poniedziałek, 3 stycznia 2022

03.01.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 31 dni.
 
WTOREK (28.12)
No i dzisiaj mieliśmy sympatyczny wtorek.
 
Bo wstaliśmy po pierwszej normalnej nocy po Świętach. Wczoraj wieczorem rozsądnie obejrzeliśmy tylko 1,5 odcinka Breaking Bad, by dzisiaj rano celebrować codzienne procedury i niespieszność.
 
Bo po wczorajszej wczesnej publikacji. Dzisiaj rano Żona czytając wpis wyłapała wiele "żonujących" moich błędów, więc w miarę szybko dokonując poprawek schowałem je przed światem. Widocznie byłem w słabszej formie i jedynym wytłumaczeniem mógł być dosyć złożony mój świąteczny wysiłek.
 
Bo zelżały mrozy i niczego nie trzeba było w Inteligentnym Aucie odśnieżać  i skrobać. Odpaliło normalnie, tylko boczne lusterka nadal nie spełniały swojej roli zamarznąwszy kilka dni temu w dziwnej pozycji. Gdy w czasie jazdy automatycznie chciałem z nich skorzystać, wzrok napotykał obraz boków samochodu i dopiero mocny wychył do przodu, prawie z przytuleniem twarzy do kierownicy dawał obraz tego, co się działo za nami na drodze. A to nie było zbyt bezpieczne, więc jechałem tylko na lusterku wstecznym. Ale w którymś momencie, gdy parkowałem i zamykałem Inteligentne Auto, lusterka pięknie się "zwinęły" i przytuliły do jego boków, by przy uruchomieniu silnika w pełnej krasie się "rozwinąć". Poczytuję sobie (Pepys?), że wykazałem się zdrowym rozsądkiem nie usiłując w międzyczasie lusterek na siłę otwierać i zamykać.

Bo zyskaliśmy ponad tysiąc złotych. Chyba przez te mrozy (nie wiem, czy -12 stopni przez dwa, trzy dni pretenduje do takiego określenia) Żona "wymyśliła", że w związku z przyjazdem do obu mieszkań gości na Sylwestra, wypadałoby w łazienkach zamontować elektryczne grzejniki (nie ma ich w żadnej z czterech łazienek, chociaż i miejsce, i specjalne gniazdka zostały na etapie remontu przewidziane).
- Patrzyłam, nie są drogie. - zakomunikowała przed wyjazdem do Powiatu. 
Myślałem więc, że się zmieścimy w kwocie, dajmy na to, 600 zł. Ale tylko myślałem. Bo po objechaniu pięciu sklepów, okazało się, że owszem uda się taki grzejnik kupić za 300 - 400 zł, ale do tego trzeba dokupić oddzielnie grzałkę o stosownej mocy oraz, najlepiej, glikol, żeby nim "zalać" grzejnik. O takich drobiazgach, jak kołki rozporowe, nie było co wspominać. A o mojej pracy tym bardziej. I właśnie przy omawianiu szczegółów montażu w jednym ze sklepów, w tym, w którym kiedyś przez pół godziny Żona kupowała sedes lub baterię zlewozmywakową (nie pamiętam), a ja spałem na kanapie dla klientów, wyszło, że to, co ja chcę zrobić, jest, delikatnie mówiąc, nie na miejscu, a dosadniej głupie, idiotyczne, nierozsądne, niebezpieczne, słowem nieprofesjonalne.
Bo chciałem, więcej, musiałem powiesić te grzejniki na ścianach z regipsu, które swego czasu podzieliły dwie stare, duże łazienki, tworząc cztery nowe, mniejsze.
- A dasz radę? - Żona zapytała podejrzliwie w sklepie ze sporym powątpiewaniem, które raczej nie wynikało z niewiary w moje umiejętności, ale sam fakt montażu, zalewania, mocowania grzałki, żeby nie ciekło przerastał jej wyobraźnię.
Podejrzliwość powiększał fakt, że sprzedający wystawił nam w opakowaniu dwa ostatnie grzejniki, które wybraliśmy po długich analizach dotyczących zależności wielkości względem mocy i ceny, a ich gabaryty wyraźnie Żonę wystraszyły.
- Mocowanie na regipsie odradzam. - doradził sprzedający.
- Ale ja na regipsie zamontowałem na specjalnych aluminiowych kołkach dwa drążki, w mojej garderobie i żony, i wisi tam mnóstwo odzieży, w tym sporo ciężkich kurtek i nic się nie dzieje, a całość na pewno jest cięższa od takiego grzejnika. - upierałem się.
- Ale  gość swoje prawa ma... - oliwy do ognia dolał sprzedający. - ...również do suszenia na takim drabinkowym grzejniku ręczników, przemokniętych spodni i nie wiadomo czego jeszcze. - I co pan myśli... - zawiesił prowokacyjnie głos... , że  po wyschnięciu będzie z grzejnika to ściągał delikatnie myśląc o regipsowej ścianie? - Będzie - sam sobie i nam odpowiedział - wyszarpywał, i kilka takich szarpnięć, a grzejnik od ściany odpadnie.
Taka wizja Żonie wystarczyła. Mógł nawet skończyć na słowie "wyszarpywał" bez tej brutalnej łopatologii.
Grzejników nie kupiliśmy. W ostatnim sklepie, do którego zajrzeliśmy, żeby być ze sobą w porządku, grzejników w ogóle nie było.
- Wszystko wykupione, jak tylko pojawił się mróz. - wyjaśnił sprzedający.
A na moje pytanie o montaż na ścianie z regipsu wykrzywił się.
- Ja bym tam na takiej ścianie nie montował niczego, a na pewno nie grzejnika. - Regips... - ponownie się wykrzywił.
- A po co gościom grzejniki w łazienkach? - zaczęła Żona, gdy wsiedliśmy do auta. - Pogoda się zmienia właśnie na plus, poza tym u nas w łazienkach nie ma i żyjemy. - Napali się wcześniej w kozie i będzie dobrze. - W ten sposób zarobiliśmy 1000 zł... - popatrzyła na mnie.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem przybijając piątkę.
 
Bo rozśmieszył nas dostawca drewna. 
- Dzwonię, żeby powiedzieć, że dzisiaj nie przyjadę i żeby pan nie czekał.
- A co się stało? - zapytałem od razu zmartwiony.
- A dzisiaj rano odpalałem tego skurwynsyna, a on zagazowany... - Jak nie pierdolło!...- Wysadziło całą plastikową pokrywę. - Tylko strzępy zostały. - Szukałem i mają gdzieś pod Warszawą. - Chyba będzie pojutrze...
To, ledwo powstrzymując wybuch śmiechu, umówiłem się, że da znać, gdy będzie mógł przyjechać.
- Bo nie chciałem, żeby pan na darmo czekał... - jeszcze raz się usprawiedliwił.
 
Bo za jajami odwiedziliśmy  Sąsiadów i przy okazji zrobiliśmy sobie wycieczkę po Pięknej Dolinie, a w ten sposób z głowy wypadły nam pewne rzeczy i pomysły.

Bo sylwestrowi goście opłacili całość. Co prawda trzeba będzie im mocno nagrzać, ale gość swoje prawa ma. Zacznę jutro, bo przyjeżdżają w czwartek.

Bo zadzwoniła Córcia i jutro odbierają Rhodesiana. Będzie nam smutno, ale w kontekście nocy sylwestrowej, to chyba dobrze. On zaczął szczekać, bo debile, chyba dla wprawy, już strzelają. A szczeka głośno i blisko uszu, a my niezwyczajni.
 
Bo Pepys mnie wieczorem wielokrotnie rozbawił i miałem przy czytaniu dużo radochy. Pozwolę sobie na jeden cytat:
...a potem wróciwszy do Westminster Hall  wdałem się w rozmowę z Panną Betty Lane; i po wielkim gadaniu, że ona nigdy nie wychodzi z mężczyzną, jak to dawniej czyniła, jednym słówkiem sprawiłem, że poszła ze mną do Reńskiej Winiarni, gdziem ją całą wymacał, pochlebiając jej, że ma piękne i dobre ciało, i w samej rzeczy ma bardzo białe uda i nogi, acz monstrualnie tłuste.
I na drugi:
Schroniwszy się przed deszczem w małej piwiarni całowałem tam wielokroć córkę gospodarza, która jest gładką dziewką, lecz bardzo skromną, a Boże odpuść, miałem ci chętkę na coś więcej. 

Bo dzień był dłuższy od najkrótszego w roku już i aż o 2 minuty.

Bo obejrzeliśmy bez problemów 2 odcinki Breaking Bad.

Bo napisał Po Morzach Pływający.
O 00.32 .
No to powoli zbliżamy się do końca, a za chwilę będzie kolejny koniec i tak wkoło,aż do naszego końca.
Przeczytałem dziwną książkę w 2 dni Marcin Sergiusz Przybyłek Orzeł Biały 702 strony
PMP
To wyjaśniła się dziwna pora maila. Dziwna na lądzie, bo na morzu to normalka.
A potem napisał ponownie  o 20.49. Z tym mailem mam problem, bo nie wiem, czy go upubliczniać, nawet gdybym dostał zgodę Po Morzach Pływającego. Gdybym to zrobił , naruszyłbym pewne zasady obowiązujące na moim blogu.
Ten problematyczny dla mnie mail został uprzedzony innym, z niedzieli, z 19.38. Wtedy mi umknął z racji obecności Krajowego Grona Szyderców.
Po Morzach Pływający napisał: 
Mam prośbę. Czy mógłbyś napisać parę słów od siebie. Dziwna prośba. Możesz odmówić. Żona (zmiana moja) ma dostęp do Fejsbuka. Znajdź grupę Blok Demokratyczny 2023 tam znajdziesz odpowiedź na moją prośbę. Powtarzam jeszcze raz. Możesz odmówić.
Piekę chleb. Piąta próba.
Czwarta była niezła, ale jeszcze nie dobra.

ŚRODA (29.12)
No i od rana mamy odwilż.

I dodatnie temperatury. Najlepiej widać to po psach, które chętnie wychodzą na dwór, nawet Rhodesian. Ludzki, a raczej psi chłodek, prowokuje je do rozgrzewki, do biegania i zabaw.
Mnie też, bo łatwiej rąbie się drewno i uzupełnia zapasy pociętych kartonów i szczap.
A drewno znika. Żelazne zapasy rocznego, "sezonowanego", musimy trzymać dla gości. Zobaczymy, jak będzie schodzić w trakcie ich sylwestrowego pobytu. No i czekamy na plastikową pokrywę z Warszawy, co to pierdolła... Bez kolejnej dostawy bierwion i gałęziówki się nie obejdzie.
 
Około południa wysłałem wreszcie tekst - pierwsze informacje o naszym zjeździe w 2023 roku. Nigdy naraz nie wysyłałem informacji do 88. osób i to mnie deprymowało. Niby wiedziałem, że to jest proste, bo "zaznacz" adresy w posiadanej liście adresowej, "kopiuj" i "wklej" we właściwe miejsce. I wszystko jasne!  Jak w Kilerze: Memory five, Siara i wszystko jasne!
Ale to mnie strasznie stresowało, aż do kiełkującego bólu głowy. W końcu Żona się nade mną zlitowała, usiadła koło mnie ze słowami Nie rozumiem, czemu się denerwujesz, przecież to jest proste... i pilnowała, żebym czegoś głupio nie kliknął. I poszło. Duża ulga.
 
Gdy "przelewałem z pustego w próżne", czyli wykonywałem robotę głupiego wożąc drewno przeznaczone do dużej kozy w salonie z podcieni z powrotem na pieniek, żeby je rąbać na mniejsze do kuchni, zadzwonił facet.
- Mogę te trzy metry przywieźć dzisiaj, bo jutro jadę aż za Metropolię?
Byłem zachwycony, ale co się nawoziłem z powrotem i narąbałem, to moje.

O 13.30 ze Stolicy przyjechali Córcia, Zięć i Wnuczka. Posiedzieli chwilę przy kawie. Widać było, że Córcia jest zmaltretowana Świętami, podróżą, a przede wszystkim ciążą.
- Marzę już tylko o łóżku.
Wnuczka się znacznie ośmieliła, zwłaszcza gdy ją przekupiłem moim smartfonem. Od razu próbowała, włączyć go z boku. Musiałem jej tylko pokazać, którym przyciskiem. Gdy za każdym razem pojawiał się na ekranie Bazyl, wymawiała imię Rhodesiana, a gdy ją wpuściłem głębiej, w zdjęcia, na widok Ofelii wymawiała swoje imię, za to Żonę rozpoznała bezbłędnie. Malutkim paluszkiem przesuwała po ekranie mówiąc za kolejnym zdjęciem Ciocia, Ciocia, Ciocia, Ciocia... Była to ta seria z restauracji w Uzdrowisku, jakieś 10 sztuk, ale nie miałbym nic przeciwko, gdybym oglądał mały paluszek i słyszał Ciocia i ze sto razy. Z kolei, żeby wziąć ją na ręce, przekupiłem ją choinką. Więc z bliska oglądaliśmy świecidełka i bombki, a ona musiała wszystkiego dotknąć. A na koniec nawet podała malutką rączkę i dała się zaprowadzić do mamy. Na jej rękach udało mi się trochę to małe ciałko obrobić - wyłaskotać, wygnieść, wywąchać, słowem wymęczyć. Musiało mi wystarczyć na jakiś czas.
Gdy odjechali, zrobiło się to co zwykle. Pusto i cicho. Oczywiście wszystko przez Rhodesiana, który przez te 9 dni stał się członkiem naszej rodziny. Łapaliśmy się z Żoną na szukaniu go wzrokiem, albo na myśleniu, kiedy dać mu jeść lub wyjść z nim na dwór. I trochę zrobiło się nam żal Berty.

Tuż przed zmierzchem przyjechał facet z drewnem.
- I co to pierdolło? - znalazłem się, gdy się przywitaliśmy.
- A pokrywa... - Jak pierdolło, to tylko zostały brzegi i kable wisiały. - obśmiał się.
- I co, musiał pan ściągać aż z Warszawy?
- A tak, jakaś firma miała z odzysku, bo w żadnym serwisie nie było nówki. - W jeden dzień przysłali. - I to nie oryginał, ale pasowało od volkswagena diesla. - Teraz mam taką pokrywę z napisem DIESEL, chociaż to zagazowany benzyniak. - obśmiał się jeszcze bardziej.
- Ale nie myśli pan, że to się może powtórzyć i znowu pierdolnąć? - podtrzymywałem rozmowę w dobrym tonie.
- A nie, nie, bo to moja wina. - Jak odpaliłem, nastąpił samozapłon i pierdolło. - A dlatego, że gazy nie miały gdzie uciec i wysadziły plastik. - Bo rurę na kolektorze wydechowym umocowalim na chama i dlatego nie puściła.  - Teraz zdjąłem objemkę i rurę tylko nasadziłem na wcisk. - Jak znowu pierdolnie, to ją wysadzi, to ją założę i od razu będzie można ponownie odpalić i jechać. - Pięć stów mnie to kosztowało. - podsumował zadowolony.
Umówiliśmy się na przyszły tydzień, że przywiezie mi gałęziówkę.
- Ale wie pan, że od nowego roku drewno podrożeje?... - Już teraz tona ekogroszku kosztuje 2 tysiące złotych. - Skoczyła z 1800. - Chyba ich pojebało!
Nie miałem pojęcia o cenach ekogroszku, ale gdy odjechał, stwierdziłem, że rzeczywiście musiało ich pojebać. Tak jak cały PiS.
 
Gdy się zmierzchało, zasugerowałem Żonie, że jednak gościom zapalę jutro.
- Od rana, gdy zapalę, powinno wystarczyć, zwłaszcza że obie pary przyjeżdżają późno. - Szkoda całej podwójnej roboty.
Nie protestowała. W końcu zdecydowanie zrobiło się na plus.
Wieczorem z pewnym smutkiem wyszedłem już tylko z Bertą. Jej też wyraźnie brakowało Rhodesiana.
I wieczorem obejrzeliśmy 2 odcinki Breaking Bad.
 
CZWARTEK (30.12)
No i cały dzień był podporządkowany przyjazdowi gości. 
 
Na początku musiałem dla taczki udrożnić drogę zawaloną trzema kubikami drewna. Układałem je, a doszedłszy do tego rocznego rąbałem i zwoziłem do gości. Rozpaliłem w kozach. Zacząłem od dolnej, a ta się znarowiła. W jej wnętrzu kłębił się siwy dym, który wszelkimi możliwymi nieszczelnościami na uszczelkach wyłaził do mieszkania. Zimny komin i niskie ciśnienie (odwilż) zrobiły swoje. Śladu ognia i cugu. Ale wystarczyło tylko otworzyć kominową wyczystkę, włożyć w nią zapaloną gazetę, by "pociągło". Dym zniknął w oka mgnieniu wyssany przez kominowy cug i od razu  pojawił się piękny ogień.
Tej metody nauczył nas szef trzeciej ekipy remontującej Naszą Wieś. Pisałem bodajże, jak się pałowaliśmy po każdym przyjeździe do Dzikości Serca przy rozpalaniu w kuchni.
 
W międzyczasie zadzwoniła Córcia. 
Przepraszała za swoją wczorajszą złą kondycję. Była, jak pisałem, wykończona, a dodatkowo dokucza jej w obecnej ciąży blizna po cesarce z pierwszej.
Rozmawiała ze mną wyszedłszy z Rhodesianem na spacer.
- Tato, ja już się chyba nie nadaję do miasta. - uśmiała się. - Tu mam przestrzeń, ciszę i powietrze.         - Dlatego wyszłam, żeby odpocząć. Poza tym w domu jest +13, a na dworze +8, ale tam marzłam, a tu nie.
Okazało się, że, gdy przyjechali do domu, wewnątrz panowała temperatura +10, bo tak był ustawiony na ich nieobecność peletowy system. Piec zaczął grzać, ale gdzieś o 22.00 przestał. Bo z peletu w miejscu spalania zrobiła się drobna skorupka, system odczytał to jako awarię i się wyłączył. Wystarczyło, że Zięć szturchnął tę drobną skorupkę i piec zaczął działać. Ale zaczął działać, gdy domownicy po nocy wstali i stwierdzili rano, że w domu jest coś za zimno. Wiadomo, że to złośliwe bydle nie mogło się zaskorupić, zanim domownicy poszli spać. 
Namawiałem więc Córcię na proste, alternatywne źródło ciepła, czyli kozę lub kominek, ale ich do tego namawiać nie trzeba. Mają w planie, tylko ta kasa...
 
Potem i Żona, i ja sprzątaliśmy, i tak nas zastał wczesny zmierzch.
Już po ciemku przyjechały dwie panie z pieskiem. Starsza wysiadła, żeby się przywitać i ustalić pierwsze szczegóły - gdzie zaparkować, do którego mieszkania iść, itp. Młodsza, ta za kierownicą, na oko lat osiemnaście, przeparkowała auto i poszła ze mną do mieszkania. Starsza ze względu na pieska (znerwicowany, po przeżyciach, ze schroniska) została z Żoną na zewnątrz.
- Kim pani jest z profesji? - zadałem standardowe wścibskie pytanie.
- Fizjoterapeutką.
Chwilę  pożartowaliśmy o moich nagłych bólach kręgosłupowych, a potem przeszedłem do nauki palenia w kozie.
Okazało się, że kończyła AWF (Akademia Wychowania Fizycznego; nie wiem, czy to teraz nie nazywa się Uniwersytet). Ale tak powiedziała. Więc w myślach wyszło mi, że spokojnie może mieć co najmniej 25 lat, chociaż w świetle miała najwyżej dwadzieścia.
- Miała pani może już z tym do czynienia? - zapytałem wskazując kozę.
Przecząco pokiwała głową.
- To może mama?
- To moja partnerka. - odpowiedziała zwyczajnie i spokojnie, spokojem na pewno wyćwiczonym przy okazji setek sytuacji i spotkań z takim debilem, jak ja, który nie widzi oczywistych rzeczy.
Jak mogłem widzieć, skoro było ciemno? Poza tym jestem człowiekiem z tamtej epoki, w której oczywiście były takie pary, ale się o tym głośno nie mówiło. Na szczęście czasy współczesne, media, itp.  uświadomiły mi, że taka różnorodność istnieje, a poza tym naście lat przyjmowania gości wiele mnie nauczyło i dało do myślenia. Stąd zareagowałem z refleksem i zwyczajnie.
- A partnerka... - i przeszedłem z kamienną twarzą od razu do nauki rozpalania w kozie.

W domu zrelacjonowałem Żonie moją wpadkę. Jej głowa, nagle osłabiona, zwisła na tyle, że musiała ją podeprzeć dłonią. Lekko przy tym machała w lewo i w prawo, i głową, i przyklejoną do niej ręką, co miało znaczyć No, nie wierzę własnym uszom! Gdy wyszła z cichego szoku, usłyszałem:
- To ja do tych pań już nie pójdę...
Ale po chwili się opamiętała i spłynęła na nią trzeźwość umysłu.
- Dobrze, że chociaż zareagowałeś, tak jak zareagowałeś... - Że się głupio nie tłumaczyłeś i nie przepraszałeś. - Dopiero by wyszło.
Po czym teatralnie zademonstrowała moje wyimaginowane tłumaczenie się i przepraszanie. Wyszło jej to świetnie, jak zwykle, bo zdolności aktorskie ma, zwłaszcza gdy odgrywa zachowania albo rzeczywiste, albo potencjalne swojego męża.

Około 19.00 przyjechała druga para. Aż ciśnie mi się pod paluchy tłukące w klawiaturę napisać "normalna", ale co by to w świetle powyższego miało oznaczać? Więc napiszę "mieszana".
Okazało się, że za czasów Naszej Wsi byli u nas cztery razy, z czego widzieliśmy się raz. Ale oczywiście nas zapamiętali, bo my ich nie. A ostatnio, w maju tego roku, byli ponownie, już u Szweda.
Na nasze delikatne dopytywania, jak było, odpowiadali też delikatnie, ale wychodziło z ich krótkiej relacji, że to już nie to. Chyba byli kolejnymi gośćmi, którzy "jeżdżą za nami po świecie".
Miałem nie pisać o gościach, ale czy to się da, skoro jest tyle smaczków?...
 
W sumie goście się zachowali, bo na tyle wcześnie przyjechali, że mogliśmy obejrzeć ostatnie dwa odcinki sezonu czwartego Breaking Bad. Nastąpiły ostateczne drastyczne rozwiązania z użyciem chemii, a jakże, i trzeba oddać cześć scenarzystom, że tak dobrze i inteligentnie poprowadzili fabułę ku satysfakcji widza. Tylko co będzie się dziać dalej, w sezonie piątym, ostatnim?

PIĄTEK (31.12)
No i mamy ostatni dzień tego roku. 

W sumie podporządkowany wieczorowi sylwestrowemu, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie dawało się odczuć.
Ranek po powolnym rozruchu i 2K+2M poświęciliśmy na kontakt z gośćmi, obejrzeniu się nawzajem za dnia i wzajemnym poznaniu się psów. Jakież było moje ciężkie zdziwienie, gdy "mama" okazała się być kobietą góra 30 lat. Ciekawe, czy "córka" powiedziała jej o mojej wczorajszej wpadce?  "Mama", z wyglądu bardzo kobieca, z zachowania typ męski (to chyba wczoraj wprowadziło mnie w błąd), rano bez problemów rozpaliła w kozie, więc moje obawy, że będę dzisiaj zaangażowany w rozpalanie w ten sposób spaliły na panewce. 
Było bardzo sympatycznie. Dostaliśmy w ramach noworocznego upominku szampana wysokiej klasy, jak stwierdziła Żona, i specjalną kość dla Berty. Całość prezentu wręczała mi "mama", więc się uspokoiłem, że chyba nic nie wie, o wczorajszym. No chyba że się świetnie kamuflowała zachowując klasę.
Goście z góry też się pojawili i ucieszyli się, gdy im powiedziałem, że spokojnie mogą sobie zrobić grilla na swoim tarasie i że to nikomu nie będzie przeszkadzać.
Po I Posiłku, ale Żony (jaja na miękko - same maziste żółtka; stałem się specem od gotowania ich na wiejskiej kuchni), pojechałem do DINO. Kupić chrzan, bo on bardzo dobrze miał uzupełnić "ciągnące się" moje, jeszcze świąteczne menu, czyli pasztet i szynkę, w sytuacji, kiedy warzywna sałatka i sos tatarski się skończyły. A przy okazji kupiłem drobiazgi zamówione przez Żonę oraz wino i Aperol. To ostatnie podała mi już smsem, więc myślałem, że są to jakieś nowe tabletki od bólu głowy, ale po moich dociekaniach okazało się, że jest to alkohol ziołowy, który posiada charakterystyczny słodko-gorzki smak. Ponoć świetnie  nadaje się do różnych drinów.
A skąd te alkoholowe fanaberie? Otóż dzisiaj wieczorem wybieramy się do Lekarki (przyjechała na Sylwestra) i do Wojskowego. Zostaliśmy zaproszeni.
- Ale ten Aperol to raczej my będziemy piły, bo na was to szkoda... - Żona patrzyła znacząco.
Kiwnąłem głową zupełnie się z nią zgadzając. Ciekawe kogo jutro będzie bolała głowa?...

W DINO zaskoczyły mnie kolejkowe meandry. Coś takiego to widziałem za komuny. Kolejka do dwóch kas ciągnęła się od jednego końca sklepu do drugiego, czyli do kas, wijąc się fikuśnie między regałami z towarem. Ale i tak miałem dobrze, bo powierzchniowo DINO to nie Kaufland lub inny Carrefour lub Auchan. Kolejni chętni do ustawienia się w niej głupieli, bo nie wiedzieli, gdzie się kończy próbując nieświadomie ustawić się w niej w 1/3 lub w połowie, czyli uczciwie, gdy zdawało się im, że tu akurat jest koniec nie wiedząc, że za regałowym załomem ciągnie  się dalej. To dawało asumpt stojącym "prawidłowo" w kolejce do oburzeń na cwaniaczków lub do pełnej radości złośliwego machania ręką gdzieś w przestrzeń sklepu z ewentualnym, podanym z zimną satysfakcją, dodatkiem "koniec jest dalej!". Jakaś pani mocno zdezorientowana i usiłująca znaleźć koniec kolejki i się do niego dostać zirytowała się i głośno, na cały sklep, rzuciła A numerki dają?! Widać było, że inteligentna i znająca tamte czasy. Natychmiast ubawiony zapałałem do niej sympatią i zaproponowałbym zgodnie z ówczesnymi zasadami, jej i mnie dobrze znanymi, miejsce przede mną z moją gotowością dania odporu wszystkim za mną Ale ta pani tu stała!!! (byłem jakieś 1/4 odległości do kas), gdyby nie obawa linczu.
Stąd trudno się dziwić, że na przykład takim młodym jak Pasierbica i Q-Zięć podoba się gra planszowa, w którą od czasu do czasu gramy, Pan tu nie stał! oparta na realiach z PRL-u. Bo sytuacje, z którymi się tam mierzą, są tak absurdalne, że ich bawią. Fajnie jest bowiem siedzieć w domowym zaciszu z rodziną, z drinkami lub piwkiem, i grać zaśmiewając się z tych wszystkich zdawałoby się wydumanych sytuacji, a przecież wtedy rzeczywistych. Ciekawe, jak by się czuli w realu, gdyby nagle tam przeniesieni musieli stać przed świętami 7 godzin za karpiem lub zapisywać się do dwóch lub trzech list kolejkowych (kolejni cwaniaczkowie tworzyli nowe uzurpując sobie prawo do prawdziwości tej jedynej, własnej) i stać trzy dni i trzy noce, oczywiście na zmianę z podobnymi im szczęściarzami, bo poszła informacja, że rzucą pralki (lodówki, telewizory, welurki z Krapkowic dla Żony, garnitury z odrzutu z eksportu, itd., itp.)
Tuż przed kasami usłyszałem dialog młodej pary. Kolejka w tym miejscu się rozdwajała. On stał w jednej, ona w drugiej, żeby było szybciej. Każdy głupi by to wymyślił, nawet młody. I nie trzeba było do tego komuny, która, tak uważam, rozwijała w człowieku inicjatywę, pomysłowość i, niestety, również cwaniactwo. 
- A szampana mamy? - usłyszałem za sobą głos młodego.
- Nie. - odpowiedziała mu z drugiej kolejki młoda.
- To weź jednego.
- Ale ja się nie znam. 
- Idź tam do regału, ja ci powiem. - Kup ruski.
- A który to? - dziewczyna macała kolejną butelkę.
- O, ten, ten!
- A dlaczego ruski? - usłyszałem, gdy wróciła do kolejki.
- Bo dobrze kopie...

Gdy wróciłem, Żona przeczytała mi maila od Byłego Teścia Żony wysłanego do niej.
Dzień dobry: nie będąc pewnym, czy ten adres e-mail'owy jest własnością małżonków, czy jedynie Twoją skrzynką pocztową - proszę o odczytanie Emerytowi (zmiana moja; pis. oryg.) niniejszego oświadczenia: <niniejszym przyjmuję przeprosiny dot porównania jakości serników (mojego i Teściowej), traktując je jako domyślne uszeregowanie w porządku: mój i Jej.>
Pozdrawiam i życzę pomyślności w Nowym Roku
Pospieszyłem natychmiast z reakcją na zasadzie "kuj żelazo póki gorące".
....Zrozumiawszy, że moje przeprosiny i publiczne pokajanie się zostały przez Ciebie przyjęte, śmiem zasugerować, że może siły i ochota Tobie pozwolą upiec sernik przy najbliższej okazji związanej z naszą wizytą u Was. Chętnie bym sobie przy kawce przypomniał ten wspaniały smak i może coś dostał na wynos. Zastrzegam, że nie ma tu wazeliny i lizusostwa. Trzymajcie się zdrowo w Nowym Roku i latach przyszłych. 
Emeryt 
Ps. Zapewne zauważyłeś, że zupełnie nie odniosłem się do prowokacji zawartej w pewnej części Twojego maila. Nie chcę znowu sobie "nagrabić" :)
Odpowiedział:  
Zawsze mile jesteście u nas witani; sernik zrobię jak przyjdzie czas na wizytę.                                          Do Siego Roku
Tedy się uspokoiłem.
 
Wcześniej, w ramach zainicjowanej dobrej serii, smsa wysłał  Kolega Inżynier(!)
Wsiadaj szybko w samochód: w Biedrze Pilsner po 2,40 PLN (do 12 sztuk) :)
W dyskusji z Żoną wyszło, że żadną miarą nie dam rady pojechać i że to mogłoby być trochę bez sensu Bo jakby mieli, na przykład, śladowe ilości, albo nie mieli wcale?... Stąd nieśmiało zasugerowałem Koledze Inżynierowi(!) i poprosiłem, czy by mi nie kupił (Biedronkę ma pod nosem). Najlepiej 120 sztuk (wspólny mianownik dla liczb 15 - tyle zawiera karton i 12). A gdyby tyle nie mieli, to zasugerowałem niższy wspólny mianownik - 60. Z zaznaczeniem, że natychmiast wyślę pieniądze na podane przez niego konto.
Odpisał:
Problem pewien jest. Limit na kartę Biedronki to 12 sztuk dziennie. A promocja kończy się dzisiaj. Za pół godziny sprawdzę czy jeszcze w ogóle mają... (pis. oryg.)
Nie odezwał się za pół godziny, ani wcale. Kamień w wodę. Ale wykazałem się zrozumieniem i go nie nagabywałem.

Po południu przygotowałem drewno dla nas i dla gości, żeby przez cały pierwszy dzień Nowego Roku mieć spokój. Na kanwie tego ułożyłem nowe wierszowane życzenia: Abyś w Nowym Roku cały czas miał spokój!
I trochę ułożyłem drewna zostawiając sobie resztę na jutro. Nic tak dobrze nie robi na kaca, jak fizyczna praca na świeżym powietrzu. I znowu wierszyk: Fizyczna praca dobra na kaca.
Po takim fizycznym wysiłku mój organizm mi powiedział, żebym się zregenerował i na godzinę położył. A gdy wstałem, spokojnie się odgruzowywałem.
Do Lekarki i Wojskowego szliśmy objuczeni dwoma siatami. Pilsnery Urquelle, Litovele, cydry, Socjalna, wino, Aperol i szampan. Po sześciu godzinach wracaliśmy prawie z tym samym, bo gospodarze mieli wszystko. Ubył szampan, woda i prawie cały Aperol, który u pań w połączeniu z szampanem wytrawnym i gazowaną wodą miał wzięcie. Panowie zachowali się grzecznie. Pili tylko  wino i oczywiście szampana.
W ogóle impreza sylwestrowa była bardzo kulturalna, sympatyczna, z humorem i dowcipem. Na rozmowach i opowieściach zszedł nam cały czas.
Wracając stwierdziliśmy, że Wojskowy bardzo nam przypomina Justusa, jednego z bohaterów Czarodziejki Hery Lind, książki, którą niedawno z wielką przyjemnością ponownie przeczytałem.        W niej jednym z bohaterów jest właśnie Justus. Polecam. A u Lekarki odkryliśmy duże aktorskie zdolności, którymi kilka razy nas ubawiła.
 
SOBOTA (01.01)
No i mamy pierwszy dzień roku 2022. 

Wczoraj, to znaczy dzisiaj położyliśmy się spać o 02.00. Smartfona nastawiłem na 10.00. Osiem godzin snu, nawet takiego przesuniętego mocno w fazie i po stosunkowo niedużym alkoholu to aż nadto.
Nie darowałbym sobie, gdybym przespał 1. dzień Nowego Roku.
Zastanawiałem się, jak go rozpocznę zwlókszły nogi z łóżka i od razu wsłuchując się w organizm. A on mi powiedział, że mogę rozpocząć zwyczajnie, prawie tak samo, jak codziennie. A ja codzienność lubię najbardziej, więc od razu mi się to spodobało.
Tedy zszedłem i zrobiłem sobie wodę z solami (elektrolity). Potem rozpaliłem w kuchni i gdy przyjemnie zaczęło szumieć i trzaskać zabrałem się za dużą kozę w salonie. Ekspres uzupełniłem wodą i kawą i zrobiłem sobie pierwszą, ale bez oleju kokosowego, bo organizm mówił, że dzisiaj nie. "Wchodziła" sympatycznie i idealnie pasowała do brownie-piernika, którego wczoraj upiekła w duchówce Żona i który dzisiaj podała z powidłami śliwkowymi (masło maślane). Pożarłem cztery kawałki do kolejnych czarnych kaw, a Żona, bez bólu głowy, sama się dziwując swojemu stanowi, dwa.
Siedzieliśmy w salonie i co jakiś czas mówiłem, że nie wiedzieć czemu, jestem pełen optymizmu i różnych pozytywnych nadziei. Najlepiej mój stan chyba oddałoby stwierdzenie, że byłem wypełniony radością i ciekawością pozytywnych wrażeń, które, czułem to, miałby przynieść Nowy Rok.
Nie byłbym sobą, gdybym nie analizował tego, co się ze mną dzieje. Robię to od jakiegoś czasu (kilku  lat?) i zawsze przynosi to dobre efekty. Niezależnie, czy jestem "w dole", czy w hurraoptymizmie.
Żona stwierdziła, że ma podobne odczucia. Doszliśmy do wniosku, że jest to wynik całorocznego działania ubiegłego roku, który nieźle dał nam w dupę i wyssał z nas mnóstwo energii, której resztki ledwo wystarczały na drobne radości. Trzeba tylko sprawiedliwie oddać tamtemu rokowi, że byliśmy zdrowi i żadna poważna franca nas się nie czepiła.
Ciekawe, że dla Lekarki i Wojskowego ubiegły rok też był takim "do dupy", chociaż tak naprawdę niby nic poważnego się nie zdarzyło. Może to ta pisiowska(!) aura?!

O 12.30 odezwałem się do Żony.
- No, teraz mój organizm mi mówi, że czas się napić piwa.
Żona westchnęła, ale niezbyt ciężko.
Wyciągnąłem Pilsnera Urquella ze spiżarni i poszedłem z nim do niej.
- Ale po co mi go pokazujesz? - uniosła głowę znad laptopa tonem głosu sugerującym, że przecież przed chwilą o piwie wspomniałem.
- A, pokazuję po to, żebyś zwróciła uwagę, że nowy rok rozpoczynam Pilsnerem Urquellem, a nie żadnym Litovelem lub nie wiadomo czym.
- No, chyba że tak... 

Plan dnia miałem prosty. Nie wychodzić wcale z domu. Nie po tom wczoraj się zapracowywał, żeby dzisiaj nie święcić. Gdybym miał kaca, poszedłbym ułożyć resztę drewna, ale go nie miałem.
Późno zrobiłem Żonie jaja na miękko, po czym sam zjadłem skromny posiłek - pasztet, szynkę, ser kozi, chrzan i ogórki kiszone, to wszystko wsparte dwoma kieliszkami zięciowego Bociana. I uprzedziłem Żonę, że najpierw na górze obejrzę jeszcze raz ostatni oglądany przez nas odcinek Breaking Bad, bo był mocny i dobrze rozwiązano intrygę, a potem się prześpię.
Do tego odcinka dołożyłem sobie dwa fragmenty z innych już oglądanych ze względu na dobry pomysł, grę aktorską i humor, gdy przyszła Żona.
- Chciałam ci powiedzieć, że już padam...
Zawsze to mnie setnie bawi, tym razem też, ale teraz, w związku z nowym rokiem, prawie niczego nie dałem po sobie poznać, tylko od razu do sprawy ustawiłem się konstruktywnie, żeby skrócić jej męki.
Więc z niczego nie robiłem problemu. Ponieważ Żona chciała jednak obejrzeć początek piątego sezonu, to się do niej dopasowałem. Zaproponowałem dla niej wersję koszulową, dla siebie dzienną z odrzuceniem mojej przedwczesnej drzemki.
- A potem zejdę na dół, coś sobie zjem, wyjdę z pieskiem i zadbam o wszystko. - A ty będziesz mogła sobie już spać.
Ponieważ w tym momencie była 16.30, to nawet na zmęczoną Żonę podziałało to deprymująco. Zeszła więc na dół i sama przed sobą i trochę przede mną zaczęła usprawiedliwiać się ze swojej decyzji.
- Bo skoro wczoraj poszliśmy spać o 02.00, a może nawet o 02.30, czyli jakieś 5 godzin później  niż normalnie, to teraz mogłabym... - zaczęła liczyć na palcach. 
I wyszła jej właśnie ta 16.30. 
- To może jeszcze posiedzimy z pół godziny?... - czepiała się wszystkiego jak tonący brzytwy.
Na wszystko się zgadzałem.
W końcu wróciliśmy na górę i bez żadnych problemów obejrzeliśmy pierwsze dwa odcinki sezonu piątego Breaking Bad. Powoli zasypiająca Żona została, ja zszedłem na dół, coś przekąsiłem, poczytałem Pepysa i z prawdziwą przyjemnością poszedłem z Bertą na spacer wokół Stawu. 
Dawno nie miałem takiego dnia - bez żadnych obowiązków.

NIEDZIELA (02.01)
No i dzisiaj tak naprawdę był pierwszy roboczy dzień Nowego Roku.
 
Bez specjalnych przesileń, rozruchowy.
Po porannym opieprzaniu się i po I Posiłku wyszedłem na świeże wiosenne powietrze (+13) uzbrojony w szufelkę i haczyk i zabrałem się bardzo metodycznie za zbieranie kup. Berty i Rhodesiana. 
Od razu potrafiłem odróżnić czyje są czyje. Te leżące wszędzie, byle jak, w zaskakujących miejscach nietypowych dla psa, na odkrytym terenie  i niechlujnie porozrzucane należały do Rhodesiana. Berty leżały kulturalnie po kątach terenu, skupione w danym miejscu, tak elegancko, że na dobrą sprawę mógłbym ich nie sprzątać, bo nikomu nie groziły drastycznymi efektami wizualnymi i... wdepnięciem.
W czasie pobytu Rhodesiana obserwowałem go, co wyprawia i teraz miałem łatwo. Bo przy każdym bobku musiał, wygięty w pałąk, zrobić krok do przodu bardzo zainteresowany wąchaniem jakiejś kolejnej ciekawej roślinki. I tak, na przykład 8 razy. Wyraźnie szkoda było mu czasu na prozaiczne czynności, jak robienie kupy. Bo do sikania, jako pies, zawsze mocno się przykładał.
Wystarczyło więc wyznaczyć sobie bobkową marszrutę i sprawa stawała się prosta. Gorzej było z  niespodziankami w postaci zaskakujących miejsc złożenia kupy. Ale i z tym sobie poradziłem. Ani razu nie udało mi się wdepnąć.
 
Potem zrobiłem drobne porządki na obejściu i pierwsze powyjazdowe sprzątanie po gościach - wyłączanie  prądożerców, ściąganie pościeli i ręczników, sprawdzanie miejsc, w których goście mogliby mieć lub mają swoje różne ciekawe pomysły, a które mogą skutkować, na przykład, dziwnym smrodem lecącym z lodówki od zapomnianej wędliny (lodówkę wyłączam), dziwnym ustawieniem mebli lub przestawieniem lamp i innych rzeczy "niewłaściwie" ustawionych przez gospodarzy, itp. 
Potem nieduży kęs czasu strawiłem na pracę w drewnie, szczapkach i kartonach.
W porze niedzielnego katolickiego obiadu, tj. o 15.00, zadzwoniłem do Konfliktów Unikającego. Wyśmiał mnie z powodu moich insynuacji.
- Taki obiad, o którym ty mówisz, jest o 13.00. - Nie znasz się, bo zresztą skąd miałbyś się znać?
I tu nawiązał do moich poglądów nie dając się przekonać, że ja przecież też z tych czasów i z tej kultury. 
- A my właśnie skończyliśmy. - dodał.
I tak od słowa do słowa omawiając sylwestrowy i pierwszy w Nowym Roku dzień ustaliliśmy, że 14. tego miesiąca, w piątek, przyjadą do nas. Odbiorę ich sam w Kolejowym Miasteczku lub z Żoną, jeśli będą bez dziewczyn - O Swoim Pokoju Marzącej i Nieszablonowo Myślącej.

Późnym popołudniem wygotowałem do Po Morzach Pływającego długiego maila. Długo biłem się z myślami, czy go umieścić na blogu, ale stwierdziłem, że on bardzo dobrze oddaje mój i Żony stosunek do wielu spraw i nas charakteryzuje, więc byłoby szkoda utracić opis nas i naszych czasów i nie zostawić pro memoria. Szalę przechyliła jego, jeszcze dzisiejsza odpowiedź. Tedy się zdecydowałem.

Cześć Po Morzach Pływający, (zmiana moja)
byłem dzisiaj na Facebooku na Bloku Demokratycznym 2023 i widziałem Twój apel, bo tak to chyba trzeba nazwać, a który czytałem wcześniej, bo mi przysłałeś linka. Ustosunkuję się do całości, chociaż zrobię to niechętnie, a bliższe będzie określenie "brak mi iskry bożej". Zrobię to bardziej ze względu na Ciebie, niż na inne okoliczności.
Po przeczytaniu Twojego apelu i po dosyć długim przejrzeniu Facebooka pcha mi się do głowy żart o góralskim pojmowaniu i definicji prawdy, który zapewne znasz. Górale mówią, że jest świnto prowdo, tys prowdo i gówno prowdo.

Świnto prowdo:
To co napisałeś, zresztą bardzo ciekawie i w świetnym stylu, dodatkowo Cię uwiarygadniającym, bo wszystko odniosłeś obrazowo i przekonywająco do swojej profesji, to jest właśnie świnto prowdo. Również inne liczne apele są z tej kategorii. Ale co z tego, skoro są skierowane do ludzi już od dawna przekonanych. Mógłbym rzec złośliwie, że prawda ta i objawienia funkcjonują w towarzystwie wzajemnej adoracji. A reszta? O nich niżej w dwóch pozostałych prawdach.
Ale żeby była jasność - zdecydowanie jestem za stworzeniem jednego bloku opozycyjnego, bo chyba byłbym idiotą myśląc, że przy rozbiciu opozycji na partie i partyjki, PiS przegra. Czyli, jeśli nie stworzy się taki blok, wszyscy jemu przeciwni z danych partii i partyjek będą idiotami. Ale oczywiście jakieś swoje głosy zbiorą od podobnych im idiotów.
Ale żeby była jasność - takich działań nie krytykuję i z całego serca je wspieram, ale palca do nich w żaden sposób nie przyłożę. Wyjaśnienie? - patrz pozostałe prawdy.
Ale żeby była jasność - do wyborów pójdę. Zawsze z Żoną
(zmiana moja) chodzimy. I zrobimy to również w 2023 roku bez względu na to, czy taki blok powstanie, czy nie.

Tys prowdo:
Ta prawda dotyczy tych wyborców i polityków z opozycji, którzy tak właśnie będą mówili: tys prowdo, ale... I tu przytoczą setki argumentów w 100% sensownych w swoim mniemaniu i wierze, ale robiących zamieszanie i siejących mętlik w głowach, a ostatecznie dających zwycięstwo PiSowi. Dlatego są i będą idiotami, oni i ich wyborcy.

Gówno prowdo:
Tak by powiedział żelazny elektorat PiSu i jego sympatycy. Powiedziałby, gdyby czytał i ta informacja, ten przekaz i apel dotarłby do nich w sensie faktu medialnego. Bo w sensie merytorycznym nie dotrze nigdy. I nawet nie można mieć nadziei, że gdyby ten apel do nich jakimś medialnym cudem dotarł, to i tak nie dotrze. Bo oni już wiedzą lepiej.
Co ciekawe "gówno prowdo" powiedzą też niektórzy politycy z obecnej parlamentarnej i nieparlamentarnej opozycji i oczywiście ich wyborcy.

Cóż więc z tego wynika? Ano to, że mamy z Żoną
(zmiana moja) fatalną opinię o polskim społeczeństwie, o jego 70%, i nie dotyczy  ona tylko sfery politycznej. Wystarczy spojrzeć na kulturową miernotę, intelektualny niż, nietolerancję dotyczącą wielu sfer, hipokryzję, zawiść, wszystko wzmacniane i podsycane przez kościół katolicki, co powoduje stosunkowo szybkie rozprzestrzenianie się tych cech i zjawisk i opanowywanie wszystkich sfer naszego życia. Nawet jak tego w oczywisty sposób nie chcemy.

Cóż pozostaje?
Emigracja wewnętrzna? Chyba byłaby tutaj krańcowym i złym postępowaniem.
Emigracja zewnętrzna? Czechy? Całkiem nieźle, ale ile osób z różnych przyczyn by się na to zdecydowało? I ile byłoby stać materialnie?
Podział Polski? Według mnie najlepsze rozwiązanie i niestety niemożliwe. Chyba że przy jakimś straszliwym kataklizmie polityczno-wojennym. Ale gdyby się udało pokojowo, byłoby pięknie. Aksamitna rewolucja. Jedni na zachodzie, drudzy na wschodzie, może wzdłuż (umownie) linii Wisły. Wszystko po referendum pod nadzorem komisarzy światowych, w którym każdy głosujący postawiony wobec jasnych kryteriów na pewno by otrzeźwiał i szczerze, zgodnie z własnymi przekonaniami, a przede wszystkim rozumem, bo mogłaby to być decyzja na całe jego życie i jego rodziny, zagłosował. Mógłbym się ciężko zdziwić nawet ja, ateista, zdroworozsądkowiec, antyklerykał, pozytywista hołdujący pracy i prywatnej własności, wróg wszelkiego rozdawnictwa...
Bo głupio by wyszło i nawet ja czułbym się nieswój, gdyby w części wschodniej chciała zostać garstka. Ale co wtedy należałoby zrobić. Zmienić konstytucję, albo jej literalnie przestrzegać, wypieprzyć konkordat, rozdzielić Państwo od Kościoła, co przecież jest zapisane, co jeszcze? Otóż nic nie dałoby się zrobić i wrócilibyśmy do punktu wyjścia.
Dlatego twierdzę, że PiS będzie rządził jeszcze przez kadencję 2023-2027, 2027-2031 i może następną, aż do erupcji wszystkiego. Oby bezkrwawej.

Co na koniec mogę powiedzieć Tobie i innym osobom apelującym o jeden blok opozycyjny?
Może posłużę się przysłowiami i pewnymi myślami. Do wyboru.
"Najlepsza chwila na zasadzenie drzewa była 20 lat temu. Druga najlepsza jest teraz." - przysłowie chińskie
"Tracisz 100% okazji, których nie podejmujesz." - Wayne Gretzky
"Żeby odnieść sukces, twoja determinacja musi być większa niż twój strach przed porażką." - Bill Cosby
"Nawet gdy jesteś na właściwej drodze, inni wyprzedzą Cię, jeżeli się zatrzymasz." - Will Rogers
"Uwierz, że potrafisz i już jesteś w połowie drogi." - Theodore Roosevelt
"Upadnij siedem razy, ale podnieś się osiem." - przysłowie japońskie
"Nie ma znaczenia, że wolno idziesz, pod warunkiem że się nie zatrzymujesz." - Konfucjusz
I ostatnie, to chyba o mnie:
"Osoba mówiąca, że czegoś nie da się zrobić nie powinna przeszkadzać osobie, która to właśnie robi."
- przysłowie chińskie

I naprawdę na koniec. Jeślibyś widział sens i miał ochotę oraz gdyby to było możliwe technicznie (nie znam się), upoważniam Cię do umieszczenia tego tekstu na Facebooku, oczywiście zmieniając moje imię na "Emeryt" a Żonę
(zmiana moja) na "Żona". Ale gdyby się tak nie dało, to może być pod moim imieniem.
To trzymajcie się zdrowo w tym Nowym Roku.
Emeryt
(zmiana moja)
 
I odpowiedź Po Morzach Pływającego:
Dziękuję
Przesłałem do zatwierdzenia 
Mój tekst oryginalny brzmi trochę bardziej buntowniczo. Nasza " szefowa" trochę go wygładziła i poprawiła błędy. Nie mniej jednak tekst zachował swój charakter. Podejrzewam, że następnego w tym stylu nie będzie bo....
Z drugiej strony zacząłem przeglądać strony internetowe partii opozycyjnych i zjednoczenie będzie bardzo trudno sfinalizować , jeżeli w ogóle do tego dojdzie. Otrzymałem również kilka odpowiedzi od posłów  i nie są  one optymistyczne. Zaangażowałem się w ten wolontariat ponieważ uznałem, że tyle mogę zrobić. W każdej chwili mogę się wycofać, ale raczej tego nie zrobię wcześniej niż w dniu wyborów jeżeli takowe dojdą do skutku.
Poza tym delektuję się wypoczywając w Lesie.
PMP
(zmiany moje; pis. oryg.)
Pozostawiam bez komentarza. Ale fajnie, że jeszcze w tych czasach można się delektować "wypoczywając w Lesie". Bo już niedługo, za faszyzmu... Cholera, miałem nie komentować!
Oto 14 WCZESNYCH OZNAK FASZYZMU (lista wywieszona w United States Holocaust Memorial Museum):
Silny i trwały nacjonalizm 
Pogarda dla praw człowieka  
Jednocząca figura wroga
Rozwój militaryzmu
Agresywny seksizm
Kontrola nad mediami
Paranoja bezpieczeństwa narodowego 
Bliskie relacje rządu z religią
Ochrona korporacyjnej władzy
Tłumienie klasy pracującej
Pogarda wobec intelektualistów i artystów 
Obsesja na punkcie przestępstw i ich karania
Krzewiące się układy i korupcja
Sfałszowane wybory
 
I do wyboru:
14 cech faszyzmu według Umberto Eco i dzisiejsze Wiadomości (9 czerwca 2020 r.)
1. Kult tradycji. ✓ (archiwa)
2. Odrzucenie nowoczesności.
3. Kult działania dla samego działania. ✓ (obiecujący Duda)
4. Niezgoda jest zdradą. ✓ (Grodzki i bony, Trzaskowski i Soros)
5. Lęk przed różnorodnością. ✓ (imigranci)
6. Odwołanie się do frustracji społecznej ✓ (za Tuska ludzie żebrali na ulicach)
7. Obsesja spiskowa. ✓ (grupa Bilderberg i Soros)
8. Wróg jest zarówno silny, jak i słaby. ✓ (Trzaskowski jest na spotkaniach potężnych ludzi, ale jednocześnie jest tam zapraszany tylko po to, żeby przyjąć polecenia)
9. Pacyfizm to spiskowanie z wrogiem.
10. Populistyczny elitaryzm.
11. Każdy jest kształcony na bohatera. ✓ (Duda z dziećmi)
12. Machismo i militaryzacja. ✓ (sojusz z USA)
13. Selektywny populizm. ✓ (ludzie wychwalający Dudę, wspominana bieda za Tuska)
14. Faszyzm mówi nowomowa. ✓ (pomoc rodzinom, polskie interesy, hejt na Szumowskiego)
 
Dostałem od Żony pod choinkę Nigdy Kena Folletta. W słowie wstępnym autor napisał:
Zbierając materiały do <Upadku gigantów>, byłem zszokowany, gdy odkryłem, że tak naprawdę pierwszej wojny światowej nikt nie chciał. Żaden z europejskich przywódców, ani po jednej, ani po drugiej stronie, nie dążył do konfliktu zbrojnego. A mimo to monarchowie i premierzy, jeden po drugim, podejmowali decyzje - logiczne, wyważone decyzje - z których każda krok po kroku zbliżała świat do najstraszliwszej wojny w dziejach ludzkości. Doszedłem do przekonania, że wszystko to było w istocie tragicznym wypadkiem.
I zastanawiałem się, czy coś takiego mogłoby się powtórzyć. 
 
Więc, żeby się nie  powtórzyło, czy ci "nasi" obecnie rządzący nie powinni być już dawno postawieni przed Trybunałem Konstytucyjnym?  Żeby zwyczajnie zapobiec nieszczęściu, żeby nie powiedzieć katastrofie?...

Wieczorem obejrzeliśmy kolejne 2 odcinki Breaking Bad. Tedy do łóżka, bez pacierza, co mi Boże racz odpuścić.
 
PONIEDZIAŁEK (03.01)
No i dzisiaj poranek był w stylu dwóch poprzednich dni.
 
Podoba mi się taki początek roku.
Różnica była tylko dla Berty. Pani uparła się czekać na przesyłkę będącą paczką karmy, tej właściwej, ostatnio podawanej Pieskowi, którą zamówiła trochę za późno nie za bardzo przewidując kuriersko-spedycyjne zawirowania okołoświąteczne i noworoczne.
Piesek o tym nie wiedział i nie rozumiał, ale za to doskonale wiedział, że w innym worku są resztki starej "niedobrej" karmy. Ale cóż... Chodził w salonie tam i z powrotem, z jednego legowiska na drugie nie zaglądając do miski, tylko ją pilnując, bo nie jest głupi i wiedział, że nawet Salomon miski nie napełni, jeśli nie nasypie.
Więc wiedział bardzo dużo, nawet jak na niego 100%.
- Tu piszą, że o 07.15 kurier odebrał paczkę w  Metropolii. - Żona cały czas śledziła losy przesyłki.
- Tu pi-szą - odezwałem się do Pieska - że o 07.-15 ku-rier o-de-brał pa-czkę w Me-tro-po-lii! - Więc niech Pie-sek wy-trzy-ma jesz-cze tyl-ko trzy go-dzi-ny!
Uzyskałem tylko tyle, że Piesek postawił uszy w pozycji przednio-bocznej oznaczającej najwyższy stopień koncentracji, uwagi i zainteresowania, ale widocznie zrozumiał, bo przeniósł się na drugie legowisko, łeb złożył na poduszce rozkładając precyzyjnie fafle i... zaczął  chrapać.
Taki psi los. Też stosuję taką metodę. No może z wyjątkiem rozkładania fafli.
- No fajnie... - Żona się odezwała za jakieś 15 minut. - Paczka przyjdzie jutro!... - No kurczę, to co mam zrobić?
Nie śmiałem podpowiedzieć. 
- No dobra, to jej daję, bo co mam zrobić?...
A po chwili:
- Ty jej dasz, czy ja?
- Ty. - nie zamierzałem wykorzystywać sytuacji i przed Pieskiem wystąpić w roli dobrego policjanta.
Żona i tak się sporo z samego rana w związku z tym nacierpiała.
- Ja bym jej zrobiła dzień głodówki, ale tak byś mi jęczał, że tego bym nie wytrzymała. - musiała temat wyczerpać. A potem wytłumaczyła, że ta karma idzie z Niemiec i jest przygotowywana w zasadzie na ostatnią chwilę, stąd trudność z wcelowaniem w terminy.
 
Nie tylko Piesek był głodzony. Ja też. Dość powiedzieć, że swój twaróg (jem na I Posiłek drugi dzień, bo już miałem dosyć "świątecznego" menu) zacząłem jeść dopiero o 12.30. A wszystko dlatego, że Żona po porannych kawach i kawałku brownie-pierniku nie była głodna i nie miała jeszcze ochoty na maziste żółtka. A ponieważ ja zjadam po niej resztki z jajkowego stołu, więc czekałem, bo wolę twarożek jeść na końcu.
W końcu zabrałem się do roboty. Najpierw zrealizowałem II etap sprzątania u gości. Uzupełniłem stan drewna, szczap, kartonów i gazet. Wyczyściłem kozy i przygotowałem je do stanu "strzelenia jedną zapałką". A potem pozostało mi tylko wytrzepanie wszystkich dywaników. Przed przyjazdem gości odkurzę i wytrę podłogi na mokro. I fertig. Reszta Żona.
Potem, już przy Litovelu, rąbałem, uzupełniałem i zwoziłem  dla nas drewno. A w końcu wszystko wokół pnia, sterty kory i drzewnych odłamków, zgrabiłem i wywiozłem taczką (dwa kursy) na górkę. I gdy wyjeżdżałem z pierwszą, zza winkla Dużego Gospodarczego moim oczom ukazała się piękna wzorcowa tęcza. Cały idealny, wyrazisty, nasycony barwami półokrąg. Stałem i patrzyłem. A przekaz był jasny - 3 stycznia, początek roku.... Nadzieja. Co z tego, że znam jej mechanizm powstawania. Ważne jest kiedy i gdzie powstaje.
Zadzwoniłem do Żony, żeby szybko wyszła. Zdążyła sfotografować, bo sami kiedyś tam nie uwierzymy, że 3. stycznia widzieliśmy tęczę.
W tym momencie zorientowałem się, że ja od samego rana nie mam włączonego smartfona. A dzwonił Nowy Dyrektor w sprawie pewnej konsultacji, no i dotarł do mnie sms od Kolegi Inżyniera(!) wysłany jeszcze wczoraj późnym wieczorem.
Jest mi niezmiernie przykro o tym pisać, ale jako Twój oddany przyjaciel i zarazem człowiek żyjący w prawdzie (przeważnie) muszę  Ci donieść, że Twoje 12 Pilsnerów zaczęło się po Nowym Roku wpisywać w fabułę Agaty Christie. Chodzi oczywiście o "10 małych Murzynków"... (pis. oryg.)
- To ile tych Pilsnerów zostało? - zapytałem brutalnie.
- Na chwilę obecną 11, ale nadchodzi wieczór...
- Nie krępuj się. - odpisałem. - A Żona twierdzi, że Ci się należy.
No i tyle widzieli promocję w Biedronce. 

Późnym popołudniem niespodziewanie, po drobnej noworocznej prowokacji Żony, odezwał się Laparoskopowy. Otóż dokładnie dzisiaj dowiedział się od Szczwanej Lisicy, że właścicielka dołu willi zleciła remont, pod koniec roku wraca z Niemiec i że tam będzie mieszkać. Więc sprawa naszych pewnych marzeń i zabiegów dotyczących Uzdrowiska upadła.

Ponieważ dzisiaj jest poniedziałek, to we wszelkich lukach czasowych pisałem i pisałem.
Na wieczór zaplanowaliśmy 2 kolejne odcinki Breaking Bad.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił trzy razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 18.46.

I cytat tygodnia, taki noworoczny:
Gdy zamykają się jedne drzwi do szczęścia, otwierają się inne; ale często tak długo patrzymy na zamknięte drzwi, że nie dostrzegamy tych, które zostały otwarte. - Helen Keller (amerykańska pisarka, pedagożka i działaczka społeczna; tutaj użycie słowa "patrzymy" jest o tyle ciekawe, że autorka była od urodzenia głuchoniewidoma; żyła 88 lat)