01.02.2021 - pn
Mam 70 lat i 60 dni.
WTOREK (26.01)
No i całą noc kaszlałem.
Franca spływała i podrażniała. Jeśli dodać fakt krótszego snu, niż zwykle, bardzo wcześnie założyłem, że po I Posiłku z powrotem położę się do łóżka. Żeby się wygrzać, jak mawia Żona.
W pewnym momencie byłem tak zdesperowany, że chciałem się położyć mimo buczenia dobiegającego z dołu w związku z mechanicznym szlifowaniem ścian. Odwlekałem moment decyzji zakładając, że w końcu Drągal się wyszlifuje, ale zbliżało się południe, a buczenie nadal trwało. To zabrałem się za drewno, a potem przyszło piękne słoneczko i było po herbacie. Żadna siła nie była mnie w stanie zapędzić z powrotem do domu.
A słoneczko było wiosenne i od razu wiosennie świergotały ptaki. Tak mnie ta aura wzięła, że prawie do zmierzchu sprzątałem Duży Gospodarczy. Zniknęły masakryczne ilości kartonów zawalających wejście i inne śmieci, i od razu wnętrze zrobiło się jakieś takie przejrzyste, że mógłbym tam dalej siedzieć i kontynuować sprzątanie. Ale wraz ze zmierzchem przyszedł chłód i on oraz głód (chłód-głód - ciekawe zestawienie) wypędzili mnie do domu.
O 18.30 byłem już w łóżku. Ot, taki dzień.
ŚRODA (27.01)
No i przyznam się, że rąbania drewna mam powoli dosyć.
Żeby się w ogóle paliło muszę wkładać do kuchni (kuchen?) i do kozy małe bierwionka, więc codziennie rąbię i rąbię. Stąd ostatecznie podjęliśmy decyzję o kolejnym kupnie drewna, mamy nadzieję naprawdę suchego. Odpadłoby rąbanie, trudne rozpalanie, dymienie, codzienne żmudne czyszczenie kozowej szyby i powolne przytykanie się kominów.
Oczywiście można by powiedzieć, że trzeba było zrobić tak od samego początku, ale najpierw mieliśmy jeszcze suche drewno od Gruzina, potem robiłem zapasy mokrego, żeby spokojnie sobie schło, potem dostałem kubik niby suchego, z którym właśnie się pałuję, a potem szło wszystko z rozpędu, że może damy radę. Ale przy wszystkich innych sprawach nas obciążających postanowiliśmy sobie jednak ułatwić życie. Mamy nadzieję, że tak będzie, bo wiadomo, że można spaść z deszczu pod rynnę. To nienaturalne u mnie czarnowidztwo jest wyraźnie reperkusją ostatniej wizyty Kolegi Inżyniera.
Żona znalazła firmę, która oferuje, między innymi, dąb sezonowany (ponoć trzyletni?) i pocięty. Tylko że ta firma sprzedaje jednorazowo minimum 4 kubiki, bo inaczej im się nie opłaca ze względu na transport, za który i tak będziemy (na szczęście to tylko 40 zł) zapłacić. Dostawa w piątek lub w sobotę.
Zrobiłem małe podsumowanie.
Ułożyłem 21 metrów od Sąsiada Od Drewna, potem jeszcze jeden metr, ten niby bardziej suchy, tnę na szczapy metr brzozy i w międzyczasie musiałem ze względów organizacyjnych przerzucić 2 metry dębu od Gruzina. Jeśli do tego doliczę czekające mnie do ułożenia 4 metry, to wychodzi, że przerzucę tej zimy 29 kubików. Oczywiście to nie wszystko, bo przecież to ułożone drewno z powrotem zdejmuję, rąbię i zawożę do palenia.
W tym roku, gdy zacznie się sezon grzewczy i palny, sytuacja będzie inna. Przez wiosnę i lato, bez nacisku, rozkładając sobie pracę na miesiące, wszystko inaczej przygotuję, bo przy absorbującym remoncie sprawa drewna, jak i zresztą wiele innych, była odkładana na ostatnią chwilę, a to się zawsze odbija czkawką - większą lub mniejszą.
Dzisiaj, w takim zwykłym dniu, pchnęliśmy jeszcze kilka innych upierdliwych spraw.
Nareszcie dogadaliśmy się ze Zdunem. Jak kilka miesięcy temu dostarczył nam cztery kozy wraz z oprzyrządowaniem zabrakło mu jednej rury i kolanka.
- Niech pan się nie martwi, panie Emeryt. - mówił wtedy. - Jak pan będziesz montował tą największą kozę, to zadzwonisz pan i przywiozę.
Minęło bez mała cztery miesiące i akurat temat montażu ostatniej kozy ruszył. Zgłosiłem się więc do Zduna, a on w pierwszej, drugiej i trzeciej chwili się wyparł w ten sposób, że stwierdził, że w międzyczasie brakujące elementy dostarczył. Zaczęło wychodzić głupawo, bo słowo było przeciw słowu, ale w końcu posłużyłem się świadkiem, Basem, który przy całej sytuacji był i pamiętał obietnice Zduna. Gdy jemu je zacytowałem, w końcu wymiękł, by ostatecznie mnie przepraszać i Bo przecież nie chodzi o te 150 zł, pan jesteś tak świetnym klientem, że przecież pan możesz kiedyś do mnie wrócić, a ja nie mogę sobie pozwolić na utratę dobrej opinii.
I tak to może być, gdy sprawy załatwia się na gębę. W tamtym momencie obie strony miały dobre intencje, ale, no cóż, pamięć ludzka jest zawodna.
Umówiliśmy się na odbiór na jutro.
W związku z tym udało mi się też na jutro umówić z Panią Z Pierwszej Linii Frontu na odbiór Terenowego. Były robione dwa przednie koła - tłoczki, jakieś uszczelki, uzupełnienie płynu hamulcowego. Całe szczęście, że nie trzeba było ruszać tarcz hamulcowych.
Żona w ostatnich dniach siedzi w kaflach i w rurach.
Kafli do łazienek zabrakło, chociaż wiele miesięcy temu wydawało się, że mamy mądrze obliczoną ilość i zapas zawalał Mały Gospodarczy. Ale w międzyczasie Żona zmieniła koncepcję ukafelkowania i uluksferowania czterech łazienek i się zaczęło. Bo te nasze, dotychczasowe, zniknęły ze sprzedaży. Po poszukiwaniach udało się jeszcze znaleźć u jakiegoś sprzedawcy dwie zalegające paczki, ale to było ciągle za mało. Stąd Żona ciągle dyskutowała z Cykliniarzem Anglikiem i wymyślała nową, uzupełniającą koncepcję.
- Bo nie może być tak, że się uzupełni podobnymi. - tłumaczyła mi co jakiś czas. - Będzie od razu rzucać się w oczy, że zabrakło, że jest dosztukowane. - Muszą być takie same w kształcie i wielkości, ale inne w kolorystyce i formie, żeby było widać, że jest to świadomy wybór.
A jak oboje analizują, dyskutują i dzielą włos, to ja uciekam. Nie na moje nerwy.
Z rurami też sprawa nie była prosta. Cały zestaw rur wewnętrznych i zewnętrznych, kominowych, do dużej kozy trzeba było zamawiać aż u czterech dostawców. Moglibyśmy to zrobić za pomocą Zduna, ale zdaje się, że to by nas drożej wyniosło, dłużej trwało, a poza tym, jak usłyszał, co chcemy zrobić zaczął się lekko wymądrzać i podsuwać Szefa Kominiarza, który u nas na samiutkim początku przeczyścił kominy, a potem przesłał propozycję - ofertę wykonania różnych prac słono wycenionych, a które były niepotrzebnie rozdmuchane i ostatecznie zbędne.
Dzisiaj drzwi za kurierami się nie zamykały - przyszły trzy paczki z rurami. Ma przyjść jeszcze jedna, ostatnia. Jeśli do tego dodać, że prawie co drugi dzień przychodzi do nas paczka standardowa (Żona większość jedzenia dla nas i dla Berty i inne różności
zamawia przez Internet) stajemy się powoli znanym wśród firm kurierskich Wioskowym Punktem Odbioru.
Ostatnią sprawę, którą wreszcie ruszyliśmy, było mieszkanie w Pięknym Miasteczku. Czas był najwyższy podjąć decyzję co do jego remontu. Umówiliśmy się na jutro na 09.00 z Cykliniarzem Anglikiem i Drągalem na wizję lokalną i omówienie zakresu prac oraz terminów.
Element (emelent) załatwiania i omawiania spraw, ich dopinania, dokonywania różnych ustaleń jest niezbędny, ale czy od razu widać ich efekt? Nie. A jak się zabrałem z Makitą za dalsze kucie w ziemi, a raczej w ubitym i zamarzniętym dzisiaj żużlo-klińcu, miałem skończony przy jednej stronie muru rów. A to mi natychmiast poprawiło nastrój, nie powiem, że zły, ale jakiś taki do tej pory jałowy. Ziemi do zrobionej części nie nawiozłem, bo bez przesady. Musiałbym ją wykuwać z całej zamarzniętej góry. A nawet ja wiedziałem, tutaj bez Żony, że taka robota kochałaby głupiego. Ziemia nie zając - w końcu przyjdzie słoneczko i sprawę uprości i ułatwi.
Wieczorem oglądałem ćwierćfinały w piłce ręcznej w Egipcie. Specjalnie używam liczby mnogiej, bo wszystkie cztery były rozgrywane w jednym czasie i wszystkie można było oglądać na YouTubie. Trzy z nich, z różnych względów mniej interesujące, tylko podglądałem, a skoncentrowałem się na meczu Dania:Egipt. Trudno powiedzieć, że była to prawdziwa uczta handballowa, jak mówią niektórzy nasi komentatorzy, idioci, bo czegoś takiego, jak ten mecz, nie widziałem. Dwie dogrywki, dwie czerwone kartki, po jednej dla Duńczyka i dla Egipcjanina, które za każdym razem odwracały koleje meczu, żeby nie powiedzieć wywracały go do góry nogami, w końcu przy ciągłym remisie pod koniec danego regulaminowego czasu rzuty karne. I Dania była o jedną piłkę lepsza. Egipt mógł zrobić to samo, bo wielokrotnie sprawę miał całkowicie w swoich rękach, ale nie zrobił.
Półfinały zrobiły się Mistrzostwami Świata - Europy: Dania - Hiszpania, Francja - Szwecja.
CZWARTEK (28.01)
No i dzisiaj rano Córcia mnie nieźle nastraszyła.
Gdy jakoś po ósmej wyłączyłem tryb samolotowy, natychmiast przyszedł sms Nadawca SMSa próbował się z Tobą połączyć 1 raz(y). Ostatnio 28.01.21/07.34. Jeśli nie chcesz takich powiadomień wyślij N na numer 8023. Z serii durnowatych smsowych informacji akurat tę uważam za bardzo rozsądną i pomocną. No, ale Córcia nigdy nie dzwoni o tak wczesnej porze, więc coś musiało się stać.
Nie stało się nic. Gdy natychmiast oddzwoniłem, usłyszałem radosny głos A tak sobie pomyślałam, że jak jadę rano do pracy, to sobie porozmawiam, bo wiem, że ty już od piątej lub szóstej jesteś na nogach.
Ale zaraz potem dodała, że jest w pracy, że nie może rozmawiać i że zadzwoni, jak będzie wracać do domu.
Wszystko razem wprawiło mnie w dobry nastrój, bo dodatkowo szybciutko się upewniłem, czy aby na pewno wszystko w porządku.
O 09.00 byliśmy w mieszkaniu w Pięknym Miasteczku. Ustaliliśmy z Cykliniarzem Anglikiem zakres prac remontowych na zasadzie niezbędnego sensownego minimum. Bez fajerwerków, aby zapewnić podstawowe funkcje w mieszkaniu. Bo co do niego nie mamy jednoznacznych planów. Czas i finanse pokażą.
Po śniadaniu pojechaliśmy do Sąsiedniego Powiatu. U Zduna czekały na nas jedna rura i jedno kolanko. Pożegnaliśmy się w pozytywnych nastrojach, ale lekkie odium zostało. Przynajmniej w nas.
W drodze powrotnej odebraliśmy Terenowego. Wszystko znowu było w komplecie.
Po południu oddzwoniła Córcia. Wracała z pracy. Ostatnie 10 minut drogi komentowałem każdy jej zakręt, skrzyżowanie i drogowskaz. Pytałem, czy jest tu, czy tam i widziałem dokładnie dane miejsce, gdy potwierdzała, że, na przykład, właśnie skręca.
Mam dobrą pamięć wzrokową, w tym do twarzy, co często staje się utrapieniem. Widząc daną osobę, wiem, że skądś ją znam, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Dawniej mocno się z tą świadomością męczyłem, ale od jakiegoś czasu przestałem się obdzyndzalać i wprowadziłem obcesową technikę zaczepiania delikwenta/-tki zadając pytanie Przepraszam, czy my się przypadkiem skądś nie znamy? W 99. % słyszę, że nie, ale drążę dalej. Zaczynam szukać potencjalnych obszarów stycznych - miejsc pracy, miejscowości, szkół i uczelni, sklepów i urzędów, sportu, działań w obszarze edukacji, kultury i polityki, w latach i różnych wydarzeniach. W zdecydowanej większości spotykam się przynajmniej z uśmiechem i lekkim zainteresowaniem mimo słyszanej odpowiedzi Nie... Zdecydowanie rzadko słyszę w głosie zaczepianego/-nej ledwo skrywane zniecierpliwienie i tembr głosu sugerujący Odczep się pan, wreszcie! Ale gdzieś w 80 % okazuje się, że miałem rację i te wspólne obszary się pojawiają a wraz z nim szeroki uśmiech przepytywanej osoby. Często okazuje się, że nasz ówczesny kontakt był bardzo pobieżny i na pewno nie można byłoby go nazwać znajomością, ale miło jest porozmawiać i powspominać o czymś, czego obie osoby wtedy dotykały i wiedzą, o czym mówią.
Córcia się śmiała z tego mojego pilotażu.
Oczywiście u nich wszystko w porządku, ale jak może być w porządku, skoro Zięć dalej nie pracuje, bo baseny są pozamykane. I od słowa do słowa Córcia zaczęła się rozkręcać. Zięć dostał ekwiwalent za trzy miesiące, ale wiadomo, że są równi i równiejsi, nasi i oni. Na przykład Golce obliczyli, że stracili 2 mln zł i ministerstwo bez szemrania im to zrekompensowało. Całą sytuację w kraju złożoną z milionów tego typu paradoksów, można nazwać Jednym Wielkim Paradoksem i to eufemistycznie mówiąc. Takie pozamykane baseny, siłownie, restauracje, fryzjernie i setki im podobnych nie są w stanie "zrozumieć", dlaczego je się zamyka, a galerie i sklepy, na przykład, nie. Dobrze, że Zięć potrafi bardzo dużo zrobić w domu i na obejściu, a to się przekłada na konkretne pieniądze. Ostatnio ocieplił cały dom styropianem, a za to wykonawcy biorą 100 zł za metr kwadrat, że użyję żargonu. Proste wyliczenie mówi, że jest się do przodu kilkanaście, a może i kilkadziesiąt tysięcy złotych. Aż strach pomyśleć o ciągnącej się od ponad roku termoizolacji wszystkich budynków na Naszym Osiedlu w Metropolii. Dziesiątki jedenastopiętrowych budynków o długości blisko 200. metrów każdy, mnóstwo pomniejszych. Koszty idą w miliony. Nie chcę przez to powiedzieć, że termoizolacja nie jest potrzebna, ani też wyjść na kretyna, który z klasyczną zawiścią nie uwzględnia wydatków firmy dotyczących całej logistyki przedsięwzięcia, specjalistycznego osprzętowania, wynagrodzenia i innych. Ale rzeczywiście, jeśli jest to 100 zł za metr kwadrat, to aż się prosi, żeby Zięć zrobił termoizolację własnego domu sam.
Całe szczęście, że Córcia do domu miała jeszcze tylko 10 minut jazdy. Pod koniec udało mi się zwekslować rozmowę na Wnuczkę. Je świetnie i wszystko, bo to samo, co rodzice, oczywiście z małymi modyfikacjami. Śpi fatalnie, ale fatalnie dla rodziców, bo nadal musi w ich łóżku. Już stoi, ale musi się czegoś trzymać. I zadaje podstawowe, upierdliwe, tylko jedno pytanie "A to?!" I tak, według Córci, milion razy na sekundę pokazując w danym czasie palcem daną rzecz. W skróconej wersji mówi "To" wyraźnie przy tym używając pytającego tonu głosu. Wiem, bo później Córcia wysłała mi filmik, na którym widać jak Wnuczka trzyma opakowanie od płyty DVD i słychać dialog: - To? - DVD. - To? - DVD. - To? - DVD. - To? - DVD. - To? - DVD...
Puszczałem to sobie wiele razy za każdym razem pękając ze śmiechu. Ciekawe, czy tak bym pękał w realu? Córcia stwierdziła, że swoje odpowiedzi musi nagrać i potem tylko odtwarzać.
PIĄTEK (29.01)
No i to był taki codzienny dzień.
Do południa przyjechały kafle z Bricomarche, w większości te do mieszkania w Pięknym Miasteczku.
Potem przyjechały 4 metry przestrzenne suchego dębu. Od razu spróbowaliśmy nim palić. Niebo a ziemia. W porównaniu do poprzedniego paliło się bosko. Odpuściłem sobie układanie, bo przecież będzie sobota i spokojnie zdążę.
Kontynuowałem kopanie rowu przy murze. Tej newralgicznej części, widocznej z zewnątrz, oczka w głowie Żony. Wcześniej nie wiem, czy udało mi się ją uspokoić w trakcie prac po wewnętrznej stronie muru mówiąc, że specjalnie od niej zacząłem, żeby nabrać doświadczenia i że na pewno potem zrobię tę, na której jej tak zależało. Ale widząc, że pracuję po "właściwej", zaczęła się uspokajać.
Wieczorem obejrzałem dwa półfinały: Dania : Hiszpania (wygrali Duńczycy) i Szwecja : Francja (wygrali Szwedzi). Niedzielny finał będzie więc finałem skandynawskim.
SOBOTA (30.01)
No i w nocy oczywiście musiał padać śnieg.
Elegancko zasypał drewno, które musiałem ułożyć. Ciekawe, że jak tylko zacząłem układać, natychmiast przestał.
Po południu robiłem porządki w papierach, różne bilanse i zestawienia. A potem omawialiśmy postawę Cykliniarza Anglika w świetle jego opóźnienia w pracach. Jednak, mimo podpisanej umowy i dodania mu przeze mnie dodatkowego tygodnia czasu względem terminu przez niego deklarowanego, góry dla gości nie skończył i tematu nie zamknął. To mnie mocno sfrustrowało, a jeszcze bardziej konieczność rozmowy na ten temat z Żoną. Bo było dla mnie wiadome, że będziemy mieli inne punkty patrzenia na tę sprawę.
NIEDZIELA (31.01)
No i dzisiaj, po 59. dniach, Żona, zgodnie z sugestiami Po Morzach Pływającego, przeczytała mi jego maila.
Oczywiście jestem pewny, że z kolei brak sugestii zakładał, że całość zostanie odczytana dokładnie 3. grudnia ubiegłego roku, bo mail został wysłany tegoż dnia o godzinie 00.01. Jak wówczas musiał precyzyjnie przyczaić się Po Morzach Pływający wiedząc i pamiętając, że właśnie od minuty stałem się siedemdziesięciolatkiem.
Mail zawierał dwa załączniki:
Emeryt Wersja ekskluzywna
Emeryt Wersja do czytania
Cześć
Nie otwieraj załączników!
Sugeruję aby Żona wydrukowała załącznik / wersja do czytania / lub jeżeli nie możecie wydrukować to niech przeczyta z laptopa Tobie na głos.
Ty zaś wygodnie usiądź ze szklanką Urquella w dłoni i posłuchaj.
Jestem pewien, że zrozumiesz dlaczego to Ona powinna przeczytać ten tekst.
Jestem pewien, że zrozumiesz dlaczego to Ona powinna przeczytać ten tekst.
Wersję ekskluzywną możesz wykorzystać według uznania. (pis. oryg; zmiany moje)
Załącznik otwiera moje zdjęcie a la Schwarzenegger. Stoję na nim z przyklejonym uśmiechem, z kategorii kilku moich durnowatych, szczerząc zęby. Zestaw ubraniowy jest bardzo adekwatny do miejsca, czyli do Naszej Wsi, z pionowym tłem w postaci bluszczu, pergoli i bierwion. Całość kompozycji tworzą gumofilce, spodnie moro, ceglasty polar, czarne rękawice robocze i czapka kominiarka. Na prawym barku spoczywa duża drewniana kłoda przytrzymywana prawą ręką, lewa zaś spoczywa na łbie Suni siedzącej obok pana i wpatrzonej w niego swoimi wyłupiastymi oczami, jeszcze bardziej zwyłupiastowanymi z racji tej, że musi patrzeć ostro do góry. Całość kompozycji uzupełnia obroża w kolorze polaru tworząca mocny akcent na tle ciemnej sierści Suni (czy to był przypadek? - nie pamiętam) i ogólne poziome, zielone tło tworzone przez trawę. Z Żoną bardzo lubimy to zdjęcie, ale skąd je wytrzasnął Po Morzach Pływający? I czyżby też je lubił? Żona twierdzi, że mogła mu je kiedyś wysłać albo że może wziął je z Facebooka.
Nie da się zacytować całego bardzo dużego tekstu, który zaczął pisać już 27.10.2020.
Jest dokładnie godzina 2300. Obudziła mnie myśl o Twoich urodzinach i tak mnie skołowała, że usiadłem do pisania.
Jestem gdzieś pomiędzy Start Pointem, a Wyspą Wight. (pis. oryg.)
Głupio mi to pisać, chociaż Żona, gdyby to usłyszała, rzekłaby Eee tam!, ale cały tekst jest peanem na moją cześć, że aż poczułem się skrępowany (Eee tam!). Bo nie wiem, czym sobie zasłużyłem... (Eee tam!) Gdy jeszcze poszperałem i przeczytałem, że pean kierowany był do olimpijskich bogów, w szczególności do Apollona, powiało zgrozą! (Eee tam!) Natomiast całkowicie zgodziłem się z opisem, że Peany charakteryzuje nastrój podniosłej radości.
Bo taki emanuje z całego tekstu. Ma on mnóstwo pozytywnych odniesień do różnych naszych z Żoną wspólnych spotkań z nim, Czarną Palącą i z W Swoim Świecie Żyjącą, do różnych moich blogowych tekstów związanych z nim i jego marynarskim (i nie tylko) życiem. I zawiera oczywiście życzenia - niezwykłe sympatyczne i ciepłe.
Pisze dalej:
Jest 2210 , 30.11.2020, Poniedziałek
Obudziłem się zmęczony krótkim snem, ale po chwili coś zrozumiałem. Snu potrzebuje każdy, ale jeżeli organizm odmawia to po co tracić czas na bezsensowne przewracanie się w koi?
Wstając wiedziałem, że mam coś do zrobienia. Przede wszystkim upewnić się kiedy Emeryt ma urodziny i przypadkiem nie wysłać tego maila 5 grudnia!
Trochę pomyślałem i „ wymyśliłem „ tę poniżej skopiowaną zakładkę (pis. oryg.)
Obudziłem się zmęczony krótkim snem, ale po chwili coś zrozumiałem. Snu potrzebuje każdy, ale jeżeli organizm odmawia to po co tracić czas na bezsensowne przewracanie się w koi?
Wstając wiedziałem, że mam coś do zrobienia. Przede wszystkim upewnić się kiedy Emeryt ma urodziny i przypadkiem nie wysłać tego maila 5 grudnia!
Trochę pomyślałem i „ wymyśliłem „ tę poniżej skopiowaną zakładkę (pis. oryg.)
Po Morzach Pływający cytuje słowa piosenek umieszczonych przeze mnie na blogu we wpisie z 03.12.2019 roku, kiedy kończyłem 69 lat. Zdążyłem już o nich zapomnieć, więc tym bardziej się obśmiałem.
Przedostatnie zdanie tekstu brzmi Mam nadzieję, że się przygotowałeś. Pije ono, nomen omen, do tego konkretnego i jedynego dnia, czyli do 3. grudnia, dnia urodzin, i do sposobu ich obchodzenia.
Oczywiście, że się przygotowałem, co prawda z dziewięciodniowym przesunięciem, ale za to z przytupem, spadając ze schodów. Ale minutę po północy, w dniu moich urodzin, Po Morzach Pływający nie mógł tego przewidzieć. Ja zresztą też nie. A sam ten dzień nie wymagał żadnych przygotowań. Owszem działo się, ale nic wówczas nie zapowiadało urodzinowej zgrozy.
I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o dawnego maila od Po Morzach Pływającego, na którego tyle czasu nie reagowałem. Teraz to już tylko trzeba się zmierzyć z najgorszym.
Od tamtego czasu Po Morzach Pływający się do mnie nie odzywa. Czy można mu się dziwić? Nie mógł się przecież spodziewać, że spotka we mnie cechy typowe dla żłoba, chama i niewdzięcznika! Normalnie go zatkało i trzyma. Chociaż delikatnie zaczyna go chyba odtykać, bo wczoraj wieczorem wysłał do Żony na messengerze (messendżerze ?) wiadomość:
Czas na prawdę. Mój plan na 2021 możecie wyrzucić do kosza. Wirus robi ponownie zamieszanie. Przed wyjazdem musimy robić testy. Jest to konsekwencją dużej liczby pozytywnych wyników i zachorowań wśród zmienników. Te zachorowania powodują opóźnienia w podmianach czyli również w planowaniu. Armator zaleca rezygnację z dalszych podróży. Wy jesteście dla mnie ważni, ale praca też. Nie mniej jednak, mam nadzieję, że w końcu coś się poprawi i się spotkamy. Pierwszy termin tego roku więc kasuję. 😕 (pis. oryg.)
Faktycznie przypomniałem sobie, że chyba planował do nas przyjechać sam albo z Czarną Palącą w pierwszych miesiącach tego roku, ale dokładnie co i jak, już nie pamiętam. Tak czy owak - zobaczymy się nie wiadomo kiedy.
Zamykając wątek Po Morzach Pływającego wypada powiedzieć PRZEPRASZAM i DZIĘKUJĘ!
Niedziela była niedzielą. Nie przeszkodziło jej w tym byciu, że skończyłem układanie drewna i narąbałem taczkę brzozowych szczap. Chyba dlatego, że była piękna słoneczna i wyżowa pogoda (- 6 st.) i że śnieg oraz ona sama wygłuszała wszelkie odgłosy. Przez to zrobiła się taka magiczna aura. Nawet Berta nie spieszyła się z powrotem do domu. Dojrzała dopiero wtedy, kiedy kolejna próba usiądnięcia na dupie spełzła na niczym, bo wyraźnie mroźny śnieg działał na jej newralgiczne części ciała.
Całe popołudnie było niespieszne, a przez to jeszcze bardziej niedzielne. Na tyle, że obejrzałem mecz o trzecie miejsce Hiszpania : Francja wygrany przez Hiszpanów, skoki, fragmentarycznie, bo pogoda popsuła organizatorom szyki oraz finał Mistrzostw Świata w piłce ręcznej Dania : Szwecja. Wygrała Dania i w ten sposób obroniła mistrzowski tytuł sprzed dwóch lat.
Wieczorem rozmawiałem z Bratem i z jego Partnerką.
Brat trzy dni temu skończył 66 lat. Przypomniała się nam stara piosenka, którą śpiewali rodzice, ciotki i wujkowie na różnych imprezach - Wczoraj grałem w 66, a dzisiaj nie mam co jeść. Pamiętam, że jako dziecku, tamta atmosfera tych spotkań strasznie mi się podobała (kto teraz na imprezach śpiewa?), ale wtedy dziwowałem się i nigdy nie mogłem zrozumieć, o co w tych słowach chodzi.
Z Bratem wspominaliśmy, jak to było możliwe, że praktycznie wszystko odbywało się w jednym pokoju, do którego wchodziło się prosto z korytarza. Pokój ten był centrum całego naszego życia. Tam we troje spaliśmy, tam jedliśmy, tam odrabialiśmy lekcje, oglądaliśmy telewizję. Rodzice mieli jeszcze malutki pokoik, w którym spali, a który wszyscy nazywali sypialką. Do tego dochodziło ciemne pomieszczenie bez doprowadzonej wody o wielkości 2 x 1,5 metra, które z kolei wszyscy nazywali kuchenką. Woda była na korytarzu i pamiętam, jak niesamowicie wzrósł komfort życia, zwłaszcza Mamy, gdy w końcu Ojciec zdecydował się zrobić prosty zabieg i, chyba nie sam, przebił się przez ścianę doprowadzając do kuchenki wodę i odprowadzając ścieki.
Czegoś takiego nie dało się zrobić z ubikacją, która od zawsze była na korytarzu, piętro niżej i do której się schodziło w świątek, piątek i w niedzielę, w dzień i w nocy, latem i zimą. A nie było ci tam ogrzewania, oj nie.
Z Bratem nie zanurzaliśmy się głębiej we wspomnienia, bo rozmowę zdominowały sprawy teraźniejszości, zwłaszcza szczepień. Oboje z Żoną byliśmy zbudowani jego i Partnerki postawą. Szczepić się nie będą i w oczywisty sposób tłumaczyli, dlaczego nie. W kontraście do ich decyzji tylko przez to jeszcze bardziej się zmartwiłem, bo w ostatniej rozmowie z Córcią, odpowiedziała mi, że oni szczepić się będą. Z jej argumentacji wyszło na to, że ja i oczywiście Żona jesteśmy uwstecznieni i trochę zacofani. Bo gdyby tak wszyscy względem postępu cywilizacyjnego się zachowywali, to by postępu nie było. No i od razu powstaje pytanie - czy nie lepiej nam było żyć w jaskiniach będąc cząstką przyrody i bezwzględnie poddając się jej prawom? Teraz ta myśl jest absurdalna, niedorzeczna, śmieszna, głupia, niewyobrażalna, ale przecież gołym okiem widać, że im bardziej rozwijamy się cywilizacyjnie, tym bardziej kręcimy na siebie bat. A odwrotu nie ma.
PONIEDZIAŁEK (01.02)
No i mamy już drugi miesiąc tego roku.
Z jednej strony wieje pesymizmem, bo kiedy to się stało, że styczeń zleciał, a z drugiej dominuje jednak optymizm, chociażby dlatego, że dzisiejszy dzień był dłuższy od najkrótszego o godzinę i 23 minuty.
Nie wiedzieć czemu, w Szkole były podejrzenia, że dzisiaj mogę się w niej pojawić. A ja zaplanowałem wizytę dopiero za dwa tygodnie. Będę wtedy w Metropolii i u Wnuków w związku z obchodami 10. urodzin Wnuka-III. Ale telefonicznie, przy okazji wyjaśniania podejrzeń, i z Najlepszą Sekretarką w UE, i z Nowym Dyrektorem omówiliśmy kilka spraw.
Dzień, jak wszystkie ostatnie, z racji sporych minusowych temperatur, był drewniany. Ale właśnie dzisiaj wkroczył kolejny optymistyczny element (emelent). Montowałem meble, a potem z Żoną wnosiliśmy je do górnego apartamentu dla gości robiąc pierwszą wizualizację i, co tu dużo mówić, ciesząc się. Stanęły stół w kuchni i do niego dwa krzesła, dwa stoliki kawowe w salonie i fotel w sypialni. Z lekkiego kalibru dojdzie jeszcze biurko i regał, a z ciężkiego narożnik w salonie i łóżko w sypialni. I zabudowa w kuchni i szafa w korytarzyku, oczywiście jak zrobi je Szybki Stolarz.
Z ciężkim kalibrem nie mogę się rozpędzić, chociaż palę się jak diabli, a Żonie by niesamowicie ulżyło, gdyby te dwa meble zobaczyła już na swoich miejscach, bo Cykliniarz Anglik musi jeszcze wykończyć wiele drobiazgów. Sprawę miał zakończyć (sam zaakceptował termin w umowie) w ubiegły piątek. W kwestii rozliczeń zapowiada się więc ciekawie. Dzisiaj nie było ani jego, ani Drągala, bo mieli problemy z mrozem. Znowu nie odpaliły auta.
Ja w tej kwestii poszedłem po rozum do głowy i pomny ostatniej afery uruchomiłem oba i wczoraj, i dzisiaj, zupełnie bez problemów, bo odczekałem, aż słoneczko zrobi swoje. A swoją moc zaczyna już mieć i to jest kolejny element (emelent) optymizmu.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 20.47.