03.10.2022 - pn - dzień publikacji
Mam 71 lat i 304 dni.
WTOREK (27.09)
No i kolejny dzień po publikacji.
Tym razem wszystko zagrało o czasie.
Dzisiaj o 04.48 napisał Po Morzach Pływający. Dość obszerny mail miał tytuł Człowiek to jednak jest z natury śmieciarz.
Wywód dotyczył jednej, jeśli nie jedynej marności tego świata dotyczącej faktu, że człowiek jest wypierdkiem natury. Jej błędem, który oczywiście ona sama naprawi rękami tegoż wypierdka albo w inny sposób, prawdopodobnie genetycznej autodestrukcji.
Po Morzach Pływający zatrzymał się na jednej z "działalności" człowieka, powszechnie znanej, a mianowicie, streszczając, że kupujemy najczęściej różne narzędzia, każde do czegoś innego i bardzo często o zastosowaniu krótkim, żeby nie powiedzieć, często jednorazowym. Czyli śmiecimy.
W drugim mailu odpowiedział na pytanie, gdzie jest:
Okolice Kornwalii i Ushant.(francuska wyspa - dop. mój) Niedługo robimy zwrot na południe. Zatoka Biskajska
Okolice Kornwalii i Ushant.(francuska wyspa - dop. mój) Niedługo robimy zwrot na południe. Zatoka Biskajska
O 11.00 przyjechała Szczecinianka. Umówiliśmy się z nią na pogaduszki, ale również po to, żeby omówić aktualną sytuację. Zeszło do 14.00. O ile pogaduszki zajęły nam 90% całego czasu, to o sprawach ważnych tylko dziesięć. Bo w ważnych specjalnie nic nowego się nie działo. Nadal trwa oczekiwanie na podłączenie do ich domu światłowodu przez Orange, co warunkuje finalizację sprzedaży. Tak sprawę postawił potencjalny kupujący. A jeśli ten warunek zostanie spełniony, lawina powinna ruszyć. Szczecinianie stają na głowie, żeby tak się stało. Ale oczywiście finalizacja do końca września jest niemożliwa, i za chwilę będziemy musieli tym tematem obarczyć Uzdrowisko i mieć nadzieję, że cierpliwie wykaże zrozumienie. Można się spokojnie wykończyć.
Pomijając wszystko inne Szczeciniankę podziwiamy. Z trójką chłopaków jest w tygodniu sama w Pięknej Dolinie. Nikogo nie zna z wyjątkiem nas. Czwarty raz już zmieniła wynajmowany lokal a to z powodu nieadekwatnych kosztów do oferty, a to z powodu poszukiwań miejsca, które by spełniało jej specyficzne oczekiwania, czyli w miarę normalne życie, możliwość odrabiania lekcji, gotowania, itp.
W piątki pakuje cały majdan i do czterech godzin jest już w Szczecinie. By wpaść w wir tamtejszych bieżących spraw, poprać wszystko, co będzie jej potrzebne na następny tydzień, chwilę pobyć z całą rodziną (mąż plus mama plus pies) i w niedzielę wracać do Pięknej Doliny zaliczając ponownie do czterech godzin jazdy.
Nic więc dziwnego, że z tych racji i z racji mojego wieku traktuję ją trochę jak córkę.
Dzisiaj, jak zwykle, gdy jest, zrobiłem jej Blogową (Najlepsza kawa na świecie! - jak mówi wazeliniarsko) i dwa jajka na miękko. Pomogłem jej pozbierać orzechy, które się walają po posesji, bo są roznoszone przez wiewiórki i ptactwo(?) i dostała od nas osełkę masła i jeden słoiczek musu jabłkowego.
Więc podziwiamy ją i nie zazdrościmy jej obecnej sytuacji. Z drugiej strony patrzę na to inaczej - kobieta potrafi znieść naprawdę wiele (biologia), trzeba mieć specyficzny charakter, a ona ma, no i poza tym, co to są 42 lata? Pamiętacie? - biorę w ciemno.
Po jej wyjeździe przy standardowych słowach z obu stron Musi się udać!, pojechaliśmy do Pięknego Miasteczka, żeby dokupić słoiki. Wiedzieliśmy, że może zabraknąć.
Gdy zabrałem się za obieranie kolejnej partii jabłek, uświadomiłem sobie, że jest to bez sensu. Była 15.30, czekało mnie co najmniej trzy godziny obierania, a gdzie grzanie na kuchni, żeby zrobiła się pulpa, miksowanie i pakowanie do słoiczków? Zostawiliśmy sprawę na jutro.
Wieczorem zadzwoniła pani z Uzdrowiska, ta od planu B. Też chciałaby coś wiedzieć. Musieliśmy znowu odpowiadać niezbyt konkretnie i trochę lawirować. Wszystko na granicy, na cienkiej linii.
Zmęczeni, obejrzeliśmy dwa koleje odcinki After Life. Po wszystkim zastanawialiśmy się, skąd wzięło się w nas to zmęczenie? Przecież niczego dzisiaj nie robiliśmy. Można by powiedzieć nawet, że się obijaliśmy.
ŚRODA (28.09)
No i dzisiaj postanowiłem zadzwonić do Szkoły.
Chciałem się dowiedzieć, jak wystartował nowy rok szkolny. Nikt nie odbierał.
Okazało się, że choroba zmogła Nowego Dyrektora i Najlepszą Sekretarkę w UE. On ponoć załapał kowida, a ona "tylko" przeziębienie.
Po moim smsie Najlepsza Sekretarka w UE zadzwoniła z domu. No cóż, rozmawialiśmy prawie 46 minut. Ciągle czułem sprawy i problemy szkolne.
Zaraz po I Posiłku zabrałem się za obieranie jabłek. W porównaniu do poprzedniej partii wyszło o miskę więcej, do tego doszła aronia Bo trzeba drugą partię zrobić inaczej i spróbować, jak wyjdzie, a ja względem tego żoninego "trzeba" nie protestowałem, bo sam byłem ciekaw. Wyszło super i więcej, na tyle, że Żona musiała wygrzebać jeszcze trzy małe słoiczki, a resztę włożyć do miseczki na bieżące spożywanie.
Cały dzień czekaliśmy na telefon córki właścicieli Uzdrowiska. To czekanie tak mnie spaliło, że wieczorem musiałem na godzinę się położyć. Żona więc rozmawiała sama i byłem jej za to wdzięczny.
Córka właścicieli nie robiła problemu z kolejnym czekaniem Bo czuję, że ten dom jest dla państwa, ale postawiła dodatkowe warunki, bardzo uczciwe, które będziemy chcieli spełnić.
- Czyli telenoweli ciąg dalszy... - podsumowała Żona, gdy wyspany zszedłem na dół. Ale zrobiła to z wyraźnie lżejszym sercem. A mnie to dopiero ulżyło. Żona śmiała się, gdy jej dziękowałem, że nie musiałem być przy tej rozmowie.
Mogłem więc wypoczęty i z lekkim sercem obejrzeć wieczorny mecz z Mistrzostw Świata w siatkówce pań Polska - Korea Płd. Dopiero od tego meczu zacząłem oglądać mistrzostwa. Jakoś mi umknęły w nawale psychicznych obciążeń. Wygraliśmy 3:0, łatwo, więc tuż po 22.00 kładłem się do łóżka.
CZWARTEK (29.09)
No i mus jabłkowy zmienił nasze poranne przyzwyczajenia żywieniowe.
Ja nad Stawem zjadłem twarożek mocno nim "doprawiony" zamiast dotychczasowego z solą, pieprzem, oliwą, kwiatami nasturcji, cebulą, pomidorami, gdy były, papryką i szczypiorem (wszystko naraz). Tylko wcześniejsze jajka na miękko się nie zmieniły. Nad Staw wziąłem napoczęty słoiczek, żeby tam sobie "doprawiać" na bieżąco. Żona zaś napoczęła ten z aronią ćwicząc na nim wszelkie możliwe dodatki - jeszcze więcej cynamonu i imbir. Wpadła w lekki amok wyżerając mus prosto ze słoiczka, więc musiałem zareagować Ale żebyś nie przesadziła! A na posiłek zrobiła sobie zblendowany mix bananów, musu jabłkowo-aroniowego i śmietany. Po powrocie znad Stawu dała mi spróbować. Pyszne!
Zaraz potem zabrałem się za II etap sprzątania, który najmniej lubię - trzepanie dywaników i odkurzanie. Chciałem to mieć już za sobą, żeby nie psuć sobie dnia. Trzeci etap, jutro, to włączenie "prądów", podłoga na mokro i wycieranie kurzy.
Żona też ma trzy etapy - pierwszy zakładanie pościeli (nienawidzę!), drugi szczegółowy glanc w kuchni i łazience, trzeci, przed przyjazdem gości, - pic, czyli dopieszczanie.
Po wszystkim zabrałem się za montaż konstrukcji drabinowo-odkurzaczowej. Wyszło tak pięknie i sprytnie, że wystarczyło całość ustawić w odpowiednim miejscu. Osy same wpadały bez mojego nadzoru. Mogłem się oddać innym pracom. A dostałem werwy, bo Szczecinianka przysłała zdjęcie z podpisem Zaczęli, a na nim ekipa Orange, która zabierała się za montaż światłowodu.
To i piękna pogoda spowodowały, że tym razem wpadliśmy natychmiast w górkę. Chciało mi się skosić trawę żyłką na dwa akumulatory i wyciąć w przedogródku cztery dziewanny wyglądające jak czarownice (bajka o dziewannie: dzie wanna, bo będę rzygał?!), a Żona szalała w kuchni i na kuchni - gotowała obiad i strawę dla Pieska, którą ten uwielbia.
W międzyczasie zadzwoniła Lekarka, która przyjechała kilka dni temu i zaprosiła nas na sobotę, na 17.00. Miło.
U Krajowego Grona Szyderców sensacja dnia, bo pani świnka morska urodziła trzy (troje?) małych. Mogliśmy je obejrzeć on-line przez messengera. Były jeszcze hecniejsze niż dorosłe.
W trakcie oglądania natychmiast powstały dwa zdania na temat zaistniałej sytuacji. A wszystko z powodu, że pani świnka nie wpuszczała nagle do domku pana świnkę, a ten tego nie mógł żadną miarą pojąć i stał z boku zdezorientowany.
- Bo taki biedny, nagle nie chcą go wpuścić do domku, cały dzień stoi w klatce wystawiony na niebezpieczny świat, nie może się schować!... - wykazywałem współczucie ja i Q-Zięć.
- Bo się parę razy już przymierzał i chciał od nowa bzykać panią świnkę! - Dobrze mu tak! - takie oburzenie prezentowała Żona i Pasierbica.
Wieczorem, przed meczem się odgruzowywałem. I zdążyłem jeszcze zadzwonić do Janko Walskiego. Wczoraj skończył 68 lat. Młodziak, panie. Oboje, z Kobietą Pracującą, w zasadzie przestali już udzielać się zawodowo. Prowadzą bujne życie rodzinne - wnuki, dom, posesja. Prawie tak, jak my, gdyby nie goście u nas, no i nasza chęć do kolejnej przeprowadzki. Gdy rozmawiałem z Geografem, któremu opowiadałem o naszych planach, obśmiał się zdrowo, gdy mu oznajmiłem, że to już ostatni raz. Nie on jeden się obśmiewa.
- Trzeba będzie zaskoczyć wszystkich i się już nie przeprowadzać. - Po prostu zostać w Uzdrowisku. - Żona celnie wymyśliła intrygę.
Mecz Polska - Dominikana zakończył się wynikiem 1:3. Nie wiedziałem, że na 19 czy 20 rozegranych oficjalnych spotkań między tymi kobiecymi reprezentacjami wygraliśmy bodajże tylko siedem.
PIĄTEK (30.09)
No i dzisiejszy dzień był podporządkowany gościom.
Przyjeżdżali na weekend do obu mieszkań.
Stąd zaraz po I Posiłku pojechaliśmy do Powiatu na zakupy, żeby mieć to już z głowy. Wyjazd tradycyjnie uczciliśmy pobytem w Kawiarnio-Cukierni.
Po powrocie zabrałem się za III etap sprzątania, a Żona hurtem za II i III. W moim przypadku zaczyna dochodzić więcej pracy, bo rozpoczął się sezon grzewczy. Trzeba wyczyścić kozy (szyba i popiół), nawieźć drewna i szczap, zadbać o kartony do rozpałki, a w końcu rozpalić.
O 19.00 przyjechali pierwsi goście. Bardzo sympatyczna para. Nastawiona na słuchanie, ale też potrafiąca mówić i opowiadać. Stąd ponad miarę, już w mieszkaniu, rozgadaliśmy się. Nasi(!) goście, jak mówimy.
Druga para przyjechała o 21.00. Co prawda uprzedzali, że będą tak późno, ale ja takim stanem rzeczy nigdy nie jestem zachwycony. Wręcz odwrotnie. Tacy od razu, na wejściu, mają u mnie w plecy. Bo ciemno, trudno w szczegółach przekazać istotne informacje, wszystko dzieje się w pośpiechu i byle jak. A potem same kłopoty.
Przed 21.00 przerwaliśmy oglądanie After Life. Zszedłem na dół, żeby być w gotowości. Żona wyposażyła mnie w swojego smartfona Gdyby dzwonili. I oczywiście facet zadzwonił, bo nie mógł do nas trafić, a tego nie lubię. A jak mógł trafić, skoro ciemno? Dodatkowo, chcąc go zlokalizować, dopytywałem, gdzie jest, jaką miejscowość ostatnio minął, z którego kierunku przyjechał. Nie wiedział.
Można się było załamać.
- To jak mam pana pokierować? - zapytałem ze słabo ukrywaną irytacją.
Milczał, ale w końcu podał jeden istotny szczegół opisujący dom, przy którym się zatrzymał. Pozostała tylko kwestia, z której strony do niego dojechał, bo moimi tłumaczeniami mogłem go od nas albo oddalać, albo do nas przybliżać.
- Dom mam po prawej stronie. - nagle odezwał się bardzo przytomnie.
To mi wystarczyło. Wytłumaczyłem, ile jeszcze jechać i wyszedłem do bramy. Oczywiście ją przejechał, ale się zorientował błyskami mojej latarki i zawrócił.
Z samochodu wysiadła para dość nieciekawa. Na dodatek ona się nie przedstawiła i na dodatek się spieszyli, żeby zrobić jeszcze jakieś zakupy w DINO. Kompletny brak organizacji. Więc tylko po łebkach wprowadziłem ich do domu, a na szczegóły umówiliśmy się jutro o 11.00.
Wracałem zniesmaczony. Nie dość, że nie nasi goście, to jeszcze musiałem przyjmować z ciężkawym sercem. Nie było celebry, pewności, że otrzymali od nas wszystkie niezbędne informacje i nie było czasu na króciutkie zapoznanie się. Traktowałem wszystko w kategoriach bylejakości. Ale jak mogło być inaczej, skoro przyjeżdża się tak późno i na dodatek po ciemku?...
Żona momentalnie wzięła ich w obronę.
- Ale wyobraź sobie, że jesteś po nocy w nieznanym sobie terenie? - Ciemno, mógł nie zauważyć nazw mijanych miejscowości, a ty go przepytujesz!...
- Jak mógł nie zauważyć jako kierowca?! - Owszem mógł nie zapamiętać, bo nieznany teren, ale mu przecież podpowiadałem i podałem z cztery z różnych kierunków.
Idąc do łazienki złorzeczyłem pod nosem Nie nasi goście!
Widocznie Żona nie mogła jednak przejść nade mną do porządku dziennego, bo nagle znalazła się w drzwiach i odstawiła teatr. Aktorsko bez zarzutu wcielając się swoją rolą w tego pana.
- Najlepiej chyba byś się czuł, gdyby ten pan zaczął w ten sposób: - Ach to pan Emeryt!... - Gdzieś pana widziałem, chyba na jakimś zdjęciu, a może w telewizji, i słyszałem to nazwisko... - A tak!... - To pan prowadził tą słynną szkołę! - Dotarły do mnie o niej bardzo dobre opinie!
- Oczywiście. - odparłem pękając ze śmiechu.
Widok Żony, obramowanej framugą drzwi niczym na jakimś obrazie, w nocnej koszuli, gestykulującej z emfazą i obniżającą tembr głosu, żeby bardziej przybliżyć go do męskiego - bezcenne!
Po wszystkim skończyliśmy oglądanie ostatniego odcinka ostatniego sezonu serialu After Life.
Co mógłbym powiedzieć? Mielibyśmy obawy, żeby go polecić, chociaż jest godny polecenia. Bo jakich argumentów moglibyśmy użyć? Że jest to film o samotności? A mało takich? Albo że o miłości i jej poszukiwaniu. I o przyjaźni. Też mi argument. Na dodatek motywem przewodnim jest śmierć żony głównego bohatera, a takich filmów skonstruowanych na takim wątku można liczyć na kopy (1 kopa = 60 sztuk).
Dodatkowo dominuje angielski humor, ale często z totalnymi przegięciami, że czasami może to nie śmieszyć. No i słownictwo, nazywane wulgarnym i sporo obscenicznych scen. Nic dziwnego, że dawno nie widziałem ostrzeżenia 18+.
Jednocześnie jest to film głęboko filozoficzny i mądry. Więc?...
SOBOTA (01.10)
No i 1. października. Ostatni kwartał roku.
Jesień widoczna gołym okiem.
Najlepiej ją widać rano, gdy wstaję. Ciemnawo, mgliście, mokro, mimo że nie pada. Zieleń gdzieniegdzie jeszcze żywa, ale w większości ściemniała przez wkradającą się powoli brunatność. Szyby aut pokryte cienką warstwą rosy. Wystarczy pierwszy przymrozek i przypomni o sobie zbliżająca się zima.
A my nadal w Wakacyjnej Wsi.
O 11.00 wybrałem się do gości. Żywego ducha. Ani jednych ani drugich. Ale za jakieś dwie godziny dostrzegłem auto tych "moich". Więc wybrałem się ponownie. Siedzieli na tarasie, jak wszyscy nasi(!) normalni goście i chłonęli otoczenie.
- Kawy? - odezwał się pan po moim "dzień dobry".
Udało się mu mnie zaskoczyć i rozśmieszyć. No i poszło. Gadaliśmy z 20 minut. Podobało im się wszystko - dom, cisza, piękne tereny. Poruszyliśmy parę ciekawych wątków. Nasi normalni goście.
- Było super! - natychmiast w drzwiach z entuzjazmem skomentowałem spotkanie. Żona od razu wzniosła oczy do nieba.
- Ty to jesteś klasycznym przykładem tego "faceta z sekatorem"!...
Przypowieść tę zacytuję może przy okazji. Ale jest ona powszechnie znana. Inna jej wersja to "facet z solą".
Zadowolony chodziłem po kuchni wyrzucając co rusz spod nosa To jednak nasi goście!, a Żona tylko wzdychała i znowu wznosiła oczy do nieba.
Wpadłem więc w stosunkowo niezły humor, jak na ostatnie czasy, i postanowiłem wykończyć się pracą fizyczną. Najpierw wywiozłem kolejną taczkę ziemi po kretach, narąbałem górę drewna, na dwa akumulatory skosiłem teren żyłką oraz na jeden kosiarką, a potem już w ramach relaksu zwinąłem węże na zimę i złożyłem je na ścianie Dużego Gospodarczego, jako wyraźną oznakę, że sezon podlewania się skończył. I na koniec pociąłem kartony. Miałem jeszcze 10 minut, żeby zrobić sobie drzemkę i się zrelaksować po harówie.
O 17.00 byliśmy u Lekarki i Justusa Wspaniałego.
To dla nas taki odskok od codzienności, która w kontekście naszych oczekiwań, trochę zaczęła nam doskwierać. Wiedzieliśmy, że z racji ich zainteresowania naszymi problemami objawiającego się u Lekarki inaczej, a u Justusa Wspaniałego inaczej, opowiadając będzie można trochę zrzucić z siebie. Nie wiem czego? Presji, ciągłej huśtawki nastrojów, roller coastera.
Poza tym ich opowieści o ich sprawach i problemach, którymi interesujemy się analogicznie odwrotnie, pozwalają odciągnąć nasze myśli i dać przez chwilę odsapnąć naszym mózgom. A było tego sporo.
Fajnie się słuchało "relacji" Lekarki o jej dzieciach, a potem o remontowych, poważnych planach, które to, remonty, czekają ich w najbliższych tygodniach. To zawsze nas wciąga.
Za to grzyby i cały obszar z nim związany Żonie jest bliski, mnie niezupełnie. A tematyka ta mogła zaanektować na pewno 30% czasu naszej wizyty, a może nawet i 40. Lekarka i Justus Wspaniały mają na tym tle fioła, chociaż to chyba za mało powiedziane. A przy tym się znają i nie widziałem i nie poznałem innych ludzi z takim głębokim znawstwem tematu. Od samego wymieniania nazw, kolorów grzybów (fioletowy, bordowy i inne zaprzeczające klasycznej ich brązowości) czułem się od razu otruty, zwłaszcza że Justus Wspaniały wspomniał w którymś momencie o jadalnych muchomorach. Efekt ich opowieści był o tyle istotny, że zgroza, jaka panowała we mnie, skutecznie odciągnęła moje myśli od naszych problemów. A najgorsze, według mnie, a według nich wspaniałe, że wszystkie te grzyby występują w naszych lasach A nawet na waszej posesji! - Przyjdę i wam pokażę! dodał Justus Wspaniały. Co z tego, skoro takiego na pewno nie zerwę i nie zjem. Chyba że Justus Wspaniały pierwszy.
Jednak, gdy gospodarz przygotował na gorąco, na patelence, rydze, nie mogłem się oprzeć, chociaż miały blaszki. Były pyszne i mi smakowały, zwłaszcza, że jedli wszyscy. Ale i tak nie odważę się ich zbierać. Moja odwaga kończy się na podgrzybkach, no może jeszcze na maślakach i kozakach. Nawet z prawdziwkami przy nieobecności Żony miałbym problemy. Wiem, że to słabe, ale z tym mi dobrze.
Po powrocie do domu od trzeciego seta oglądałem mecz Polska - Turcja. Przegraliśmy w tie-breaku. Nie wiem czego, ale czegoś nam brakuje. Może mocniejszej psychiki?
Dzisiaj zadzwonił Q-Wnuk. Zapytałem specjalnie "kto mówi?", żeby usłyszeć "ja". Cicho z Żoną parsknęliśmy śmiechem. Ale błyskawicznie się poprawił przedstawiając się i nie dziwiąc się mojemu głupiemu pytaniu, bo chciał jak najszybciej przekazać wiadomość, którą mu blokowałem głupotami.
- A dzisiaj na turnieju strzeliłem 9 goli i miałem 9 asyst. - zameldował z dumą czekając na naszą reakcję.
Reakcja była naszym wspólnym podziwem i głośnym aplauzem.
- A kto wygrał turniej? - dopytałem.
- My! - Wygraliśmy wszystkie mecze!
Później rozmawialiśmy o młodych świnkach i o ewentualnym przyjeździe do Wakacyjnej Wsi Krajowego Grona Szyderców. Niczego nie trzeba było z niego wyciągać wołami. Gdy stanie się nastolatkiem, chyba też nie będzie trzeba, bo mu ta nadaktywność w każdym obszarze nie zdąży przejść. Nawet, gdy się nastolatkowo zmniejszy, to i tak zostanie jej sporo.
NIEDZIELA (02.10)
No i niedziela nie była niedzielą.
Nie taką ją odbieraliśmy, jak Pan Bóg nakazał.
Goście zebrali się dość wcześnie, mimo że mogli zostać dłużej, bo nie było żadnej zmiany, ale jedni i drudzy w planach mieli jeszcze wycieczki. Zmobilizowałem się i odwaliłem od razu I etap prac. Nawet z nawiązką. Wiedziałem, że powinienem był wykorzystać akurat stosunkowo dobry nastrój i na nim pojechać. Bo później mogło być różnie.
I rzeczywiście marniałem w oczach. Postanowiłem się poddać i 1,5 godziny spałem. Jak zabity.
Gdy wstałem, rozruszałem się jakimiś drobnymi pracami, ale więcej tego dnia nie byłem w stanie z siebie wykrzesać. Nawet pisanie szło mi opornie.
Wieczorem zaczęliśmy oglądanie amerykańskiego mini-serialu (9 odcinków) z 2022 roku Kim jest Anna? Poleciła go nam Trzeźwo Na Życie Patrząca, a bezpośrednim haczykiem była rola rzeczonej Anny, którą odtwarzała Julia Garner, świetna w serialu Ozark. Postanowiliśmy dać sobie szansę, mimo że po pierwszym odcinku nie zostaliśmy "wciągnięci".
PONIEDZIAŁEK (03.10)
No i poniedziałek, o dziwo, odbieraliśmy jako niedzielę.
Ale mimo takich odczuć się zmobilizowałem i trochę popracowałem. Żeby rozłożyć sobie wysiłek na cały tydzień, narąbałem i nawiozłem do gości drewno. Ze sporym zapasem, bo w ten weekend przyjeżdża 6 pań, po trzy na mieszkanie. A doświadczenie mi mówi, że będzie niezła jazda, czytaj problemy. To, co się da, zrobię z nadwyżką, ale przecież i tak wszystkiego nie przewidzę. Przy okazji zastanawiałem się tylko, co lepsze w naszym układzie - 6 pań, czy 6. panów. Wybrałbym jednak zestaw pierwszy.
Gdy miałem zabrać się do pisania, telefonicznie dorwała mnie Córcia. Gadaliśmy 41 minut.
- Co robisz w taką syfiastą pogodę? - zaczęła bez wstępów.
- Popadam w melancholię, w depresję i żeby się nie pogłębiały, uciekam w fizyczną pracę.
I obgadaliśmy wszystko, co wiąże się z życiem na wsi. Rozmawialiśmy, ale w zasadzie rozumieliśmy się bez słów. A więc obgadane zostały przede wszystkim pory roku, które na wsi siłą rzeczy są bardziej widoczne i mają wpływ na życie, prace z nimi związane, inne o każdej, a nawet grzanie w domach w zimniejszych porach. Córcia i Zięć ogrzewali do tej pory dom kotłem na pellet, ale niedawno sprawili sobie kozę, która stoi w salonie.
- Tato, inne ciepło! - tak się wprawiłam w rozpalaniu, że zajmuje mi to chwilkę i zaraz jest przyjemnie. - Do tej pory nie uruchomiliśmy jeszcze kotła. - A wokół, we wszystkich domach? - Samo konklawe! - Aż strach myśleć, czym ci ludzie palą!... - No i Rhodesian stał się bardzo towarzyski. - Całymi dniami potrafił leżeć na swoim legowisku pod schodami i żadna siła nie była go stamtąd wyciągnąć, no może jedzenie, a teraz?... - Tylko rano otworzę drzwiczki od kozy, a już jest. - Leży przy niej do upadłego, dopóki nie wyschnie na wiór, po czym idzie na legowisko ochłonąć i wraca. - I tak na okrągło.
- A Wnuczka?
- Zrobiliśmy jej linię, za którą ma nie przechodzić. - Jest taka mądra i zachowawcza, że, gdy bawiła się balonem, który jej wpadł w okolice kozy, to nie pobiegła za nim, mimo że w kozie się nie paliło i była zimna, tylko przyszła do mnie do kuchni i zameldowała Balon wleciał mi za linię. - Pochwaliłam ją.
Wnuk-V waży już 7 kg i Jest słodziakiem. Daje pożyć.
Rozmowa z Córcią poprawiła mi nastrój, bo z racji pogody (gorsza wersja jesieni) zaczął się kisić. A poza tym poniedziałek, a tu nic. Może dlatego, że odbieraliśmy go jako niedzielę? Paranoja!
W tym tygodniu Bocian zadzwonił cztery razy i wysłał dwa smsy - jeden rzeczowy, drugi wspierający.
W tym tygodniu Berta nie zaszczekała ani razu. Chociaż może jednak raz. Z Żoną nie byliśmy pewni. Ja byłem w okolicach Stawu, a Żona u gości, aby picować przed ich przyjazdem. I nagle z okolic furtki, zasłoniętej przez Dom Dziwo, prowadzącej na teren gości rozległ się jakiś straszny dźwięk. Aż ciary przeszły po plecach. Na tyle, że prawie natychmiast stwierdziłem, że nawet nasz Piesek nie mógłby się wykazać taką lampucerowatością. A jednak. Bo gdy Żona wróciła, potwierdziła, że też usłyszała taki dźwięk przenikający przez mury A tu materiałów nie żałowano! jak często podkreślali różni fachowcy w trakcie remontu i adaptacji.
Piesek widocznie domagał się, aby Pani się pojawiła i otworzyła mu furtkę.
Godzina publikacji 18.56.
I cytat tygodnia:
Im dłużej czekasz na przyszłość, tym będzie krótsza. - grupa Loesje (czyt. luszje, czyli po polsku Lusia, to grupa ludzi działających na całym świecie, a jednocześnie postać, poprzez którą chcą inspirować innych. Hasło zostało wybrane podczas warsztatów dla młodzieży organizowanych na Pradze Północ przez warszawską grupę Loesje).