poniedziałek, 27 września 2021

27.09.2021 - pn - dzień publikacji
Mam 70 lat i 298 dni.

WTOREK (21.09)
No i dzisiaj jest ostatni dzień lata.
 
Jak tylko wstała Żona, od razu zaczęliśmy szukać miejsca na Zjazd' 2023 w Pięknej Dolinie. Najpierw w dyskusji, a potem przeglądaliśmy oferty w Internecie. Wykluło się z tego kilka możliwości, ale żadna z nich nie była jednoznacznie zadowalająca. A kilka sensownych będzie oczywiście wymagać wizji lokalnych. Czeka nas ciekawy moment w poznawaniu Pięknej Doliny, taki z innej strony, nazwałbym "możliwości przyjęcia masowego turysty". Wyszło mi bowiem, że na zjeździe spokojnie powinno być z 60 osób.
Rano zrobiłem listę nazwisk (z pamięci!) wszystkich koleżanek i kolegów, którzy byli żelaznymi bywalcami zjazdów, a którzy na tym byli nieobecni z różnych powodów, najczęściej niedotyczących ich zdrowia. Uzbierało się z 30. Fakt, że Zjazd' 2023 odbędzie się dokładnie  50 lat  po zakończeniu studiów, każe sądzić, że mobilizacja i parcie na przyjazd będą duże.
Oczywiście w dyskusji między nami doszło do pierwszych delikatnych różnic zdań. Ciekawe, czy w miarę rozwoju sytuacji będą one nadal delikatne, czy też ze zwiększoną (cóż z tego że ze Szwecji) intensywnością, ponad statystyczną normę w naszym małżeństwie, będą się zderzać męskie pierwiastki - Żony i moje.
Poranna nasza dyskusja była możliwa, bo inwazyjność Teściowej określiłbym na 1! Ograniczyła się ona, i inwazyjność, i Teściowa do wysłania do mnie smsa.
...nie przyjdę na kawę. Jestem po śniadaniu. Miałam koszmary nocne i nie dało się spać....Idę do łóżka i zamierzam pospać ile się da.... Przyjdę na kawę ok. 11.00, jak sądzę....
Szyć, nie umierać, jak powiedział pewien krawiec.

O 12.00 wyjechaliśmy we troje do Powiatu. Najpierw trzeba było zrobić zakupy związane z pobytem mamy, uzupełnić spiżarnię o takie produkty, których my nie jemy (pieczywo, przemysłowy pomidor, herbata z torebki). W takich sytuacjach unikam jak ognia wspólnego z Teściową wejścia do sklepu, bo mama ma to do siebie, że mocno analizuje dany zakup (nie zawsze chodzi tu o cenę),  a to trwa, poza tym zamyśliwszy się potrafi zatrzymywać się w najmniej niespodziewanych momentach i miejscach, a to też trwa.
Do tego wszystkiego potrafi dojść sympatyczna i z pozoru niewinna odzywka, gdy już wszyscy po zakupach siedzimy w aucie, mamy pozapinane pasy i pracuje silnik przy wysprzęglonym pierwszym lub wstecznym biegu Ojej! Zapomniałam o jogurcie...Ale nie muszę go mieć... W takich sytuacjach, żeby później nie robić sobie większego kłopotu, silnik wyłączam, pas odpinam i lecę po jeden jogurt kategorycznie zabraniając mamie pójścia ze mną. Jednak, gdy się upiera,  że pójdzie sama to i tak po jej powrocie,  ponownym zapięciu pasów i uruchomieniu silnika oraz ruszeniu w drogę za chwilę bywa, że da się słyszeć Ojej,...
Tak było zawsze i wiek tu nie ma nic do rzeczy. Tak po prostu ma. 
 
Po zakupach wybraliśmy się do Sąsiadki Realistki i Sąsiada Filozofa. Mama z przyjemnością poznawała znane jej miejsca.
- Chcę wam powiedzieć, że ja bardzo żałuję Naszej Wsi.
- A jak my! - dodali gospodarze. - Wyjechali i zostawili nas samych.
Stamtąd pojechaliśmy do Nowego Kulinarnego Miejsca. Zaprosiliśmy Teściową na obiad. 
Mama nie zawiodła nas w swoim stałym poszukiwaniu drugiego lub trzeciego dna w danej sytuacji lub rozmowie. W swoim specyficznym czarnowidztwie. 
- A ten brak ruchu może wskazywać, że produkty do potraw i one same mogą być nieświeże. - skomentowała zanim wysiadła z Inteligentnego Auta.
Na parkingu nie było żywego ducha, w środku jednego chociażby gościa. Byliśmy sami. Tłumaczyliśmy mamie, że jest już po sezonie, że to wtorek, a nie weekend i że bywamy tutaj dosyć regularnie właśnie unikając tłumów i że gdybyśmy się raz zawiedli na jakości dań, to byśmy tutaj nie przyjeżdżali. Mama kiwała kulturalnie i milcząco głową z charakterystyczną mową swojego ciała Tak, tak, rozumiem, ale to jest podejrzane i te potrawy mogą być nieświeże. Dopiero jakość i wygląd serwowanych dań zdaje się, że ją przekonały. Ale być może bardziej fakt, że w międzyczasie pojawili się kolejni goście, którzy niezależnie od siebie zajęli aż trzy stoliki. A to już był tłum.

Po powrocie skosiłem trawę na 2 akumulatory w ramach odreagowania, a wieczorem zagraliśmy w kierki, którą to grę wszyscy lubimy. Optymalnie jest, jak są cztery osoby. Wtedy klasycznie każdy gracz dysponuje 13. kartami. Ale może być też i trzech. Wtedy gra się bez dwójek i każdy z nich ma do dyspozycji 16 kart. W takiej sytuacji łatwiej o "sklejanie się" kart, skoro jest ich tak dużo w jednej dłoni. I takie "sklejenie" przydarzyło się Teściowej w dość niefortunnym momencie gry, na jej końcu, w tzw. loteryjce. Zasada przy niej jest prosta - zaczyna się od wykładania siódemek (zaczyna gracz z siódemką kier) w czterech kolorach i dokładania do nich, w górę lub w dół, kolejnych kart zgodnych z kolorem danej siódemki i z hierarchią. Jeśli gracz nie ma co dołożyć w momencie jego kolejki, musi powiedzieć "stoję". Przy czym "stać" sztucznie nie wolno, czyli jeśli ma się coś do dołożenia, dołożyć trzeba.
Teściowa w pewnym momencie powiedziała "stoję", by za kilka okrążeń odkryć odklejoną kartę, która nie upoważniała jej do powiedzenia wcześniejszego "stoję". Taka pomyłka mocno zaburza grę i wypacza jej sens. Dosyć delikatnie daliśmy temu wyraz, ale niechętnie graliśmy dalej. Przy kolejnym "stoję" Teściowej zapytałem Na pewno? Wybuchła afera. Zarzuciła mi, że posądzam ją o oszukiwanie, że robię z niej nie wiadomo kogo i usłyszałem Więcej już z tobą nie gram!
Specjalnie się nie przejąłem. A bo to pierwszy raz. Nawet złośliwie ją zapewniłem, że jutro zagramy ponownie.
 
Wieczorem dyskutując nad mistrzostwem odwracania kota ogonem przez mamę obejrzeliśmy 5. odcinek Downton Abbey.

W tym miejscu należy wspomnieć o kilku drobnych zaległościach z poprzedniego tygodnia. Wszystkie one wynikły z faktu mojej obecności na zjeździe i w związku z tym dosyć ograniczonej blogowej mobilności.
Napisała PostDoc Wędrująca. Zareagowała prywatnie odpowiadając na mojego maila. (zmiany moje, pis. oryg.) 
Czesc Emerycie, 
dziekuje bardzo za milego maila, i przepraszam ze odpowiadam z opoznieniem. Zalaczam tez w koncu pare zdjec ogolnie z wakacji, oraz z pociagu i screenshoty z aplikacji pokazujacej jak idzie tajfun (plus prognozy gdzie pojdzie dalej - to tam gdzie sie kreski rozwidlaja). Moze ci sie to jeszcze przyda do komentarzy ;-)))) 
W zeszly weekend tez mielismy tajfun, ale ten to przeszedl oceanem 200 km od Szanghaju. Ale loty byly tez odwolane, szkoly zamkniete, bo zasadniczo to nigdy nic nie wiadomo. Chociaz ostatnio dowiedzialam sie ze "Szanghaj leży praktycznie na linii rozdzielającej dwie komórki konwekcyjne (Glob.jpg) i ponoć dlatego te tajfuny odbijają w bok albo zatrzymują się tuż przed Szanghajem (Szerokość geograficzna Szanghaju to 31.2)". 
Faktycznie z moim doswiadczeniem by sie to pokrywalo. 
Pozdrawiam serdecznie!
PostDoc Wędrująca 
P.S. Przepraszam za literowki niby sprawdzam ale jednak jak sie samo nie poprawia to jest masakra.. 
P.S.2 Pozdrowienia dla Żony, odpisze niedlugo jak skolekcjonuje zdjecia jedzenia.
Maila odkryłem dopiero w poniedziałek, nie było czasu zareagować. Starałem się sumiennie z wysłanej aplikacji dojść do tego, gdzie ten tajfun idzie i dostrzec jakieś rozwidlające się kreski, ale efekt był marny. Może to przez te chińskie litery, czy napisy, bo ponoć taki jeden wigibus może zastąpić całe zdanie, a przynajmniej jego równoważnik w normalnym języku. Ponoć. Tak czy owak specjalnych szans na rozszyfrowanie tajfunu nie miałem.
 
Gdy jechałem z kolegami na zjazd, smsowo odezwała się Hela. Tłumaczyła się, dlaczego wcześniej nie mogła zadzwonić i dopytywała, czy może dzisiaj o 16.00. 
Myślę o Was często, wiele się wydarzyło ostatnio. Ale dobrego :)
Wytłumaczyłem jej, dlaczego powinna zadzwonić do Żony i dopisałem ...knujemy, abyś do nas przyjechała.
Odpisała: ... Planuję przyjazd pazdz/list. ale nie sama:)...
Tego mi było trzeba: Nie sama? Proszę bardzo, ale mnie zaintrygowałaś. Bo chyba nie chodzi o Winyla?
No nie :) - przeczytałem. - I zapiszcie datę w kalendarzu 28.05. 2022!!!!
- O fuck! Wszystko ze szczegółami Żonie! - błyskawicznie odpisałem.
- Tak jest!! - zakończyła korespondencję, zresztą nie pierwszy raz w ten sposób.
I kamień w wodę. Nie zadzwoniła do Żony, ani nie wysłała smsa.

W tamtym tygodniu zacząłem ustalać z Konfliktów Unikającym termin ich ewentualnego przyjazdu do nas związanego z urodzinami Żony.
- Sobota z noclegiem bezwarunkowo! - wyznaczyłem istotne parametry.
- Ożesz w mordę na ostro! Tak jak lubię :) - odpowiedział.
Ale potem ustalenia zaczęły się komplikować ze względu na dziewczyny - O Swoim Pokoju Marzącej i Nieszablonowo Myślącej. Okazało się, że nie za bardzo byłoby je z kim zostawić i Trzeźwo Na Życie Patrząca i Konfliktów Unikający musieliby z nimi przyjechać. A jeśli tak, to musieliby dostać do dyspozycji gościnne mieszkanie, bo u nas nadal specjalnie nie ma warunków, aby naraz nocowały cztery osoby. W sytuacji, gdy goście ciągle rezerwują i przyjeżdżają, sytuacja stała się patowa. 
Sprawę w swoje ręce musiała wziąć Żona. Ustaliła z Konfliktów Unikającym, że idziemy na spontan i że stosowne decyzje - termin i ile osób - podejmiemy w ostatniej chwili.

Dzisiaj napisał Po Morzach Pływający. Dwa razy i dwa razy tajemniczo.
Najpierw o 09.30.
- Ciekawie.
PMP
Zaintrygował mnie. Myślałem, że dowiem się czegoś więcej w następnym mailu wysłanym o 09.37.
-12 lat czekania na rozwój technologii. Mamy wreszcie porządny internet. Porządny tzn stabilny i szybki i niedrogi. Brak drastycznych spadków w godzinach szczytu, trzy laptopy, HBO lub Netflix i pracująca bez problemu drukarka. Można powiedzieć, że mamy 100% miasta w Lesie.
PMP
- Może to było nie do mnie? - pomyślałem w ten sprytny i wygodny sposób tłumacząc sobie moją ewentualną niesprawność umysłową.
 
ŚRODA (22.09)
No i dzisiaj mamy pierwszy dzień jesieni.
 
Pory roku najbardziej ulubionej przez Żonę - z przebarwieniami liści i ich szeleszczeniem, ze specyficznymi zapachami i mgiełkami. 
Rano przeglądając kalendarz odkryłem żeńskie imię Emeryta. Męskiego Emeryt nie było. Ciekawe.
 
Zanim wstała Żona dostałem smsa od Teściowej. Jest on o tyle godny zacytowania, że idealnie odzwierciedla styl pisania i wysławiania się mamy, a przede wszystkim "chęć nie robienia nam problemu". Nie dałoby się go oddać powtarzając, bo wystarczyłoby jedno drobne zniekształcenie, a cały efekt wzięliby diabli. Świetnie rozumieją to Pasierbica i Q-Zięć.
- Emerycie (zmiana moja), żeby nie przepalać dwa razy, schowam się pod kołdrę, żeby nie marznąć i może też nie przeszkadzać tam Wam. Jestem oczywiście po  śniadaniu. 
Jak by było fajnie, gdyby napisała: Już jestem na nogach, chodź przepal, bo mi zimno...
Ale tego się nie da. I chyba nie doczekam takiej prostej, niezwykłej prostoty.
Poszedłem zwyczajnie i zwyczajnie przepaliłem. Podejrzewałem, że mamie właśnie o to chodziło. Ale może wchodziłem w jakąś paranoję?...

Już o 11.00 przyjechali goście. Żona się zgodziła na tak wczesne rozpoczęcie hotelowej doby.
On 2 m wzrostu, wiek pod sześćdziesiątkę, ona niewiele niższa, jakieś 50 lat. Przy standardowym oprowadzaniu oboje ucieszyli się, gdy zobaczyli łóżko.
- O, nie ma na końcu drewnianego zakończenia! - zareagowali na trzy cztery. - Będzie można swobodnie wyciągnąć nogi.
Wszyscy się ucieszyli nie zwracając uwagi na dwuznaczność tego sformułowania.
 
Dzisiaj rozpocząłem kolejną krucjatę przeciwko kretom.
Od ostatniej, sikalno-moczowej, upłynęło sporo czasu. Był spokój. Ale, gdy wróciłem ze zjazdu, nie mogłem uwierzyć. Jak zwykle w newralgicznym miejscu, na jedynym trawnikowym skrawku, o powierzchni może 50 m2, ujrzałem kilkanaście potężnych kretowisk. Trudno się dziwić mojemu wkurwieniu, kiedy na pozostałej części działki, czyli na 4250 m2, było czyściutko.  
Zacząłem żmudne i skomplikowane obsikiwanie, opisane poprzednim razem. Sytuacja jednak była o tyle trudniejsza, że gościliśmy Teściową.
- Chyba nie jest możliwe - myślałem, starannie i z ulgą, nomen omen, obsikując kolejne górki - żeby mama tak idealnie się wstrzeliła i właśnie teraz przyszła do nas na kawę?...
- Mam nadzieję, że nie robisz tam nic nieprzyzwoitego? - nagle usłyszałem za sobą.
Nie wpadłem w panikę odwracając tylko głowę, oczywiście. Mama pierzchła do środka.
- A co widzisz nieprzyzwoitego w sikaniu? - zapytałem za chwilę, gdy i ja wróciłem do domu.
Byłem chętny i liczyłem na owocną dyskusję, ale mama nie chciała podjąć tematu i sprawa wygasła w zarzewiu. Szkoda.
 
Dzisiaj pogoda była mocno barowa. Nic więc dziwnego, że i mamę, i mnie sieknęło. Po I Posiłku ja, a mama jakiś czas po kawie, oboje z przyjemnością zniknęliśmy w swoich łóżkach.
Na mnie to się zemściło. W międzyczasie bowiem przyszła pani inkasentka, która była u nas pierwszy raz, i odczytała licznik wody. Z zostawionej faktury wynikało do zapłaty blisko 700 zł.  To mną wstrząsnęło. Z wykazanych stanów licznika, poprzedniego i bieżącego, wynikało, że cały dom, czyli my i goście, dziennie zużywaliśmy 2000 litrów wody. Z tego według prostych obliczeń wychodziło, że, zakładając dzienną aktywność mieszkańców na 10 godzin, przez ten czas w każdej minucie wylewaliśmy ponad trzy litry wody non stop.
Poszedłem do piwniczki.  Idiotka spisała stan licznika od hydroforu, który od dawna jest martwy. Przypadkiem zdarzyło się, że ten stan był większy od poprzednich wskazań właściwego licznika, do którego pani nie dotarła,  chociaż był dwa metry dalej. Ciekawe, co by zrobiła,  gdyby ten stan licznika hydroforowego był mniejszy?
Trzeba będzie reklamować.

Po  wypoczynku, żeby się nie zapuścić, skosiłem trawę na trzy akumulatory. A potem graliśmy w... kierki.  Tym razem bez afer. Być może sporo nas to kosztowało, bo wieczorem nie obejrzeliśmy żadnego odcinka Downton Abbey.

CZWARTEK (23.09)
No i dzisiaj nadal w sobie się zbierałem, nomen omen, i kontynuowałem antykrecią krucjatę.
 
Pomny, że Teściowa może się pojawić w każdej chwili. Ale nie przewidziałem kierunku.
- Ale wiesz, że mama zbiera aronię?! - usłyszałem z tyłu głos Żony, z kierunku domu, z którego mogła nadejść Teściowa.
Gwałtem odwróciłem się o 180 stopni. Skąd miałem wiedzieć, że mama jest w okolicach Stawu i może mnie zaskoczyć.
- Teraz tylko brakuje, żeby przyszła inkasentka spisać licznik wody, albo facet od prądu. - Żona dobiła mnie bezlitośnie.
Sam nie wiedziałem, co lepsze, ale sytuacja była o tyle dobra, że ta idiotka od wody była wczoraj. Ale oczywiście mogła nadejść inna, ta od ścieków, nomen omen. 
Nie wiem, dlaczego Żona była taka bezlitosna, skoro skwapliwie realizowałem jej humanitarny pomysł na walkę z kretami. 

Obyło się bez afer. Dokończyłem koszenie na jeden akumulator i doprowadziłem do sytuacji, kiedy trawa na całej posesji była absolutnie skoszona. Miłe wrażenie. Na fali dobrego nastroju wzmocniłem ziemię wokół trzech wierzb obrastających powoli mnicha i zasłaniających to betonowe brzydactwo.
A po I Posiłku korzystając z pięknej pogody zrobiliśmy sobie spacer po lesie.
Po powrocie, z przypadkowego podpuszczenia mamy, obejrzeliśmy stary(?) film Romana Załuskiego Komedia małżeńska  z 1993 roku z Ewą Kasprzyk,  Janem Englertem i Zdzisławem Wardejnem między innymi. Oglądało się ze wzruszeniem i nostalgią za tamtymi czasami, początkami odkrywanego kapitalizmu. Mniej więcej w tym czasie ruszałem ze Szkołą.
Wieczorem zlikwidowaliśmy urządzone w salonie kino domowe i monitor przenieśliśmy z powrotem na górę. My oglądaliśmy dwa odcinki, 6. i 7., Downton Abbey, a mama u siebie uczestniczyła w internetowym zebraniu swoich sióstr i braci.
 
PIĄTEK (24.09)
No i dzisiaj odwiozłem Teściową  do Metropolii. 
 
Jak tylko do nas przyszła, od razu zabrałem się za przygotowywanie dolnego mieszkania. Żona miała zrobić swoje po naszym wyjeździe. 
W Metropolii w Castoramie  kupiłem dwie deski sedesowe wolno opadające, jak pisał producent. Co zrobić, kupiłem, chociaż chciałem wolnoopadające. Trochę się czepiam, ale skoro jest to trwała cecha przedmiotu należałoby w tym przypadku te dwa słowa łączyć. Ale może producent był przewidujący, bo skora deska kosztowała 90 zł (dostałem wytyczne finansowe do 100 zł), więc założył, że w niedalekiej przyszłości ta stała cecha zniknie i deska będzie wolno opadać, jak się ją przytrzyma ręką. A to przepraszam...
Sprawa desek powstała w czasie naszej ostatniej wizyty w Naszej Wsi. Ta Sąsiadki Realistki i Sąsiada Filozofa się rozsypała, więc im się zaofiarowałem z kupnem nowej, bo oni praktycznie nosa nie wyściubiają poza najbliższe wsie, więc mieliby problem. Bo bez deski ciężko, chociaż pamiętam czasy, że i bez niej człowiek dawał sobie radę. 
Teściowa skorzystała z okazji i też poprosiła o wymianę, bo tej swojej, chociaż się nie rozsypała, nie mogła już znieść. Przezornie, i tu, i tu obmierzyłem w starych deskach wszystko co się dało, więc do Castoramy pojechałem na pewniaka.
Wymiana z usunięciem starej, rozpakowaniem nowej i rozszyfrowaniem systemu zajęła mi jakieś 20 minut. W drodze powrotnej zadzwoniłem do Sąsiadki Realistki z informacją, że deskę dla nich już mam i że ją im wymienię w 10 minut, gdy przyjedziemy za 1,5 tygodnia, bo system już rozszyfrowałem. Ucieszyła się, jak nie wiem co.
To samo Teściowa. Zaproponowała mi klopsiki, a gdy odmówiłem wyjaśniając Dziękuję, specjalnie przed wyjazdem zjadłem 5 sadzonych na boczku, żeby dotrwać do powrotu, bo wiesz, ja teraz już tak dużo nie jem, zaproponowała herbatę, a gdy i z niej zrezygnowałem, dała mi na drogę czekoladę.
Dziwne są te kobiety...
Pozostaje pytanie: Dlaczego nie mógł takiej prostej rzeczy zrobić syn Teściowej, a mój szwagier?
 
Mimo że nie było mnie tylko trochę ponad trzy godziny, spotkanie z Żoną zrobiliśmy nad Stawem, przy Pilsnerze Urquellu. W takiej atmosferze przyjemniej czekało się na mających przyjechać gości.
A goście, jak to goście, potrafią zaskoczyć. Wiemy o tym od dawna, więc nas nie... zaskakują.
Tu akurat przyjazd mocno się opóźniał i z 15.00 zrobiła się 17.00, więc nasze oczekiwanie przenieśliśmy na werandę. To mnie tak zdemoralizowało, że po powrocie z Metropolii w ogóle się nie przebrałem narażając kilka moich dorobków życia na poplamienie. Nic mi się nie chciało robić, więc czytałem. Drugą z książek o mecenas Zuzannie Lewandowskiej z czasów PRL-u Czarny Wdowiec.
Najpierw przyjechała pani, bardzo sympatyczna, a mąż miał dojechać później. Zrobił się więc drobny problem z parkowaniem. Bo Terenowy, jak ta nieruchawa kolubryna zajmuje fajne jedno miejsce i na zaparkowanie trzech gościnnych aut za bardzo nie jesteśmy przygotowani. Ale jakoś przy ustaleniach daliśmy radę.
- Najwyżej ten pan stratuje kołami rododendron i dwie azalie, posadzone przeze mnie, hołubione i tak pięknie kwitnące... - Zwłaszcza, że przyjedzie po ciemku. - dodałem patrząc na Żonę sadystycznie.

Wieczorem obejrzeliśmy 8. odcinek Downton Abbey, a potem, po krótkiej przerwie na zamknięcie dnia, 9., ostatni, najdłuższy w sezonie szóstym. I koniec. 
Scenarzyści wszystko ładnie zamknęli i zakończyli na 1925 roku. Dobrze z wielu względów. Gdyby historia ciągnęła się dalej, musiałaby nad wszystkim wisieć ciężka atmosfera zbliżającej się II Wojny Światowej, chociaż w tamtym roku nic jeszcze na nią nie wskazywało, oraz zniknięcie z racji swojego wieku tak istotnych dla serialu postaci, jak babcia Violet i kamerdyner Carson.
Doczytałem, że po sześciu sezonach twórcy zrealizowali jeszcze pełnometrażowy film. Trudno byłoby go nie obejrzeć.

Ponieważ Hela nadal się nie odzywała, dzisiaj wysłałem do niej takiego smsa:
... i cieszymy się razem z Tobą. To powiedz przynajmniej czy:
1) Facet pije piwo (o winie i wódce nie śmiem marzyć),
2) Ma poczucie humoru?
O resztę możemy być spokojni znając Ciebie. To tymczasem. 
Ps. A jak ma na imię? Termin zaklepaliśmy.

SOBOTA (25.09)
No i dzisiaj zrobiliśmy sobie wycieczkę po Pięknej Dolinie.
 
Dla przyjemności i dla naszego zdrowia psychicznego.
Od dawna chciałem być na grobie Ryszarda Szurkowskiego. W grobowcu rodzinnym na cmentarzu niedaleko jego rodzinnej wsi leżą jego dziadkowie, rodzice i jest napis upamiętniający jego syna, Norberta. 
Bardzo dziwne, mocne  i wzruszające przeżycia. 
O Ryszardzie Szurkowskim pisać wiele nie trzeba. Ikona polskiego kolarstwa szosowego. Dostarczał nam wiele emocji i radości. 
Na poziomej płycie położona jest otwarta kamienna księga, a na jej stronach wypisane są, wykute, nomen omen, wszystkie jego kolarskie sukcesy. Zaś na płycie pionowej, z jej prawej strony stoi odlana lub wyrzeźbiona, chyba mosiężna, sylwetka kolarza na rowerze z napisem Niepokonany.
- Nie  wiadomo, kto ją tam umieścił. - powiedziała nam pani, którą poprosiliśmy, żeby nam wskazała grobowiec. - Mnie się to już zdarzyło kilka razy. - Jak widzę, że ktoś tak chodzi po cmentarzu i się rozgląda,  to wiem, że szuka grobu Szurkowskiego. - U nas, w jego rodzinnej wsi, będzie  postawiony obelisk ku jego pamięci.
Ciała jego syna, Norberta, nigdy nie zidentyfikowano. Mieszkał i żył z żoną i córeczką w Nowym Jorku. Zginął w wieku 31 lat w zamachu 11 września 2001 roku na World Trade Center (...), gdzie pracował na 104. piętrze jednej z wież.
Po powrocie z Polski, z rodzinnych uroczystości, pierwszego dnia poszedł do pracy. Miał tam być tylko kilkanaście minut. Żeby wejść do WTC, trzeba mieć dowód tożsamości. Bez niego do budynku nie mógł się dostać nawet jego właściciel. Tego dnia dowód tożsamości, prawo jazdy Norberta, zabrała ze sobą Urszula. Opowiadała potem, że wsiadała już do samochodu, gdy w ostatniej chwili przybiegł z domu jej mąż. Gdyby się z nią minął, nie wszedłby do WTC... 
Zawsze to samo - gdyby...  Ślepy przypadek, zrządzenie losu.
Na pionowej płycie, na dole, wykuty jest obraz dwóch charakterystycznych wież z pikującym na nie samolotem.
- Jakiego szoku doznałby jakiś Amerykanin, któremu wtedy zginął ktoś z bliskich, gdyby zrządzeniem losu znalazł się przy tym grobie. - W takiej dziurze, gdzieś w Polsce... - dodałem.

Zwiedziliśmy kolejną część Pięknej Doliny, w której byliśmy dawno i to może tylko ze dwa razy. Zauroczyła nas, zwłaszcza jedna wioska. Wszystko takie nietypowe dla doliny, pagórkowate.
A potem pojechaliśmy w tereny, przez które dawniej często przejeżdżaliśmy na trasie Nasza Wieś - Metropolia. Chcieliśmy zobaczyć zajazd, którego właścicielkę znaliśmy, i w którym byliśmy kilka razy. Myśleliśmy, że może się nadać, jako miejsce przyszłego zjazdu moich koleżanek i kolegów ze studiów, ale obiekt był za mały i w sumie mało ciekawy z wyraźną aurą schyłkowości. Jego właścicielka się zaharowuje bez specjalnych efektów kosztem zdrowia i z wyraźnym nerwicowym stanem. Coś tutaj w sensie rodzaju oferty i sposobu jej realizacji od samego początku nie zagrało. Stąd też zajazd wystawiony jest na sprzedaż.
W drodze powrotnej zjedliśmy świeżą rybkę w barze Żuraw. To ten usytuowany obok Wakacyjnej Wsi, nad Leniwą Rzeką, który swoją aurą przypomina tamtą epokę, w którym często jadamy i lubimy, i do którego kierujemy naszych gości lub zapraszamy naszych znajomych. Dzisiaj po raz pierwszy nadałem mu blogową nazwę. Żona zjadła jak zwykle pstrąga, a ja sandacza. Ona piła sok pomidorowy, ja, jak zwykle tam, pilsa czeskiego, Litovela, bo Pilsnera Urquella nigdy bar Żuraw nie miał.  
- Wiesz, tak sobie myślę, że ten Litovel mógłby być drugim moim piwem po Pilsnerze Urquellu... - nagle przy Żonie mnie oświeciło.

Dzisiaj nie czuliśmy, że jest sobota.  Mimo wycieczki, obecności w barze Żuraw i mimo obejrzenia filmu Downton Abbey. Mógł to być równie dobrze jakiś poniedziałek lub wtorek. 
Sam film nie zmienił tego nastroju, chociaż oczywiście był świetny. Pomysł, aby go zrealizować, być może pod naciskiem fanów oglądających serial, był strzałem w dziesiątkę. Pozwolił w pełni pożegnać się z bohaterami i aurą miejsca, ludzi i tamtych czasów, tak świetnie i wiarygodnie oddanych przez twórców.

NIEDZIELA (26.09)
No i dzisiaj też nie czuliśmy, tym razem, że jest niedziela. 

Rano była wymiana gości w górnym mieszkaniu. Wyjeżdżali ci dwumetrowcy. Wyraźnie nie chciało im się opuszczać Wakacyjnej Wsi, bo gadkom przy samochodzie nie było końca. On, już kilka dni temu po ledwo godzinnym pobycie, wystawił nam ocenę 5.
- A mogę go zapytać, czy teraz po wyjeździe, gdy w pełni zna nasze miejsce i warunki, zrobiłby to samo? - zapytałem Żonę, gdy szedłem się pożegnać.
- Ani mi się waż! - Żona została gwałtownie wybita ze swojego porannego 2K+2M. - To by było takie żenujące dopraszanie się i umizgiwanie!
Więc nie pytałem. Ale tematy i rozmowa była niezwykle interesująca, bo ona filolog słowiański, a on emerytowany górnik z olbrzymią, chyba nawet maniakalną wiedzą historyczną dotyczącą naszych dawnych wschodnich kresów i stosunków z Rosją.
Wyraźnie im brakowało pożegnania z Żoną, bo za jakieś pół godziny wysłali jej swoje selfie (autoportret ?) z życzeniami i podziękowaniami z przystanku w Gruszeczkowych Lasach.

Po I Posiłku ja zabrałem się za swoją sprzątalną część mieszkania, a Żona za swoją. Jednocześnie czatowałem, kiedy wyjedzie na jakąś wycieczkę małżeństwo z dołu, żeby wykosić trawę nikomu nie przeszkadzając. 
Do górnego miała przyjechać późnym popołudniem pani z pieskiem.
- To taki gość, jak lubisz. - Żona śmiała się prowokująco.
Wiedziała, co mówi. Lata doświadczeń. Bo taka kobieta,  bez mężczyzny, chyba wyzwolona(?), nomen omen, jest gościem dość nietypowym, wymagającym z mojej strony większych zabiegów i zaangażowania. Więc naniosłem bezlik szczapek i wypełniłem stojak na drewno, że ledwo się w nim mieściło, bo przecież taka pani sama nie dałaby rady. Oczywistym było dla mnie też, że będzie potrzebna pomoc przy rozpalaniu w kozie, pomoc przy zamykaniu i otwieraniu drzwi opartych na ryglowym systemie wymagającym sporej siły, żeby klamką właśnie te rygle zaryglować i pomoc nie wiedzieć jeszcze przy czym, ale byłem dziwnie spokojny, że coś się znajdzie.
 
Do jej przyjazdu wpadłem w amok pracy fizycznej. Bo po zrobieniu swojej części mieszkania rzuciłem się na teren między Gospodarczymi - sprzątałem i rąbałem. Dosyć opierdalania się! 
Ale gdzieś o 15.00 z powodu przesilenia poczułem się słabawo, więc musiałem wyhamować. Do przyjazdu pani jako tako zdążyłem dojść do siebie.
Pani mnie nie zawiodła.
Najpierw nie mogła do nas trafić, więc po pierwszym telefonicznym tłumaczeniu Żony musiałem przejąć pałeczkę. Potem znalazłem na jutro warsztat samochodowy, bo w trasie w pożyczonym przez panią aucie coś zgrzytało. A wieczorem stałem nad nią udzielając instrukcji, jak rozpalić w kozie.
- Bo ja szukam takich miejsc, gdzie są kominki. - Widok tego ognia... - rozmarzyła się, gdy na początku oprowadzaliśmy ją po mieszkaniu.
Nie chciałem niegrzecznie, bo to przecież nasz gość (gościna?, gościa?, bo przecież nie gościówa?!), dociekać i wchodzić w logiczny wywód bacząc czujnie, że to przecież kobieta, i nie zadawać pytania Skoro pani użyła słowa <szukam>, to oznaczałoby, że była już pani w podobnych miejscach, to znaczy z kominkami. A skoro tak, to powinna pani mieć jakie takie doświadczenie w używaniu ich i w rozpalaniu?...
Ale spokojnie wytłumaczyłem sam sobie, że ostatecznie kominek kominkowi nierówny. A poza tym, gdyby się wydał mój niecny postępek, to Żona...
Na szczęście pani była nad wyraz kumata, inteligentna, spokojna, czyli niehisteryczna, z poczuciem humoru, a to potrafi zlikwidować każdą niedogodność. Rozpaliła bez pudła.
Druga drobna niedogodność pojawiła się również na samym początku, gdy standardowo podsuwając  mapki reklamowaliśmy ciekawe miejsca, gdzie można fajnie zjeść. Na słowa "ryby" albo "dziczyzna" strasznie za każdym razem się krzywiła.
- Bo ja jestem wegetarianką. - Będę sobie sama gotować. - zmroziła nas trochę.
No cóż, jej cyrk, jej małpy!
- Dlatego jest taka spokojna i wyważona w chwilach drobnych problemów lub niepowodzeń. - skomentowała Żona po mojej relacji o rozpalaniu.
Chyba nie chciała sugerować strasznej rzeczy, że gdybym przeszedł na wegetarianizm, to zmieniłby się mój charakter. Nie zniósłbym tego. To znaczy wegetarianizmu i zmiany mojego charakteru. Zwłaszcza na stare(?) lata!
Miałem nie pisać o gościach, cholera! Ale jak to zrobić, skoro to jest morze ciekawostek i "na dodatek" nasze życie?
 
Ale wydarzeniem dnia był telefon od Heli. Potwierdziło się wszystko, co przemycała we wcześniejszych swoich smsach i co ja domniemywałem. 
Jest Facet. Na razie muszę tak go nazywać, bo nie znamy się i nie ma żadnych przesłanek, na bazie których można by coś wnioskować i wymyślić. Ale jest już dobrze, bo:
- pije whisky, wódkę i piwo, z winem zdaje się gorzej, 
- ma poczucie humoru, a co za tym idzie inteligencję,
- jeździ motocyklem, więc Hela robi teraz prawo jazdy na motocykl, co osobiście postrzegam w kategoriach fanaberii, 
- lubi muzykę i...
- przede wszystkim jest pierwszą lub jedną z pierwszych, a na pewno burzliwą miłością Heli.
Więc ona wie, kto zacz, a to dobrze rokuje. Poza tym znając Helę możemy być spokojni, że nie wybrałaby na swojego partnera jakiegoś łachmytę.
Ich skomplikowane historie zatoczyły koło i wszystko się nagle uprościło. Są razem. W przyszłym roku, w maju, biorą ślub, na który, jak również i na wesele, zostaliśmy już słownie zaproszeni. A póki co oboje mają do nas przyjechać w drugi lub trzeci weekend października. Już sobie ostrzę zęby.

Wieczorem nic nie oglądaliśmy. Czytaliśmy. Ja trzecią część o papudze, Zuzannie Lewandowskiej, Sarkofag, a Żona wisiała na swoich drutach.
 
PONIEDZIAŁEK (27.09)
No i dzisiejszy dzień wydawał się być niedzielą. 

Chociaż wstałem o 06.00 i do 14.00 ciężko pracowałem. Coś nie tak z głową - jakieś dziwne przesunięcie w fazie.
Rąbałem brzozowe szczapy (sporo bierwion zalega jeszcze od tamtego roku) i drewno do kuchni, robiłem porządki wokół Górki i całkowicie usunąłem pozostałości po pracy Nowego Fachowca i Pumy - demontażu boazerii i szafki na dawnym ganku, obecnej Werandzie. Za chwilę teren pomiędzy Dużym Gospodarczym a Małym przejrzy (a co miałby....?!) i będę mógł tam złożyć nową partię drewna do opału, aby schło.
O 14.00 gruntownie się odgruzowałem, a potem pisałem, pisałem...
 
Dzisiaj Dwumetrowcy dodatkowo wystawili nam opinię słowną. Miło się czytało. Dzięki nim średnia opinii podskoczyła do 4,7. Gdyby kolejni goście zawsze wystawiali nam ocenę najwyższą, pięć, zbliżalibyśmy się asymptotycznie do doskonałości, czyli do piątki. A to byłoby mocno podejrzane. Więc dobrze się stało, że jednemu gościowi, pani, mocno podpadliśmy i wyrąbała nam ocenę niedostateczną.
Dla wyjaśnienia: asymptota krzywej (gr. ἀσύμπτοτη, „nie stykać się”) – prosta l jest asymptotą danej krzywej C (...), jeśli dla punktu oddalającego się nieograniczenie wzdłuż krzywej C odległość tego punktu od prostej l dąży do zera. Dodam, dla łatwiejszego zrozumienia, że krzywa jest uogólnieniem linii prostej.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił osiem razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 21.32.
 
I cytat tygodnia:
Gdy wszyscy wiedzą, że coś jest niemożliwe, przychodzi ktoś, kto o tym nie wie, i on to robi. - Albert Einstein