poniedziałek, 1 listopada 2021

01.11.2021 - pn - dzień publikacji
Mam 70 lat i 333 dni.

WTOREK (26.10)
No i znowu wtorek po publikacji.

Nadal w Wakacyjnej Wsi.
Rano cyzelowałem wpis. Na bieżąco, tuż po publikacji, nie byłem w stanie. Położyłem się spać po północy. Stąd dzisiaj wstałem półprzytomny. Żona również, nie wiedzieć czemu, a raczej wiedzieć, bo śpiąc już pod moją nieobecność instynktownie czuła, że jest zaburzony rytm. A to wprowadzało jakiś niepokój i mózg tkwił w pewnym czuwaniu.
Rano się uspokoiliśmy, bo W Swoim Świecie Żyjąca nadal jednak żyła w swoim świecie, co nas bardzo uspokoiło. Bo po co nam zmiany i jakieś zaskoczenia?
Była 10.00, gdy przyszedł od niej sms, że już wstała i wybiera się do nas.
- To może ja przeczytam twój wpis? - Żona zapytała mnie po swoim trochę dzisiaj zwichrowanym  2K+2M.
- Ale zaraz przyjdzie W Swoim Świecie Żyjąca... - Nie zdążysz.  
- Ale napisała, że za jakieś 20 minut. - wyjaśniła Żona patrząc na mnie porozumiewawczo.
Dziecko nas zaskoczyło, bo przyszło za 10. Wraz z upływem lat zaczęły się jednak nieuchronnie pojawiać pierwsze rysy na jej nieskazitelnym dotychczas wswoimświecieżyjącym wizerunku.

Żona nie miała żadnego pałeru (:) ) do kuchni, co jej się bardzo rzadko zdarza, bo lubi gotować i pichcić, zwłaszcza na takiej pięknej kuchni, jak nasza. Wszystko przez tę poranną półprzytomność. Więc sprawę I Posiłku wziąłem w swoje ręce pod nienatarczywym jej nadzorem. Usmażyłem słoninkę, na niej zeszkliłem cebulę i dodałem smalcu ze skwarkami dla aromatu. W to wbiłem 7 jaj i mieszałem już po swojemu. 
Żona stwierdziła, że wyszło w punkt, idealnie. Smak, konsystencja, czyli "ścięcie", przebijająca się delikatnie cebulka. Taka opinia w jej ustach, to co najmniej jak laurka wystawiona początkującemu kuchcikowi przez maestro sztuki kulinarnej.
W Swoim Świecie Żyjąca też twierdziła, że wyszło idealnie. Głośno zbagatelizowałem te opinię twierdząc, że się podlizuje wujkowi, więc nie jest wiarygodna. Ale o dziwo trwała na swoim stanowisku, zupełnie niespeszona, sensownie argumentując a nawet stanowczo i kilkakrotnie twierdząc, że się wcale nie podlizuje. Kolejne rysy? Potrafiła i śmiała dać odpór wujkowi? Całe szczęście robiła to w ramach swojego dotychczasowego charakteru, czyli spokojnie, z uśmiechem i kulturalnie. Bo już bym zaczął się bać, że drastycznie zmieniła swoją osobowość. A po co nam to?

Po I Posiłku pojechaliśmy do Naszej Wsi. Bezpośrednim pretekstem wyłamania się z harmonogramu przyjazdów do Sąsiadki Realistki i Sąsiada Filozofa (raz na dwa tygodnie) był fakt, że szybciej niż zwykle "wyszło" masło. Ostatnio robionych było więcej niż zazwyczaj deserowych kaw (kuloodpornych), a bez nich Żona nie wyobraża sobie startu w dzień.
Stwierdziliśmy, że przy okazji uzupełnimy stan jaj i twarogu, a W Swoim Świecie Żyjąca zobaczy opuszczone już przez nas miejsce, w którym była dwa razy (raz z rodzicami, a raz z niedoszłym swoim chłopakiem) i które zrobiło na niej duże wrażenie i ma do niego sentyment.
W czasie całego pobytu siedziała wśród zwierząt, które kocha, zwłaszcza koty, przy czym "kochać koty" jest nieupoważnionym eufemizmem względem tego, jaki ma do nich stosunek. A kotów u Sąsiadów nigdy nie brakowało. Zrobiła też sobie wycieczkę w stronę naszego byłego domu i potem zdała nam relację. Bo my tam ani nie jeździmy, ani nie chodzimy. Z różnych względów.  Można powiedzieć, że karta zamknięta.
Sąsiedzi od zawsze mieli na składzie cotygodniową Angorę. Gdy mieszkaliśmy w Naszej Wsi, lubiłem od nich od czasu do czasu pożyczyć kilka sztuk, żeby obejrzeć-przeczytać okładkę, ostatnią stronę, dwie czy trzy pierwsze strony ze zdjęciami ze świata oraz przeczytać felieton uwypuklający nasze absurdy pokazane z przegięciami typowymi dla Janusza Korwina-Mikkego. Czasami zdarzało mi się przeczytać coś jeszcze.
Teraz, gdy przyjeżdżamy, Angora stała się prawie jedynym źródłem wiedzy o Polsce i świecie. Nie oglądamy telewizji, nie słuchamy radia, nie czytamy gazet, nawet internetowych (wyjątkiem u mnie jest sport). Czasami coś się przemyci do naszej świadomości z Facebooka lub od znajomych. Jest nam z tym dobrze i denerwujemy się, jeśli w jakimś sklepie lub restauracji (skandal!) dopada nas z głośników radia kolejny chłam newsowy lub reklamowy.
Na bazie rysunków w Angorze często więc dopytuję Sąsiada Filozofa O co w tym chodzi?, a on mi przybliża i wyjaśnia dane zdarzenie lub sytuację. To powoduje, że albo się śmieję, albo śmieję z oburzeniem, albo, niestety najczęściej, wkurzam. Dodatkowo Sąsiad Filozof potrafi dolać oliwy do ognia. Więc dzisiaj obśmiałem się z rysunku podpisanego jakoś tak: Rodzice dzieci nieuczęszczających na lekcje religii wzywani są do szkoły do dyrektora. Na rysunku zaś widać gabinet dyrektora z nim samym za biurkiem, przy drzwiach panią sekretarkę wołającą w głąb niewidocznego korytarza Następny proszę!, a pomiędzy nimi, pod ścianą, konfesjonał z grubym (a jakże) księdzem i spowiadającego się  kolejnego rodzica-nieszczęśnika. Ponieważ pękałem ze śmiechu, Sąsiad Filozof, żeby mi do śmiechu nie było, a mnie zna, dorzucił:
- Ty się śmiejesz, a nasz ukochany Ziobro chce, żeby do godła Polski dodać krzyż.
Dopiął swego! Sąsiad Filozof, oczywiście, nie Ziobro, ale znając naszą rzeczywistość można powiedzieć o tym drugim na razie. I dalej podbijał bębenek rozwijając swoją niby spiskową teorię dziejów, w którą od samego początku jej wygłaszania przez Sąsiada Filozofa jestem w stanie uwierzyć.
- A ty myślisz, że w jaki sposób Kaczyńskiego udało się pochować na Wawelu?! - Na pewno się dogadali i coś za coś!
Też uważałem i nadal uważam, że pochowanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie wiem za co? - za zasługi, za męczeństwo, a może za jedno i drugie, było sporym skandalem, przesadą i zawłaszczeniem ludzkiej świadomości i historii. Nic osobiście do niego nie miałem i nie mam, niech mu Wawel lekkim będzie, ale Marii mi żal. Zwyczajnie ją lubiłem. Jako człowieka.
Tak mnie Sąsiad Filozof wyprowadził z równowagi, że temat krzyża w godle musiałem podrążyć, żeby poznać szczegóły i być przygotowanym na najgorsze.
Znalazłem tytuł artykułu: Spór o godło Polski. Resort Ziobry proponuje krzyż w koronie. I dalej:
Resort kierowany przez Zbigniewa Ziobrę krytycznie odniósł się propozycji zmian w godle, które zainicjowało Ministerstwo Kultury - podał "Fakt". Ministerstwo Sprawiedliwości sugeruje, że godło Polski powinno zawierać złoty glob z krzyżem... 
..."Odnotowanie w formie i treści symboli narodowych szeroko pojętej suwerenności Polski, w tym m.in. obrazu jej porządku prawnego, w którym najwyższe miejsce zajmuje Konstytucja RP, jest wyczekiwaną od upadku systemu komunistycznego i transformacji ustrojowej koniecznością" - dodał resort sprawiedliwości...
Uderzyło mnie to cyniczne powoływanie się na Konstytucję RP.    
- Ty się śmiejesz - na koniec Sąsiedzi oboje zgodnie dodali - ale to co się dzieje, drobnymi kroczkami...
A kto od dawna, jak tylko PiS doszedł do władzy, głosił, że u żłobu będą 20 lat i we wszystkim poczynią nieodwracalne, a jeśli odwracalne, to znowu na 2-3 pokolenia, szkody w mentalności, gospodarce, szkolnictwie, kulturze i polityce? Może sport zostawią w spokoju, chociaż nie zdziwię się, jeśli któregoś pięknego dnia przed jakimś meczem nasza narodowa reprezentacja, a z nią cały stadion, będzie śpiewać dodatkowo, a może już zamiast hymnu, przy którym zdaje się też majstrują, Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja...
I jak tu można na wsi się relaksować? Pojechaliśmy tylko po jaja, masło i ser.

W drodze powrotnej chcieliśmy coś zjeść. Piękna Dolina ma to do siebie, że tylko nieliczne przybytki gastronomiczne poza sezonem są czynne w sposób cywilizowany, czyli cały tydzień. Niektóre są zamknięte na głucho, niektóre działają tylko w weekendy, niektóre działają, ale bez określonych dni w tygodniu, a tylko jeden, poza Powiatem oczywiście, działa normalnie. Taka specyfika. Trzeba się przyzwyczaić.
Pojechaliśmy więc do tego normalnego, tego ze szczupakiem sous vide, którego już dawno w tamtejszym menu nie ma. Nie wiadomo, czy szczupaki "wyszły", czy może były wysyłane na eksport, co na jedno w menu'iowym przypadku wychodzi. Ta myśl o eksporcie oczywiście wzięła się z mojego wieku, z 40. lat życia w PRL-u, gdzie lepsze lub najlepsze rzeczy wysyłano na eksport i nie można było ich doświadczyć w żadnej z tamtych rzeczywistości. To znaczy czasami można było. Znajdowały się na sklepowych półkach pod ówczesnym nośnym hasłem reklamowym Odrzut z eksportu i, oczywiście, znikały w oka mgnieniu.
W  restauracji W Swoim Świecie Żyjąca niczym nas nie zaskoczyła, co nas miło zaskoczyło. Z menu zamówiła porcję dla dzieci. Bo po pierwsze mała, po drugie nieskomplikowana kulinarnie. Kilka lat temu w Bardzo Dużym Mieście-II, gdzie studiowała, spotkaliśmy się z nią przy okazji roboczych spotkań z Zaprzyjaźnioną Szkołą i zaprosiliśmy do restauracji. Zamówiła frytki i wodę mimo naszych namów i sugestii No, zobacz, to jest dobre... albo A może spróbowałabyś tego?...(obie formy Żona), No, nie wygłupiaj się! Zjedz coś normalnego! (ja). Nic wtedy nie pomogło, mimo że miała świadomość, że została zaproszona i nie obciąży to jej studenckiej kieszeni.
Więc dzisiaj cieszyliśmy się, że po tylu latach zrobiła taki jakościowy kulinarny skok, zwłaszcza że zamówiła fileciki z jesiotra, surówkę z białej kapusty i frytki, a potem zjadła jeszcze moją kaszę pęczak podaną mi omyłkowo zamiast frytek. Można powiedzieć, że dziecko się obżarło, więc cieszyliśmy się dodatkowo.
Cieszyliśmy się też z innego powodu, bo restauracja nie zrobiła żadnego problemu z faktu, że porcję dla dzieci zamawiała osoba dorosła. Co prawda W Swoim Świecie Żyjąca nie wygląda, jak pisałem, na swoje lata, ale na dziecko, w rozumieniu restauracyjnym, też nie. Ta nasza radość wzięła się stąd, że niedawno, w jakiejś innej restauracji, w menu przy dziale Dla dzieci ujrzeliśmy gwiazdkę, a na dole strony wyjaśnienie (obostrzenie?, zakaz?, restrykcja?), że porcje dla dzieci podawane są wyłącznie dzieciom. Stąd w oczywistym przełożeniu należało rozumować, według pokrętnej, czyli prostej logiki policyjno-wojskowej, że w tej restauracji dzieci nie powinny móc zamówić porcji z działu Dla Dorosłych.
Oczywiście, że mogły, bo po pierwsze takiego działu nie było, więc im otwierał się raj kulinarny, a dorośli musieli się obejść smakiem patrząc tylko na pyszne dziecinne porcje. Był to przykład jawnej i prymitywnej dyskryminacji nadającej się do precedensowego prawniczego rozwiązania w Stanach Zjednoczonych, w których pierwszy lepszy adwokacina puściłby z torbami szefa takiej restauracji. 
Poza tym, po drugie, gdyby takie obostrzenie było, szef sam sobie strzelałby w kolano. Bowiem fajnie jest, kiedy gość-dziecko zamówi więcej jedzenia niż zje i resztę można wyrzucić. Byleby wpłynęła większa kasa.

Wieczorem czekała mnie niespodzianka dużego kalibru. 
Siedzieliśmy we troje w klubowni przy kozie i było urokliwie. Zwłaszcza, że rozmowa z W Swoim Świecie Żyjącą przebiegała żwawo, interesująco i inteligentnie, bez "ciągnięcia za język". A to z powodu jednak 25. lat W Swoim Świecie Żyjącej (diametralna różnica miedzy 25 a 20), jej przebywania w trakcie studiów poza domem, więc siłą rzeczy wyrabianej samodzielności, a przede wszystkim jej zainteresowań językiem polskim i literaturą fantasy, na których tle ma wyraźnego hopla, czyli się tym obszarem pasjonuje.
I w tej miłej atmosferze wyszło szydło z worka - wujek źle mówi po polsku, niegramatycznie! W zdaniach złożonych wszędzie używa słowa jak (przysłówek, a lepiej zaimek przysłowny),  w tym najczęściej w sposób nieupoważniony, kiedy odpowiednio powinien użyć gdy, kiedy, jeśli. I tak wujek mówi:
- Jak byłem małym chłopcem, to... zamiast Kiedy (gdy) byłem małym chłopcem, to...
- Jak pójdziemy do sklepu, to... zamiast Kiedy (gdy) pójdziemy do sklepu, to...
- Jak nie narobię drewna, to... zamiast Jeśli nie narąbię drewna, to...
Itd., itd...
Natychmiast kazałem W Swoim Świecie Żyjącej i ją upoważniłem do bezwzględnego poprawiania wujka i to na gorąco - tu i teraz. 
Tak się dawno nie ubawiłem. Przez cały wieczór, co chwilę, gdy o czymś mówiłem, słyszałem jej kulturalny, przerywający szept Kiedy...albo Jeśli... Za każdym razem wybuchałem śmiechem, a wybuchałem tak z kilkadziesiąt razy, więc coś musiało być na rzeczy. Rozśmieszał mnie fakt sposobu poprawiania wujka, niesamowita i bezwzględna cecha W Swoim Świecie Żyjącej, która nie pozwalała jej opuścić choćby jednej okazji do poprawki. I fakt, że robiło to takie "dziecko".
Przy okazji dostało mi się z podobnej mańki. 
- Mówi się Gdzie jesteś?, a nie Gdzie idziesz? tylko Dokąd idziesz?

Wujek wpadł w panikę - czy na blogu jest tak samo?! I jak zrobić, żeby tych błędów unikać, skoro już jutro W Swoim Świecie Żyjąca miała wyjechać?!
 
ŚRODA (27.10)
No i dzisiaj mijają cztery lata od dnia, kiedy rozpocząłem pisać bloga.
 
Ta skromna, co prawda, liczba upoważnia mnie jednak, żebym mógł użyć słowa "tradycyjnie". A więc tradycyjnie, w kolejną rocznicę, przytaczam pierwszy wpis. Co roku przy tej okazji go czytam i się wzruszam.
 
27.10.2017 - pt
Mam 66 lat i 328 dni.
No i wyjechałem dzisiaj do naszej Metropolii.
W Naszym Miasteczku na dworzec pojechaliśmy taksówką, bo padał deszcz.  Za całe 10 zł.  Mieliśmy iść piechotą, raptem 20 minut, no ale siła wyższa. Fatalnie by się jechało prawie 7 godzin (z przesiadką) siedząc w mokrych ciuchach. No i przeziębienie pewne. Znam swój organizm i się go słucham.
- Ale nie zgub czapki, proszę! - mówi na dworcu Żona patrząc na mnie podejrzliwie.
Nie wiem, dlaczego Jej się to tak utrwaliło, bo raptem zgubiłem do tej pory dwie Święte Czapki (mam jeszcze parę rzeczy Świętych), a teraz mam trzecią, taką samą, jak poprzednie.
- A torbę masz zamkniętą?! - to za jakiś czas. Znowu patrzy na mnie ze zgrozą w oczach i podejrzliwie bez próby ukrycia i kamuflażu (a ja wszystko czytam z Jej oczu), że zwraca się do mnie z lekkim obrzydzeniem, jak do półgłówka, a zgroza bierze się stąd, że jest nim chyba Jej mąż. I nie czekając aż Jej odpowiem, zagląda mi przez ramię, żeby się przekonać.
- Kotku, a trafisz z powrotem do domu?! - pytam z czułością i bez aluzji. Wiem, że wraca piechotą, a wystarczy obrócić Ją dwa razy wokół własnej osi, żeby szła w przeciwnym kierunku.

Wieczorem, już w Nie Naszym Mieszkaniu w Metropolii, urządziłem sobie NBM - Nieokrzesany Bal Murzynów! Niezwłocznie udałem się do osiedlowych delikatesów i kupiłem podstawowe rzeczy.
Na kolację  "zrobiłem" sobie dwie parówki(!) na gorąco, jedną bułkę(!) posmarowaną masłem(!) i do tego 2,5 kieliszka Luksusowej(!). Co za pierwotne, proste i prymitywne smaki!
Zrobiłem zdjęcie "zastawionego" stołu i wysłałem Żonie, żeby nie było, że się czaję.
Aha, wykrzyknikiem zaznaczyłem to, czego nie powinienem jeść i/lub pić.
Dzisiaj Bocian wysłał tylko jednego smsa.

Rano udało mi się zrobić dla całej trójki jaja na miękko. Sam  widziałem, że "wyszły", więc za bardzo nie było o czym gadać i bić piany. 
Plan dnia był prosty - spacer do lasu we czworo, eintopf przed wyjazdem W Swoim Świecie Żyjącej, ponowny spacer wśród urokliwych stawów i wyjazd do Miasteczka. Na dworcu, gdy już podjechał pociąg i W Swoim Świecie Żyjąca wsiadała, poprosiłem:
- Jak już będziesz w Metropolii i wsiądziesz do tramwaju, wyślij smsa, żebyśmy byli spokojni.
- "Kiedy"... - usłyszałem je szept.
Szpetnie zakląłem. Bo jak mam się oduczyć tej fatalnej maniery, kiedy(!)...
Ale smsa wysłała.

Po powrocie zrobiłem ręczne mycie. Zepsuła się zmywarka. Nie pomogły żadne próby i podejścia Żony. Za każdym razem po nastawieniu różnych programów po jakimś czasie wyświetlał się błąd F15, jakby ten symbol miał nam cokolwiek powiedzieć. Zmywarka została kupiona w maju tamtego roku, więc uprzejmie załapała się na gwarancję. Trzeba się było cieszyć, bo przecież mogła się równie dobrze zepsuć "dopiero" za 7 miesięcy.
Takie ręczne zmywanie nie stanowi i nigdy nie stanowiło problemu. Mimo oczywistej upierdliwości i zabierania czasu zawsze przy nim psychicznie wypoczywałem. I tak mam do tej pory. Taki prosty sposób na odciąganie myśli od spraw bieżących, najczęściej uwierających.
 
Wieczorem wpadliśmy w stan nicnierobienia, a potem obejrzeliśmy amerykański film z 2019 roku Kłamstwo doskonałe z Helen Mirren (bardzo ją lubię) i Ianem McKellenem (zupełnie mi nieznanym). Koniec filmu jednak zaskakujący, mimo że scenarzysta i reżyser mrugali okiem do widza i niby doprowadzali go dość szybko do zwrotu akcji.

PONIEDZIAŁEK (01.11)
No i dzisiaj mamy Wszystkich Świętych.

Ja osobiście wolę i lubię ten dzień nazywać Dniem Zmarłych.
Reszta dni z tego blogowego tygodnia potoczyła się na tyle męcząco i absorbująco, że ich opis musiałem przełożyć do następnego wpisu.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił pięć razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 18.57.

I cytat tygodnia, myślę stosowny do dzisiejszego dnia.
Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro? -  Phil Bosmans (flamandzki pisarz oraz kapłan katolicki)