krewnych i znajomych. Bo nie sposób przejeść takiej ilości amura.
SOBOTA (30.05)
A jednak uszczuplenie mnie dopadło.
Przypadkowi, który chcę opisać, jest raczej bliżej do wyszczuplenia, ale sens jest przecież bardzo podobny, bliski, a wspólnym mianownikiem mogłoby być słowo ubytek.
Otóż u mojej Bratanicy, po 13 miesiącach od ostatniego u niej pobytu, kiedy to ważąc się stwierdziłem u siebie 2. kilogramowy ubytek, będąc dzisiaj i ważąc się na tej samej wadze, stwierdziłem, że ważę 71 kg. Po powrocie do domu uprzedziłem Żonę, że jak "spadnę" poniżej siedemdziesięciu, to żarty się skończą. Ale przy okazji zauważyłem dziwną zbieżność łączącą masę z czasem - 70 kg na siedemdziesięciolecie.
Zanim do tego doszło, pojechałem do Metropolii wykąpać się i godnie ubrać, aby uczcić obchody I rocznicy urodzin synka Bratanicy przesunięte zresztą o miesiąc z powodu koronawirusa.
Była ta sama paczworkowość, co rok temu.
Zawsze wiedziałem, że jest to inny świat niż mój i Żony, chociaż też przecież żyjemy w paczworkowości, ale naiwnie nie przypuszczałem, że aż tak. Bo, pomijając szereg różnych, bardziej lub mniej istotnych różnic, gdy na przykład głośno i wyraźnie mówiłem, że będę głosował na Biedronia, a w II turze na Trzaskowskiego, wszyscy milkli. Bardzo szybko się okazało, że większość z nich swój głos odda na Dudę Bo daje niższym warstwom społecznym, a nie tylko przedsiębiorcom.
I bardzo szybko się zorientowałem, nawet przy pewnej fascynacji, że żadne moje tłumaczenia, dyskusja na argumenty do tych ludzi nie trafią. Jeden tylko facet, którego rok temu nie było, stwierdził patrząc na mnie nieśmiało Żeby komuś dawać, trzeba innemu zabierać.
Czy ja widzę w tym problem? Nie. Przecież zabierze się przedsiębiorcom. I czy mógłbym wchodzić w tłumaczenie genezy słowa "przedsiębiorca", jako osoby przedsiębiorczej, czyli odważnej, ryzykującej, dającej miejsca pracy, poświęcającej się i osoby o fundamentalnym znaczeniu dla gospodarki, czyli dla wszystkich.
Jakim debilnym ustrojem jest demokracja!
Dzisiaj Żona skontaktowała się za pomocą jakiegoś dziwnego komunikatora z Po Morzach Pływającym. Stwierdził, że wreszcie wraca po tylu miesiącach do Głuszy Leśnej, w której spędzi aż do września czas lądowego szczura.
Do mnie to nie chciał napisać...
NIEDZIELA (31.05)
No i niedziela wypadła niedzielnie.
Nawet spałem do 07.00, bo wczoraj dałem się namówić sugestiom Żony, żebym się nie wygłupiał.
Napisałem do Hela, że skoro, sądząc po jego wpisie na blogu prowadzonym przez niego, czuje się lepiej, to może byśmy do nich wpadli. Do końca dnia nie otrzymałem odpowiedzi.
Żeby nie zgnuśnieć, bo większość czasu spędziłem nad papierami i przy laptopie, i żeby nie wyjść z wprawy, wyrwałem dzisiaj dwie taczki gotyckich tryfidów.
PONIEDZIAŁEK (01.06)
No i dzisiaj rano ponownie byłem w Nie Naszym Mieszkaniu wykorzystując ten czas, aby skorzystać z ciepłej wody.
W Szkole Nowa Sekretarka była już na normalnym chodzie, bo najgorsze z ósemką miała już za sobą. Stąd znowu udało się zrobić wiele rzeczy i jeszcze sporo jej zostawić do samodzielnej pracy.
W Metropolii musiałem pozałatwiać kilka drobnych, bieżących, ale istotnych spraw. Najbardziej jednak podjarał mnie zakup wiertarko-wkrętarki Steuber. Cacko z dwoma akumulatorami i ładowarką.
Więc od jutra wreszcie się zacznie. Nie będzie za bardzo wiadomo, w co najpierw włożyć ręce.
No takie sytuacje to mój żywioł. Tyle atawistycznych wyzwań! Jaki front robót!
Hel w końcu się odezwał i wstępnie umówiliśmy się na najbliższą sobotę. Ale wszystko będzie zależalo od jego aktualnego samopoczucia. To zrozumiałe.
Wędek do tej pory nie tknąłem. Zabrakło czasu. Może to i dobrze, bo gdybym miał go za dużo, to zbytnio bym się wyluzował i być może nałowił sporo ryb, a to wcale nie byłoby za dobrze. Żona już zdążyła zapytać:
- A ty w razie czego będziesz umiał odróżnić leszcza od amura?!
Niepewnie pokiwałem głową.
- Bo jeśli tak, to leszcza wyrzucaj z powrotem do stawu.
Już zaczynam myśleć Co będzie, jak mi się pomyli i wyrzucę wszystkie amury?!
A twierdzą, że wędkarstwo bardzo uspokaja i zalecają w różnych terapiach.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Co za tydzień?!
Godzina publikacji 23.56.