07.03.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 94 dni.
WTOREK (01.03)
No i znowu dzień po publikacji.
Sympatycznie.
Żona sama z siebie wstała przed 07.00, chociaż umówiliśmy się, że ją obudzę o 07.00. Co to znaczy motywacja. Wyjazd do Metropolii w tak ważnych sprawach. Ale uczciwie dodam, że głównym powodem samowstania była chęć przeczytania ostatniego mojego wpisu.
- Bo potem kiedy przeczytam? - W czwartek, gdy wrócimy do domu? - Bez sensu.
Miłe, co tu dużo mówić.
Mamy już marzec. Dlatego lubię luty. Nie ciągnie się. Zawsze daje nadzieję, na "szybką" wiosnę. Nie przepycha się swoimi, dajmy na to, 31. dniami (trzydziestoma jeden), tylko ze swoimi 28. (dwudziestoma ośmioma), co cztery lata 29. (dwudziestoma dziewięcioma), informuje, że to już z górki.
Wczoraj długo rozmawiałem z Córcią. Wyszła na spacer z Wnuczką, a jej żadne zabawki nie imponują i nie interesują tak, jak włażenie w kaloszach do kałuż i wrzucanie do nich piasku i kamieni. Zawsze jest przy tym umorusana niemożliwie, ale obowiązuje tutaj znana, powszechna i oczywista zasada, że szczęśliwe dziecko, to brudne dziecko. Z kolei Wnuk-V daje Córci nieźle w kość, to znaczy w brzuch, bo się tam kitwasi z lewa na prawo, a to nie może się jej podobać. Z drugiej jednak strony lepiej że tak, bo gdyby nic w środku się nie działo, jedno z pierwszych zmartwień rodziców gotowe.
Wyraźnie Wnuk-V szykuje się do wyjścia na świat, a to ma nastąpić w okolicach połowy kwietnia. Piszę o nim i nawet ma już swoje imię, chociaż jeszcze przecież go nie ma. Oczywiście według światopoglądowych opcji można by na tę kwestię patrzeć różnie.
A już za niewiele lat będzie się pisało o kimś przyszłym, kogo zupełnie jeszcze nie będzie. Nawet według wszelkich światopoglądów. O kimś, jako zupełnie rzeczywistym, bo zaprogramowanym. Rozwój genetyki, medycyny, techniki i technologii będzie taki, że "rodzice" będą oddawać do specjalnego banku swoje nasienie i komórki jajowe, a tam według życzenia zaprogramuje się przyszłego potomka - płeć, wzrost, kolor włosów i oczu oraz różne cechy. Do tego nie będzie już potrzebny progesteron, czyli żeński hormon płciowy, za sprawą którego do tej pory plemniki były wabione do komórki jajowej. Taki jeden z drugim, wybrany spośród milionów, będzie na chama do niej wtłoczony i po krzyku. Mało na ten temat było już przerażających filmów?
A ci biedniejsi, którzy nie będą mogli finansowo pozwolić sobie na taką reprodukcję, będą się rozmnażać po staremu tworząc niestety niższą kastę względem tych pierwszych.
Ciekawe, jak zachowają się wtedy wszelkie kościoły? Myślę, że nic z tym nie zrobią, bo stworzone nowe lobby będzie miało olbrzymią siłę przebicia. A pecunia non olet. Na pewno coś się zmieni, zlikwiduje parę dogmatów, żeby istnienie Boga i jego nauki dopasować do istniejących realiów.
Córcia przekazała parę ciekawostek.
Przed 1. kwietnia, kiedy mają zmienić się zasady finansowania fotowoltaiki i wpuszczania prądu do sieci, oczywiście na niekorzyść indywidualnego użytkownika, udało się im zamontować 16 paneli i podpisać stosowną umowę z wytwórcą energii i jej dystrybutorem.
Druga wiadomość dotyczyła wycinki drzew. O tych, których obwody pni pomierzyli, wysłali stosowne pismo licząc na właściwą reakcję urzędów.
- O ile nie jest za późno. - wyjaśniła. - Lasy Państwowe prowadzą grabieżczą politykę, wycinają co się da i wywożą do Niemiec. - Kasa jest potrzebna PIS-owi. - Niemcy nie wycinają, a przynajmniej nie w takiej skali, bo po co, skoro durny Polak to robi?... - Nasz sąsiad, Polak, który od 25. lat tam mieszka, ale ma również dom na wsi, koło nas, do którego często przyjeżdża, mówi, że wystarczy popatrzeć na granicy, ile TIR-ów z naszym drewnem wali na zachód... - A nasz leśniczy, taka szuja, zaznaczył na swoim terenie potężne drzewa do wycinki. - To napisałam do gminy, że te drzewa stoją w odległości 1,5 m od linii brzegowej rzeczki, więc zgodnie z obowiązującym prawem należą do skarbu państwa, a nie do tego pana. - Ogólnie więc w naszej wsi sobie grabimy. - Wiesz tato, przez to co roku doubezpieczamy nasz dom. - wybuchnęła śmiechem.
Wybuchnęła drugi raz śmiechem, gdy opowiedziałem jej o naszych planach. Ale pomiędzy moim zamilknięciem a jej wybuchem była znacząca pauza. Bo doznała lekkiego szoku i musiała dojść do siebie. Udało mi się ją zaskoczyć, chociaż przecież po nas mogła się wiele spodziewać.
O 10.30 wyjechaliśmy do Metropolii. W Nie Naszym Mieszkaniu szybko się rozpakowaliśmy i pojechaliśmy do jednej z metropolialnych galerii na spotkanie z Panią z Metropolii. Celem podpisania "umowy rezerwacyjnej". Była to taka drobna formalność porządkująca najbliższy okres.
W galerii tej nie byliśmy lata, więc się zachowywaliśmy, jak klasyczne wiochmeny. Wszystko obserwowaliśmy takim dzikim rozbieganym wzrokiem rejestrując, co się mogło zmienić i staraliśmy się od razu w tym miejscu, które kiedyś było dla nas chlebem powszednim, odnaleźć bez specjalnych strat na ciele i umyśle. Niby nic takiego, ale sporo nerwów kosztował mnie wjazd i wyjazd z nadziemnego parkingu oraz rozszyfrowanie sposobu płatności. Ale daliśmy radę. Jeszcze.
Tak czy owak, ze sporą ulgą zeń wyjechaliśmy, by w normalnym Lidlu zrobić zakupy. Trzeba było przecież dać coś do jedzenia Q-Wnukom.
Potem to już poszło z górki. Koło przedszkola z samochodu Pasierbicy przerzuciliśmy foteliki do Inteligentnego Auta, chwilę porozmawialiśmy, odebraliśmy Ofelię, a potem ze szkoły Q-Wnuka.
Lubię obserwować, jak się ze sobą witają. Nieważne, że się nie widzą kilka godzin, czy dni. Ona biegnie do brata bez słowa, a on się drze z daleka ją wołając. Po czym wpadają sobie w ramiona i coś tam gadają. Oczywiście, że się ze sobą kłócą, gdy każde chce postawić na swoim lub czasami czymś się walną, ale relacje między nimi są świetne. Każde z nich pamięta o bracie lub siostrze.
- A będę mógł przyjść z siostrą? - zapytał przy mnie Q-Wnuk kolegę, z którym się spotkali na piłkarskim turnieju. Bo ten mu wręczył zaproszenie na imprezę z okazji swoich urodzin.
Wieczór był spokojniutki, a to za sprawą Żony. Rzuciła się na głęboką wodę i grała z Q-Wnukiem w Minecrafta rozszyfrowując zasady, które według mnie rozszyfrować się nie dawały. Raz tylko próbowali namawiać mnie do uczestnictwa, ale użyłem tak kategorycznej odpowiedzi, że natychmiast dali sobie spokój. Ofelia, jak to ona, bawiła się sama ze sobą, więc ja miałem czas na laptopa i na książkę. Ale za to udzieliłem się robiąc dzieciom kanapki, no i standardowo zmyłem wszystkie gary. To mnie odpręża, a sam widok gier w typie Minecraft od razu powoduje mój ból głowy. Stąd wszyscy wiedzą, że owszem, mogę grać w gry planszowe, ale dla dzieci do lat pięciu. Uważam, że i tak zrobiłem postęp, bo wcześniej ten limit ograniczał się do lat trzech. Ale na więcej mnie już nie stać.
Wieczór zakończył się bajkami i moim czytaniem w łóżku. Nikt nie protestował przed wcześniejszym niż zwykle kończeniem dnia, bo rano trzeba było wyekspediować dzieci do przedszkola i szkoły, a to było dla nas, dorosłych, kolejnym wyzwaniem.
Dzisiaj, w czasie gdy reszta grała, znalazłem sporo komfortowego czasu, żeby porozmawiać z moimi dwoma kolegami i jedną koleżanką ze studiów. Każde z nich, jak się okazało z różnych względów, nie zareagowało na dwa moje maile w sprawie zjazdu. A postanowiłem z tą informacją dotrzeć do każdego. Sprawę omówiliśmy w sumie pozytywnie (koleżanka zastrzegła, że nie przyjedzie), ale wydźwięk tego kontaktu był dla mnie przygnębiający. Słyszałem, jak każde z nich "niepostrzeżenie" się postarzało. Nie mogłem ich zobaczyć, ale to co usłyszałem, sposób prowadzenia rozmowy, emanująca energia, wszystko zaprawione mniejszym lub większym pesymizmem i marudzeniem mnie przygnębiły. Nic, tylko kopać już sobie grób.
Trochę się tym podłamałem, bo łatwo patrzeć na kogoś nie widząc własnych ułomności, do których, jeśli nie były, a zaczęły się pojawiać, ich właściciel po prostu się przyzwyczaja. Na tyle mnie to zdołowało, że w łóżku dopadłem, nomen omen, Żonę.
- Ale powiedz mi, czy ja już mam starczy głos?! - I czy jego siła osłabła?!
- Nie, absolutnie nie! - reakcja Żony była na tyle spontaniczna i mocna, bez kpiących uśmieszków, że chyba jej uwierzyłem.
ŚRODA (02.03)
No i ranek był pospieszny.
Wspólnie z Żoną udało się nam w zaplanowanym czasie wyekspediować Q-Wnuki.
Wyjechałem wcześniej ze sporą nadwyżką czasową nie znając obecnych korkowych uwarunkowań. Wiedziałem tyle, że sytuacja drogowa w Metropolii zmienia się jak w kalejdoskopie. W związku z tym, że się nie spieszyłem przyjechałem oczywiście grubo przed czasem - wszędzie miałem zieloną falę.
Dzięki temu byłem wcześniej z powrotem w Nie Naszym Mieszkaniu i był spokojny czas na poranne odsikanie Berty i na I Posiłek.
O 10.00 przyjechaliśmy do Teściowej. Była to nasza z Żoną pierwsza wizyta po długim czasie, a wszystko z powodu Szwagra. Gdy on jest, atmosfera staje się napięta, nikt nie czuje się swobodnie, zwłaszcza Teściowa, co jest bardzo irytujące. Ale dzisiaj Szwagra nie było. Teściowa więc była rozmowna, na luzie, z poczuciem humoru. I było sympatycznie.
Wizyta mnie nie zawiodła również z kilku innych powodów.
- Bo dostałem dwa naleśniki, co prawda z mąki kukurydzianej, ale za to z nadzieniem z grudkowego sera i pyszną herbatę. Nie mówiąc nic Teściowej i Żonie zamknąłem się w łazience i odpracowałem poczęstunek. Porządnie i prosto umocowałem sedesową deskę, a cały sedes wyszorowałem.
- Bo zostałem wyzwany przez Teściową od kretynów w sprawie Biblii, co dało mi dużą satysfakcję. Nie wiedzieć kiedy i jak zaczęliśmy na ten temat rozmawiać, a akurat jeśli chodzi o religię, to u nas łatwo.
Cały pobyt niezbyt, ale jednak, zakłóciły trzy telefony.
Dzwonił Brat, że się o mnie martwi, że nie odpowiedziałem na jego smsa, co mi się nie zdarza. Faktycznie coś przeoczyłem. Ja z kolei, gdy zadzwonił, martwiłem się od razu, że coś musiało się stać, skoro dzwoni o tak nietypowej dla niego porze, bo akurat powinien był spać po nocnej zmianie u siebie w pracy.
Dzwonił Justus Wspaniały z drobną prośbą związaną z montażem u niego pompy ciepła, ale gdy się dowiedział, gdzie jestem, sprawę załatwił inaczej.
I wreszcie dzwoniła pani z US, że złożony PIT-28 jest źle wypełniony.
- Nie obliczył pan należnego podatku. - poinformowała mnie.
Nie wyzłośliwiałem się, tylko umówiłem się z nią w urzędzie w piątek o 11.00 na zrobienie korekty. Ja wiedziałem, że tak będzie, ja wiedziałem...
W drodze powrotnej do Nie Naszego Mieszkania kupiliśmy piłkę do kopania i szczoteczki do zębów dla Q-Wnuków, bo te dyżurne pamiętały chyba czasy ich pierwszego ząbkowania. Zdążyliśmy wyjść z Pieskiem, trochę odsapnąć i już trzeba było jechać po Q-Wnuka. Jego odbieraliśmy o 14.00, a Ofelię z racji jej tańców w przedszkolu dopiero o 16.00. Te dwie godziny trzeba było jakoś zagospodarować, Stąd ta piłka. Długo błąkaliśmy się po osiedlu szukając jakiegoś miejsca, żeby pokopać, aż w końcu w dość sporej odległości, za wskazówkami pytanych tubylców, trafiliśmy na profesjonalne boisko. Pan ochroniarz nie miał nic przeciwko, żebyśmy mogli sobie pograć. To ustawiliśmy Babcię na bramce, takiej olbrzymiej, ale średniej i graliśmy jeden na jeden. Wygrał Q-Wnuk 10:9. Babcia nie mogła się nadziwić, jak to jest, że przy normalnych bramkach, większych zdecydowanie od tej, nie dość że stoją bramkarze, to jeszcze bronią.
- Ale ona dla mnie jest za duża! - protestowała. - Zanim się zorientuję...
Ale w czasie meczu ileś strzałów obroniła, zwłaszcza tych, które leciały prosto na nią. Q-Wnuk miał jej to za złe wyraźnie insynuując z pretensją, że broni strzały jego, a moje przepuszcza namawiając ciągle Babcię Dziadka broń, a moje przepuszczaj! Kto go tego nauczył?
W ten sposób dotrwaliśmy do odbioru Ofelii.
W domu zagraliśmy w myszy, koty i pułapki. Q-Wnuk i Babcia zdobyli po 14 pkt, Ofelia i ja po 10. Jak widać była to gra na mój poziom - do 5 lat.
Wieczór musieliśmy skrócić, bo dzieci trzeba było wykąpać. Nigdy w Nie Naszym Mieszkaniu z tego powodu nie protestują. Wręcz odwrotnie - takiej atrakcji jak wanny, na dodatek w plamach olejnej, wyschniętej farby, w domu nie mają. Tylko zwykły prysznic. A to oznacza straszny dym, chlapanie, kwiki, mokrą podłogę i głupie pomysły grożące rozwaleniem głowy lub inną krzywdą. Jedyną osobą, takim cerberem, zdolną do skanalizowania tych pomysłów i utemperowania, jestem zawsze ja. Co jakiś czas wpadałem więc znienacka do łazienki i z groźną miną w zarzewiu likwidowałem a to wspinanie się na brzeg wanny, a to próby robienia olbrzymich fal, a to wzajemne podtapianie się.
Ja też bezdyskusyjnie kończę zawsze tę hecę i zabieram się do szorowania małych ciałek. Ciałka wtedy kwiczą, ale się poddają. Było przy tym, jak zwykle sporo ubawu, bo specjalnie nie przebierałem w słownictwie przy okazji mycia poszczególnych części. A takim ciałkom musi się to podobać.
- Nie nastawiaj się negatywnie - zaczęła Żona pokazując mi cały duży pełny słoik, więc się od razu nastawiłem - i spokojnie przemyśl. - Może bym ci dała do tego kefir? - Będzie smaczne. - Najwyżej nie wypijesz... - patrzyła na mnie badawczo.
- Nie! - przemyślałem błyskawicznie. - Na takie coś to mogę sobie pozwolić w domu. - Bo będę mógł siedzieć w klopie w sposób czasowo nieskrępowany, nawet ad usrantem mortam, nomen omen.
- Wiedziałam... - Żona westchnęła.
Dzieci karnie wylądowały w łóżku oczywiście prosząc o coś do jedzenia i oglądały bajki. A my w łóżku spokojnie mogliśmy kończyć dzień.
Wieczorem smsowo odezwała się Teściowa. Przeżywała fakt wyzwania mnie od kretynów.
Emerycie (zmiana moja), otóż pokazałam, że jestem niedoskonała bo dałam się ponieść negatywnym emocjom. Dotknąłeś czułego dla mnie punktu, istnienia Boga. To dla mnie nie podlega dyskusji.
Przepraszam, że nazwałam Cię kretynem. Dobrze wiesz, że tak nie myślę. Nad moimi emocjami muszę popracować! (pis. oryg.)
I dalej były dołączone trzy buziaczki. Odpisałem:
Każdy człowiek bywa kretynem. Ważne, żeby bywał, a nie był. Mnie to w ogóle nie dotknęło, a na pewno nie może w takich sprawach.:) Możesz mnie dowolnie tak wyzywać, a ja to będę odbierał z poczuciem humoru i się nie obrażę. Nie przejmuj się i używaj sobie na mnie do woli. I broń Boże w tym względzie nie pracuj nad sobą.:)
Sam się prosiłem, bo odpisała:
Mam "broń Boże" nie pracować nad... Według Ciebie co ma oznaczać to "broń Boże"? Daruję Ci szukanie logicznego wyjaśnienia. :)
Podziękowałem. Nie chciałem jej pisać, że właśnie w czasie naszej wizyty była takim fajnym człowiekiem, z krwi i kości. Nic by to nie dało.
Dzisiaj miałem przyjemność trzy razy natknąć się na Babcię Hamulcową. Precyzyjnie za każdym razem, gdy wychodziłem z Bertą na spacer. O komplikacjach w przechodzeniu obok w bramie przy jej dwóch kulach i naszych dwóch pieskach na smyczach już pisałem. Zwyczajowo, gdy mnie taka sytuacja spotykała, cicho kląłem po nosem, ale nie dzisiaj. Dzisiaj się cieszyłem. Przez ostatnie miesiące, gdy zdarzało mi się bywać w Nie Naszym Mieszkaniu, Babci Hamulcowej nie widziałem ani razu. Było mi z tego powodu smutno i bałem się, że już może jej nigdy nie zobaczę z tej racji, że w międzyczasie mogła się przenieść na tamten świat, a ja nic bym o tym nie wiedział. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Babcia Hamulcowa, twarda sztuka, nadal chodzi ze swoim pieskiem, tylko że z nim już coraz gorzej. Ma 16 lat, do tylnych bezwładnych łap ma przyczepiony taki maleńki dwukołowy wózeczek i porusza się powoli na łapach przednich. Ale nie przychodzi mu do głowy narzekać. Babci Hamulcowej zresztą też nie.
CZWARTEK (03.03)
No i rano była powtórka ze środy.
Ale ze wszystkim zdążyliśmy.
W Inteligentnym Aucie słyszałem fajną dyskusję. Zaczął Q-Wnuk.
- Najfajniej to jest w Wakacyjnej Wsi. - oświadczył ni z gruszki, ni z pietruszki.
- A dlaczego? - dociekałem.
- Bo w domu jest dużo miejsca, a na dworze można grać w piłkę.
- No tak - potwierdziłem - nie trzeba szukać miejsca i pytać o pozwolenie.
- No właśnie... - wyraźnie mu o to chodziło.
- I jest staw. - Ofelia musiała zaistnieć.
Potwierdziłem.
- I są szapki. - A jedna była odwaszna i nie wskakiwała do wody, gdy nas widziała. - A jak Perta piła wodę ze stawu, to się pszestraszyła i wskoczyła.
Ofelii nadal pozostała ta bezdźwięczność dźwięcznych sylab. Czasami trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby dojść, o co jej chodzi. Wczoraj wieczorem, na przykład, przyszła do kuchni i zadała Babci pytanie.
- A macie jakieś półki?
Żona się zdezorientowała, a później, gdy mi to cytowała, miałem to samo. Po co dziecku półki i to w Nie Naszym Mieszkaniu? Ale ponieważ rozmawiały kobieta z kobietą w mig się porozumiały. Chodziło oczywiście o pułki. Więc pułki mieliśmy, bo przewidująco się w nie zaopatrzyliśmy, żeby opędzić kolację.
Prosto z przedszkola i ze szkoły pojechałem do Szkoły. Nie uprzedziłem o tym fakcie ani Najlepszej Sekretarki w UE, ani Nowego Dyrektora. Miałem jeszcze do uzupełnienia dwa dzienniki indywidualnego toku nauczania, zaszłość sprzed dwóch lat. Większość dawno uzupełniłem, ale pozostało mi jeszcze ze trzy godziny pracy, do której nie mogłem przez ten długi czas się zabrać.
Praca kulała, bo trzeba było porozmawiać z Najlepszą Sekretarką w UE, a gdy przyszedł Nowy Dyrektor, również z nim. Ale wyrobiłem się do 13.00, więc bardzo przyzwoicie.
Nadeszła więc taka chwila, że już nic nie łączy mnie zawodowo ze Szkołą. Oprócz sfery mentalnej oczywiście. Pozostały jeszcze do zabrania różne moje rzeczy osobiste, w tym mające wartość pamiątkową. Nie ruszałem ich, bo nie miałbym gdzie je złożyć w Wakacyjnej Wsi. A do Małego Gospodarczego byłoby szkoda.
Dzisiejszy dzień mocno odcierpieliśmy. A to za sprawą horrendalnych metropolialnych korków.
W pierwszej wersji, po moim powrocie ze Szkoły, mieliśmy natychmiast wracać do Wakacyjnej Wsi, żeby uniknąć godzin szczytu. Ale w międzyczasie Żona się ugięła i w ramach pomocy Krajowemu Gronu Szyderców zgodziła się jeszcze dzisiaj odebrać Q-Wnuki ze szkoły i z przedszkola, i co więcej dostarczyć je do domu. W drodze do niego staliśmy w chorych korkach, potem tak samo, gdy jechaliśmy do Nie Naszego Mieszkania po Bertę i bagaże, a potem z wielkim trudem udało się wydostać z Metropolii. Wszelkie moje kombinacje, którędy byłoby najlepiej jechać, zdały się na nic. Swoje trzeba było odstać, a to sumaryczne odstanie zajęło 2,5 godziny!
- To jest chore, jeśli oni codziennie muszą tracić tyle czasu! - Muszą się przeprowadzić!
Krajowe Grono Szyderców też doszło do takiego wniosku, bo zaczęło oglądać nieruchomości w pobliżu przedszkola i szkoły swoich dzieci.
W Wakacyjnej Wsi byliśmy o 18.00, gdy zmierzchało. Cały powrót stał pod znakiem gęstej atmosfery i totalnego milczenia. A wystarczyłaby jedna iskra, żeby się pokłócić. Ale do tego nie doszło. A w Domu Dziwie tym bardziej, bowiem cała nasza zaoszczędzona energia poszła na domowy rozruch, zwłaszcza na palenie w trzech miejscach, bo wszędzie panowała zimnica. A było wiadomo, że z racji swojej dużej kubatury układ będzie miał sporą bezwładność, stąd ciepła należało się spodziewać za parę godzin.
Dlatego oglądanie Ozarku zaczęliśmy w łóżku mocno okutani, a ja nawet nie przebierałem się spalnie, bo co pół godziny wstawałem i podrzucałem. Udało się uzyskać jako taką temperaturę, ale w sypialni podparliśmy się grzejnikiem elektrycznym, bo ciągle mieliśmy wrażenie, że "ciągnie" po głowach.
W ten sposób udało się obejrzeć 1,5 odcinka. Na więcej nie było już nas stać, zwłaszcza że "ciągnięcie" ustąpiło i pojawił się miraż ciepła.
PIĄTEK (04.03)
No i ciężko rano było wrócić na normalne domowe tory.
Natychmiast "nadganiałem" ogrzewanie, a po szybszym niż zazwyczaj rozruchu pojechaliśmy do Powiatu do US.
Powitał nas ochroniarz, ale inny, normalny, ludzki, zwyczajny i przez to sympatyczny. I nie zadawał durnowatego pytania W czym mogę pomóc? z podszytą oczywistością Jak tu utrudnić życie i tak zestresowanemu podatnikowi? Podsłuchiwałem w trakcie wypełniania korekty, jak rozmawia z kolejnymi petentami i nie miałem zastrzeżeń. Nawet, gdy któryś się od razu stawiał lub wymądrzał potrafił spokojnie i z sympatią porozmawiać i załagodzić sprawę.
Za okienkiem w informacji było podobnie. Wystarczyło, że siedziała tam pani trzydziestokilkuletnia, która już zdążyła poznać trochę życie, a nie ta poprzednia, cyborgowa, dwudziestoparoletnia.
Pokazała mi PIT-28, który poprzednio złożyłem z wpisanymi przez nią ołówkiem liczbami, które należało wpisać w korekcie. Po czym rozerwała zszyte strony i mi go dała.
- Nie powinnam tego robić, ale niech pan na korekcie przepisze te liczby, a ten egzemplarz proszę mi koniecznie oddać. - popatrzyła na mnie badawczo.
- Oczywiście. - potwierdziłem z sympatią.
Wypełnianie więc stało się formalnością i przyjemnością. Dodatkowo okazało się, że nadpłaciliśmy podatku aż o 1 zł.
- Tak, teraz powinno być dobrze. - pani rzuciła okiem na korektę, gdy do niej wróciłem. I postawiła pieczątkę na moim egzemplarzu bez pytania Czy jest pan umówiony?
Po drobnych zakupach pojechaliśmy do Sąsiadów. Po stałą dostawę wiktuałów. O napaści Rosji nie rozmawialiśmy w ogóle. Za to przybliżyli nam wiele szczegółów ze swojego życia z czasów, gdy mieszkali w Powiecie i wybudowali tam 200-metrowy dom. To, co zrobili, najpierw szokowało i oburzało sąsiadów, by potem budzić podziw i protesty, gdy po 10. latach dom sprzedawali i się wyprowadzali do Naszej Wsi. Bo na swoim terenie zamiast standardowego ogródka warzywnego, kwiatków i drzewek owocowych posiali trawę i zrobili swoim dzieciakom boisko do siatkówki. Całe osiedle równolatków przychodziło, żeby tam grać i przesiadywać. A wszyscy rodzice byli zachwyceni. Bo mieli dzieci pod ręką i dodatkowo pod opieką Sąsiadów. Ale gdy czworo z ich pięciorga dzieci wyfrunęło w świat, tak olbrzymi dom nie miał już sensu.
Na kanwie tych opowieści postanowiliśmy z Żoną wypytać ich, jak to było po ich przyjeździe do Naszej Wsi, było nie było, ludzi z miasta. Bo wielu rzeczy o nich nie wiemy, a te zasłyszane od innych sąsiadów na pewno były tendencyjne i wypaczone. A ponieważ zapewne drażliwe, więc dlatego tego tematu do tej pory nie poruszaliśmy. Teraz już, jako ludziom z innych stron, będzie nam łatwiej temat zahaczyć.
Dzisiaj Mąż Żony obchodził 69. urodziny. Była więc okazja do złożenia życzeń i do porozmawiania. Mają huśtawkę nastrojów związaną z obecną sytuacją oraz z planami dotyczącymi ich szkoły. A kto może ich lepiej zrozumieć niż my?
Wieczorem obejrzeliśmy Ozark. Wczorajsze pół odcinka i więcej niż połowę dzisiejszego. W pewnym momencie usłyszałem charakterystyczny oddech.
- Coś chyba przegapiłam, co?...
Taki styl reakcji powtarza się zawsze. Staram się wtedy zachować powagę, żeby Żona wiedziała, że przecież nic się nie stało i że serial nie zając, nie ucieknie i żeby mogła spokojnie usypiać. Gorzej było jednak z moją powagą, gdy po swojemu zaczęła:
- No widzisz, no widzisz... - skarżyła się, a ja się dusiłem ze śmiechu.
SOBOTA (05.03)
No i dzisiaj czuliśmy, że jest sobota.
Od rana niespieszność, pisanie, spacer w lesie.
W większości dnia nadrabiałem metropolialne zaległości, bo w Metropolii nie napisałem ani słowa.
Dzisiaj napisał Po Morzach Pływający.
Cześć.
Wino ....Corales ....nabrałem na nie chęci....ale chyba poczekam do wizyty w Lizbonie ponieważ w necie jest bardzo drogie.
Emeryt ....to co córcia powtarza...tydzień, a nie tydzień czasu:)
Guinness....chłodzi się od 2 tygodni i nie mam kiedy w spokoju go wypić.
Kucharz zrobił mnóstwo pączków.
Dziwne rzeczy mi się ostatnio przytrafiły...
Kapitan podarował mi książkę, nie wiem dlaczego, ale z przyjemnością ją przyjąłem. Zdjęcie wyślę na FB.
Koleżanka po fachu, na moje pytanie o sprzedaż obrazka Kota Yody, podarowała mi go twierdząc że...cytuję " lubi uśmiechniętych ludzi"....ja i uśmiech...koń by się uśmiał...ale obrazek został wysłany. Zdjęcie wyślę na FB.
No to koniec na dzisiaj.
PMP (pis. oryg.)
Wino ....Corales ....nabrałem na nie chęci....ale chyba poczekam do wizyty w Lizbonie ponieważ w necie jest bardzo drogie.
Emeryt ....to co córcia powtarza...tydzień, a nie tydzień czasu:)
Guinness....chłodzi się od 2 tygodni i nie mam kiedy w spokoju go wypić.
Kucharz zrobił mnóstwo pączków.
Dziwne rzeczy mi się ostatnio przytrafiły...
Kapitan podarował mi książkę, nie wiem dlaczego, ale z przyjemnością ją przyjąłem. Zdjęcie wyślę na FB.
Koleżanka po fachu, na moje pytanie o sprzedaż obrazka Kota Yody, podarowała mi go twierdząc że...cytuję " lubi uśmiechniętych ludzi"....ja i uśmiech...koń by się uśmiał...ale obrazek został wysłany. Zdjęcie wyślę na FB.
No to koniec na dzisiaj.
PMP (pis. oryg.)
Krótkie wyjaśnienie: "córcia" to oczywiście w Swoim Świecie Żyjąca. Byłaby świetnym korektorem z pogranicza maniactwa. Gdyby była koło mnie, nie popełniałbym takich "masło maślanych" błędów.
Wieczorem obejrzeliśmy Ozark. Mniej niż połowę wczorajszego odcinka i cały kolejny.
- Wiem, dlaczego tak się dzieje. - Żona zanalizowała sytuację. - One nie są standardowe, 45-50. minutowe, do jakich się przyzwyczailiśmy, ale godzinne, a nawet dłuższe. - A przy dwóch nie sposób wytrzymać ponad dwie godziny oglądania. - Półtorej to max.
NIEDZIELA (06.03)
No i mieliśmy fajną noc.
Najpierw o 01.00 Berta zaczęła ostentacyjnie łazić i kręcić się wzniecając pazurami charakterystyczny dźwięk tarcia o podłogę, a to wszystko nie wróżyło niczego dobrego, a potem z powodu braku naszej reakcji szczeknęła. Raz i to niezbyt głośno, ale przesłanie było jednoznaczne: Chcę wyjść!
Tedy zerwałem się natychmiast, pomny tego co swego czasu zrobiła na dole w salonie i co mi zajęło bodajże 2 godziny, a smród ciągnął się jeszcze dłużej. Więc Pieska wypuściłem, a sam zasiadłem do czytania książki.
O 04.00 sytuacja się powtórzyła, przy czym Piesek nie domagał się wyjścia szczeknięciem, chociażby jednym, tylko nękająco kręcił się po klubowni. Wstałem ponownie i znowu zabrałem się do czytania.
Do 06.30, czasu mojego wstawania, był już spokój.
Oczywiście Żona za każdym razem się budziła. Gdy skończyła się pierwsza sesja i gdy kładłem się z powrotem do łóżka, usłyszałem, jak mówi całkiem przytomnie i logicznie:
- Jednak wieczorem nie będę jej dawała kefiru... - Trzeba to robić rano.
Fajnie, pomyślałem.
Ponieważ dzisiaj był niedziela i tak ją czułem, podjąłem się cichych prac. Poza oczywistym pisaniem.
W drewnie pracowałem troszeczkę, aby tylko nanieść niezbędną ilość, bez żadnego rąbania. Przede wszystkim zaś sprzątnąłem cały teren wokół Stawu, gdzie nagromadziła się spora ilość gałązek i gałęzi po ostatnich wichurach. Teren pięknie przejrzał. A co, k...a, miał nie przejrzeć?! Nagrabiłem się, że ho, ho i nawiozłem na ognisko taczek tyleż samo. Przy okazji je uprzątnąłem, bo na nim i wokoło leżała zaległa wyschnięta choinka i mnóstwo gałęzi winogronowych z ich prześwietlania.
Wieczorem obejrzeliśmy ostatni odcinek drugiego sezonu Ozarku. I połowę pierwszego, sezonu trzeciego. Całkiem świadomie, bez zasypiania. Żona wymyśliła taki system, a ja przyjąłem bez zastrzeżeń. Starczy na dłużej.
PONIEDZIAŁEK (07.03)
No i od rana mieliśmy wrażenie niedzielności.
W czasie dnia to wrażenie osłabło za sprawą sporej ilości drewna, którą musiałem przygotować. Przy okazji stwierdziłem, że ilość drewna, którą dysponujemy wystarczy góra do końca marca. Wliczając w to gości. Więc zadzwoniłem do Pierdolło.
- Jest problem zaczął zaraz po powitaniu. - Nie mam auta. - Silnik pierdolnął i nie mogę znaleźć części.
- To nie mógł pan kupić takiego auta, o którym wiadomo, że części są?!
- Właśnie, kurwa, takie kupiłem. - Specjalnie polskie, żeby części były. - Do wszystkich są, a do polskich nie!
Umówiłem się z nim na telefon w czwartek/piątek.
Na koniec mnie pocieszył.
- Ale ceny drewna poszły do góry! - Wszystko, kurwa, idzie do góry! - A o drewno coraz trudniej, bo teraz wszyscy się na nie rzucili!
Ale wrażenie niedzielności przede wszystkim osłabło z powodu faktu, że postanowiliśmy porządnie posprzątać naszą górę. Zwlekałem i zwlekałem, bo wiedziałem, co może mnie czekać. Po pierwsze nie sprzątaliśmy nie wiedzieć od jakiego czasu, ale zapewne kilkumiesięcznego, skoro nie pamiętaliśmy i nic nam się nie kojarzyło z tym faktem, a po drugie nie jest łatwo z cygańskiej aury uczynić bardziej mieszczańską, zwłaszcza, że nie mieliśmy serca zdając sobie sprawę, że i tak, i tak kiedyś przyjdą fachowcy skończyć remont i cała nasza praca "pójdzie na marne".
Ale Żona zadeklarowała, że ona zrobi detal po skończeniu mojego hurtu, więc nagle dostałem skrzydeł. Ale i przy nich nieźle się upieprzyłem. A detal musieliśmy przełożyć na jutro, bo wszystkiego naraz jednak zrobić się nie dało.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił sześć razy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała dwa razy. Raz w opisanej sytuacji z soboty na niedzielę, a drugi raz w niedzielę, kiedy sprzątałem teren. Z Pana nie było żadnego pożytku, więc pod tarasowymi drzwiami natarczywie szczeknęła na Panią, żeby ta wyszła i się z nią pobawiła. Jednak Piesek potrafi.
Godzina publikacji 18.40.
I cytat tygodnia:
Problemem jest dziś, jak przekonać ludzkość, aby zechciała przeżyć. - Bertrand Russell (brytyjski filozof, logik, matematyk, działacz społeczny i eseista, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury)