poniedziałek, 26 lipca 2021

26.07.2021 - pn
Mam 70 lat i 235 dni. 

WTOREK (20.07)
No i Polska, jak długa i szeroka, opanowana jest przez urlop. 
 
Spływają do nas z różnych stron wieści i zdjęcia.
Farmaceutka i Kolega Współpracownik są pod Szczecinem i się byczą na jakiejś motorowej łodzi. Z przesłanych zdjęć wynika, że to jacyś Carringtonowie z Dynastii. Podziwialiśmy, ale my nie wodniacy, więc nas to specjalnie nie rajcowało.
Krajowe Grono Szyderców jest w Pucku. Zazdrość nas zżerała i zrobiło się nam smutno, gdy zobaczyliśmy "nasze" mieszkanie, plażę, Stranda i Na Molo.
Z kolei Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający są z dziewczynami nad naszym morzem. Tu ogarnęła nas wielka ulga, że nas tam nie ma. Te wielkie spędy na plażach i na ciągach komunikacyjno-handlowo-chińskich.
Nawet Po Morzach Pływający jest na urlopie, bo tak należałoby traktować jego zejście ze statku. Napisał dzisiaj: Pozdrawiam z przepięknego Lasu. Trawy nie koszę ze względów humanitarnych. Pozwalam " bzykom" szaleć na kwiatach. Ogarnęła nas tęsknota na nimi i za ich miejscem. Minęły już dwa lata, jak się nie widzieliśmy.

Dzisiaj rano zdążyłem jeszcze przed przyjazdem Byłych Teściów Żony skosić trawę na kolejne 2 akumulatory.
Po Morzach Pływający w dzisiejszym mailu zdziwił się, że przejmuję się ich opinią. Więc mu wyjaśniłem, że tacy goście, którymi mogliby być również oni, gdyby do nas przyjechali, są świetnym katalizatorem i motywatorem do pewnych porządkujących działań odkładanych w nieskończoność, bo zawsze się znajdzie coś bardziej pilniejszego.
Przy dźwiękach piły, wkrętarki, wiertarki i młotka (Nowy Fachowiec z kolegą robili na dole zabudowę spiżarni wykorzystując zdartą na ganku boazerię, który to relikt postanowiliśmy częściowo zachować w dolnej części Domu Dziwa), siedzieliśmy najpierw przy kawie w klubowni, ale długo nie dało się wytrzymać i wyszliśmy w teren.
Byli Teściowie Żony należą do tej grupy osób, którzy z nami przebywają z sympatii, mówiąc bez fałszywej skromności. Dla nich czas wspólnie spędzony jest wartością dodaną. Czy muszę dodawać, że dla nas jest analogicznie odwrotnie? 
Poza tym interesują się naszymi sprawami nie(!) powierzchownie, orientują się na bieżąco, zwłaszcza że Były Teść Żony czyta bloga i schlebia mi używając często blogowych nazw i określeń. I donosi na bieżąco swojej wnuczce, co się dzieje aktualnie z prawnukami, gdy akurat są u nas. Bo Pasierbica bloga nie czyta. Widocznie jej to nie interesuje, ma ważniejsze rzeczy do zrobienia lub po prostu nie ma czasu. Podobnie jak Syn. Ale czy ja się za to obrażam?
Z Byłymi Teściami Żony łączy nas wiele spraw i tematów. Od rodzinnych, przez wszelakie społeczne, polityczne do światopoglądowych. Na dodatek mają poczucie humoru i swój... wiek, a z tego tacy mądrzy ludzie jak my wiele mogą wyciągnąć i skorzystać.
Tyle obustronnej laurki, bo zaczyna się robić przesadnie i nieprzyjemnie za słodko. W kierunku mdłości.
 
Już o 14.00 pojechaliśmy na szczupaka sous vide ustalając z fachowcami, że do czasu ich wyjazdu, do 16.00, powinniśmy wrócić.
Szczupaka sous vide w menu nie było. Ja wziąłem tołpygę, a oni, jak jeden mąż (dlaczego nie jak jedna żona a raczej jak jedna niewiasta?) karpia. Wszystko było pyszne, a przy deserowej kawie i lodach czas płynął wakacyjnie.
Wróciliśmy o 17.00. Fachowców oczywiście nie było. Przed wyjazdem skrupulatnie pozamykali dwie pary drzwi wejściowych do domu - na ganku (dostali na czas robót klucze) i tarasowe.
Dodatkowo zamknęli Mały Gospodarczy, który od czasu "powodzi" permanentnie się wentyluje.
Zachowali się więc niezwykle odpowiedzialnie, ale...
- A gdzie są klucze do drzwi tarasowych? - zadzwoniłem do Nowego Fachowca jednocześnie w lekkim szoku szarpiąc bezskutecznie i debilnie za klamkę.
- Wewnątrz, na schodach. - Od warsztatu też.
- To fajnie - nawet spokojnie odparłem. - To jak my się mamy teraz dostać do domu, skoro panowie "swoje" drzwi zatrzasnęliście?
Po drugiej stronie zapadła cisza z wyczuwalnym napięciem.
- Mógł pan do mnie zadzwonić, jak się zbieraliście, to byśmy ustalili co i jak.
Trzeba było się włamać, albo kazać mu przyjechać (50 minut drogi w jedną stronę).
- Dam panu znać, jaka jest sytuacja.
Obejrzałem cały ganek. Skrzydło jednego okna było idealnie usytuowane nad schodami prowadzącymi do piwniczki. Z zewnątrz zadaszonymi i ogrodzonymi ścianką z pleksi (jej dni są policzone), a więc niewidocznymi dla osób postronnych. Wprost idealne miejsce na włam.
Nad schodami zrobiłem pomost z długiej drabiny, wlazłem na nią i drągiem wybiłem dwie szyby (okna skrzynkowe). Żona i Byli Teściowie Żony obserwowali całą akcję z pewnej odległości i z pewnymi nerwami.
- No i teraz skoczy do środka i się skaleczy. - usłyszałem Byłego Teścia Żony w momencie, gdy po pięknym wyskoku 70. - letniego mężczyzny lądowałem wewnątrz ganku. Bez strat własnych. Pozostało mi tylko odblokować od wewnątrz zamek zatrzaskowy w gankowych drzwiach (gówniany amerykański wymysł), a od środka domu otworzyć drzwi tarasowe i dać gościom możliwość wyboru, którędy chcieliby wejść.
Wysłałem smsa do Nowego Fachowca, że już jesteśmy w środku. Zeszło z niego powietrze, bo już szykował się, żeby do nas jechać.
Czy mieliśmy do niego pretensję? W zasadzie nie. Nie dość, że obaj dobrze pracują, nie stwarzają z racji swoich charakterów żadnych problemów, to dodatkowo było wiadomo od wielu dni, że i tak, i tak te okna zostaną z ganku usunięte, bo ma się on stać piękną otwartą werandą. Poza tym zapewniliśmy dodatkową atrakcję Byłym Teściom Żony. Bo być świadkiem włamu i to do swojego domu, to rzadka rzecz.
Resztę wieczornego czasu spędziliśmy nadal wakacyjnie, na tarasie przy czytaniu książek.
Już przed 20.00 głowa leciała mi na boki. Trudno się było dziwić, skoro wczoraj poszedłem spać o pierwszej w nocy, najpierw przez późną publikację, a potem przez ogólne wybicie z rytmu i czytanie książki. Sen był już nie ten - krótki i nieożywczy.
 
ŚRODA (21.07)
No i dzień rozpocząłem od sprzątania po włamie.

Żeby nikt nie zrobił sobie krzywdy od rozsypanych wszędzie na ganku kawałków szkła.
A gdy przyjechali fachowcy omówiliśmy sprawę Gdzie zostawić klucze, gdyby sytuacja z jakichś względów się powtórzyła? Ciekawe, co jeszcze może wyskoczyć i czego jeszcze nie omówiłem z nimi pierwszego poranka, gdy pojawili się u nas?
 
Bardzo szybko rano ruszyliśmy w drogę do Sąsiadki Realistki i Sąsiada Filozofa wiedząc, że po drodze musimy załatwić wiele spraw. 
W Pięknym Miasteczku odebraliśmy dwie paczki nie zdając sobie sprawy, że od tygodnia działa drugi paczkomat, do którego nas wyjątkowo przekierowano. Piękne Miasteczko się rozwija.
W Powiecie w Bricomarche kupiliśmy kolejny pieprzony dywanik do Pół-Kamieniczki, ociekacz do szafki nad zlewozmywakiem i worki do odkurzacza, który, już trzeci w naszych zasobach, odkryłem w Małym Gospodarczym przy okazji jego osuszania.
Potem już tylko pozostał zakup farby, Biedra (suche dla niezliczonych kotów Sąsiadki Realistki i przy okazji Pilsner Urquell), dorobienie klucza do mojego zestawu (tak się po włamie zmotywowaliśmy, że postanowiliśmy wreszcie w kluczach zrobić porządek, czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło), skrzynka Socjalnej, odbiór prania i już można było jechać do Naszej Wsi.
Wyjątkowo zajechaliśmy z drugiej strony i z daleka nie poznaliśmy naszego byłego domu. Na dachu nie było wióra osikowego tylko czerwona dachówka, nie wiadomo z czego, a zamiast okien połaciowych ujrzeliśmy cztery lukarny. Fajnie to wszystko wyglądało, ale było już nam zupełnie obce.
- Gdybym teraz remontowała, też mniej więcej tak bym zrobiła. - Żona zrobiła ukłon w stronę Szwedki i Szweda.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Pół-Kamieniczkę. Żona rozłożyła świeżo kupiony pieprzony dywanik i rozpoczęła kolejne fotografowanie. Udało mi się nawet dwa razy przysnąć, mimo że Żona co rusz mnie budziła. W efekcie czułem się rozbity, bo nie zdążyłem się wyspać.
W Domu Dziwie czekało nas zaskoczenie. Na ganku nie było głównego okna, boazeria zniknęła całkowicie, "ładne i poręczne" szafki również. Ganek nagle stał się przestronny i zaczął być zadaszonym tarasem. 
Chodząc po terenie i czując pismo nosem odkryłem, że górka, o której myślałem, że jest etapem zakończonym, powiększyła się o kolejny gruz, a między Małym a Dużym Gospodarczym leżały sterty drewna - pozostała boazeria, okno i resztki z futryny. Otworzył się kolejny bezmiar sprzątania.

Na 18.00 byliśmy umówieni u nas z Gruzinem i Gruzinką. Mieliśmy do obgadania kilka spraw, w tym naszą prośbę o pomoc w znalezieniu jakiejś sensownej babki, która mogłaby przejąć od nas obowiązki przygotowania mieszkań dla gości, czyli szeroko pojętego sprzątania. Był najwyższy czas, aby pójść po rozum do głowy.
- Ale Gruzin, żadnej wódki! - wolałem telefonicznie uprzedzić. - Jutro od rana mam robotę i nie dam rady.
- Dobra, dobra! - Przyniosę piwo!
Nie pomogła moja uwaga, że piwo mam.
Najpierw oprowadziliśmy ich po naszej części domu, żeby przekonali się o naszych cygańskich warunkach życia, o trwającym remoncie i żeby zobaczyli, że gdy odmawiamy ich zaproszeniom, to mamy powody. 
Gdy zasiedliśmy nad Stawem, zaczęliśmy obgadywać Edka, z którym rano miałem pracować. Oni, jako tubylcy z krwi i kości, znali go bardzo dobrze, jego historię i warunki życia. Starali się go specjalnie nie obgadywać, ale raz zatrzymali się nad aspektami sanitarno-higienicznymi.
- Po co się myć? - Samo odpadnie! - Gruzin pokrótce przedstawił filozofię Edka. W jakimś sensie była mi ona bliska.
Później nad Staw dołączyła do nas Zadokładna. Nasza sąsiadka z Wakacyjnej Wsi mieszkająca parę domów dalej. Przyszła zainteresowana naszą ofertą przedstawioną jej wstępnie telefonicznie przez Gruzinkę. Zadokładna wtedy jeszcze tak nie mogła się nazywać, bo się praktycznie w ogóle nie znaliśmy. Ale te jej adekwatne cechy wyszły bardzo szybko, bo przy pierwszym sprzątaniu. I nie chodziło jej wówczas o pewną manifestację i pokaz. Po prostu taka była i jest.
Z rozmowy, którą my traktowaliśmy również jako informującą ich o Pół-Kamieniczce w Pięknym Miasteczku, natychmiast wyniknęło, że oni i nie tylko oni, po prostu wszyscy, czyli cała lokalna społeczność, od dawna wiedzieli, że to mieszkanie w Pół-Kamieniczce jest nasze. A przecież wcześniej nikomu na ten temat nawet słowem się nie zająknęliśmy. Taki los nowych w małych społecznościach.

Późnym wieczorem odezwał się Wielki Świat:
- Konfliktów Unikający potwierdził przyjazd w niedzielę całej ich czwórki, bo siostra Trzeźwo Na Życie Patrzącej pożyczyła im samochód,
- napisał Kolega Kapitan z Rodzinnego Miasta; proponował spotkanie Naszej Klasy 4. września. Rok temu się nie odbyło z wiadomych covidowskich względów,
- napisał Po Morzach Pływający: Jutro jadę do Bardzo Dużego Miasta (zmiana moja), ale możesz dzwonić kiedy będziesz miał ochotę i czas. Do domu wróciłem 16 lipca, a powrót do pracy zaplanowałem pod koniec sierpnia. W międzyczasie krótki wyjazd do rodziców, a tak to będę w Lesie.(pis. oryg.). Z Żoną ustaliliśmy, że spróbujemy ich namówić na przyjazd do wakacyjnej Wsi w drugiej połowie sierpnia. Inaczej minie kolejny rok. Żeby zwiększyć siłę naszej perswazji postanowiliśmy rozmawiać z Czarną Palącą.

Kończąc dzień w rozmowie z Żoną udało mi się dojść do ciekawych wniosków.
- Zauważyłaś, że dzisiaj panowie rozpoczęli drugi tydzień pracy?
Żona nie mogła tego zauważyć, bo ona takich rzeczy nie zauważa. Od tego jestem ja.
- A zauważyłaś, ile jest zrobione?
- No właśnie, tak mi się wydawało, że dużo... - Żona w milczeniu wyraźnie zaczęła nasuwać sobie przed oczy obrazy zmian, jakie zaszły w jednym tylko tygodniu.
- Nie chcę nic mówić, żeby nie zapeszyć. - dodała.
Oboje doszliśmy do niezwykłego spostrzeżenia - nic dziwnego, skoro dwóch fachowców pracowało regularnie dzień w dzień, od 08.00 do 16.00, a czasami i dłużej.
 
PONIEDZIAŁEK (26.07)
No i dzisiaj wstałem o 06.00.
 
Miałem przebogaty plan i mocno uargumentowane postanowienie, że niczego innego nie będę robił, tylko pisał i pisał. Co z tego wyszło, widać. Atmosfera dnia była taka, że niby nic istotnego się nie działo, ale za to działo się mnóstwo nieistotnego. To powoli, niezauważalnie zabierało mi czas, motywację i chęci do pisania. Jeszcze wieczorem, jakbym niczego o sobie nie wiedział, wypiłem filiżankę kawy, by 10 minut później sam siebie stanowczo przekonać, że muszę iść spać. Argumenty, jakich wewnętrznie używałem, były słabe i czułem, że sam ze sobą jestem w nieporządku. Dopiero myśl, że jutro rano muszę być o 08.00 w Pół-Kamieniczce i wspólnie z Edkiem rozwalać jedną z pięknych szopek, dała mi hart ducha i spokój sumienia. Zwłaszcza, że miałem pracować z nadwyrężonym kolanem.
Also, jak mówią nasi bracia z zachodu, zaległości w przyszłym tygodniu. Weil Ordnung muss sein!
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwanaście razy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz. I to dzisiaj. W zasadzie to odszczekała. Biedna dwunastoletnia cocker spanielka, która przyjechała dzisiaj po południu ze swoją panią i panem widząc takie bydlę, obłe i masywne, strasznie się zdenerwowała i ze strachu "zaatakowała" ujadaniem. To Berta nas zaskoczyła nie odpuszczając. Ale zadowoliła się jednym szczeknięciem, po czym obie sunie rozeszły się w przeciwne strony zajęte swoimi sprawami.
Godzina publikacji 20.24.