22.11.2021 - pn - dzień publikacji
Mam 70 lat i 354 dni.
WTOREK (16.11)
No i z pomeczowych reminiscencji wychodzi mi, że najgłupszy jest PZPN.
Chyba, że jeszcze Sousa, a może ktoś jeszcze. O tym nie dowiemy się nigdy.
Wygrana z Węgrami (wystarczał bodajże remis) nie dość, że dawała nam rozstawienie wśród drużyn przystępujących do baraży, to jeszcze możliwość grania pierwszego meczu u siebie, czyli wpływ z biletów (o wszelakich reklamach nie wspomnę) do kasy PZPN rzędu 10-15 mln zł. Oczywiście obecność Lewandowskiego w naszym składzie w tym meczu nie gwarantowała z automatu zwycięstwa, bo taka jest piłka, ale jednak...
W tej sytuacji, jak trafimy na Włochy, Portugalię, Szwecję lub Bóg wie kogo, o Katarze możemy sobie pomarzyć. Może to i dobrze, bo w przyszłym roku, w grudniu, Żona nie będzie musiała się denerwować, i to przed Świętami, z tego powodu, że ja się denerwuję oglądając występy naszej reprezentacji. I nie będzie musiała brzydko się wyrażać Ten zasrany sport! Nie to, że nie mam nadziei, ale trzeba znać miejsce w szeregu. Realia mówią, że nasze szanse na awans spadły gwałtownie.
Czułem się więc po meczu głęboko zniesmaczony.
Z samego rana Pasierbica przywiozła swoje ukochane dzieci. Tak wcześnie, bo musiała natychmiast wracać do Metropolii, żeby, mimo lekkiego spóźnienia, być w pracy.
I poranek oczywiście gwałtownie się zmienił. Zamiast zwyczajowej ciszy i powolności wszystko uległo przyspieszeniu z równoległym wzrostem ilości decybeli. To dodatkowo dołożyło się do mojego kiepskiego pomeczowego stanu (niewyspanie i zniesmaczenie), ale po jajkach na miękko trochę mi się poprawiło. Żona o sobie nic nie mówiła, ale oboje zgodnie stwierdziliśmy, że z dziećmi trzeba będzie gdzieś wyjść i przekierować ich energetyczny impet z nas na cokolwiek, jeśli chcemy przetrwać.
Ale póki co impet musieliśmy wziąć na klatę i zagrać mecz. Team Ofelia i ja przegrał z teamem Q-Wnuk i Babcia 9:10.
Można by powiedzieć, że lwia część dnia stała pod znakiem Szlaku Lodowego (Szlakiem Lodów?, W Poszukiwaniu Lodów?), co miało okazać się dla nas mocno zbawienne. Najpierw w sąsiedniej wsi, tej, w której planujemy w 2023 roku zjazd moich koleżanek i kolegów ze studiów, wyposażonej w wypasiony lokal gastronomiczny, w sporej części z unijnych funduszy, zostaliśmy poinformowani, że lody są tylko w sezonie. Za to były różne ciasta, których dzieci nie chciały. Wszystkim to wyszło na dobre, bo cały ten czas mogliśmy spędzić przy pięknej pogodzie na dworze, zrobić wycieczkę wokół stawów z zabawą w zgadywanie, odwiedzić mini zoo i botaniczną ścieżkę edukacyjną, by wreszcie się wyszaleć na świetnym placu zabaw, na którym większość atrakcji była wykonana z przyjaznego drewna.
Dzieci jednak mają to do siebie, że główny cel wyjazdu nie schodzi im nigdy z pola widzenia, więc w końcu usłyszeliśmy A kiedy będą lody? Pojechaliśmy do Pięknego Miasteczka, do jedynej piekarnio-cukiernio-kawiarni, by usłyszeć Lody są tylko w sezonie. Dzieci oczywiście niczego innego nie chciały.
Pojechaliśmy więc do Powiatu, gdzie lody są zawsze. Jechaliśmy na pewniaka.
Było wszystko. I lody, i desery, a przede wszystkim miejsce dla dzieci z dotykowym ekranem i z interaktywnymi grami. Ktoś to naprawdę świetnie wymyślił. Dzieci nagle zniknęły. Zostały przywiązane, zakotwiczone, zamurowane w kącie sali. A my, dorośli, mogliśmy delektować się godzinnym relaksem. Zbawienne.
Wieczorem, czyli o 17.00, po szarpanych posiłkach, bo wymieszanych z grami i ciągłym wymyślaniem A może zagramy?..., dzieci zajęły się sobą. Jest to zawsze wersja light ich pobytu, która oczywiście oznacza więcej ciszy i spokoju, ale wcale nie oznacza niezaangażowania dorosłych. Raczej jest to sytuacja, w której nie znasz dnia, ani godziny. Bo, na przykład, Q-Wnuk kolorował flagi różnych państw. Z racji swoich zainteresowań piłkarskich wiele znał i zrobił bezbłędnie, w wielu pomieszał kolory, a wielu nie znał i trzeba było sprawdzać w Internecie. A kto sprawdzał wyrwany z "nie znasz dnia, ani godziny"?
Nie powiem, samego mnie to interesowało. A na koniec, przy stojącym przy mnie Q-Wnuku, napisałem na blogu wiedząc co będzie Q-Wnuk pomylił kolory Belgii i Hiszpanii. Słyszałem tuż przy moim uchu, jak półszeptem składał sylaby i czytał. Po czym z uśmiechem i z niedowierzaniem patrzył na mnie. Żeby tak tu i teraz czytać o sobie?
Q-Wnuk zaczął czytać i widać, jak postęp lawinowo nabiera tempa. Nagle zaczęły otwierać się przed nim obszary, o których do tej pory nie miał pojęcia, a które zaczęły go fascynować. Za chwilę będzie płynnie czytać i trzeba będzie znowu uważać, ale inaczej, żeby mu coś nie wpadło do rąk i żeby nie zadawał "głupich" pytań.
Późnym wiejskim wieczorem, czyli o 19.00, Q-Wnuk oglądał I połowę finału Mistrzostw Świata z 2018 roku w Rosji Francja : Chorwacja (4:2). Czy przeszkadzał mu komentarz z angielskiej telewizji (taką wersję znalazłem)? Ofelia zaś na drugim laptopie oglądała bajki. Ich droga, wspólnego wieczornego oglądania bajek, rozeszła się jakiś rok temu i oboje przeszli nad tym do porządku dziennego. Żona czuwała na górze reagując na ofeliowe Skończyło się! włączaniem kolejnej bajki i na q-wnukowe Widziałaś, jaka akcja?! słowami mhm lub rzeczywiście! Ja zaś na dole w cudownej ciszy czytałem. Nie spodziewałem się, że wieczór może być tak piękny.
Czego dzisiaj nie zrobiliśmy i co musieliśmy przełożyć?
Do Zaprzyjaźnionej Szkoły wysłaliśmy smsa, że zadzwonimy za parę dni w założeniu dając sobie trochę więcej czasu po wyjeździe Q-Wnuków, żeby dojść do siebie.
Recenzja tekstu W Swoim Świecie Żyjącej również musiała poczekać.
O 21.00 wszyscy już spali. To się nazywa pogodzić wymysły cywilizacyjne z naturą i dobowym rytmem.
Dzisiaj już o 04.03 napisał Po Morzach Pływający.
Przeginasz z tą pracą.
Rozumiem potrzebę wykonywania różnych czynności, ale chyba powinieneś trochę zwolnić, a na pewno odpoczywać nawet wtedy kiedy wydaje się, że nie musisz. Przecież Ty nic nie musisz. Możesz robić co chcesz lub nic nie robić. Takie prawo Emeryta. Roboty nie przerobisz. Nie ma takiej opcji. Mieszkając w domu i prowadząc tego typu działalność zawsze jest coś do zrobienia, ale czesem trzeba sobie najzwyczajniej odpuścić.
Miłego dnia 🤗 (pis. oryg.)
Rozumiem potrzebę wykonywania różnych czynności, ale chyba powinieneś trochę zwolnić, a na pewno odpoczywać nawet wtedy kiedy wydaje się, że nie musisz. Przecież Ty nic nie musisz. Możesz robić co chcesz lub nic nie robić. Takie prawo Emeryta. Roboty nie przerobisz. Nie ma takiej opcji. Mieszkając w domu i prowadząc tego typu działalność zawsze jest coś do zrobienia, ale czesem trzeba sobie najzwyczajniej odpuścić.
Miłego dnia 🤗 (pis. oryg.)
Z treści przebija troska, to miłe. Ale co mam robić, skoro muszę i to z kilku powodów?
ŚRODA (17.11)
No i dzisiaj wstaliśmy trochę po 08.00.
To znaczy my, nie dzieci.
Patrzyliśmy na siebie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- To chyba wstanę... - Żona nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. - Napiłabym się chociaż kawy. - dodała ciągle szeptem.
Czekaliśmy jeszcze trochę licząc na to, że w końcu przylezą. Cisza.
- To ja wstanę, rozpalę na dole i wrócę. - podjąłem męską decyzję. - Może wtedy przylezą.
Wszystko porannie zrobiłem tłukąc się jak zwykle i nadal nic. Wróciłem na górę, a tu Żona w łazience w pełnym rynsztunku.
- A co miałam zrobić?... - szeptem oznajmiła widząc mój niedowierzający wzrok. - Ofelia się nawet obudziła, ale przyszła tylko na siu-siu i z powrotem się położyła.
Zeszliśmy na dół. Udało się wypić sole i pierwsze kawy. Nawet zacząłem pisać, gdy usłyszałem za sobą drobne kroczki.
- Cześć dziadek. - Ofelia podeszła ze swoim tajemniczym uśmiechem.
Przysunąłem twarz do jej buźki.
- Słyszałem, że już robiłaś rano siu-siu.
Przysunęła się jeszcze bliżej tak, że zdawało mi się, że zaglądam w głąb jej niesamowitych oczu.
- Doprawdy urocze... - pomyślałem.
- Kupe chce...
Doprawdy urocze.
Otrzeźwiałem wyrwany z zauroczenia zrywając się natychmiast. Z takim sformułowaniem, jak również z "Zaraz będę wymiotował/-a" u dzieci żartów nie ma. Przeważnie wtedy dorosły jest już o kilka sekund w niedoczasie , a to czyni różnicę.
Za jakąś chwilę Babcia zniosła Q-Wnuka. Przekładając jego wagę na identyczną, ale czegokolwiek innego, Żona nie byłaby w stanie, ot tak o prostu, znieść to cokolwiek z góry na dół. Ale to był Q-Wnuk...
Bolał go brzuszek i było mu niedobrze. Wszyscy się zgodziliśmy, że musi być szlaban na lody.
W tej sytuacji zbieraliśmy się długo, ale w końcu ponownie wyjechaliśmy do Powiatu.
Główną atrakcją była wizyta w Muzeum Bombek. Jak widok tysięcy magicznych kształtów i kolorów działa na dzieci nie trzeba tłumaczyć, ale i dorośli nie mogą pozostać obojętni, bo zaraz, natychmiast, odklejają się im wszelkie magiczne wspomnienia z dzieciństwa.
Byłbym poszedł o zakład o duże pieniądze, że owszem bombki były piękne, ale piękniejszy był interaktywny ekran z grami. Stąd znowu dzieci nie było, a my mogliśmy odpoczywać. Im wystarczyły do towarzystwa dwie buteleczki z soczkami, a nam herbata i kawa.
Wieczór spędziliśmy przy grach planszowych, a potem była powtórka z rozrywki. Q-Wnuk oglądał II połowę meczu Francja - Chorwacja, Ofelia bajki, całość nadzorowała Żona, a ja na dole czytałem książkę.
Dzisiaj o 04.52 znowu napisał Po Morzach Pływający. Można powiedzieć, że był to taki marynarski meldunek ze zwykłego roboczego dnia.
Wczoraj
Pobudka 0250..... shifting do drugiego portu.. Kontynuacja załadunku cementu...... koniec załadunku... czyszczenie pokryw ładowni.... deszcz...... kontynuacja czyszczenie pokryw ładowni...zabezpieczenie całego sprzętu przed wyjściem na morze....mycie pokryw ładowni....końcowy DS.... dokumentacja....... 2030 ...mogę wziąć prysznic.
Poniżej ilustracja czyszczenie pokryw. Zdjęcia robione z gantry, a poniżej moja załoga.
Przynajmniej tyle dobrego z bycia" szeryfem":) (pis. oryg.)
Pobudka 0250..... shifting do drugiego portu.. Kontynuacja załadunku cementu...... koniec załadunku... czyszczenie pokryw ładowni.... deszcz...... kontynuacja czyszczenie pokryw ładowni...zabezpieczenie całego sprzętu przed wyjściem na morze....mycie pokryw ładowni....końcowy DS.... dokumentacja....... 2030 ...mogę wziąć prysznic.
Poniżej ilustracja czyszczenie pokryw. Zdjęcia robione z gantry, a poniżej moja załoga.
Przynajmniej tyle dobrego z bycia" szeryfem":) (pis. oryg.)
CZWARTEK (18.11)
No i dzisiaj dzieci wstały już normalnie, o 07.00.
Wszyscy poruszali się w zwolnionym tempie, nawet dzieci. Wśród panującego wszędzie rozgardiaszu, na podłogach, stołach i krzesłach odnajdywały się swobodnie, ale w miarę cicho, co nam pozwoliło spokojnie przy kawie wejść w dzień.
Przed wyjazdem do Metropolii nie mogło się obejść bez ostatniego meczu - Ja kontra Reszta Świata. Wygrała 10:9 Reszta Świata. Wszyscy bez wyjątku stwierdzili, że był to wspaniały mecz. Kilkukrotne zmienne prowadzenie, mnóstwo strzałów i niewykorzystanych sytuacji, no i bramki. Q-Wnuk strzelił siedem, Żona dwie, w tym ostatnią, zwycięską, a Ofelia jedną, ale jaką? Swoją pierwszą samodzielną bramkę w życiu.
Nad powrotem do Metropolii czuwał Q-Wnuk i pilnował, abyśmy tam dotarli przez Powiat. Jego ponownym celem było usiąść przed interaktywnym ekranem.
Nadrobiliśmy 10 km drogi, ale warto było. Zacząłem odpoczywać w przyspieszonym tempie. Żona również. Ale już w Inteligentnym Aucie Q-Wnuk jako Dyrektor wymyślił i zarządził ich przyjazd z rodzicami z Metropolii w najbliższą sobotę, a nasz z Wakacyjnej Wsi, a punktem zlotu miał być interaktywny ekran w Powiecie.
Zareagowałem alergicznie, Żona zaś łagodnie No, w ten weekend to nie, ale może w następny?...
U Krajowego Grona Szyderców się nie zasiedzieliśmy. Pasierbica musiała zawieźć Q-Wnuka na piłkarski trening. Na tę okoliczność przebrał się i wyglądał bardzo profesjonalnie. Mnie w jego wieku nie przyszłaby nawet do głowy myśl, że tak można piłkarsko wyglądać idąc na trening. Podejrzewam, że jemu chyba też nie przychodzi, że można by wyglądać inaczej, to znaczy nie mieć tego całego ekwipunku.
W Domu Dziwie zastaliśmy pustkę i ciszę. Zawsze w takich razach miotają nami ambiwalentne uczucia.
Wieczorem wróciliśmy do codziennego rytuału. Obejrzeliśmy 2 i 3 odcinek Angielskiej Gry.
PIĄTEK (19.11)
No i dzień od rana rozpoczęliśmy dość intensywnie.
Żeby zdążyć przygotować dom na sobotę dla Lekarki oraz Wojskowego. To znaczy na ich wizytę, która miała być rewizytą. Nie mogliśmy wszystkiego zostawić na sobotę, bo po pierwsze prawie na pewno nie zdążylibyśmy, a po drugie wypadało mieć kondycję i dobry nastrój na ten towarzyski wieczór. Poza tym przecież były jeszcze inne sprawy, między innymi związane z ich odwiedzinami. Bo przyjmować gości i demonstrować wersję "o suchym pysku" nie wypadało.
Stąd po porządkach pojechaliśmy najpierw do Powiatu, a potem do Sąsiedniego Powiatu dysponującego większą ofertą handlową. Zamierzaliśmy, niejako tradycyjnie, po zakupach wylądować w naszej kawiarni, w której rodzą się nowe pomysły, ale w trakcie krążenia po jednokierunkowych ulicach Żona powiedziała:
- Jeśli chodzi o mnie, to dzisiaj nie musimy tam jechać. - Możemy wracać do domu.
Jakby czytała w moich myślach, bo zdawałem sobie sprawę, że akurat nowych pomysłów nie mamy, wyczerpały się, a poza tym, ile można?! Nawet my o tym wiedzieliśmy.
W pierwszej chwili obrałem kierunek na drogę wylotową do Powiatu, ale za chwilę, i to było niezależne ode mnie, coś we mnie pękło.
- Ale wiesz, jeśli tam nie pojedziemy, to jednak będzie mi smutno.
- To trzeba było tak od razu mówić - skomentowała Żona. A gdy już dochodziliśmy na miejsce, dodała:
- Wiesz, zmieniłeś się.
Takie słowa w jej ustach? Bez moich nacisków i dociekań? Chyba rzeczywiście się zmieniłem.
Przy zamawianiu zrobiłem drobne odstępstwo. Zrezygnowałem z kawy na rzecz czarnej herbaty, nie udziwnionej, jak zaznaczyłem pani przyjmującej zamówienie. W ramach zmian ostatnio piję kawę gdzieś o 30% mniej niż dotychczas. To nic nadzwyczajnego, jeśli realizować zwykłą zasadę Słucham się swojego organizmu, a on mi mówi, że więcej kawy mi nie smakuje. Bardzo proste.
Żona zamówiła pyszną herbatę rozgrzewającą z wiśniówką i pomarańczą.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy zamówienie przyniosła inna kelnerka. Ta, która poprzednio trochę się zdziwiła moim pytaniem A co mam z tym zrobić?, i której dyndałem, za przeproszeniem, przed oczami mokrą ociekającą herbacianą torebką. Teraz od razu przyniosła mały spodeczek, żebym mógł bez problemów pozbyć się, za przeproszeniem, mokrej torebeczki.
- Od razu wiedziałam, że to pan, gdy koleżanka przyniosła do kuchni zamówienie. - pani się śmiała.
To miłe mieć taki znak rozpoznawczy u kelnerów - dwie gałki lodów waniliowych, posypka z różnych orzechów, polewa z advocata i lekkie pyknięcie bitej śmietany z dodanym przeze mnie każdorazowo zastrzeżeniem Jak będzie jej za dużo, to nadmiar zgarnę łyżeczką i wyrzucę!
- No proszę, można?! - Żona skomentowała fakt przyniesienia dodatkowego spodeczka. - Jeden zrozumie od razu, drugi wcale, a trzeci się obrazi...
Celność i oczywistość tej uwagi nieźle mnie ubawiła, tym bardziej więc czas spędziliśmy sympatycznie, relaksacyjnie, nie wymyślając nic nowego.
Po powrocie się odgruzowałem. Same korzyści z zapraszania gości. Dom wysprzątany, człowiek ucywilizowany.
Wieczorem obejrzeliśmy 4 i 5 odcinek Angielskiej Gry. Znowu przesunęliśmy rozmowę z Zaprzyjaźnioną Szkołą. Nie mieliśmy sił i werwy, żeby czerpać z niej przyjemności, którą zawsze nam daje.
SOBOTA (20.11)
No i pierwsza część soboty stała pod znakiem dalszych przygotowań do przyjęcia gości.
Zakłócił ją tylko jeden moment, gdy o 11.00 musiałem pojechać do Pięknego Miasteczka, żeby kolejnym oglądaczom pokazać Pół-Kamieniczkę. Zaczyna mi się już robić niedobrze od tego ciągłego pokazywania, za przeproszeniem. Ale Żona by powiedziała Taka praca.
Punktualnie o 17.00 przyszli Lekarka i Wojskowy. Otwierając im furtkę miałem takie dziwne, a zarazem sympatyczne uczucie - byli drugimi tubylcami (chociaż do końca jeszcze ich nie można tak nazwać), których gościliśmy w Wakacyjnej Wsi, a pierwszymi w Domu Dziwie.
Co tu dużo mówić - ponad pięć godzin przesympatycznego czasu, gdzie obie strony czuły się swobodnie, chociaż to było raptem nasze drugie spotkanie. W dalszym ciągu poznawaliśmy się wzajemnie, pojawiały się nowe zachowania i cechy, a to humorystyczne, a to trochę szokujące i zaskakujące. Ale jak już wcześniej mówiłem - z tej mąki powinien być chleb.
NIEDZIELA (21.11)
No i niedziela była niedzielą.
Może przez fakt, że musieliśmy odespać wczorajszą wizytę.
Wstałem dopiero o wpół do dziewiątej i być może przez to miałem dodatkowe wrażenie "niedzielności". Na dodatek wydawało mi się, że cofnięto zegary o godzinę, a to przecież odbywa się zawsze z soboty na niedzielę. Taki zabawny stan.
Żona została w łóżku, bo musiała odcierpieć zjedzone wczoraj różnego rodzaju sery, przed którymi z łakomstwa wyjątkowo nie mogła się powstrzymać. Raz na jakiś czas. Ale w okolicach południa wróciła do normy.
Ja za bardzo nie miałem do czego wracać, bo towarzyszył mi tylko lekki kacyk, który przepędziłem cichą, niedzielną pracą. Wyciąłem nad Stawem kolejny fragment zarośnięty przez nawłoć kanadyjską.
A po przerwie na drzemkę wyczyściłem ognisko z nadmiaru popiołu. I gdy zbierałem się przed zmierzchem do domu, okazało się, że kolejnych oglądaczy naszło niespodziewanie na oglądanie Pół-Kamieniczki. To pojechałem. Trójka bardzo młodych ludzi, każde z nich mogło skończyć ledwo 25 lat. Sympatyczni, kulturalni, inteligentni, kumaci i z poczuciem humoru. Rzadkość.
Wieczorem wreszcie udało się spokojnie i bez pospiechu porozmawiać z Zaprzyjaźnioną Szkołą. Brakowało tego. Rozmowa zrobiła nam bardzo dobrze.
A później obejrzeliśmy 6 i ostatni odcinek Angielskiej gry. Cóż, trzeba powiedzieć, że Anglicy potrafią robić filmy z tamtej epoki. "Przymuszony" co nieco tym serialem poczytałem o historii piłki nożnej w Anglii i w Szkocji. Sporo dowiedziałem się o dwóch głównych postaciach filmu, piłkarzach z różnych sfer. Takie postacie faktycznie istniały i zasłużyły się dla rozwoju piłki nożnej. Lektura dla takiego kogoś jak ja niezwykle interesująca.
Dzisiaj o 08.35 napisał Po Morzach Pływający.
A u mnie jak to zwykle w niedzielę...
Spokojnego dnia (pis. oryg.)
Na załączonym zdjęciu widać potężny luk ładunkowy i... cement.
PONIEDZIAŁEK (22.11)
No i trzeba powiedzieć, że poniedziałek był normalnym poniedziałkiem.
Z wszelkimi aspektami poniedziałkowatości.
Już o 09.00 byłem w Pięknym Miasteczku, aby pokazać kolejnemu oglądaczowi Pół-Kamieniczkę. Sympatyczny gość, budowlaniec, młodszy ode mnie o 9 lat. Wykazywał spore zainteresowanie Ale rozumie, pan, następnym razem będę musiał przyjechać z żoną. Rozumiałem. Ale ona wraca do Polski dopiero na początku stycznia. Nadal rozumiałem.
Przy okazji dowiedziałem się co nieco o charakterze naszej nacji, co mnie nie zaskoczyło, ale wzruszyło i rozbawiło w połączeniu z pewnym poczuciem dumy. Otóż jego córka mieszka w Kanadzie i on właśnie świeżo od niej wrócił do Polski.
- To musiał pan mieć zaświadczenie o szczepieniu i nie wiadomo co jeszcze?... - zawiesiłem głos.
- No pewnie, inaczej by mnie tam nie wpuścili! - Panie, my tu narzekamy, a tam dopiero jest komuna!... - Nie ma się nic do gadania. - Za nieprzystąpienie do testów nakładają kary, nawet kilka tysięcy dolarów, a za brak szczepień mogą wywalić z pracy!
- Ale to jest niezgodne z konstytucją! - wkurzyłem się z mety.
Oczywiście, że nie znam konstytucji Kanady, ale nie wydaje mi się, żeby w demokratycznym kraju aż tak, konstytucja i Kanada, ograniczały wolność swoich obywateli.
Facet jakby czytał w moich myślach.
- Proszę pana, tam jest społeczeństwo wielonarodowe i wszyscy chodzą karnie, na łańcuchu. - Nikt nie podskoczy. - Jedyną nacją, która fika i się buntuje są tamtejsi Polacy.
Od razu zrobiło mi się ciepło na duszy. Nasza słowiańska, antyzaborowa krew!
I Posiłek był mocno skomplikowany. Nie tak w treści, jak w formie. Treść była prosta. Żona robiła dla mnie sadzone na boczku, z czterech jaj, a ja jej, za przeproszeniem, na miękko, też cztery. Przy czym moje wyszły na twardo. Nie przyłożyłem się, bo równocześnie rozmawiałem z Sąsiadką Realistką omawiając nasz jutrzejszy przyjazd. A efekt przy moim braku podzielności uwagi mógł być tylko jeden.
- Nie mogłeś porozmawiać z nią później? - Tak marzyłam o mazistym żółtku...
- Nie, nie będę tego jadła. - kategorycznie stwierdziła za chwilę, gdy pierwszy kęs potwierdził jej najgorsze przeczucia. - Najwyżej zrobi się z tego sałatkę.
Podświadomie użyła formy bezosobowej, bo przecież ona żadnych sałatek nie robi. Za żadne skarby!
Normalnie zjadłbym te cztery twarde gnioty i to ze smakiem, ale przecież czekały na mnie sadzone. Więc ileż można?
- To może ugotuję jeszcze raz? - zaproponowałem.
- Ugotuj. - odparła zezwalająco-zołzowatym tonem.
Ta zwięzłość odpowiedzi najlepiej świadczyła, jak była zawiedziona i wkurzona. Ale ją udobruchałem następną partią. Żółtka były maziste. Nic dziwnego, skoro przez cały czas stałem przy kuchni na baczność z sekundnikiem w ręce nie spuszczając z oczu garnka nawet na sekundę. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby jaja ponownie wyszły na twardo. Bo ile można jeść tej sałatki, zwłaszcza że u nas nie ma kto jej zrobić? No chyba że ja na święta, ale to jeszcze daleko.
W dobrych ostatecznie nastrojach wyruszyliśmy więc w dzień. Znowu wyciąłem trzy taczki nawłoci kanadyjskiej. Zostały mi jeszcze trzy. I gdy jeszcze przygotowałem trochę drewna do kóz, można było powiedzieć, że dzień się skończył, chociaż była dopiero16.00.
Po omówieniu sprawy z Żoną zacząłem pierwsze przygotowania do imprezy związanej z moimi urodzinami. W grudniu minie rok od tamtej, słynnej. Nie mam zamiaru jej powtarzać w tym samym stylu i planuję zachować się godnie i przyzwoicie. Ale i tak pierwsi zapraszani słysząc moje obietnice, że wódki od 14.00 pić nie będę, dopytywali To znaczy od 15.00?
Wieczorem zaczęliśmy oglądać Szpital New Amsterdam, amerykański serial z 2018 roku.
Najpierw Żonie zaproponowałem, żeby na wieczór znalazła jakiś film. Od razu skoczyła na mnie.
- A co ty myślisz, że to tak łatwo?! - A poza tym zaraz się zacznie - ten nie, ten ci się nie podoba, w tamtym za mało dla ciebie akcji... - Co to, nie znam cię?! - Rzygać mi się chce od tego stałego szukania. - A serial znajdę i spokój.
No chyba, że się nie spodoba, ale wolałem tej myśli nie wyrażać głośno.
Już spory czas temu sugerowałem Żonie właśnie ten serial, ale mocno się opierała.
- Bo będą tylko stali nad łóżkami chorych, kołysali się i jęczeli.
Ale dzisiaj zaproponowała sama, a to ma znacznie większą moc, niż gdybym zrobił to ja. Zaśmiałem się.
- A bo piszą, że jest pogodny. - Żona znalazła wytłumaczenie i alibi.
Zgodnie stwierdziliśmy, że w takim razie damy serialowi szansę.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił dwa razy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała raz. Jej szczek nas dobiegł, gdy domagała się wejścia do domu, a my bezczelnie się tego nie domyślaliśmy zajęci Lekarką i Wojskowym.
Godzina publikacji 19.02.
I cytat tygodnia:
Nie bój się iść wolno do przodu, obawiaj się jedynie stania w miejscu.” - przysłowie chińskie