poniedziałek, 24 stycznia 2022

24.01.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 52 dni.

WTOREK (18.01)
No i sympatyczny wtorek po publikacji.
 
Ale ze zgrozą myślę, co będę robił  przez cały dzień. Dużym pocieszeniem jest fakt, że się on "skróci", bo "już" o 18.00 nasi grają z Niemcami, trzeci mecz na Mistrzostwach Europy.
Wczoraj wieczorem mimo rozlazłości dnia udało się nam obejrzeć kolejne 2 odcinki Zadzwoń do Saula
Rano wysłałem do Żony kolejnego maila z tekstem o Q-Wnuku. Ocknąłem się, że powinienem dopisać drobne uzupełniające faktograficzne wyjaśnienie. Żona chyba przeczyta najnowszą wersję, po przeczytaniu wpisu. O ile przeczyta.
Z nadmiaru czasu zabrałem się za uzupełnianie i nanoszenie nowych nazw i imion do mojej listy Nazwy Do Bloga Emeryta. Ostatnia aktualizacja miała miejsce 30.10.2020. Wówczas lista obejmowała 195 pozycji. Dzisiejsza zatrzymała się na pozycji 238.

Po I Posiłku poszliśmy we troje na długi spacer do Gruszeczkowych Lasów. Pogoda sprzyjała i zachęcała. Było jakoś tak wiosennie choć mocno chłodno. 
A po powrocie dostałem za swoje. Gdy już opanowałem trzymiejscową drzewną sytuację i gdy każde z nas zasiadło w ciepełku docenianym po spacerze, w salonie, przy swoich laptopach, nagle usłyszałem:
- A ja ten wpis z ostatniego tygodnia to czytałam, bo już się pogubiłam?...
Prawdę mówiąc powoli zaczynałem tracić nadzieję, bo znam Żonę i wiem, że łatwo mogą się jej pomieszać dni i tygodnie, że tego wpisu teraz może nie przeczytać i ocknie się za tydzień z poczuciem, że coś jej nie gra. A skoro nie przeczyta wpisu to i nie przeczyta tekstu o Q-Wnuku, a na tym mi zależało, bo chciałem, po jej ewentualnych poprawkach, go sobie wydrukować do niecnych celów.
- Nie czytałaś... - odparłem dusząc się ze śmiechu z powodu jej charakterystycznego ocknięcia się, które często powtarza się w różnych  sytuacjach będąc chyba jej immanentną cechą.
- Trzeba było mi przypomnieć.
- Nie będę się prosił, żebyś czytała moje wpisy. - zareagowałem prowokacyjnie.
- Ale ty jesteś głupi! - Przecież dobrze wiesz, że je lubię czytać, zwłaszcza we wtorki rano przy kawie..
 Słowem mi się dostało. Była to po prostu moja wina, że Żona rano nie przeczytała wpisu. A tak lubi!...
- Szkodziłoby ci, gdybyś mi przypomniał?...
Zmiękłem. Ustaliliśmy, że rano we wtorki po prostu będę jej przypominał.
- A jaki dzisiaj mamy dzień? - Środę?... - tkwiła w swojej immanencji.
- Cały czas wtorek, dokładnie dzień po publikacji.
- O to fajnie! - Czyli przeczytam sobie na bieżąco. - bardzo się ucieszyła. - A dlaczego mi nie powiedziałeś, że zależy ci na przeczytaniu tekstu o Q-Wnuku? - Myślałam, że mam czas i odkładałam to sobie na później.
Ostatecznie wszystko się wyjaśniło. Będę od razu mówił Żonie o wpisach i o różnych tekstach jej wysyłanych.
 
Do meczu zasiadałem pełen optymizmu, a odchodziłem smutny. Niemcy byli po prostu lepsi i wygrali 30:23. Ale i tak będę dalej oglądał zmagania naszej drużyny, jako że przeszła do następnej rundy.
Żona starała się mnie pocieszyć ukazując inne pozytywy wieczoru i trochę dobrotliwie naśmiewała się z mojego stanu, a ja nie starałem się jej go wytłumaczyć, bo by się tego nie dało. Ale tragedii nie robiłem i z przyjemnością obejrzeliśmy kolejne 2 odcinki Zadzwoń do Saula.
 
ŚRODA (19.01)
No i znowu zaczęła doskwierać mi  zimowa codzienność.
 
Po I Posiłku Żona ponownie zaczęła rozmawiać o życiu. Wyraźnie tego potrzebowała, bo ostatnio sama analizuje różne przypadki i musiała się podzielić pewnymi przemyśleniami. Podeszła do tego ze sporą dozą energii i werwy. Siedziała w kuchni, a ja się wokół niej krzątałem, co zostało przez nią odebrane, jako niezwracanie mojej uwagi na to, co mówi. Zna mnie i wie, że nie mam podzielności uwagi.
- Ale jakiś taki jesteś sceptycznie nastawiony lub negatywnie... - włączyła swój żoniny zmysł patrząc na mnie badawczo-analityczno-krytycznie.
- Nie, nie, słucham naprawdę z zainteresowaniem, ale...nikt do mnie nie dzwoni i nikt mnie nie potrzebuje.
- A to oto chodzi... - Żona zareagowała po chwilowej dezorientacji. - Ale przecież tak chciałeś. - Święty spokój. - Pamiętasz, gdy marzyłeś przy ciągłych i tych samych problemach...
- Tak, tak, wiem. - przerwałem jej. - Ale święty spokój nie może trwać permanentnie. - Żeby  go docenić, trzeba od czasu do czasu dostać w dupę. - Żeby naprawdę cieszyć się wiosną i latem, trzeba przejść przez zimę, żeby naprawdę cieszyć się ciepłem od kozy porządnie od czasu do czasu trzeba zmarznąć, żeby wreszcie cieszyć się Wakacyjną Wsią, powinienem gdzieś indziej czasami dostać w dupę. - Bo jak nie ma możliwości do czegoś krańcowego odnieść danego stanu, to jest to do dupy. - Chciałbym być na kursie udzielania I Pomocy! - zakończyłem tyradę.
Żonie się spodobało i się nawet specjalnie nie  zdziwiła.
- Wiesz, że nie mam  nic  przeciwko temu. - A nawet sama czułabym się bezpieczniejsza.
I obiecała mi, że poszuka i rozpatrzy oferty i możliwości. 
- Musimy wrócić do naszych niedzielnych, i nie tylko, wycieczek po Pięknej Dolinie. - nawiązała do starego pomysłu wiedząc, że mi to trochę pomoże oderwać się od pomysłów "dostawania w dupę".
Więc natychmiast na najbliższy piątek opracowałem trasę po okolicach, o których nie można powiedzieć, że znamy.
Atmosfera moich oczekiwań "dostawania w dupę" zniknęła, więc przenieśliśmy się do salonu, żeby w znacznie sympatyczniejszych okolicznościach dalej rozmawiać o życiu. I tam dopiero zaczęliśmy  dzielić włos na 16 z wymyślaniem nowości, powracaniem do kilku starych pomysłów i dyskusją.

W końcu musiałem zabrać się za siebie. Bo tak, czy owak, ale żyć trzeba.
Uzupełniłem stany bierwion, gałęziówki, szczap i kartonów, a ponieważ była piękna, wręcz  wiosenna pogoda, dźgnęło mnie i na terenie gości z prawdziwą przyjemnością przystrzygłem trzy olbrzymie krzaki, bo ze swymi dzikimi odrostami wyglądały nieciekawie. To mi pozwoliło "znaleźć miejsce na ziemi", bo ten kontakt z przyrodą zawsze jest ozdrowieńczy, przywołać wspomnienia z Naszej Wsi, gdzie takich krzaków do przystrzyżyn był bezlik i doświadczać chłodu wkradającego się w ciało wraz ze znikaniem słońca. Nastrój od razu się poprawił. 
Po powrocie, w docenionym Domu Dziwie, w docenionych kozie i kuchni zabraliśmy się z Żoną za cywilizacyjne odnogi codzienności. Wydrukowaliśmy tekst dla Q-Wnuka (do wysłania pocztą z moją odręczną informacją dla jego rodziców), dwa blogowe wpisy i listę nazw do bloga.
A potem Żona pokazała mi dwa maile wysłane przez nią a dotyczącego naszego życia. Umie dziewczyna  pisać.
Przy II Posiłku, dopiero wówczas, po raz pierwszy dzisiaj tknąłem Pepysa. Przez poranne zawirowania i moje, jak również Żony stany, nie było na to czasu, żeby wygodnie się rozsiąść i niespiesznie sobie poczytać.
Wieczorem obejrzeliśmy 2 kolejne odcinki Better call Saul. Skończyliśmy sezon pierwszy.
 
CZWARTEK (20.01)
No i rano odważyłem się samemu szukać kursów I Pomocy. 

Czegoś się nawet dowiedziałem korzystając z portalu Oferteo, ale to jest morze możliwości i wyboru, a ja w takich sytuacjach od razu głupieję. Zwłaszcza, że miałem do czynienia z bezosobowym systemem. A to mnie zraża i zniechęca natychmiast. Tedy bez pomocy Żony, jej wsparcia i podzielenia włosa na 32 się nie obejdzie.
 
Po I Posiłku pojechaliśmy do Sąsiadów. 
Poinformowałem ich o moim zamiarze uczestniczenia w kursie I Pomocy. Zamiar pochwalili i bardzo im się podobał.
- Ale po co to chcesz zrobić? - zapytała realistycznie Sąsiadka Realistka. Ona i wszyscy pozostali zdawali  sobie sprawę, że na poły jest to pytanie retoryczne.
Więc im opowiedziałem, jak będę w różnych przypadkowych sytuacjach pomagał ludziom i, ażeby wzmocnić  zgrozę sytuacji, opisałem jak będę duszącemu się, na przykład z powodu opuchnięcia górnych dróg oddechowych na skutek użądlenia osy, przekłuwał szyję, żeby dostać się do tchawicy i wpuścić powietrze do płuc. Robiłem to widocznie na tyle sugestywnie, że wszyscy na trzy cztery uderzyli na alarm mówiąc Tego nie potrafią nawet niektórzy ratownicy!; To jest zbyt duża odpowiedzialność!; Mógłbyś za to poważnie odpowiadać!
Zrezygnowałem więc z tej formy teatru i powiedziałem, że ja po takim kursie chciałbym pracować w pogotowiu jako wolontariusz i jeździć z ratownikami. Wszyscy zamilkli dając w taki taktowny sposób wyraz, co myślą o tym głupim pomyśle.
Żona się jednak moim stanem mocno przejęła.
- Przecież by cię tam nawet nie przyjęli. - zaczęła natychmiast, gdy wsiedliśmy do Inteligentnego Auta, traktując mnie partnersko i zakładając, że można się do mnie spokojnie i efektywnie zwracać stosując racjonalne argumenty. - Ale nawet gdyby, to w tak poważnych sprawach, jak zdrowie i życie, kto miałby wziąć za ciebie odpowiedzialność, za faceta, który skończył jakiś tam kursik, w tym część on-line.
Zna mnie, więc temat nadal ją męczył.
- Ale ty chyba o tym pogotowiu to nie mówiłeś poważnie?... - kontynuowała. - A tak mi mówiłeś wiele razy i obiecywałeś, co ty nie będziesz robił w domu zimą... - Lampy wieszał, stoły robił...
- Ależ oczywiście bym to robił i chcę, ale musiałyby być spełnione dwa warunki - konieczny i wystarczający, czyli kasa i nasza jednoznaczna wizja przyszłości.
- To się uspokoiłam - Żonie wyrwało się westchnienie ulgi - bo myślałam, że te obietnice zarzuciłeś. - Ale mógłbyś mnie trochę oszczędzać... - patrzyła na  mnie z wyrzutem.
Jednak sama idea mojego uczęszczania na kurs Żonie się nadal podobała i obiecała, że do szukania adekwatnego podejdzie inaczej.

W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy, załatwiliśmy drobne sprawy i nie zapomnieliśmy o wapnie. Lada moment drzewa owocowe opryskam roztworem siarkolu (nie wiem, czy to jest właściwy moment) w ramach walki z mączniakiem prawdziwym, a potem pnie pobielę, powapnuję. Dodatkowo będzie to walka z moim prawdziwym sfiksowaniem umysłowym.
Po rozpakowaniu się i po uzupełnieniu drewna zajrzałem do swojej skrzynki, a tam czekało na mnie, ku mojemu przerażeniu, 8 wiadomości. Zostałem zaatakowany ofertami kursów - bhp, doskonaleń zawodowych, ppoż., nauki języków i dotyczących... paneli fotowoltaicznych. Wszędzie mnie informowano, że mam się przygotować do rozmowy, że mogę wygrać w konkursie weekend w Termie Bania i że mogę się skontaktować ze Specjalistą poprzez czat, telefon lub email, aby odpowiedzieć na ewentualne pytania i przyspieszyć otrzymanie oferty. Przy czym wszyscy walili do mnie po imieniu, Emerycie, zasrani koledzy. Mogliby przynajmniej proszę pana...
A ja chciałem się tylko nauczyć, tak zwyczajnie, udzielania potrzebującym pierwszej pomocy. 
Żona przyniosła mi dużą ulgę, gdy usłyszałem:
- Wypieprz to wszystko. - Załatwimy to inaczej.

Wieczorem rozmawiałem z Wnukiem-I. Ponowiłem propozycję przyjechania z bratem, Wnukiem-II, do nas, do Wakacyjnej Wsi, w jakimś okresie jego zimowych ferii. Jego, bo on będzie miał ferie, jak Pan Bóg przykazał, podczas gdy Wnuk-II i młodsi ferie mają na okrągło. Omówiliśmy wstępnie warunki i terminy.
Przed meczem udało się obejrzeć Zadzwoń do Saula, ale tylko jeden odcinek, bo potem oglądałem Polska - Norwegia. Przegraliśmy 31:42. Bardzo szybko wpadłem w odrętwienie i rezygnację widząc, jak Norwegowie pokazują nam miejsce w szeregu, ale jako rasowy kibic wytrwałem do końca. Wiem, że różne niefortunne zbiegi okoliczności powodowały, że graliśmy tak słabo, poza tym zdawałem sobie sprawę, że drużyna jest w budowie.
Ale kładłem się spać smutny.
 
PIĄTEK (21.01)
No i Oferteo nie odpuszczało.

Ledwo rano otworzyłem laptopa, już czekało na mnie 5 nowych wiadomości. Pomny słów Żony wszystkie wypieprzyłem. A potem zaraz zadzwonił Facet Od Gałęziówki, ze słowy, że teraz właśnie chętnie przywiezie następną partię. 
- Ale umawialiśmy się na początek lutego, bo miał pan jechać do Niemiec?...
- Wiem, wiem, ale nie wyszło.
- Ale mnie pan zaskoczył, bo mam przy sobie tylko 400 zł gotówki.
- Nie szkodzi, 200 mi pan podrzuci przy okazji.
Ciekawe, jak w tak małych społecznościach budowane jest zaufanie. Przy pierwszej dostawie, gdy się jeszcze "nie znaliśmy", w trakcie negocjacji twardo stał na stanowisku "drewno dostarczone - gotówka do ręki - prosta sprawa".
Gałęziówka, którą przywiózł była wzorcowa.
 
Po I Posiłku miała być zaplanowana wycieczka po Pięknej Dolinie, a na jej końcu zakupy w Sąsiednim Powiecie, ale... Ale Żona wymyśliła Ponieważ nosiłam się z tym od jakiegoś czasu i nie chciałam ci o tym mówić, bo byś się zaraz przywiązał, żeby również dzisiaj obejrzeć dom w Powiecie. Pokazała mi ofertę i zdjęcia. Od razu się zapaliłem. Umówiliśmy się natychmiast z Artystyczną i Bojowym na oglądanie. Ogaciliśmy się zdrowo, bo dom był niezamieszkały przez dwa lata, a z naszych doświadczeń wynikało, że po takim godzinnym pobycie i łażeniu zimnica najpierw obejmuje stopy, a potem przenika do ciała wszelkimi możliwymi drogami. I przeziębienie pewne, co nam się zdarzało.
Po oglądaniu mieliśmy pojechać na zaplanowaną wycieczkę.
W telefonicznej rozmowie Artystyczna opisała położenie nieruchomości, a z tego wynikało, że dom stoi przy drodze krajowej, a to nam nie mogło się spodobać. Nie wiedzieć czemu, myśleliśmy, zwłaszcza Żona, że dom stoi po jej drugiej stronie i to w sporym oddaleniu.
- Ale w drugiej linii zabudowy. - zapewniła nas Artystyczna.
Druga, czy nawet trzecia, ale jeśli nie ma odpowiedniej odległości, to zawsze będzie towarzyszyć świst TIR-ów i innych cztero- i dwuśladów.
- Ale jedźmy - stwierdziła Żona, bo musimy się wyleczyć. - Inaczej mnie by to męczyło.
Wydawałoby się, że już wiele w tej materii widzieliśmy, ale to nas zaskoczyło totalną nietypowością. Mogłoby się wydawać, że "nietypowość" to nasze środowisko, w którym czujemy się, jak ryba w wodzie, ale jednak granice są. Nie pokuszę się o pobieżne nawet opisanie tego, co widzieliśmy z racji skomplikowanego układu pomieszczeń i poziomów oraz zamkowego charakteru wnętrza. Ale nawet gdybym dał radę, nie miałbym specjalnie serca, żeby to robić. Z racji bliskości drogi i innych specyficzności w sercach nam nie zagrało. W tej sytuacji nawet cena, wygórowana, nie miała żadnego znaczenia.
Oczywiście mocno przemarzliśmy, więc nic nie miało dalej sensu, jak tylko natychmiastowy powrót do domu i rozgrzewka różnymi niezawodnymi środkami na bazie C2H5OH - ja, gorąca herbata - Żona.
Oboje czuliśmy lekko podcięte skrzydła, bo jednak pewne nadzieje były.
Złapała mnie senność. Tłumaczyłem Żonie, że jest to wynikiem spadku adrenaliny, a Żona mnie, że jest to wynikiem spożycia kilku kieliszków nalewki. 
Tak czy owak drzemka mi dobrze zrobiła i zregenerowała, więc z nowymi siłami zacząłem oglądać mecz Polska - Szwecja (18:28). Po I połowie poddałem się i przerwałem oglądanie. Szkoda, ale po pierwsze nie mieliśmy armat, po drugie... i po trzecie...
Żona przez ten czas siedziała wyraźnie osowiała. Kazałem jej otworzyć sobie cydr, sam zaś z Pilsnerem Urquellem siadłem po drugiej stronie ławy i zacząłem.
- Bo tak sobie pomyślałem, że skoro zdecydowaliśmy się na pewne kroki, to  w zasadzie nic nas nie trzyma i możemy... 
Nawet dobrze nie zacząłem, jak zaczęły pojawiać się w Żonie antyosowie nastroje. Nalała sobie cydru, umościła się wygodnie i kazała mi kontynuować. Bardzo szybko dodałem jej skrzydeł i otworzyłem skorupę, w której w jakimś sensie się zasklepiliśmy.
- Że też ja na to nie wpadłam... - z ulgą się dziwiła. - Ale do pracy zabiorę się już jutro w zupełnie innym humorze.
Wieczorem obejrzeliśmy 2 kolejne odcinki Zadzwoń do Saula. W super nastrojach.
 
SOBOTA (22.01)
No i dzisiaj w końcu zaliczyliśmy kolejną wycieczkę po Pięknej Dolinie. 
 
Cała ta część, którą zjeździliśmy wzdłuż i wszerz, była kompletnie nieciekawa. Nie było na czym zawiesić oka. Ale oczywiście nie żałowaliśmy. 
Po zakupach w Powiecie zlądowaliśmy jak zwykle w naszej Kawiarni w Której Rodzą Się Pomysły.
I dzisiaj było nie inaczej. Żona wyrwana z wczorajszej apatii stwierdziła:
- Bo skoro można..., to dlaczego w takim razie nie można...?
I dalej poszło.  Proces odskorupiania się został ponownie uruchomiony.

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do Powiatu i Facetowi Od Gałęziówki przekazałem zaległe 200 zł. Wiem, że teraz, gdybym w danym momencie nie miał kasy, przywiózłby mi kolejną partię i spokojnie poczekał na zapłatę.
Gdy wróciliśmy do domu, rozpaliłem w kozie, by dosyć szybko w sypialni na rurach biegnących od podłogi pod sufit odkryć trzy punkty, przez które na łączeniach rur sączył się dymek.
Postanowiliśmy w kozie dopalić, to co załadowałem, na dole w salonie i na górze w sypialni włączyć elektryczne grzejniki z myślą, że jutro za cały system będę musiał się zabrać.
W wywietrzonej sypialni obejrzeliśmy kolejne 2 odcinki Zadzwoń do Saula
Gdy kładliśmy się spać, Żona mnie zaskoczyła.
- Czy ty czujesz, że dzisiaj jest sobota i że jest weekend? 
Byłem w szoku, bo wcale tego nie czułem i byłem w szoku, że Żona też tak samo czuła.
 
NIEDZIELA (23.01)
No i rano wstałem zaprzątnięty myślami o demontażu i czyszczeniu kozowego systemu grzewczego.

Nigdy tego nie robiłem, nie miałem z tym do czynienia i szykowałem się na szereg niespodzianek, bo jak uczy życie... Te myśli towarzyszyły mi w nocy pojawiając się natychmiast, gdy tylko ledwo się przebudzałem i skutecznie nie dawały się odpędzać.
Mimo że grzejnik elektryczny grzał w salonie, a w kuchni dudniło pełnym gazem, przy laptopie bardzo szybko przywdziałem kurtkę. Żona swoje poranne 2K+2M miała kalekie, bo siedziała, bardziej niż zwykle ogacona, na fotelu tuż przy kuchni, a zgrabiałe ręce od czasu do czasu wkładała do duchówki, skąd po otwarciu drzwiczek wiało przyjemnym ciepłem.
To wszystko jednak nie powodowało, że natychmiast rzuciłem się do pracy. Wymyślałem jakieś sztuczne substytuty drobnych zajęć, żeby grać na zwłokę i się usprawiedliwiać przed samym sobą. Do kozy, nomen omen, podchodziłem jak do jeża.
Dłużej nie dało się jednak grać na zwłokę, bo dotarło do mnie, że wolałbym maksymalnie wszystko zrobić za jasnego. Tedy zacząłem o 11.30 i udało mi się rozpalić w wyczyszczonym systemie tuż przed 15.30, kiedy rozpoczynał się mecz Polska - Rosja.
Demontowałem rurę po rurze i czyściłem je kominiarską szczotką pożyczoną od Zadokładnej. Teren na tarasie powoli się zaczerniał sadzą, jak również narożnik sypialni i salonu. O moim ubraniu i ciele wspominać nie będę.
Najgorszy syf był w poziomej rurze przechodzącej na wylot ściany do zewnętrznego komina. Jej średnica stanowiła 1/3 nominalnej. To jak miało ciągnąć i nie dymić? Oczywiście wszystko przez fakt, że ciągle nie możemy się dorobić suchego drewna, więc ta tłusto-mokra sadzowa masa oklejała wszystko, co się dało. Ale nieszczelności na połączeniach wynikały z tego, że przy montażu panowie Cykliniarz Anglik i Drągal byli uprzejmi nie dokręcić wcale jednej obejmy na łączeniu dwóch rur, przez co przy jakichkolwiek drganiach kozy na skutek wrzucania bel system powoli się rozszczelniał. Odkryłem to w trakcie demontażu i przy montażu miałem z tym spory problem (widocznie oni wówczas też, więc sobie odpuścili), ale wspólnie z Żoną po drobnych męczarniach i zwątpieniach daliśmy radę. 
A w ogóle to sam nie dałbym zupełnie rady. Ale With A Little Help From My Friends, that is, with the help of Wife poszło. W kluczowych momentach potrzebne były dwie osoby i cztery ręce.

Mecz oglądałem kompletnie osadzony (okryty sadzą) odkładając sprzątanie. Zremisowaliśmy 29:29. Byłem świadkiem kuriozalnej sytuacji. Piętnaście sekund przed końcem byliśmy przy piłce i zdobyliśmy, zdawało się, zwycięską bramkę. Na trzy sekundy przed końcem Rosjanie wzięli czas (jak mówią ci młodzi, na czasie, idioci komentatorzy, "time-out"; na boisko wchodzi, z niego schodzi lub zdobywa bramkę "player", a wszystko dotyczy "handbalu"), by po wznowieniu gry, po ewidentnym błędzie kroków, wyrównać. Francuskie sędzie (sędziny?) błędu nie wyłapały i na nic zdały się protesty. Takim wynikiem "handbolowy" mecz się zakończył.
Odkurzyłem dwa pokoje, a wszystkie narzędzia bez ładu i składu przeniosłem na werandę. Nie miałem już sił działać dalej. Całą odzież zrzuciłem, wziąłem prysznic i mogłem przystąpić do relaksu, czyli do wieczornego oglądania Zadzwoń do Saula ciągle narzekając, że nie wiem, jak to będzie, bo mogę w połowie usnąć. Żona traktowała to z wyrozumiałością i z lekkim nabijaniem się. Faktycznie, daliśmy radę obejrzeć jeden odcinek i 2/3 drugiego. W tym to mniej więcej czasie zasypiać... zaczęła Żona. Wiedziałem dlaczego. To koza tak ją spaliła, nomen omen.

PONIEDZIAŁEK (24.01)
No i cały długi ranek znowu był zdominowany przez sport.
 
Obejrzałem zwycięski pojedynek (2:1) Igi Świątek z Soraną Cirsteą (Rumunka) w ramach Australian Open. Ale niczego porannego nie zaniedbałem. Rozpaliłem w kuchni i w kozie, a w niej paliło się tak, że chyba nigdy tego nie doświadczyliśmy - ciąg, szczelność. Żona więc wróciła do swojego standardowego 2K+2M. Nawet udało mi się w miarę dobrze ugotować jajka na miękko w kierunku lekkiej twardości, bo latałem między kuchnią a laptopem. A jaja, za przeproszeniem, wymagają większej uwagi.
Potem wyczyściłem cały taras z pokładów sadzy. Wczoraj tam z rur wysypywałem całą tę czarną breję. 
Odsapnąwszy zabrałem się za regenerację zapasów drewna w różnych miejscach, bo przez kozę i sport mocno ten istotny obszar naszego zimowego życia zaniedbałem. To spowodowało, że tylko sobie dołożyłem do wczorajszych bóli mięśniowych dzisiejsze i musiałem się przez 15 minut zregenerować. Na więcej mnie nie było stać, bo poniedziałek i blog mają swoje prawa. Więc pisałem i pisałem...
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 19.01.

I cytat (-y) tygodnia, takie a propos kozy:
Żeby odnieść sukces, twoja determinacja musi być większa niż twój strach przed porażką. - Bill Cosby (amerykański komik, aktor, producent telewizyjny, muzyk, kompozytor i aktywista społeczny)
 
Uwierz, że potrafisz i już jesteś w połowie drogi. - Theodore Roosevelt (dwudziesty szósty prezydent USA, laureat Pokojowej Nagrody Nobla za rok 1906)