poniedziałek, 14 marca 2022

14.03.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 101 dni.

WTOREK (08.03)
No i kolejny wtorek po publikacji. 

Międzynarodowy Dzień Kobiet.
Gdzie te czasy, kiedy dzień ten był hołubiony przez komunę. Oczywiście wspominam go dobrze poprzez humorystyczne akcenty dotyczące przede wszystkim mężczyzn świętujących na swój sposób, ale przede wszystkim przez fakt, że byłem wtedy młody. To określenie dla czytającego kierującego się stereotypowym myśleniem, takim z automatu, mogłoby sugerować, że teraz jestem stary. Radziłbym więc nad sobą, czytającym/czytającą, dobrze się zastanowić.
Skoro ten dzień "musi" być, to nie rozumiem, dlaczego nie ma do tej pory Międzynarodowego Dnia Mężczyzn? W obecnych cywilizacyjnych czasach jest to przecież jawna dyskryminacja! Lecz czy ten dzień będzie, czy nie, to jednako srał pies!

Po I Posiłku pojechaliśmy do Powiatu. Na uzupełniające zakupy i żeby zobaczyć, co dzieje się w realnym świecie. Na ile i gdzie wzrosły ceny, co w kolejkach gadają ludzie i jak się nawzajem nakręcają szerząc panikę. Od razu wiedzieliśmy, że żyjemy, bo na tej naszej, Wakacyjnej Wsi, to nic, tylko same wakacje.
A propos, ruszyło się w sprawie gości. W ten weekend będą zajęte dwa mieszkania i pojawiły się kolejne rezerwacje, po półtoramiesięcznej ciszy, na kwiecień i miesiące późniejsze. Będzie więc co robić.

Pierwsze zaskoczenie z realnego świata czekało nas na stacji paliwowej. Litr oleju napędowego kosztował 7,60, a pamiętam, że całkiem niedawno było to 6,00 zł. Nadal można było tankować maksymalnie 50 l, a nie tak, jak mówił Pierdolło, 30. Mówił też, że niedługo paliwo będzie po 12,00 zł i że go nie będzie. Na kanwie tej paniki zatankowałem 26 litrów, żeby bak był pełny.
W Biedronce wszystkie możliwe miejsca były wypełnione kwiatami. Jednakimi, bodajże takimi szybko pędzonymi krokusami zapakowanymi w smutne wiązanki. Żona, jako rasowa kobieta, kwiatów nie widziała, dopiero przy kasie otoczona kobietami w różnym wieku i różnej proweniencji ocknęła się i zauważyła to zjawisko.
- Wszystkie tak samo? - Myślę, że od męża nie dostałabym kwiatów z Bieeedrooonki? - Stać go na coś więcej... - A zresztą srał pies.
Kwiaty więc odpadały, ale zaprosiłem Żonę do Kawiarnio-Cukierni, jedynej w Powiecie. Nie jest to specjalnie nasz klimat, ale też nie jest źle i ogólnie rzecz biorąc za każdym razem miło spędzamy tam czas. Nie wspomnę o Q-Wnuku i Ofelii, którzy pokochali to miejsce, bo w kącie są dwa małe krzesełka, na których można usiąść przy butelce soczku i interaktywnych zabawach. Czasami biorę w tym udział i często rzucam się na głęboką wodę wybierając najtrudniejszy przedział wiekowy - do lat ośmiu.
Kawiarnio-Cukiernia była wypełniona gośćmi ponad zwykłą miarę. Dominowały oczywiście panie. Naliczyliśmy blisko 20, łącznie z Żoną i tylko 4 panów, w tym ja. 
- Prawdziwy bloger rejestruje puls życia. - stwierdziłem komentując to, co widzimy i to, co napisałem rano o Międzynarodowym Dniu Kobiet. 
- ... rejestruje puls czasów. - poprawiła Żona.
Trudno było nie rejestrować, skoro nasuwały się wstrząsające widoki. Oto naszym oczom ukazała się pani, szersza niż wyższa, z przelewającym się wszystkim, gdzie się tylko dało. I oczywiście była ubrana w opięty strój, na dodatek czarny, żeby na otoczeniu wywrzeć jeszcze większe wrażenie. Stosownie do swojego wyglądu niosła do stolika dwa olbrzymie puchary czegoś, co spokojnie przekraczało miesięczną dawkę kalorii, pokrytego obficie górą bitej śmietany.
- Ale kto to może zjeść? - Żonie nie mieściło się w głowie.
- Jak to kto? - Gołym okiem widać, że ona.
Przy czym miałem nadzieję, że jeden z pucharów niesie jednak którejś koleżance. Może takiej, która się oszczędzała i z racji jeszcze być może większego posiadanego tłuszczu starała się maksymalnie nie obciążać serca, stawów i kręgosłupa i do maksimum ograniczać zbędny ruch związany z pójściem po zamówiony puchar. Nie mogłem tego dokładnie stwierdzić, bo musiałbym obrócić się o 180 stopni, a to trochę głupio, no i żeby tak się zachowywać przy Międzynarodowym Święcie Kobiet? Nie uchodziło. A poza tym święto, to święto. Miały prawo sobie pofolgować. My w końcu zrobiliśmy tak samo. Na mniejszą skalę, ale jednak.

Całe popołudnie zajęło przygotowanie górnego mieszkania. Najpierw rozpaliłem w kozie, żeby wspomóc dwa elektryczne grzejniki i rozpocząć grzanie po dwumiesięcznej przerwie, a potem zabrałem się za sprzątanie. Musiałem to zrobić szczególnie dokładnie, bo co innego jest sprzątać co chwilę w sezonie, a co innego po tak długiej przerwie. Brudno nie było, bo to jest taki typ mieszkań, które są łatwe do sprzątania i które trudno jest zabrudzić, no chyba że złośliwie. Ale przerwa zrobiła swoje i nie mogłem odpuścić żadnego zakamarka.
Żona równolegle robiła detal u nas na górze.
 
Wczoraj obejrzeliśmy najpierw połowę odcinka Ozarku, a potem cały następny. Dzisiaj mieliśmy w planie najpierw cały, a potem połowę kolejnego, ale przy tym drugim ocknęliśmy się dopiero 8 minut przed jego końcem, tak nas wciągnęła akcja, więc nie było sensu przerywać. Przeszliśmy jednak nad tą wpadką do porządku dziennego. 
 
ŚRODA (09.03)
No i dzisiaj porządnie się zharowałem.
 
Dawno się tak nie czułem. Wyraźnie nadchodzi wiosna. Trzeba będzie wejść w nowe przyzwyczajenia i stopniowo dozować fizyczny wysiłek. Bo dzisiaj trochę przeszarżowałem.
Najpierw rano uzupełniłem drewno w górnym mieszkaniu i rozpaliłem w kozie, a potem zabrałem się za sprzątanie dolnego. Tak samo dokładnie, jak wczoraj. Ale nie dotrwałem do etapu cyzelowania, bo miałem dość. Postanowiłem wysiłek zdywersyfikować i na świeżym, zachęcającym powietrzu narąbałem zapasową taczkę drewna dla gości z góry, bo mieli u nas przebywać do niedzieli.
Po ich przyjeździe i oprowadzeniu zabrałem się za kretowiska. To była kolejna oznaka zbliżającej się wiosny. Nie wiedzieć kiedy, cały teren został upstrzony pagórkami. Nadmiar ziemi wrzucałem do taczki i wywoziłem w doły, które od jakiegoś czasu wykopuje Piesek, bo też czuje wiosnę. Czułem się przy tym jak kretyn mając jednak przy takim stanie umysłowym świadomość pracy na zasadzie przelewania z pustego w próżne. Że też Piesek nie może się porozumieć z kretami, albo odwrotnie. Zaoszczędziliby mi sporo pracy, której powoli nie cierpię. 
Pozostałą ziemię wyrównywałem i ubijałem szpadlem, bo myśl o ubijaku mnie ubijała.
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, bo po kretowiskach postanowiłem nawieźć trochę ziemi na ciągle nie do końca obsypaną górkę. I to był taki lekki gwóźdź do trumny. Po iluś taczkach przyszło opamiętanie i pracę zarzuciłem, dzięki czemu dałem radę wrócić do domu, a po II Posiłku nawet pisać.

Wiosnę poczułem dzisiaj jeszcze na inny sposób.
Codziennie rano, gdy Żona schodzi na dół, podłącza laptopa do ładowania, bierze kubek z zalanym wieczorem pyłkiem pszczelim i zwyczajowo zasiada w fotelu naprzeciwko kozy, w której pięknie się pali, układając na ławie pod ręką smartfona i audiobooka. Słowem się mości, czyli słowem przygotowuje się do 2K+2M. Ja zaś od razu przygotowuję jej wodę z solami i za chwilę małą kawę z olejem kokosowym. Ona sobie siedzi przy zasłoniętych zasłonach bez względu na to czy na dworze jest ciemno, czy jasno Bo lubię mieć taką atmosferę, a ja siedzę sobie przed laptopem.
Za jakiś czas robię jej pierwszą blogówkę, o przepraszam kawę kuloodporną (zmiksowana kawa z olejem kokosowym i masłem) lub, jak woli Żona, śniadaniową, a potem drugą. Kiedyś wyłącznie robiła to ona, ale parę miesięcy temu wepchałem się do porannej kuchni i nic jej nie pozwalam robić.
Przy drugiej śniadaniowej odsłaniam połowę okna, a gdy Żona ją wypija i kończy się 2K+2M, odsłania całe.
Dzisiaj było jak zwykle, ale siedząc przed laptopem nie zauważyłem, że Żona otworzyła okno. A za jakiś czas podeszła do mnie.
- Mógłbyś tak zrobić, żeby ten motylek, co się obudził, wyfrunął na zewnątrz. - Ale nie dotykaj go !!!
Ton głosu Żony jak i jakaś szczątkowa wiedza, nie wiem, czy właściwa, spowodowały, że nie miałem zamiaru pieprzonego motylka brać w ręce. Z Żoną nie chciałem zadzierać z samego rana, a motylkowi, gdybym go wziął w paluchy, zdaje się, że niezbyt dobrze by to zrobiło. Nawet gdybym tego dokonał bardzo delikatnie, to i tak strąciłbym mu jakieś wrażliwe, ochronne, pieprzone pyłki, czy coś takiego.
Motylek był tak głupi, jak piękny. Trzepotał się na zdradliwej szybie kilka centymetrów obok otwartej przestrzeni. Prestidigitatorem nie jestem, jakąś sztuczką zmusić go, żeby wyleciał sam z siebie, nie potrafiłem, ani tym bardziej nie mogłem przemówić mu do rozumu. 
Chwilę potem akcja rozegrała się w ułamkach sekundy. W dobrych intencjach natychmiast źle odczytanych przez Żonę wziąłem linijkę. Oczywiście nie żeby trzepoczącego się gada ukatrupić. Na to tylko bezwzględnie zasługują, i to w tej wymienionej kolejności, mucha, osa, komar, szerszeń i mucha końska. Do sprawy podszedłem logicznie stwierdziwszy, że skoro motylek trzepie się o szybę, to może również w międzyczasie robić to o linijkę, którą powoli i umiejętnie przesuwałbym centymetr po centymetrze w bok tak, że motylek by się nawet nie zorientował i już za chwilę wyleciałby na wolność.
Żona skoczyła natychmiast do mnie niczym lwica broniąca swoje małe i wyrwała mi linijkę.
- Mówiłam ci, żebyś go nie dotykał!!!
Czułem, że jeśli padnie z moich  ust jakiekolwiek słowo, to będę miał wydrapane oczy. Instynktownie milczałem.
- Widocznie uznał, że tam jest jeszcze za zimno i dlatego nie wylatuje! - Żona wyjaśniła zachowanie zwierza jako tako się opanowując. To na chuj trzepoce skrzydełkami i zawraca głowę?! - tę logiczną myśl zachowałem dla siebie.
W trakcie dnia dyskretnie zajrzałem tam dwukrotnie, zawsze wtedy, gdy nie było Żony. Gada nie było.
Ale nie śmiałem tego faktu komentować. Udawałem, że zapomniałem.
Wiosna. Więc budzą się rozmaite instynkty. Nawet mordercze.

Wieczorem obejrzeliśmy 1,5 odcinka Ozarku. Planowo, bo nastawiłem w smartfonie przypominajkę.

CZWARTEK (10.03)
No i rano było normalnie.

Pieprzonego motylka nie było.
Raz tylko podszedłem do okna i je porządnie zlustrowałem. Gdy się odwróciłem, natknąłem się na badawczy i przenikliwy wzrok Żony. A wydawała się głęboko zatopiona w laptopie. Wytrzymałem jej spojrzenie, ale żadne z nas nie wypowiedziało słowa.

Nawet nie wiedziałem, że dzisiaj jest Dzień Mężczyzny! Od kiedy i na chuj? - jakby mądrze i celnie skomentował Edek. Kierowany tą uwagą poszperałem.
Dzień Mężczyzny. Historia święta.
W Polsce Dzień Mężczyzny obchodzony jest 10 marca, a data nie jest przypadkowa. Jest to dzień uznawany w Kościele Katolickim za wspomnienie o 40 męczennikach z Sebasty, którzy nie chcąc wyrzec się swojej wiary, zostali poddani okrutnym torturom i ostatecznie zamarzli na śmierć. Byli żołnierzami XII legionu rzymskiego i sprzeciwili się złożenia ofiary pogańskim bogom. Są uznawani za symbol męskości, honoru i męczeństwa, stąd ich kult przyczynił się do rozpowszechnienia świętowania Dnia Mężczyzn w Polsce.
Międzynarodowy Dzień Mężczyzn obchodzony jest 19 listopada w ponad 80 krajach na całym świecie. Został ustanowiony w 1999 r., a tradycję świętowania zapoczątkowały Trynidad i Tobago przy wsparciu ONZ. W Rumunii obchodzony jest 9 marca, a w Brazylii 15 lipca.
Dzień Mężczyzny a Dzień Chłopaka.
Dzień Chłopaka to święto, które obchodzimy 30 września i cieszy się większą popularnością niż Dzień Mężczyzny. Jest kojarzony przede wszystkim ze szkolnymi obchodami święta, jednak nie ma większych różnic pomiędzy Dniem Mężczyzny a Dniem Chłopaka. Obie daty to dobry moment na to, by złożyć życzenia Panom, o czym warto pamiętać zarówno 30 września, jak i 10 marca.
Życzenia na Dzień Mężczyzny.
10 marca to okazja nie tylko do wysłania miłych słów. Święto służy także zwróceniu uwagi na to, z jakimi trudnościami zmagają się mężczyźni. Rosnąca liczba samobójstw czy zaburzenia psychiczne to realne problemy mężczyzn, które często, niesłusznie, przypisywane są jedynie kobietom. 
Jakie bzdury! Za chwilę zacznę żałować, że jestem mężczyzną. Kobietą, broń Boże, nie chciałbym być, więc co mi pozostaje? Chyba tylko nie czytać tych debilistycznych tworów.
I dalej z tego samego artykułu:
Życzenia na Dzień Mężczyzny 2022. Krótkie i z klasą.
"Życzę Ci spokoju ducha, wytrwałości i zdrowia. Przeżywania cudownych chwil i niewielu trosk."
"Niewielu trosk i trudnych wyzwań, a samych sukcesów i radości. Satysfakcji w życiu zawodowym i prywatnym."
"Chcę Ci życzyć samych radosnych momentów, życia bez niepotrzebnego stresu i w zgodzie z samym sobą."
"Z okazji Dnia Mężczyzny chcę Ci życzyć realizacji w życiu zawodowym i prywatnym. Spełniaj swoje marzenia i pozwól sobie na trudne emocje, gdy tylko tego potrzebujesz."
"Dziękuję Ci za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć. Cieszę się, że jesteś w moim życiu, ponieważ nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby bez Ciebie."
"Z okazji Twojego święta chcę Ci życzyć dużo miłości, radości i satysfakcji. Niewielu zmartwień i czasu dla siebie."
"Z okazji Dnia Mężczyzn życzę Ci samych wspaniałych momentów, dobrych emocji i dylematów, które rozwiążą się same. Aby każdy dzień był przygodą, a Ty mógł czerpać z życia pełnymi garściami."
"Dziękuję, że wspierasz mnie każdego dnia. Jesteś wspaniałą osobą, której mogę powiedzieć o wszystkim."
"Jesteś wyjątkową osobą w moim życiu. Bardzo doceniam to, że zawsze mnie wspierasz. Kocham Cię."
Co za bełkot! Nie wierzę, aby to mógł napisać mężczyzna.
Gdzie indziej wyczytałem, że to jest Dzień Mężczyzn. Więc należałoby się zdecydować, czy to jest Dzień Mężczyzny, czy Dzień Mężczyzn, bo gołym okiem widać i rozumem odbierać, że to jednak zupełnie co innego. Ja, w każdym bądź razie, nie chcę obchodzić ani jednego, ani drugiego. Żona na szczęście nic o tym nie wie, ale gdyby nawet wiedziała, usłyszałbym z jej ust kojące Srał pies!
 
W trakcie porannej powolności rozpaliłem w dolnym mieszkaniu. Dzisiaj przyjeżdżają dwie panie z pieskiem. A po I Posiłku poszliśmy tam oboje. Żona robiła swoje, a ja kończyłem cyzelowanie.
- Jest tak ciepło... - nagle usłyszałem za sobą - zwłaszcza przy oknach, bo słońce tak grzeje... - nic dziwnego, że motylkowi się pomieszało i się obudził.
Nie odezwałem się ani słowem. A bo ja wiedziałem, czym to mogłoby się skończyć? A przecież, Bóg mi świadkiem, o pieprzonym motylku nawet nie pomyślałem, więc skąd to moje nagłe partnerstwo w "dyskusji"?
Skorzystałem z okazji, że skończyłem wcześniej, a Żona jeszcze została i w salonie zlokalizowałem gada. Siedział na parapecie, na plamach słonecznych i od czasu do czasu poruszał skrzydełkami chyba delektując się ciepłem. Śliczny.
- Najwyżej chłopie (po prawdzie nie wiedziałem, jaka to płeć, ale jakoś mi się tak lepiej rozmawiało) zdechniesz. - powiedziałem do niego i do siebie. - Dawno już bym cię uwolnił, ale teraz ręki nie przyłożę. - To śledztwo Żony, dociekania i insynuacje, co też mogłem z tobą zrobić, gdyby cię tu nie ujrzała... O nie!
I poszedłem sobie do laptopa. Gdy Żona wróciła, siadła koło kominka i nie ma mowy, żeby nie słyszała tuż pod bokiem trzepotania skrzydełek, skoro ja dalej siedząc słyszałem. Ale nie reagowała. Ja też nie.
Trzeba umieć wyciągać wnioski.
Gość nie dawał mi jednak spokoju. Doczytałem, że to jest rusałka pawik. Ponoć u nas bardzo pospolity.

Do przyjazdu pań, które mają być naszymi gośćmi, ale na specjalnych prawach, sprzątnąłem podcienie i odkurzyłem nasz dół. A potem, dla rozrywki i wprawy, nawiozłem na górkę 10 taczek ziemi. Ta dziesiątka nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia, bo wczorajsza szóstka dała mi trening, a poza tym przystępując do taczkowej roboty nie byłem zmęczony wcześniejszymi pracami.
Panie (matkę i córkę) gościliśmy u siebie w domu. Najpierw pokazaliśmy im cały teren, a potem siedzieliśmy w salonie przy Blogowej zrobionej przeze mnie i przy winie. Było bardzo sympatycznie.

Wieczorem obejrzeliśmy 1,5 odcinka Ozarku. Zrobiło się godzinę później niż zwykle.

PIĄTEK (11.03)
No i wstaliśmy normalnie tylko z większą dyscypliną.
 
Bo o 09.00 miały przyjść do nas panie. Wczoraj zaprosiliśmy je na śniadanie. 
Ja zrobiłem jajecznicę na smalcu ze skwarkami, Żona zaś, wywalczywszy sobie miejsce w kuchni Nie zgadzam się, że rano nie mam do niej dostępu!, zrobiła twarożek ze śmietaną i cebulką. Dodatkowo od razu zaserwowałem Blogową, która u tych pań stała się hitem.
Znowu sympatycznie porozmawialiśmy. Przed 11.00 musieliśmy się rozstać. Panie przed powrotem do domu miały jeszcze do załatwienia sporo spraw w Pięknej Dolinie.
Przez ich obecność mieliśmy poczucie niedzielności, bo trochę się namieszało w naszej codzienności
(panie - śniadanie; niedzielności - codzienności, niedobrze, coś się ze mną dzieje). Przez to po ich wyjeździe dziwnie osłabłem i na godzinę zaległem w salonie. Klasyczny spadek adrenaliny. 
Ale gdy wstałem, spokojnie stać mnie było, żeby na górkę nawieźć 11 taczek ziemi. To z kolei, mimo zmęczenia i spocenia, spowodowało gwałtowny nawrót optymizmu, a oprócz tego zaczęło mi się  wydawać, że dzisiaj jest sobota.

Zgodnie z umową zadzwoniłem do Pierdolło. Części do silnika już znalazł. 
- Dzisiaj mechanik mi go składa. - Cały dzień!
- To kiedy mogę liczyć na drzewo?
- Ooouuu! - Może w przyszłym tygodniu, a może jeszcze w następnym... - zawiesił głos czyniąc sprawę niebotycznie trudną. - Wie pan, ile mam zleceń?!...
- A nie może pan przyjechać jutro? - nauczyłem się przez 16 lat mieszkania w Pięknej Dolinie arabskiego targowania, które jest całym ceremoniałem. Takim pierwotnym, niekorporacyjnym, nieodhumanizowanym. Powoduje ono najpierw święte oburzenie obu stron, dla postronnego widza stanowiące pewnik, że obie strony zaraz mogą skoczyć sobie do gardeł, a przynajmniej gwałtownie i natychmiast zerwać rozmowę, by po dłuższym czasie dojść do porozumienia.
- Jutro?! - oburzył się święcie, co mnie nie zaskoczyło. - Jutro muszę trochę pojeździć tym gratem, żeby w ogóle zobaczyć, czy chodzi, zanim wypuszczę się w trasę.
- To w poniedziałek. - konsekwentnie nie odpuszczałem. - Bo we wtorek, to drewno, które mi pan ostatnio przywiózł, już się skończy, a zima jeszcze trwa i noce są zimne. - wziąłem go na litość.
Zapas drewna, które posiadam, powinien wystarczyć do połowy kwietnia, a przy wysokich temperaturach nawet do jego końca.
- W poniedziałek? - Mhm... - A muszą być tylko dwa metry? - Nie mogą być trzy? - Wie pan, co się dzieje na stacjach? - Co przyjadę, to wyższe ceny!
- Nooo, dobra... - odpowiedziałem po sztucznym chwilowym zastanawianiu się. - Niech będą trzy, ale w poniedziałek. - Bo później biorę tylko dwa.
- Ok, będę w poniedziałek. - Jak będę jechał, zadzwonię.

Dzisiaj Lekarka przysłała miłego mmsa z pozdrowieniami. Na selfie widać było ją i zadowolonego Justusa Wspaniałego. Z treści wynikało, że Justus Wspaniały przyjechał do niej do domu, a to stanowiło z Wakacyjnej Wsi blisko 300 km.
Podziękowałem, ale pozwoliłem sobie na drobne zdziwienie.
- Czy jutro, w sobotę, nie mieliśmy być u Was...na nalewkach?... Proszę o wyjaśnienie.
Umówiliśmy się w trakcie ostatniego spotkania, że nic nie przynosimy i że wieczór będzie stał pod znakiem degustacji różnorodnych nalewek produkcji Justusa Wspaniałego.
Gwałtem przeprosili. 
- ... Nalewkowanie przełożyć musimy o co najmniej 2 tyg. Mam tu sytuacje awaryjna i Justus Wspaniały (zmiana moja) przyjechal do mnie. Mam nadzieje ze sie nie obrazicie... Odezwiemy sie w najblizszym czasie :) (pis. oryg.)
W odpowiedzi poinformowałem, że my się nigdy nie obrażamy bo to godne pospólstwa. I że czekamy na wieści.

Wieczorem obejrzeliśmy 1,5 odcinka Ozarku. Moglibyśmy całe dwa, bo byliśmy w formie, ale przestrzegaliśmy jednak narzuconego sobie reżimu.
 
SOBOTA (12.03)
No i wstałem nieprzytomny.
 
Bo była powtórka z rozrywki.
Gdzieś o 01.00 Berta zaczęła się kręcić, łazić tam i z powrotem szurając pazurami o podłogę. Obudziłem się i czekałem w napięciu, bo nie wróżyło to nic dobrego, ale postanowiłem przeczekać. W końcu zaległa na legowisku i się uspokoiła. Ale o 04.00 zaczęła robić to samo i znowu wyrwała nas ze snu. Zaparłem się i nie wstawałem. W końcu Żona nie wytrzymała i bohatersko wstała i Pieska wypuściła. Oczywiście nie zasypiałem czekając aż wrócą.
Rano po przyjściu Żony na 2K+2M dyplomatycznie odczekałem, aż wykorzysta w 95.% tę atmosferę, a na pozostałe 5% położyłem laskę zadając pytanie:
- Czy musisz na wieczór Bercie podawać kefirek?
I opisałem jej mój stan po nocy, jak w trakcie niej się męczyłem i że ogólnie czuję się do dupy.
- O jaki biedny!... - Myślisz, że tylko ty tak się męczyłeś?!
Od razu powstało pytanie, którego nie zadałem, bo wszystko szło w złą stronę A czy to ja Pieskowi dawałem kefirek? - Niech cierpi ten, kto dawał!
Żona jednak poczuwała się, aby mi wyłożyć ideę wieczornego podawania kefirku.
- Bo jak widzę, że coś żre na dworze, a nie wiem, co to jest, to profilaktycznie na zatrucie podaję jej kefir. - Dobre jest też kwaśne mleko. - Poza tym psu od czasu do czasu dobrze jest to podać, bo dobrze robi na trawienie.
Milczałem dalej, chociaż korciło mnie, aby przedstawić w logiczny sposób, że może Pieskowi można by podawać te przeczyszczające środki do południa, góra wczesnym popołudniem, żeby zdążyły zadziałać, zanim nadejdzie nasz nocny spalny okres.
Poranna atmosfera przez jakiś czas była chłodna, chociaż i w kozie, i w kuchni pięknie się paliło.
Stan chłodu nie trwał jednak długo, bo spieszyliśmy się na spotkanie z facetem, przyszłym właścicielem Pół-Kamieniczki. A umówiliśmy się u niego w domu, 15 minut jazdy od Powiatu, ale po drugiej stronie względem naszej. Jego bankowo-kredytowe sprawy się pokomplikowały, chyba przede wszystkim z powodu obecnej sytuacji związanej z wojną na Ukrainie, ale facet znalazł rozwiązanie, więc wszyscy byliśmy dobrej myśli.
 
Wracając w dobrych nastrojach wpadliśmy po drodze do Pierdolło. Tak kontrolnie.
Samochód nie był gotowy i dostawa w poniedziałek odpadała. Tokarz akurat szlifował tłoki, bo oryginalne były nie do dostania, więc najbliższy termin - wtorek.
- Muszę kupić inne auto. - A wie pan, ile kosztuje najtańszy rzęch? - 15 - 20 tysięcy! - nie czekał na moje domysły. - A lepszy to i 40 tysięcy! - A wie pan, ile trzeba by jeździć z drewnem, żeby się zwróciło?! - Ale z tym gratem dłużej nie pociągnę.
No tak. Nic, co wydaje się proste, takim nie jest. Ale sentencję tę zachowałem dla siebie.
 
Nadal na kanwie dobrego humoru w Powiecie wpadliśmy do Kawiarnio-Cukierni. W ofercie pojawiły się lody, kolejna oznaka zbliżającej się wiosny. W tym przybytku nie oferują waniliowych, więc zawsze zamawiam słony karmel i americano. Żona poprzestała na podwójnym espresso, co nie przeszkodziło jej wyżerać moje lody Bo takie pyszne..., z polewą toffi. Próbowałem wynegocjować, za dopłatą oczywiście, posypkę z różnych orzechów i migdałów, bo wiem, że mają, ale stanowczy głos pani mnie poinformował Nie mamy tego w cenniku! Są tylko do zestawów. Jaki bezsens! Będę więc musiał napisać do szefostwa, żeby skalkulowali taką posypkę i żeby ich informatyk odpowiednią pozycję umieścił w cenniku. 
W kawiarnianej atmosferze napisałem do Synowej: 
- Cześć Synowo, co trzeba byłoby zrobić, żeby Wnuk-III i Wnuk-IV przyjechali do nas w przyszłym tygodniu? (zmiany moje)
Ponieważ po powrocie do domu się nie odzywała, zadzwoniłem do Wnuka-III (11 lat).
- Jestem teraz u babci (Teściowa Syna - wyjaśnienie moje). - zakomunikował poważnym tonem, bo przecież "samodzielnie" rozmawiał przez telefon. - Gdy wrócę do domu, zapytam rodziców i dam ci znać.

Przed II Posiłkiem znowu zabrałem się za górkę. Tym razem przerzuciłem 20 taczek ziemi, co sumarycznie dało od mojego wiosennego startu liczbę 47. Jeszcze jakieś 23 i cała górka będzie obsypana.
W trakcie pracy niespodziewanie dla siebie dostrzegłem Sąsiada Muzyka. Człapał, bo inaczej nie da się tego nazwać, po swojej posesji. Ostatnimi miesiącami praktycznie nie bywa w Wakacyjnej Wsi, co jest smutne. Był może dwa czy trzy razy i to zawsze bez noclegu, więc nawet nie zamieniliśmy słowa. Tym razem udało się chwilę porozmawiać. Zapraszałem go dzisiaj albo jutro do nas na pogaduszki, ale się wykręcił wezwanymi fachowcami I muszę ich dopilnować, a jutro wracam do Metropolii!
- Sąsiedzie, niech się pan nie gniewa, ale jeszcze zdążymy się spotkać. - dodał usprawiedliwiająco.
Osobiście zaczynam w to wątpić, zwłaszcza po podejrzeniach Żony.
- Mnie się wydaje, że on wie, że jesteśmy nieszczepieni i nas unika. - Czy to możliwe, żebym go ostatnio widziała, jak chodził u siebie po dworze w masce?! - patrzyła na mnie wstrząśnięta.

Wieczorem telefonicznie rozmawiałem z Naczelnikiem. Nie zareagował na moje dwa maile wysłane do niego w sprawie naszego zjazdu w 2023 roku.
Kilka lat temu miał udar. Odwiedziliśmy go ze dwa-trzy razy w szpitalu, gdzie prowadzono rehabilitację. Poruszał się wtedy niewiele, w mowie się zacinał, ale to był ciągle ten sam Naczelnik. Pełen temperamentu, werwy i sposobu bycia, który lubiliśmy. Teraz to się zmieniło. Gdzieś jego energia uszła. Stał się mocno zachowawczy. Mogłem to stwierdzić po jego tembrze głosu, sposobie mówienia i przede wszystkim podejścia do różnych spraw. Na zjazd się nie wybiera tłumacząc tym, że kiepsko się porusza, ale myślę, że zmieniła mu się psychika. Oczywiście nie sposób zrozumieć, co tak naprawdę w nim siedzi w środku i przez to nie sposób do niego dotrzeć. Ale fajnie było z nim porozmawiać, bo miał całkowitą jasność umysłu, wszystko pamiętał i kojarzył. Obruszył się, gdy wspomniałem, że pamiętamy, jak wiele mu zawdzięczamy.
To w tym smutnym tonie wspomnę Hela. Gdyby żył, dzisiaj miałby 53 lata.
 
Wieczorem obejrzeliśmy 1,5 odcinka Ozarku, w tym ostatni sezonu trzeciego. Zakończenie było zaskakujące.
 
NIEDZIELA (13.03)
No i dzisiaj było 100%  niedzielności.
 
Zaczęło się od porannej niespieszności, ale takiej wyraźnej, niedzielnej. Popartej pięknym słońcem i lazurem nieba. W tym odczuciu nie przeszkodził mi fakt, że goście wyjechali i zrobiłem po nich wstępne porządki oraz że w dolnym i górnym mieszkaniu uzupełniłem stan drewna, tak na przyszłość.
I nie martwiłem się, że zaplanowałem dzisiaj wwiezienie na górkę jeszcze około 20 taczek ziemi, żeby temat zakończyć.
Ale przed I Posiłkiem Żona zaproponowała jakąś wycieczkę Bo jest taka piękna pogoda.
- Wynajdziesz mi dwie trasy, żebym mogła sobie wybrać?
Okazało się to sprawą niełatwą. Wszędzie w Pięknej Dolinie byliśmy, a ewentualne braki uzupełniliśmy w ostatnim czasie. Stąd postanowiłem połączyć piękne z pożytecznym i zaproponowałem wyjazd do Nowego Kulinarnego Miejsca z odwiedzeniem po drodze dwóch niedużych wiosek, w których rzeczywiście dawno nie byliśmy.
- Ale pamiętam, że tam nic specjalnego nie było... - zamilkła i wyraźnie zaczęła kombinować.
- A może pojechalibyśmy do Sąsiedniego Powiatu do meksykańskiej restauracji? - Dawno nie byliśmy. 
Stanęło na tym. Żona zarezerwowała stolik na 15.00.
W tej sytuacji priorytety się zmieniły. Taczki z ziemią zeszły na dalszy plan, zwłaszcza że po wczorajszych dwudziestu wyraźnie poczułem plecy w trakcie ogarniania gościnnych mieszkań. Na pierwszy plan wysunąłem się ja. Ochoczo zabrałem się za siebie. Żona mnie ostrzygła, a resztę zrobiłem sam. Jak zazwyczaj mówię, odgruzowałem się - kąpiel, strzyżenie brody, golenie, obcinanie wszystkich paznokci i wymiana dziesięciodniowego zestawu wierzchniego, zakurzonego, przepoconego i prawie na pewno w zaawansowanym stadium zaśmierdzenia (sam tego nie czułem) - wypchane na kolanach dresy, T-shirt z długimi rękawami, sweter i dziurawy polar. Majtek i skarpet do takiego stanu nie doprowadziłem, bo to nie czasy Naszej Wsi, kiedy, jak się dobrze pociągnęło, to można było dotrwać z tymi drobiazgami nawet i do dwóch tygodni.
- Ale, proszę cię, nie pisz takich bzdur, bo jeszcze ci ktoś uwierzy! - swego czasu Żona zaoponowała, gdy po raz pierwszy o tej formie higieny pisałem.
Zresztą wtedy, gdy Żona, nie wiedzieć jak, się zorientowała, wybuchła dzika, jednostronna awantura. Od tamtej pory przykładnie codziennie zmieniam i jedno, i drugie. Nawet udało mi się pozbyć tkwiącego we mnie wówczas pewnego stanu przywiązania do tych części garderoby towarzyszącej mi przecież niezmiennie od iluś dni, ciągle tej samej, i przestałem się nad tym zastanawiać. Żona kazali i koniec.

Restauracja meksykańska w Sąsiednim Powiecie jest urządzona z dużym gustem i smakiem. Przemyślane są wszystkie szczególiki tworzące jednolitą całość. Nie ma kolorystycznych zgrzytów, brak podróbek z plastiku. W tle muzyka, jazzowa, na tyle głośna, że można było ją bez problemów słuchać, na tyle cicha, że można było swobodnie rozmawiać, a nie drzeć się do siebie i to z nachylonymi głowami nad stolikiem.  Nie wiem, czy to zasługa Meksykanina, czy jego żony, Polki. Żona stawiała na nią. 
Pamiętam, gdy za pierwszym razem ujęła nas toaleta. Czyściutka, obszerna, z dobranymi niezbędnymi toaletowymi akcesoriami. A ponieważ z racji zawodu zwracamy z Żoną uwagę na takie wszystkie drobiazgi, wrażenie zrobił na nas... podwójny haczyk na drzwiach. Oczywiście kolorystycznie dobrany.
Jakie to jest ważne, wiemy od naszych gości, a często będąc sami gośćmi borykamy się z brakiem takiego drobiazgu w takiej, czy owakiej toalecie. Pal diabli z mężczyznami - jeden z drugim nie jest aż w tak wyrafinowany sposób wymagający i zawsze jakoś da sobie radę. Ale kobieta? Co ma, na przykład, zrobić z taką torebką? Chyba nie położy jej na podłodze, obok sedesu, najczęściej otoczonego bryją powstałą z nachlapań i naniesienia ziemi i piasku.

Obsługa kelnerska (same panie) była jak zwykle bardzo sympatyczna i przejęta rolą. Nie zmienił tego odczucia fakt, że Pilsnera Urquella nie podawali jeszcze z beczki Bo to, proszę pana, dopiero w sezonie, ale z butelki. A ponieważ 0,5 l odpadało z racji jazdy samochodem, a Żona nie dała się namówić na taką gorzkawą spółkę, to się porozumieliśmy i zamówiliśmy jednego czarnego Kozela. Specjalnie nie cierpiałem. Tylko przy rozlewaniu doszło między nami do dyskusji, co jest połową butelki, bo w tym względzie mieliśmy odwrotne pojęcia na temat jej i mojej zawartości w pokalach.
Zamówiliśmy: Żona śledzia z sosem chrzanowym i zupę rybną, ja śledzia z sosem chrzanowym i makaron z palonym masłem i krewetkami z dodatkiem trzech sztuk. Na deser ona tiramisu matcha(?) i podwójne espresso, ja financier(?) orzechowy i americano. Wszystko pychota!

Nasza pani, skądinąd sympatyczna, miała dwie drobne skazy na swoim profesjonalizmie. Pierwsza objawiała się tym, że ciągle do nas się przymilała i łasiła, co było dość trudne do zniesienia. Podsłuchiwałem ją specjalnie, gdy była przy innych stolikach i wszędzie miała to samo. A jej koleżanki, również przeze mnie podsłuchiwane, nie. Maniera reprezentowana przez nią polegała na tym, że słowo, jeśli było jedno lub ostatnie w zdaniu lub w równoważniku zdania przeciągała na ostatniej sylabie ze wznoszącą się intonacją. Nie mówiła więc "dziękuję", tylko "dziękujęęę", "czy smakowało?", tylko "czy smakowałooo?" lub zamiast "oto śledź w sosie chrzanowym" mówiła "oto śledź w sosie chrzanowyyym". Podejrzewam, że gdybyśmy z Żoną posiedzieli trochę dłużej, to w tej manierze zaczęlibyśmy się do siebie odzywać, bo skutecznie zaczęła się udzielać.
Druga skaza polegała na straszeniu nas. Pani przychodziła znienacka przy każdym daniu, nie odpuszczając deseru, stawała na tyle blisko stolika, że się prawie o niego opierała i pytała z miłosztucznym uśmiechem, czy smakuje albo czy wszystko w porządku.Trzeba było wtedy szybko i umiejętnie przerzucić spożywany kęs w jakieś sensowne miejsce jamy gębowej (fuj!), żeby móc bełkotliwie odpowiedzieć "tak, wszystko w porządku" lub "smakuje" (alternatywnie "pyszne") starając się przy tym nie pluć albo przed odpowiedzią wszystko od razu połknąć unikając zadławienia się. Techniki były różne i zależały od aktualnego stopnia przeżucia kęsa.
Z Żoną zastanawialiśmy się, skąd taki sposób bycia. Wymyśliłem, że na przyszłość tutaj, ale i w różnych innych restauracjach, będę stosował taki trochę wiochmeński manewr wyprzedzający, np.:
- Czy mogę prosić, żeby w trakcie jedzenia nam nie przeszkadzano pytaniami "czy wszystko w porządku?" lub "czy smakuje?". - Jeśli będzie coś nie tak, to na pewno dam znać, a przy płaceniu rachunku chętnie sam(!) się wypowiem lub odpowiem na pani/-a pytania. - zacytowałem Żonie formułkę.
Podobna sprawdza się na wszystkich stacjach Orlenu, na których mam okazję tankować.
- Bez faktury, płacę kartą, nie potrzebuję potwierdzenia i proszę mi niczego nie proponować. - oznajmiam z fałszywie przymilnym uśmiechem, gdy pojawiam się przy okienku.
Młode panie kasjerki wtedy się w sposób naturalny uśmiechają, niektóre tylko są przestraszone, bo nie wiedzą co z tym fantem zrobić i jak się zachować, starsze, takie w przedziale 40-50, przybierają obrażoną minę, a faceci kasjerzy to olewają na zasadzie "spierdalaj, stary dziadu!" Ale zawsze mam spokój i błyskawicznie płacę odprowadzany, czuję to na plecach, oskarżycielskim wzrokiem tych obrażonych. Bo pierwsza i trzecia grupa kasjerów już dawno o mnie zapomniała.

W trakcie  obiadu odezwała się Synowa. Smsowo upewniła się co i jak, i ustaliliśmy, że ona przywiezie Wnuka-III i Wnuka-IV we wtorek, a my z Żoną odwieziemy ich w sobotę. Planujemy bowiem pobyt w Metropolii z jednym noclegiem. Wcześniej myśleliśmy o wizycie u Heli i Paradoxa, ale mają się im zwalić znajomi akurat w ten weekend. Co zresztą nie jest pewne. ale żeby nie mieszać w niepewnym, naszą wizytę przesunęliśmy na inny termin. Jak napisała Hela Oby szybko!
 
Po powrocie z wielkiego świata wykonałem drobne prace w obszarze drewna i szykowałem się do późnego miłego popołudnia, gdy zadzwonił domofon. Wyjrzałem z górnego okna, Żona z dolnego.
Przed bramą stał samochód, a koło furtki para, oboje grubo po siedemdziesiątce.
- Słucham? - pokonałem sporą przestrzeń mocnym głosem tak, żeby nie wydawał się nieuprzejmym wrzaskiem.
- Czy tu są mieszkania do wynajęcia? - odezwała się pani wyraźnie w tym stadle dominująca.
Niestety od razu mi się to nie spodobało. Bo ani dzień dobry, ani przepraszam, ani pocałuj mnie w dupę.
- Tak. - odwrzeszczałem już zirytowany.
- A czy są wolne?
- Tak, ale rezerwacje przyjmujemy tylko mailem.
Usłyszałem, jak między sobą szepcą nie wiedząc o co chodzi.
- Bo nam chodzi o 15-17 kwietnia... - odezwał się pan.
- Proszę pana, ja nie wiem, czy wtedy są wolne, bo to prowadzi Żona.
Żona, widocznie przywołana do tablicy, do tej pory się nieodzywająca, bo wiedziała, że z racji słabszego głosu nie miała się co wysilać, jednak się zmobilizowała.
- Rezerwacje przyjmujemy tylko przez Internet. - wykrzyczała i zamknęła swoje okno.
- Internet?... - słyszałem, jak między sobą rozmawiają. - To my nie damy rady.
- A nie można obejrzeć? - pani nie ustępowała.
- Nie, proszę pani. - Chętnych do oglądania nie oprowadzamy, bo na takie wycieczki nie mamy czasu.
- To jak mam wynająć, skoro nie wiem, jak wyglądają?
- W Internecie jest wszystko. - Zdjęcia, opis.
- Ale tam jest bardzo mało zdjęć i...
- Nie proszę pani, tam(!) jest bardzo dużo zdjęć i wszystko można obejrzeć. - przerwałem brutalnie wiedząc, że takim ludziom nie można podać choćby palca, bo zaraz będzie ręka... i się zacznie ogromne niezadowolenie: O, to tutaj nie macie telewizji?! - I trzeba palić drewnem!... - A dlaczego tak drogo?!
- To nie zejdzie pan, żeby chociaż pokazać?
Cisnęło mi się na usta, co mógłbym akurat pokazać, a co by mogło skutecznie zadziałać i para ta czym prędzej wsiadłaby do samochodu. Odparłem tylko grzecznie:
- Proszę pani, właśnie wyciągnęła mnie pani z łazienki!...
Mogłem dodać, że właśnie mnie pani przyłapała na masowaniu prostaty A panu też to radzę, zamiast brać tabletki!!! i penisa również. Z zimną krwią użyłbym właśnie tego określenia na ten anatomiczny narząd męski wiedząc, że zadziałałoby piorunująco. Bo "członka", "wacka", "fiuta" i "małego" mogłaby nie zrozumieć, albo zrozumieć opacznie, natomiast do "chuja" lub "kutasa" była zapewne przyzwyczajona.
- Wsiadaj do auta! - warknęła na swojego towarzysza. - Widocznie nie zależy panu, żeby wynajmować! - odwróciła się do mnie ostatni raz.
- Zależy! - wywrzeszczałem. - Ale przez Internet!
Drzwi trzasnęły.
Taki większościowy typ Polaków. Przecież płacą i jak ja śmiem! Nie pomyślą, a na pewno nie pomyślą z empatią, bo to jest im obce, że przecież jest niedziela, że my tu mieszkamy i że mamy swoje życie, że ładują się z buciorami. Żadne tłumaczenie do nich nie dotrze, a na końcu zawsze się obrażają. Znamy to, bo mieliśmy kilka takich przypadków w Naszej Wsi.
To taki typ moich Rodziców. Matka zawsze działała na bezczelnego (fakt, że często była zdesperowana), bez wyobraźni o problemach drugiego człowieku, bez poszanowania go, z pretensjami, za chwilę z emocjonalnym szantażem w postaci teatralnego płaczu lub z wyzwiskami. Ojciec zachowywał się chyba dwutorowo, zależało. Ale, gdy już wszedł na falę wyzwisk, było to okropnie żenujące. No cóż, w takiej rodzinie przyszło mi się wychowywać i sam sobie się dziwię, że jednak przeszedłem do innego świata. Ale pewne cechy zostały. 
Co mogę dodać? Rodziców się nie wybiera, są, a raczej byli, jacy byli i nas wychowali. Lepiej czy gorzej, ale jednak. Widocznie inaczej nie potrafili. I zawsze pozostaną Rodzicami.
- Muszę powiedzieć, że jak na sytuację byłeś bardzo cierpliwy i zachowałeś się kulturalnie. - Żona zaskoczyła mnie takim podsumowaniem.

Żona dzisiaj przez "cały" dzień gotowała Pieskowi. Sucha karma, ta dobra z Niemiec, rano się skończyła, a Żona jakoś nigdy nie może wycelować z wcześniejszym zamówieniem, chociaż wie, że są problemy z dostawą i terminy się przedłużają.
- Ale nie dasz gotowanej wieczorem, jeśli chcemy mieć spokojną noc? - wolałem się upewnić. - Zacznij od rana.
- Nie, wieczorem nic nie dostanie. - Jak ją trochę przegłodzimy, nic się jej nie stanie. - Wyjdzie jej to tylko na zdrowie.
Gdy przyszła pora posiłku, zacząłem perfidnie:
- Biedny Piesek, nic z tego nie rozumie. - Stoi, merda zachęcająco i czeka cierpliwie, ale nic nie dostanie, bo Pani postanowiła... - zawiesiłem głos.
- No dobra, dam jej troszeczkę tego, co ugotowałam. - Żona wymiękła. - Ale obiecaj mi, że w nocy nie będziesz marudził. 
Gdy niosła miskę, zatrzymałem ją.
- Ale co tak mało? - I tak dostanie sraczkę i tak.
Żona się zacukała, ale za chwilę odzyskała rezon.
- Czy ty nie rozumiesz, że trzeba ją stopniowo przyzwyczajać do nowego pokarmu? - I pamiętaj, w  razie czego ja wstanę i ją wypuszczę.
- No dobra - odpowiedziałem zrezygnowanym tonem - może uda mi się zdążyć wyspać z poniedziałku na wtorek, zanim przyjadą Wnuki.
 
Wieczorem obejrzeliśmy 1,5 odcinka Ozarku już z sezonu czwartego. Jest ich tylko siedem, ale ponoć w kwietniu ma pojawić się kolejne siedem.
 
PONIEDZIAŁEK (14.03)
No i noc była spokojna.
 
Bez żadnych ekscesów z Pieskiem.
Rano Trzeźwo Na Życie Patrząca nami wstrząsnęła. Okazało się, że Konfliktów Unikający jest w szpitalu.
- Właśnie w tej chwili jest operowany pod pełną narkozą.
Ostatecznie okazało się, że niby nic takiego, ale jednak. Złamany obojczyk. Z wrażenia zapomniałem zapytać który.
Okazało się, że razem zaczęli chodzić na treningi sztuki walki, chyba aikido, ale mogłem coś z wrażenia pomieszać. I na drugim treningu Konfliktów Unikający tak nieszczęśliwie upadł, że złamał właśnie obojczyk.
- To nie ten wiek! - Żona zareagowała. - A poza tym być może bez wcześniejszego przygotowania to był od razu za duży skok.
Ja coś dodałem, że zdrowsza jest taczka i szpadel, no ale wymądrzać to się można.
Jutro od razu mają go wypisać ze szpitala, ale oczywiście w sobotę nasza wizyta u nich, którą wymyśliliśmy na poczekaniu, stoi pod dużym znakiem zapytania. A miałbym parę pytań i uwag. Chociażby, czy osobą go rzucającą, nomen omen, była Trzeźwo Na Życie Patrząca. Bo wyczytałem, że
techniki aikido składają się głównie z rzutów, dźwigni, szczególnie z dźwigni na małe stawy: nadgarstki i łokcie oraz uników i padów (ukemi). Dodatkowo w opisie rozbawiła mnie uwaga, że sztuka walki przerodziła się obecnie w szeroko rozumianą działalność rekreacyjno-zdrowotną,...
Jutro Trzeźwo Na Życie Patrząca ma zadzwonić.

Dzisiaj od południa miałem wrażenie niedzielności. 
- Na dłuższą metę jest to straszne, bo mąci w głowie. - Żona skomentowała moją uwagę, bo też  miała takie wrażenie.
Zadzwoniłem do Pierdolło.
- Auto zrobione. - Teraz tylko muszę się przejechać ze 100 km, żeby trochę dotrzeć silnik.
- Ale bez przygazowywania. - wymądrzyłem się.
- Tak, tłoki nowe, pierścienie, głowica... - Nie mogę tego od razu rozpierdolić! - Będę jutro rano.

Praktycznie cały dzień pisałem. Zrobiłem sobie tylko godzinną przerwę na drewno. I nie drewno, tylko pisanie mnie zmęczyło. Na godzinę zaległem na górze. A gdy włączyłem z powrotem smartfona miałem dwie wiadomości - Pierdolło komunikował, że jednak z drewnem będzie dzisiaj około 18.00, a Trzeźwo Na Życie Patrząca napisała, że Konfliktów Unikający jest już po operacji, wybudził się, ale jest zmęczony i średnio przytomny, więc może wieczorem dowiemy się czegoś więcej.
Pierdolło przyjechał, tak jak mówił. Czyli jednak w poniedziałek. Tedy zakupy drewna na ten sezon grzewczy, który ciągle trwa, zakończyłem.
 
 
 
W tym tygodniu Bocian zadzwonił sześć razy.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu.
Godzina publikacji 18.29.

I cytaty tygodnia:
Im lepiej poznaję ludzi, tym bardziej lubię psy. - Gloria Allred (amerykańska prawniczka znana z prowadzenia głośnych i często kontrowersyjnych spraw, zwłaszcza dotyczących ochrony praw kobiet).
 
Większość ludzi prędzej umrze niż pomyśli.- Bertrandt Russel ((brytyjski filozof, logik, matematyk, działacz społeczny i eseista, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury)