08.08.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 248 dni.
WTOREK (02.08)
No i dzień po publikacji.
Nawet trudno było powiedzieć, że w związku z tym towarzyszyła mi ulga. Raczej przerażenie. Bo gdyby taka sytuacja miała się powtarzać...
Samo poranne poprawianie zajęło mi sporo czasu. A potem Żona czytała i czytała. Gdy wróciłem z dolnego mieszkania po kolejnym porządkowym etapie, czytała nadal. Masakra.
Rano zadzwonił Justus Wspaniały.
- Czy macie taki wynalazek, jak skaner? - Bo potrzebuję zeskanować jedną kartkę dokumentu.
Mieliśmy. Umówiliśmy się po trzynastej. Priorytetem było przygotowanie najpierw mieszkania.
Proces skanowania był dość iskrzący, grożący wybuchem. Żona była mocno zirytowana, bo po pierwsze komputer nie widział drukarki Zasrane aktualizacje! Czy ja o nie proszę?!, a gdy wykonywała jego polecenia, to i tak drukarka nie działała, po drugie Justus Wspaniały dolewał oliwy do ognia starając się Żonie doradzić (W doradzaniu jestem dobry!), a ona tego nie lubi, skoro wie, co trzeba zrobić, żeby drukować lub skanować, wreszcie po trzecie dolewałem oliwy do ognia ja wymądrzaniem się Ja tego nie rozumiem!... Za każdym razem po przerwie w używaniu drukarki są takie jaja! Nie można coś z tym zrobić?!
I tak to trwało blisko godzinę, aż w końcu Żona, skoro wiedziała, jak to zrobić, zrobiła. Zeskanowała, a przy okazji wydrukowała mi sześć zaległych wpisów. Jeden z nich pokazałem Justusowi Wspaniałemu.
- To ty dodatkowo drukujesz? - spytał z niedowierzaniem.
W takich razach przyobleka na twarz minę mówiącą No, nie! To niemożliwe! Po jaką cholerę?!
- Mam już blisko trzy takie grube (tu palcami pokazałem jak grube, żeby zobaczyć jego dalszą reakcję niedowierzania) segregatory z wydrukami.
Nie zawiodłem się. Był bliski pukania się po głowie, ale ponieważ chciał przerzucenia gotowego skanu na swoją pocztę lub na pendrive'a, który przyniósł ze sobą, powstrzymał się.
O 15.00 przyjechała pierwsza gościna do dolnego mieszkania. Ze Stolicy. Od samego początku nie można było uwierzyć, że ze (No i cóż, że ze Szwecji) Stolicy. Niezwykle miła i sympatyczna, tak ze sposobu bycia, jak i z twarzy oraz kulturalna i uprzejma. Poza tym inteligentna i kumata. Otwieranie i zamykanie bramy oraz furtki opanowała natychmiast, za pierwszym razem, nie czyniąc sobie krzywdy. A gdy zaproponowała z racji nadmiaru aut, że ona swoim wciśnie się koło Terenowego parkując tyłem(!) więcej nie trzeba było. A była "tylko" nauczycielką historii w liceum. Jak to się można naciąć. Zwłaszcza ja, opanowany przez różnego rodzaju stereotypy.
Nadmiar aut brał się stąd, że dzisiaj do niej miał dojechać brat z żoną, też ze Stolicy, a jutro do górnego mieszkania mieli przybyć kolejni goście. Musieliśmy więc tak zaplanować parkowanie, żeby każde auto, w tym nasze, mogło bez problemu wjeżdżać i wyjeżdżać.
Ledwo panią przyjęliśmy, a już pognaliśmy do Sąsiedniego Powiatu. Żona na 16.00 zarezerwowała stolik w Meksykańskiej. Zaprosiłem ją w podzięce i z podziwu za opanowanie, trzeźwość umysłu, zimną krew i hazardową duszę przy zakupie drewna. Na 10 metrach zaoszczędziliśmy 2 tys. zł, a gdyby przyszło do kupienia jeszcze dziesięciu kolejne dwa. Czas spędzony w restauracji z tych względów, jak i z innych, oczywistych, był wartością dodaną.
Po zrobieniu zakupów wróciliśmy do Powiatu. Było jakoś przed 19.00, więc życie zamarło. Pustki na ulicach, minimalny ruch samochodowy, a w Biedronce pojedynczy kupujący. Zamarło, ale nie wszędzie. Bo, na przykład, alkoholowy, gdzie między innymi kupujemy Socjalną, czynny był do 22.00 i cieszył się sporym powodzeniem. A w pralni, która była już zamknięta dla klientów od 17.00 bez problemu zostawiłem i odebrałem pranie. Powiatowstwo.
Gdy wróciliśmy do Domu Dziwo, poznaliśmy "brata i bratową". On nieznanej mi profesji, specyficzny, nie taki bezpośredni, jak siostra, ale inteligenty, z błyskiem w oku, a ona, chociaż nauczycielka chemii, a może właśnie dlatego, wycofana, z dystansem mówiącym Zobaczę, kto zacz ci gospodarze, i wtedy odpowiednio będę postępować.
- Emanowała taką aurą, że z powrotem byłam w szkole i gwałtownie się zastanawiałam, czego nie odrobiłam. - Żona celnie podsumowała kontakt z tą panią.
Pani za bardzo się nie uśmiechała, ale raz w ten sposób zareagowała. Poprosiła o worki na szkło i plastik Bo nie chciałabym z każdą butelką chodzić na zewnątrz. Przyniosłem dwa komplety.
- Gdybyście państwo nie zużyli, to przy wyjeździe, proszę je zostawić w mieszkaniu.
- Puste wystawię na zewnątrz... - jako nauczycielka, w dodatku chemii, wiedziała lepiej.
- Nie, nie! - zaprotestowałem. - Jak jest wiatr, znajduję je wtedy w dziwnych miejscach posesji, bo fruwają.
Uśmiechnęła się. Musiała przecież w końcu wiedzieć od bratowej, że jestem emerytowanym nauczycielem, chemikiem, bo bratową o tym przy powitaniu poinformowałem w rewanżu za "nauczycielstwo historii".
Wieczorem wstępnie ogarnąłem górę. Goście, którzy wyegzekwowali specjalne traktowanie, wyjechali.
- Nie chciałabym państwu robić kłopotu - pani do mnie zadzwoniła idealnie w momencie, kiedy przyjmowaliśmy nowych gości i spieszyliśmy się na 16.00 do Meksykańskiej - ale czy możemy zostać do 16.00, bo jesteśmy na ptakach?
Wczoraj dzwoniła do mnie w zasadzie w tej samej sprawie z pytaniem Do kiedy możemy zostać?
Umówiliśmy się, że do 15.00, co panią bardzo ucieszyło. Ciekawe, skąd wzięło się powiedzenie Daj palec, a weźmie całą rękę?
Taki klasyczny typ bierno-agresywny, którego bardzo łatwo poznać po niby uprzejmości i częstym powtarzaniu Nie chciałbym/ nie chciałabym/ nie chcielibyśmy panu/pani/państwu robić kłopotu, ale czy mógłbym/mogłabym/ moglibyśmy... I natychmiast kłopoty, większe czy mniejsze się pojawiają.
Ale sumarycznie dobrze się stało, bo nie musieliśmy ich oglądać przy pożegnaniu i fałszywie się uśmiechać.
Mogliśmy zacząć oglądać wreszcie trzeci odcinek serialu Line of duty. Przypuszczaliśmy, że gdy zniknie ta nimfa błotna, akcja nabierze rumieńców i zacznie szarpać nasze nerwy.
Chyba się wciągnąłem i obiecałem, że jutro obejrzymy odcinek czwarty. Ale Żona zaczęła robić woltę.
- Bo jakoś tak stało się mroczno... - I powiedziałeś, że wszyscy mają przesrane.
Fakt, tak powiedziałem. Bo żadna z głównych postaci nie mogła być szczęśliwa, ba zadowolona z jakichkolwiek rozwiązań, które mogłyby ją spotkać. To tylko Anglicy potrafią tak zamotać. U Amerykanów byłoby znacznie prościej.
To wszystko jednak nie oznaczało, żeby nie można było pójść w tę mroczność.
ŚRODA (03.08)
No i rano musieliśmy przygotować górne mieszkanie.
A nie chcieliśmy robić łomotu przy sprzątaniu, dopóki dół nie wyjedzie na wycieczkę rowerową. O 10.00, bardzo zdyscyplinowanie, Stolica wyjechała i do 13.00 mieszkanie mieliśmy wysprzątane. O tej porze miała przyjechać para dziadków z 12-letnim wnukiem. Przyjechała o 15.00. Całkiem przyzwoicie nie rozwalając nam porządku dnia.
I tak po raz pierwszy mamy na dole i na górze po troje gości. Dodatkowo aż do 14. sierpnia niczym w związku z nimi nie musimy się zajmować. Przyjechali na długie pobyty, klasycznie z założenia rowerowe. A tacy nie są typami bierno-agresywnymi. Jawi się nam błogi spokój. Chociaż przez trzy doby. Bo w sobotę z Bertą jedziemy do Metropolii, zostawiamy ją w Nie Naszym Mieszkaniu, jedziemy do Krajowego Grona Szyderców, by z całą paczworkową rodziną świętować 8. urodziny Q-Wnuka, potem pójść na mecz w składzie Q-Wnuk, Q-Zięć, jego brat i ojciec oraz ja i wreszcie przenocować w Nie Naszym Mieszkaniu. A w niedzielę do południa zaplanowaliśmy ponownie przywieźć do Wakacyjnej Wsi Q-Wnuki, by spędzić z nimi tydzień w słodkim kieracie.
W trakcie przygotowań górnego mieszkania wymienialiśmy się ze sprzątaniem z Żoną, żeby nie wchodzić sobie w paradę. W moich interwałach niesprzątalnych zebrałem kolejną partię ogórków. Powoli zaczynamy mieć nadwyżkę podaży nad popytem. Pomysł, żeby zrobić do któregoś II Posiłku tzatziki może nas uratować.
Poza tym podlewałem niektóre rośliny. Wpadłem na pomysł, żeby wodę z basenu, która ciągle tam jest od wyjazdu Q-Wnuków i powoli się zaglonowuje, wykorzystać do podlewania, a nie wylewać bezproduktywnie pod orzecha. Zużyłem 20 konewek podlewając na piechotę te najbardziej potrzebujące wody rośliny, a w basenie prawie nic nie ubyło. A ponieważ był upał, trochę nadwyrężyłem siły. Myśl, że mógłbym się tak dalej pałować, skutecznie pobudziła mnie do myślenia.
Ze studni wyciągnąłem wąż i wspólnie z Żoną wsadziliśmy go do basenu. Szło jak ta lala. Strumień był mocniejszy, bo pompa nie musiała ciągnąć z dołu z 5. metrów, tylko po płaskim. Żona, o dziwo, nie użyła w trakcie tych prac jednego ze swoich ulubionych powiedzeń Robota kocha głupiego! A tak na to liczyłem.
Bardzo szybko podlałem ogródek i skrzynie i w basenie zostało jeszcze raz tyle wody. Będzie na zaś.
Zrobiło się ledwo po 18.00. Późną jesienią i zimą szykowalibyśmy się powoli do łóżka, a teraz trzeba było coś z tym czasem zrobić. Efektywnie, a nie zabijać go. Skosiłem więc kosiarką alejkę i okolice.
Przyznam, że te prace w upale trochę nadwyrężyły moje siły i co ciekawe spowodowały, że okropnie chciało mi się pić. Było to o tyle nietypowe, że w tym względzie jestem mocno odporny. Dokładnie odwrotnie niż w przypadku głodu. Chociaż i tu z biegiem lat sytuacja się znacznie poprawiła i nie dostaję histerii, gdy czuję, że jestem mocno głodny. Oczywiście tej poprawy nie należy ekstrapolować do sytuacji Cygana i konia.
- Daj mi coś do picia, ale wymyśl tak, żebym to wypił!... - wpadłem do domu wycieńczony. - Bo jak nie, to muszę się napić piwa! - zagroziłem.
Żona wykazała klasyczną podzielność uwagi typową dla kobiety. Jednocześnie się oburzyła Czyś ty zwariował?! Trzecie piwo i na dodatek o tej porze?! i mówiąc te słowa natychmiast oderwała się od laptopa wymyślając, czego mógłbym się napić wiedząc, że wody nie cierpię i nie piję.
- Zrobię ci wodę z witaminą C, z miętą i z lodem.
Nawet było dobre. Wypiłem prawie duszkiem (Wypić coś DUSZKIEM oznacza wypić coś ‘jednym tchem’, czyli pomiędzy jednym oddechem a drugim. Współcześnie używa się tego określenia raczej w ogólniejszym znaczeniu ‘bardzo szybko’ albo ‘jednym łykiem’. Wyraz DUSZEK, dziś kojarzący się z bajkami dla dzieci, kilka wieków temu miał inne znaczenie: DUSZEK i DUCH to dawniej ‘oddech’ – do obecnych czasów w pokrewnym znaczeniu przetrwał tylko DECH) i poprosiłem o następną taką samą szklankę. Tu już piłem spokojniej.
- Ale nadal się nie napiłem, bo woda nie zaspokaja mi pragnienia! - podsumowałem dość tragicznym tonem robiąc grunt pod następną kwestię. - Muszę się napić piwa, bo ono mi zaspokaja!
- Czyś ty zwariował?! - Piwem zaspokajać pragnienie?!...
Sama doskonale wiedziała, że w średniowieczu nie pito wody w ogóle. Ówczesna codzienność wyglądała tak, że biedota piła piwo, co prawda rozcieńczone (nawet dzieci), bogatsi wino. Ta mądrość została zapomniana pod naporem cywilizacji i medycyny, które ukuły hasło Trzeba codziennie nawadniać organizm i wypijać przynajmniej dwa litry wody! Najlepiej w plastiku! (dopisek mój). Nie dość, że bym się źle po takich dawkach czuł, taki nabąblowany, ciężki, to jeszcze nie mógłbym zmieścić Pilsnera Urquella. Cały czas staram się hołdować zasadzie "wsłuchiwania" się w mój organizm i reagowania na jego potrzeby. A on mi mówi niezmiennie: Woda nie, piwo tak!
A panuje powszechna opinia, że średniowiecze to ciemnota i zabobony.
Żona zrobiła mi trzecią szklankę. O dziwo, pragnienie przeszło, co głośno artykułowałem. Może w sposób nieuświadomiony, a może jednak uświadomiony, bałem się czwartej?... To chyba taki sam mechanizm, jak w szpitalnej scenie z książki Przygody dobrego wojaka Szwejka, Jaroslava Haska, gdzie tamtejszy główny lekarz szpitala polowego ordynował wszystkim swoim pacjentom, żołnierzom migającym się od frontu, niezależnie od chorób, z którymi do niego przyszli, pojedynczą, podwójną lub potrójną lewatywę, w zależności "od pójścia w zaparte" danego pacjenta. I gdy kolejny raz przy szpitalnym obchodzie, przy Szwejku, główny lekarz dowiedział się od swojego podwładnego, że tu występuje ciężki przypadek utraty wzroku, zaordynował potrójną lewatywę. Usłyszawszy to Szwejk wystąpił przed szereg, zasalutował i zameldował:
- Poslusne hlasim, że odzyskałem wzrok!
W trakcie mojego miotania się po posesji, usłyszałem, jak dwunastolatek razem z babcią wieszają hamak. Pod wieczór, gdy go ujrzałem na rowerze, poszedłem z prośbą, żeby mi ten hamak pokazał.
- A wieszałeś go z babcią, czy z dziadkiem?
- Z babcią. - To znaczy ona tylko patrzyła.
Podziwiałem kawałek szmaty przywiązany profesjonalnie do drzew i zablokowany karabińczykami.
- Nad nim w lesie przymocowujemy jeszcze za pomocą linek specjalną płachtę i można spać w deszczu. - poinformował mnie, jako "stary" harcerz.
- Ja też mam hamak - pochwaliłem się - ale on ma dwie poprzeczki...
- Tak, tak, wszedł mi w słowo, ale tu chodzi o zbędny ciężar. - wyjaśnił logicznie.
- A wygodnie się na nim śpi? - patrzyłem z powątpiewaniem na to płachetko
- Tak, ale po miesiącu zaczynają boleć plecy.
Obawiałem się, że mnie po jednej nocy musiałoby dwóch tęgich wynieść z takiego hamaku pod ramiona i nie próbować postawić na nogi, tylko zawlec do łóżka i bacznie obserwować, co się ze mną dzieje. Ale niczego nie dałem po sobie poznać.Wieczorem obejrzeliśmy jeden, czwarty odcinek Line of duty. I to nie do końca. Jakieś 15 minut wcześniej oglądanie przerwał nam pasikonik zielony. Piękny, duży. Musiał wlecieć do sypialni nie wiedzieć kiedy i się tłukł. Gada zlokalizowałem. Chciał prysnąć, ale byłem szybszy. Odzyskał wolność.
Do oglądania nie wróciliśmy. Stwierdziliśmy, że oprócz tego, że wszyscy w serialu mają przesrane, to w fabule nie ma emocji, wszystko wydaje się sztuczne, teatralne, a może po prostu do bólu rzeczywiste.
Wstępnie rozeznaliśmy kolejne kandydatury seriali i filmów. Zobaczymy.
CZWARTEK (04.08)
No i dzisiejszy dzień zrobił się taki rozmamłany.
Nic się nie działo. I przez to wkradła się taka nieciekawa atmosfera zawieszenia.
Atrakcjami dnia był mój poranny wyjazd do Pięknego Miasteczka, do DINO, po wodę i jogurt do tzatzików, a pod wieczór koszenie żyłką na jeden akumulator. I musiałem się mocno zmobilizować, żeby zlikwidować zaległości w kontaktach z Kolegą Kapitanem. Jedynym powiewem lekkości był telefon od Pasierbicy, która chciała dograć szczegóły naszego przyjazdu i zabrania dzieci.
Reszta była ciężka. Przez upał i nasz stan zawieszenia. Siedzieliśmy na werandzie po moim szczególnie późnym I Posiłku (Żonie nawet specjalnie nie chciało się jeść) i kolejny raz wałkowaliśmy coś, co już było wielokrotnie wałkowane i dawno się rozwałkowało. Ale Żona tego potrzebowała, bo była w kiepskim nastroju. Ja również, ale zareagowałem inaczej, obronnie, kładąc się w salonie na kanapie i przesypiając kamiennie 45 minut mojego życia. Owszem wstałem z lepszym samopoczuciem, ale atmosfera nadal była skisła. Znikąd się nie dało wydobyć jakichś pozytywów sytuacji. I bardziej symulowaliśmy aktywność, niż mieliśmy ją w sobie w rzeczywistości.
Sytuację poprawił dopiero... grill, czyli faktyczna aktywność. Żona wymyśliła, że może zaplanowanego na II Posiłek kurczaka zamiast na elektrycznej kuchni zrobić na grillu. Od razu wstąpił w nas duch. Zastrzegam, że nie miało to nic wspólnego z Niech zstąpi duch twój... Potrzebna była faktyczna aktywność. Ciekawe, że zaraz po tym humor się nam poprawił. I tkwił w nas do wieczora.
A wtedy w dobrych nastrojach obejrzeliśmy przedostatni odcinek Zadzwoń do Soula. Netflix znowu kapnął.
PIĄTEK (05.08)
No i wczoraj o 21.39 napisał Po Morzach Pływający.
Chcesz kupić cukier? Allegro. Ile tylko dusza zapragnie.
Osobiście również doświadczyłem brak cukru , ale litościwa sprzedawczyni dała mi go " spod lady". Świeże ogórki są przepyszne z miodem. Moja teściowa przekonała mnie do tej wersji.
Niedługo wyjeżdżam. Tym razem firma wysyła mnie na duży statek. Duży ponieważ jest 2 razy większy niż poprzedni.
Osobiście również doświadczyłem brak cukru , ale litościwa sprzedawczyni dała mi go " spod lady". Świeże ogórki są przepyszne z miodem. Moja teściowa przekonała mnie do tej wersji.
Niedługo wyjeżdżam. Tym razem firma wysyła mnie na duży statek. Duży ponieważ jest 2 razy większy niż poprzedni.
W swoim Świecie Żyjąca (zmiana moja) właśnie szaleje na Poland Rock.
Super organizacja, dojazdy busami co pół godziny z Czaplinka, Biedronka otwarta całą dobę.
I nigdy nie widziałem tyle policji. W ciągu dnia stoją dosłownie na każdym rogu, ale po południu przenoszą się na lotnisko.
Super organizacja, dojazdy busami co pół godziny z Czaplinka, Biedronka otwarta całą dobę.
I nigdy nie widziałem tyle policji. W ciągu dnia stoją dosłownie na każdym rogu, ale po południu przenoszą się na lotnisko.
Sprawdziłem. Jerzy Owsiak otworzył 28. edycję Pol'and'Rock Festival (wcześniej Przystanek Woodstock). Uroczysta inauguracja odbyła się w czwartek o godzinie 15. W tym roku po raz pierwszy impreza, będąca podziękowaniem za hojność w czasie Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, odbywa się w Czaplinku na zachodnim Pomorzu.
Zadzwoniłem do Po Morzach Pływającego. Odpisał Zadzwoń później. Ponieważ nie wiedziałem, co to znaczy "później", to na wszelki wypadek nie dzwoniłem. Za jakieś dwie godziny zadzwonił sam. Nawet on, marynarz, miał braki snu. O trzeciej nad ranem musiał pojechać po W Swoim Świecie Żyjącą i jej trzy koleżanki, żeby przywieźć je do Głuszy Leśnej. Festiwal jest świetnie zorganizowany, ale jednak liczne podstawione autobusy nie podołały po koncertach kumulacji chętnych do wyjazdu i różnych powrotów.
U nich nic nowego, z wyjątkiem pojawienia się nowego kota, już czwartego na gospodarstwie. No i faktu, że W Swoim Świecie Żyjąca zdała licencjacki egzamin w Metropolii i od nowego roku akademickiego będzie robiła magisterium w Innej Metropolii.
Po I Posiłku pojechaliśmy do Sąsiadów. Tym razem wzięliśmy normalną porcję masła (Żona się z nim przeprosiła) i normalną jajek, chociaż Żona się jeszcze z nimi nie przeprosiła. Ale wolałem mieć normalny zapas, bo gdyby jednak ją naszło na przeprosiny...
W drodze powrotnej zrobiliśmy w Powiecie zakupy i zatrzymaliśmy się w Kawiarnio-Cukierni. Klimatyzacja była na amen zepsuta, ale to nie dziwiło, gdy jej nastawianie zostało oddane w ręce klientów. Było gorącawo, ale dało się wytrzymać.
Po II Posiłku, drugi dzień z pysznymi tzatzikami, opróżniłem pompą basen z wody. Gdy zaczęła zasysać powietrze, z Żoną rurę przerzuciliśmy z powrotem do studni i mogłem kontynuować podlewanie nie bacząc na alerty ostrzegające przed burzami.
A w basenie jeden syf. Czekać więc mnie będzie jego kolejne czyszczenie, jeśli będą upały, to sumarycznie dwa razy, jeśli nie będą, raz. Nie wiadomo co lepsze w kontekście wizyty Q-Wnuków.
Gdy upał zelżał, dla rozrywki ściąłem żyłką trawę na jeden akumulator. Jest to bardzo dobry system, bo nie wycieńcza organizmu, zabiera niewiele czasu, jakieś 20 minut, a postępy w robocie są.
Przed pójściem spać czas poświęciłem na wszelkiego rodzaju korespondencje:
- napisałem wreszcie do Kolegi Kapitana odnosząc się do jego pięciu, czy sześciu wcześniejszych maili.
- zadzwoniłem do Q-Wnuka, który dokładnie dziś kończył 8 lat. A pamiętamy, gdy niedawno...
- zadzwoniłem do Teatralnej, która dokładnie dziś kończyła 20 lat. A pamiętamy, gdy niedawno...
- napisałem kilka prowokacyjnych smsów do Córci. Dłużna mi nie pozostała.
Wieczorem obejrzeliśmy pierwszy odcinek serialu Hit & run, produkcji izraelsko-amerykańskiej z 2021roku. Ma on zaledwie 9 odcinków i więcej nie będzie. Jego realizacja trwała z powodu koronawirusa 3 lata i ostatecznie szefowie Netflixa stwierdzili, że temat zamykają, bo się nie opłaca.
Postanowiliśmy dać szansę drugiemu odcinkowi. Na razie niczego specjalnego o serialu nie mogliśmy powiedzieć, oprócz tego, że nas zaciekawił swoimi izraelskimi realiami i hebrajskim językiem.
SOBOTA (06.08)
No i w nocy było wesoło.
Z racji duchoty nikt nie mógł sobie znaleźć miejsca.
My przewalaliśmy się z boku na bok, a Berta chodziła szukając miejsca na ochłodę. W końcu Żona zeszła z nią na dół, gdzie było ewidentnie chłodniej, a wręcz chłodno. Ja zaś przeniosłem się do klubowni, w której Żona odkryła, że jest kapkę chłodniej.
Gdy Berta porządnie się wychłodziła, stwierdziła, że jest ok i wróciła na górę na swoje legowisko nie biorąc pod uwagę faktu, że tam temperaturowo nic się nie zmieniło i zmienić się nie mogło. A że legowisko było akurat koło mnie, to moment dotarcia Pieska i jego ciężkie uwalenie się mnie obudził.
Gdy w końcu zasnąłem, obudziła mnie Żona. Nie mogły przyjść razem tak, jak zeszły na dół, tylko musiały przesunąć się w fazie.
- Nawet na dole zmarzłam... - zostałem półgłosem poinformowany.
Szło w dobrą stronę. Przerzuciliśmy się gdzieś nad czwartą z powrotem do łóżka, a za chwilę zaczął padać rzęsisty deszcz. Co prawda RCB zapowiadało burze, bo społeczeństwo, naród, ludzkość są tak odmóżdżane, że bez stosownego alertu nie wpadną na to, że o tej porze roku to normalne. Ciekawe, że ludzkość przetrwała bez żadnych alertów.
Jednak tylko parę razy zagrzmiało gdzieś z daleka i po wszystkim. A szkoda. Teraz, panie, za PIS-u, to nawet porządnych burz nie ma.
Do rana spało się już dobrze, bo nie dość że się ochłodziło, to na dodatek psychika mówiła, że wszystkie rośliny będą wdzięczne, a ja również, bo odpadnie trochę roboty.
Gdy o 07.00 zszedłem na dół, za oknami było pięknie - szaro, a gdy otworzyłem drzwi, zimno. Normalny raj.
Rano grzebaliśmy się niespiesznie, by grzebać się jeszcze bardziej, gdy Pasierbica wysłała wiadomość, że jednak uroczystość odbędzie 0,5 godziny później. Nawet zrobiliśmy ponadplanowe drobiazgi.
U Krajowego Grona Szyderców była standardowa paczworkowość. Nie było tylko Brata Q-Zięcia, który poleciał do Izraela.
Cały pobyt był w zasadzie podporządkowany meczowi. Teściowie Pasierbicy wyszli pierwsi, żeby Teść mógł spokojnie rozwieźć rodzinę i tramwajem pojechać na stadion. Zaś ja z Q-Zięciem i Q-Wnukiem odwieźliśmy Żonę do Nie Naszego Mieszkania, zostawiliśmy Inteligentne Auto i we trójkę również tramwajem pojechaliśmy na stadion. Spóźniliśmy się cztery minuty, bo wcześniej nikt za bardzo nie chciał słuchać kibica najstarszego w gronie, który powtarzał, o której należy wyjść, żeby bez problemów zdążyć. Teraz to już tak się porobiło. Wszystko dopasowuje się do młodych, a ci jeszcze do młodszych. Kto by słuchał wydziwiań starych dziadów.
Na szczęście nic takiego specjalnego w meczu nie zdążyło się nadziać. Atmosfera stadionowa oczywiście była, emocje również, ale bramek, soli footballu, nie doświadczyliśmy. Gdzieś po 15. minutach skomentowałem, to co widziałem:
- Coś mi tu śmierdzi remisem...
Mecz mógł zakończyć się zwycięstwem gości, ale nasz bramkarz obronił rzut karny, a w ostatnich minutach popisał się świetną paradą ratując jeden punkt.
Wracaliśmy znowu tramwajem. Ojciec Q-Zięcia pojechał dalej do domu, a my wysiedliśmy wcześniej, naszliśmy w koszuli nocnej w Nie Naszym Mieszkaniu niczego nie spodziewającą się Żonę, po czym ja odwiozłem chłopaków do domu.
Po powrocie opowiedziałem o nastawieniu Q-Wnuka do jutrzejszego wyjazdu z nami do Wakacyjnej Wsi.
- Tata, ale ja jutro nie chcę jechać do Wakacyjnej Wsi... - zaczął, gdy pędziliśmy na stadion.
- Ale dlaczego? - zapytał Q-Zięć nieźle skonsternowany, bo Q-Wnuk był zawsze pierwszy do przyjazdu do nas. Co innego Ofelia. Wiele zależało od jej faz, albo nie wiadomo, od czego.
Również się mocno zdziwiłem, ale nie reagowałem. Był w końcu ojciec. Na każde jego pytanie słyszeliśmy Bo nie chcę!...
Stwierdziliśmy, że damy spokój i sprawę odłożymy do jutra. Z Żoną problem trochę zbagatelizowaliśmy twierdząc w naszej przedspalnej dyskusji, że sprawę trzeba wziąć na przeczekanie i Mu przejdzie.
Jedyną osobą, której tak naprawdę nie było do śmiechu, była Pasierbica, która od razu, ze stadionu, otrzymała "złośliwego" smsa od swojego męża Żeby ją podkręcić, że jutro ich syn nie chce jechać.
- Jak tooo?! - zareagowała.
Wiedziałem, że mieli wszystko tak pięknie zaplanowane. Tydzień bez obojga dzieci, żyć, nie umierać.
NIEDZIELA (07.08)
No i wstaliśmy niespiesznie.
W pierwotnej wersji mieliśmy przyjechać do Krajowego Grona Szyderców po dzieci o 11.00, ale z smsowej konwersacji między Żoną a Pasierbicą wychodziło, że lepiej się nie spieszyć, bo teraz Q-Wnuk gra z tatą i z dziadkiem, czyli Ojcem Pasierbicy oraz z wnukiem jego trzeciej żony.
To niespiesznie zjedliśmy I-Posiłek, a potem, ponieważ nadal nie należało się spieszyć, niespiesznie pojechaliśmy na taki ogrodzony wybieg dla psów na jakimś osiedlu, fajnie zrobionym i przemyślanym za nieduże, myślę pieniądze, gdzie psy miały swój psi raj. Żona wynalazła w Internecie.
Zachowanie psów, ich zabawy, socjalizacja to odrębny temat do opisania, z obszaru komedii, a jeszcze odrębnym było zachowanie Berty z obszaru psiej farsy. Bo po zwyczajowym wzajemnym, kilkukrotnym obwąchiwaniu się, po kilku krótkich przebieżkach prowokowanych przez same psie pistolety, dla których ganianie nie do upadłego, to żywioł, i po siku, Piesek zaległ w cieniu, w piasku, w miejscu świadomie wybranym przez siebie z dala od tej psiej hałastry i się wyalienował z rozentuzjazmowanego psiego tłumu.
Wszyscy właściciele, łącznie z nami, byli zachwyceni. Każdy własnym pupilem i każdy możliwością takich spotkań.
W końcu, niespiesznie, przyjechaliśmy do Krajowego Grona Szyderców. Gra trwała w najlepsze, a rodzice na wejściu szeptem nam przekazali informację, że dzieci z nami nie jadą i że Q-Wnuk postanowił pojechać na tydzień do dziadka, Ojca Pasierbicy. Ok.
Do Wakacyjnej Wsi wracaliśmy sami. Trochę głupio. Już na miejscu, dosyć szybko, zaczęła nam doskwierać cisza i pustka, chyba przez to, że nastawiliśmy się na zwyczajowy dym i gwar i trochę poczuliśmy się zdezorientowani. A potem z tego zrobiła się nieciekawa atmosfera, schyłkowa w kierunku lekkiej depresji. Gdy jednak sprawę przedyskutowaliśmy, przeanalizowaliśmy zachowanie Q-Wnuka, a przede wszystkim jego rodziców, poprawiło się nam. Podjęliśmy decyzję, że coś z tym trzeba zrobić, czyli spokojnie przedstawić Krajowemu Gronu Szyderców nasze stanowisko w tej kwestii.
Sumarycznie po wszystkim nabrałem na tyle animuszu, że było mnie jeszcze stać na postawienie do pionu jednej gałęzi cisu, która jakiś czas temu ni z tego, ni z owego obwisła oraz na wzmocnienie długą kantówką jednej z brzóz, która wyrosła ponad miarę w Brzozowej Alei nie bacząc na konsekwencje.
Wieczorem zarzuciliśmy serial izraelsko - amerykański. A bo to było wiadomo, co oni przez ten Covid i przez oszczędności nawyrabiali. Zniechęciliśmy się. Żona wynalazła kolejny - Billions. Kolejny z dobrą opinią. Amerykański z pierwszą edycją w 2016 roku. Po obejrzeniu pierwszego odcinka daliśmy szansę drugiemu. Zobaczymy jutro po obejrzeniu.
PONIEDZIAŁEK (08.08)
No i myślałem, że opisanie tego dnia będzie bułką z masłem.
Ale wieczorem, na własne życzenie, jak twierdziła Żona, jedna pani gość, ta nauczycielka chemii ze Stolicy, wyprowadziła mnie z równowagi, jak nikt dawno. Byłem tak roztrzęsiony, że ledwo dokończyłem niedzielę.
W ramach autoterapii postanowiłem opisać ten incydent spokojnie i dokładnie, a przede wszystkim po ochłonięciu. A to powinno nastąpić jutro, we wtorek, czyli już w następnym wpisie.
W tym tygodniu Bocian zadzwonił raz i wysłał dwa doradzającego smsy.
W tym tygodniu Berta zaszczekała dwa razy dwuszczekiem. W nocy ze środy na czwartek. Upominała się o wyjście, co mnie zeźliło, bo dobrze spałem i zostałem wybudzony. Nie wiadomo, czy chodziło jej o rzyganko, czy o coś innego. Ostatecznie Żona ją wypuściła i wyszła za nią w noc z latarką.
- Gdzieś w okolicach Stawu zaczęła szczekać... - Żona zrelacjonowała wydarzenie następnego dnia rano. - Ale nawet trudno mówić, że zaczęła...
Godzina publikacji 20.23.
I cytat tygodnia:
Wybacz im -
nie dlatego, że zasługują na przebaczenie, ale dlatego, że ty zasługujesz na
spokój. - Johnathan Lockwood Huie (znany jako „Filozof szczęścia”, pisze popularną publikację Daily Inspiration – Daily Quote)